Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2019

Dystans całkowity:2030.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:06:54
Średnia prędkość:17.55 km/h
Suma podjazdów:15212 m
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:84.59 km i 2h 18m
Więcej statystyk

Powrót z Wisły 1200

Niedziela, 14 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: 6.07 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze

Po Wiśle

Piątek, 12 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: 4.15 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 25m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Kręcenie się po Gdańsku :)

Wisła 1200 (7)

Piątek, 12 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 150
Km: 141.60 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 451m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
To ostatni dzień, gdy trzeba wstać o bardzo wczesnej porze. Tym razem zwijamy się rekordowo szybko. Są we mnie nerwy i napięcie. Czy na pewno żadna z dziewczyn nie skusiła się na jazdę nocną? Zaczynam od zjazdu / zejścia. Potem jest pionowa ściana i trzeba tam wepchnąć rowery. Tasujemy się tu z dwoma chłopakami. Mijamy też 2 namioty nad Wisłą. Domyślamy się, że to koledzy, z którymi rozmawialiśmy wczoraj wieczorem, na krótko przed rozbiciem naszych namiotów.



Kwidzyn mijamy trochę bokiem, jakiś czas później jest Gniew. Przed Gniewem sporo terenu i coraz cieplej. W miasteczku jest piękny zamek, ale nie zatrzymujemy się tu. Trzeba przecież pędzić na metę. To już tak blisko!

Blisko i daleko. Jakieś 110 km. A przecież w okolicach Tczewa są słynne łąki. Zaczyna się niewinnie – jest sobie kwietna łąka. Potem te kwiaty robią się coraz wyższe i coraz bardziej dzikie. Po kolana, po pas… a następnie już nie tylko kwiaty, ale też czasem krzewy. Nie zawsze dróżka jest widoczna. Czasem trzeba jechać / iść na wyczucie. Mimo to podoba mi się bardzo ten odcinek.



Te łąki to w zasadzie ostatni trudny kawałek. Za nimi miał być wyboisty wał, ale od zeszłego roku coś się zmieniło. Zamiast wyboistego wału jest wał z gładką i zupełnie nową nitką asfaltu. Nic nie szkodzi, że jest pod wiatr. Jedziemy szybko.

Dotarcie do ujścia Wisły nie jest łatwe. Kamienna droga prowadzi nad samą wodą i w kilku miejscach jest lekko podtopiona. Na chwilę gubię ślad i po głębokim, kopnym piachu idę wśród niskich krzewów dzikich róż.



Jeszcze chwila i oto jestem przy ujściu! Fajny moment. Wisła tak długo mi towarzyszyła, pokazując swoje piękno, a teraz widzę jak wpada do morza. A właściwie jak niepostrzeżenie zamienia się w morze. Krótka foto sesja i jazda na metę – a to jeszcze kawałek drogi.



Początkowy odcinek za ujściem to powrót tą samą drogą, jest więc trochę spaceru. Później już tylko lepiej, sam dojazd na metę to asfalt, więc cisnę mocno. I oto jestem! Dostaję medal, odbieram swoje rzeczy, które nadałam na metę i idę się umyć, a potem coś zjeść. Meta świetnie zorganizowana i z bardzo fajnym klimatem mety. Miło jest tu posiedzieć i popatrzeć jak dojeżdżają kolejne osoby.



Kończąc Wisłę jestem bardzo zadowolona z wyniku. Mimo, że słabo jeżdżę w terenie, udało mi się zająć wśród kobiet bardzo dobre 4 miejsce. Za mną przyjechało jeszcze 11 dziewczyn.
Miejsce open 147 na 264 osoby, które dojechały do mety.
Uzyskany czas: 153 godziny 39 minut.
Szacuję, że jakieś 50 km podczas tego maratonu przeszłam pieszo. 
Michał niewiele pomógł, kręcił się w pobliżu, stwarzając pozory wspólnej jazdy, ale jak znam życie będzie później przypisywał sobie mój sukces. Jak to zwykle on. 

Wisła 1200 (6)

Czwartek, 11 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: 168.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 868m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Tradycyjna pobudka o 3 nad ranem. Trzecia nad ranem brzmi jakoś tak sympatyczniej niż trzecia w środku nocy. Wolę więc udawać, że ta godzina to już prawie ranek. Zwijanie namiotów, coś na ząb i w drogę. Atrakcje pojawiają się szybko: zarośla – do nich zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ale oto jest drewniany mostek na rzeczce. Nic by w tym nie było nadzwyczajnego, gdyby nie to, że był on w fatalnym stanie. Wielu desek, tudzież belek brakowało. Niektóre belki były luźne i kiedy próbowało się na nie wejść, obracały się na konstrukcji mostku. Utrzymać na tym równowagę, to była prawdziwa sztuka. Łatwo było się poślizgnąć, stracić równowagę i polecieć do wody. Na początku spanikowałam. Po tym nie da się przejść! Potem wymyśliłam, że przejdę na kolanach podpierając się rękoma. Nie było to łatwe, ale udało się. Teraz, po czasie, myślę, że był to najtrudniejszy dla mnie moment maratonu. Jednocześnie wspominam tę chwilę z uśmiechem na twarzy, choć wtedy do śmiechu mi zupełnie nie było.



Poranek zrobił się ładny. Słyszałam i czytałam, że przed Toruniem będzie mocno piaszczysty odcinek. Co dziwne, jakoś mocno tego nie odczułam i większość słynnych piasków udało mi się przejechać.



I gdy już myślałam, że Toruń jest na wyciągnięcie ręki (wszak była tabliczka z napisem „Toruń”) – okazało się, że nie do końca. Ślad wywiódł nad rzekę. Wywiódł w chaszcze. Znowu przyszło zmagać się z bujną roślinnością na dość długim kawałku. Taki poranny spacer.



W końcu jednak pojawiło się miasto. Jego ścisłe centrum i jedzenie w McD. Piękna pogoda, aż by się posiedziało w Toruniu dłużej. A tu trzeba jechać.



Bydgoszcz trasa omija bokiem. To fajnie, bo tu trudno by chyba było coś sensownego wymyślić. W ogóle nie odczuwam bliskości miasta, które znajduje się po drugiej stronie rzeki.

Przed Chełmnem kilka górek. Tuż przed wjazdem do miasta, rozdzielamy się. Michał ma problem z tylnym kołem i podejrzewa, że to może być awaria piasty. Jedzie więc szukać sklepu rowerowego. Nie jest to pierwszy raz, gdy odwiedzam rowerowo Chełmno. Robi ono niezmiennie na mnie wrażenie. Jest tu bardzo ładnie, dużo starej zabudowy. Znowu by się chciało posiedzieć dłużej – tak jak wcześniej w Toruniu. I znowu wzywa Wisła. Pora jechać dalej, nie ma na co czekać.



Wyjątkowo wymagający jest dojazd do Grudziądza. To dość osobliwa ścieżka. Singiel, ale na ogół z dobrą nawierzchnią. Jest za to wąsko, dróżka mocno kręci i jest niesamowicie interwałowa. Aby to dobrze pojechać i nie wylecieć z drogi, trzeba mieć znaczne umiejętności techniczne. Ja ich nie mam, dlatego na ogół idę pieszo. W sumie nie tylko idę – chwilami wręcz biegnę. Biegnie się całkiem dobrze. Oczywiście jestem tu sama. Michał, jak prawie cały czas, gdy robi się trudniej, leci po swojemu. Niestety jest tu razem ze mną, więc jakoś go muszę znosić. 

W Grudziądzu jestem wczesnym wieczorem. Światło słoneczne jest już pomarańczowe. Ceglana, stara zabudowa miasta wygląda wprost zjawiskowo. Tak samo zjawiskowo wygląda Wisła, nad którą coraz niżej pochyla się słońce. Piękna końcówka dnia. Cieszę się, że trasa idzie przez stare centrum. Przynajmniej nie jest żal, że jadąc wyścig mijamy całe to piękno bokiem. Jest super – mam to wszystko na wyciągnięcie ręki.



A za Grudziądzem wracają swojskie krzaki. Jeśli na Wiśle dojeżdżasz na rozdroże i widzisz kilka ścieżek, to miej pewność, że ta najbardziej zarośnięta i najmniej prawdopodobna – to właśnie ta właściwa.

Wjeżdżam na wysoką górkę. Dojeżdża dwóch innych zawodników. Jeden z nich ma bajerancko wygolone włosy – w napis WISŁA. Mówią, że jeszcze pojadą trochę. My już dalej nie jedziemy i gdy koledzy znikają nam z oczu oddalamy się kawałek i rozbijamy namioty.



Trochę się zastanawiałam, czy tej ostatniej nocy nie spędzić na rowerze. Do mety zostało 140 km. Dużo i mało. Po drodze będzie jeszcze teren. Lepiej więc odpocząć i z nowymi siłami ruszyć w ostatni dzień wyścigu. Tym bardziej, że żadna z dziewczyn raczej mnie już nie dogoni przed metą.

Ciąg dalszy

Wisła 1200 (5)

Środa, 10 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: 168.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 868m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Rano znowu ciężko jest wstać. Jednak trzeba się przełamać. Schodzimy po rowery i niespodzianka. Kiedyśmy wczoraj wieczorem tu przyjechali, nasze rowery były jedynymi. Teraz jest tu tych rowerów całkiem sporo. Inni też tu śpią!



Wychodzimy na zewnątrz. Szybko robi się trudno. Teren, górki, na które trzeba wpychać rower. No i atrakcja – przeprawa przez rzeczkę, na której zamiast mostku jest łódka. Łódka ustawiona w poprzek. Można na nią wejść i przejść przez nią na drugi brzeg. Prawdziwy smaczek!



Dalej jest trochę łatwiejszego terenu, który przechodzi w zaskakująco trudne podejścia i zejścia. Wiatr tego dnia mamy przeciwny i jest to wiatr zimny. To już kolejny dzień jazdy pod wiatr. Raz po raz są przelotne deszczyki.



W Płocku, gdy w końcu tu docieramy, idziemy na obiad. Odpoczywamy od wiatru. Do dania głównego biorę wielką szklanicę herbaty z sokiem malinowym, cytryną i goździkami. Coś niedobrego dzieje się z moją łydką. Chyba za dużo pchania roweru po stromiznach i coś sobie naciągnęłam. Boli dość mocno. Próbuję to rozmasować, ale mało pomaga. Po obiedzie, przez ten ból, trudno jest ruszyć. Zatrzymujemy się pod jedną z wiat przystankowych. Z takim bólem ciężko jest jechać. Próbuję znowu to rozmasować. Daję do tego jeszcze grubą warstwę leku przeciwzapalnego i przeciwbólowego. Zalepiam to opatrunkiem i jedziemy. Jest tak jakby lepiej. Dziś odwiedzamy jeszcze Włocławek, choć jadąc wschodnim brzegiem Wisły, w zasadzie mijamy to miasto bokiem. Fajnie, że obiad zjedliśmy w Płocku.



Tego dnia jest jeszcze jeden trudniejszy odcinek nad rzeką.



Potem już łatwiejsze ścieżki, a nawet trochę szosy. W miejscowości o ciekawej nazwie Stary Bógpomóż jesteśmy pod wieczór. Jedziemy jeszcze trochę i gdy szosa przechodzi w teren, kawałek za tabliczką informującą, że wjeżdżamy na teren obszaru Natura 2000 Włocławska Dolina Wisły, rozbijamy w lesie namioty.

Ciąg dalszy

Wisła 1200 (4)

Wtorek, 9 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 150
Km: 129.30 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 412m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Wstawanie o 3 w nocy nigdy nie jest miłe. Dziś znowu budzik wyrywa nas ze snu o tej godzinie. Michał po nocy czuje się źle, jest mocno przeziębiony. Moje kolano to na razie raczej niewiadoma, wszystko się okaże, gdy zacznę jechać rowerem.

Poranek robi się piękny i słoneczny, a widoki są świetne. Raz po raz pstrykam zdjęcia. Prognozy pogody nie pozostawiają jednak wątpliwości. Popołudniem ma zacząć padać i zrobi się zimno. Jesteśmy już blisko Warszawy i Michał myśli o tym, by wpaść do domu po dodatkowe ubranie dla siebie. Ze względu na przeziębienie, które go dopadło. Nie zależy mu na wyniku i jest pogodzony z tym, że za taki manewr dostanie zapewne karę czasową. On rusza do Warszawy, a ja jadę normalnie trasą.

Jedziemy jeszcze trochę razem, ale do Ostrówka docieram już sama. Wreszcie sklep! Jest to mały sklepik, w którym sprzedaje bardzo sympatyczny pan. Wesoło sobie rozmawiamy o tym co mogę kupić, a co już wykupili ludzie, którzy dojechali tu przede mną. Robię zakupy, przede wszystkim uzupełniam picie. Potem siadam na ławce pod sklepem. Pan wychodzi na chwilę do mnie i pyta, czy może mam ochotę na kawę, albo herbatę. Jak miło! Z chęcią przystaję na kawę. I dostaję porządną, mocną, fusiastą, czarną kawę. Pyszna!



Jeszcze trochę rozmawiamy. Okazuje się, że mój rozmówca przez lata był zawodowym pilotem samolotów wojskowych. Opowiada trochę o podróżach po świecie. Potem nadjeżdżają inni zawodnicy. Pora się zbierać.

Jazda po wale idzie mi dobrze, kawa jednak robi swoje. Jest też trochę szosy, na drodze nr 801 jadę żwawo. A potem, na wysokości Otwocka, jest zjazd w chaszcze. Teraz następuje długi odcinek specjalny nad Wisłą.



Wiele kilometrów przedzierania się najpierw przez wysokie zarośla, potem singlem nad samą rzeką. To bardzo trudny kawałek i w całości idę go pieszo.



Parę razy próbowałam wsiadać na rower, ale nieskutecznie. Jadąc zgodnie ze śladem trafiłam w miejsce, gdzie droga się oberwała i wpadła do rzeki. Wisła zabrała nam kawałek trasy. Usiłowałam jakoś się tam przedrzeć, ale skończyło się na tym, że musiałam się wycofywać, bo przejazdu ani przejścia jednak nie było. Zawracając coś poszło nie tak. Był moment, gdy wisiałam sobie nad Wisłą. Jedną ręką rozpaczliwie trzymałam się drzewa, drugą trzymałam rower. Wtem usłyszałam głos: ja pani pomogę! Był to wędkarz, który wyszedł z zarośli. Miły człowiek odczepił mnie od drzewa i pomógł się wydostać z tej pułapki. Mówił, że paru ludzi już się tu też władowało, ale jakoś się wydostali o własnych siłach. Powiedział też jak objechać ten odcinek, by szybko wrócić na trasę wyścigu. Poklikałam w GPS. Rzeczywiście, to miało sens.

Gdzieś w międzyczasie niebo zasłoniło się granatowymi chmurami. Coś złowrogo zagrzmiało i przyszła letnia burza. Widoki piękne. Deszcz już nie tak bardzo. Wypsikana preparatami przeciwko kleszczom, komarom i meszkom, szłam dalej. Aż w końcu udało mi się wyjść na prostą!



Przed Warszawą znowu trochę szosy, potem przejazd przez miasto od wschodniej strony. Wyścig mija bokiem całe piękne centrum Warszawy. Znam miasto dość dobrze. Może to i lepiej, że nie wjeżdżamy do centrum? Możemy sobie popatrzeć na PKiN z drugiego brzegu. Wygląda jak zwykle świetnie. Robię zdjęcie z brzegu i spotykam jednego z naszych. Mówi, że kończy wyścig i wraca do domu. Kontuzja. Szkoda.



Za Warszawą dojeżdża Michał. Pada już od paru chwil i zanosi się na to, że będzie padać jeszcze długo. Na wysokości Jabłonny jest punkt wsparcia dla Wiślaków, który prowadzi Księgowy. Z własnej inicjatywy, niezależnie od pogody, w wolnym czasie jest tu wraz z samochodem, w którym ma picie, słodkie i banany. Świetny punkt. Bardzo miło jest spotykać po drodze tak pozytywnych ludzi. Adam, dziękuję!



Dalej jest jazda wałem. Nieco ślisko od tego deszczu. Jedziemy do Nowego Dworu Mazowieckiego naradzając się co dalej. W McD jemy obiad. Michał przeziębiony. Deszcz pada mocno i jest zimno. Decydujemy, że na tę noc bierzemy hotel i robimy porządną regenerację. Nie mam za bardzo talentu do wyszukiwania hoteli, zajmuje się więc tym Michał. Znajduje nam fajny hotel blisko Twierdzy Modlin.



Wreszcie można wziąć prysznic, wyspać się w łóżku, podładować całą elektronikę. A za oknem pada deszcz…

Ciąg dalszy

Wisła 1200 (3)

Poniedziałek, 8 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: 177.40 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 940m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Budzik dzwoni o 3 w nocy i nie jest to nic miłego. Nie jest już co prawda zupełnie ciemno, ale to wcale nie sprawia, że wstaje się łatwiej. Zjazd z Gór Pieprzowych jest… zaskakujący. Nie napiszę nic więcej. Tego trzeba doświadczyć osobiście.



Końcówka nocy i pierwsze godziny dnia upływają potem pod znakiem przede wszystkim asfaltów i lekkiego terenu oraz stromych podjazdów i zjazdów nadwiślańskimi skarpami. Mocno w górę, mocno w dół i tak co chwilę. Mijamy też sady wiśniowe. Gdyby nie to, że podczas ostatniego gminobrania pod Warszawą widziałam na własne oczy jak mocno takie sady są pryskane, to pewnie bym kilka wiśni sobie zjadła. A tak, niestety można tylko popatrzeć. Sklepów jest mało, zaopatrzenie w wodę nie jest takie proste, szkoda więc jej marnować na mycie owoców.

Dojazd do Kazimierza Dolnego nie jest łatwy. Są wąwozy i ostry teren. Znowu długimi odcinkami pcham rower. No ale w końcu docieramy! Robimy sobie kilka fotek, bo jest tu bardzo ładnie. Trasa Wisły jest fajnie pomyślana. Dużo terenu, ale są też urokliwe centra miast i miasteczek, w których często można zjeść coś dobrego. Mocno rzucają się w oczy te wszystkie kontrasty: klimat miasteczek vs przedzieranie się przez zarośla, piachy, wały itd. Przyroda i cywilizacja – wszystko to płynnie i harmonijnie się uzupełnia. W Kazimierzu mamy na licznikach już 100 km, jemy obiad i spotykamy kilku zawodników.



Cały czas mam problem z kolanem, które boli po upadku pierwszego dnia wyścigu. Kiedy zakładam nogawki, jest gorzej. Czasem więc, mimo chłodu, jadę w krótkich spodenkach. Jakby tego było mało, dziś mocno wieje. Dziwaczna pogoda. W słońcu niby ciepło, ale wiatr jest silny i zimny. Od tej pogody, Michała łapie przeziębienie. 



Puławy, Dęblin, w końcu Maciejowice. To był trudny dzień. Zaskakująco dużo górek, wąwozy, ażurowe płyty betonowe – na których strasznie trzęsło, wiatr. Kawałek za miastem, tuż nad samą Wisłą, rozbijamy nasze namioty i kończymy na dziś.




Ciąg dalszy

Wisła 1200 (2)

Niedziela, 7 lipca 2019 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 206.10 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 498m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Wstajemy około 4 rano i to jest błąd. Należało wstać godzinę wcześniej. Widzę to wyraźnie idąc zarośniętym wałem, gdy obok mnie przejeżdża Gosia Szalewicz z kolegą. Potem wyprzedzają mnie jeszcze inne osoby, ale… jest ich bardzo mało. Ludzie chyba odsypiają długi i dość ciężki wczorajszy dzień. Spacer wałem jest długi. Jakieś 5 km. Przejście tego zajmuje mi godzinę i kwadrans. Potem jest szosa i odbicie na Orlen. Na tej stacji spotykamy małą grupkę naszych. Jest w niej Krzysiek, który od lat mieszka w USA i którego poznałam w zeszłym roku podczas TABR. Chwilę gadamy. Jednak każdy się spieszy, więc życzymy sobie powodzenia i biegnę po kawę. Jadalnego jedzenia na ciepło dla mnie nie ma (hot-dogi od zawsze uznaję za niejadalne). Biorę zatem jogurty, bakalie, no i kawę oczywiście. Chwilę siedzimy pod stacją jedząc, po czym wracamy na trasę.



Przychodzi czas na jazdę wyasfaltowanymi wałami nad Wisłą. Kiedyś, zaliczając gminy, miałam okazję jechać kawałek tym odcinkiem. Jedzie się teraz szybko i wygodnie. Na tym fragmencie spotykamy kibiców. Są to Magda i Maciej. Wyjechali na trasę na kolarzówkach. Polowali na swoją koleżankę, ale ona trochę dłużej odpoczywała w Krakowie, postanowili więc te kilkadziesiąt km po asfaltowych wałach potowarzyszyć nam. Wspólnie dojechaliśmy aż do promu.
Na przeprawie promowej punkt wsparcia dla zawodników. Kawa, herbata, woda oraz „kwadraty mocy”. Spotykamy tu Gosię Szalewicz. Chwilę odpoczywamy i całą grupką płyniemy na drugi brzeg.



Dzisiejsze nawierzchnie, poza porannym odcinkiem specjalnym, są dość przyjemne. Jedzie się bardzo fajnie. Zatrzymujemy się mało, trzymamy dobrą dyscyplinę. Raz po raz mijamy ludzi, którzy raczej są szybsi niż nasz team, ale jednak więcej się zatrzymują.



Pod koniec dnia docieramy do Sandomierza. Na rynku jest tu pomnik zakotwiczonego nieba z dobrą pogodą. Jestem tu po raz drugi w życiu i ten pomnik działa – znowu pogoda jest piękna. Na sandomierskim rynku zjeżdżamy się z grupką Gosi Szwarackiej (to drugi dzień, gdy tasujemy się od czasu do czasu). Oni jedzą parę knajpek dalej, niemniej widzimy swoje rowery nawzajem. Obiad trafia się smaczny. Bierzemy zupę pomidorową, natomiast na drugie danie wybieram frytki, grillowanego kurczaka bez panierki oraz smażone pieczarki. Mięso nieco suche, ale poza tym pyszotka.



Najedzeni zwijamy się z rynku jako pierwsi. Pora na słynne Góry Pieprzowe! Wjazd tam nie jest oczywisty. Chwilę błądzimy, ale nawet jest to fajne, bo spotykamy małego rudego kotka przy dużym domu. Kotek jest oswojony, więc przez kilka minut bawimy się z nim. Niestety jest to wyścig, więc trzeba jechać / iść. Góry Pieprzowe i teren tuż przed nimi w całości zrobiłam pieszo. Najpierw była to taka gęstwina drzew i krzewów, że trudno było odszukać co jest drogą, a co już nie. Raz po raz było słychać krzyki naszych. Czyli byliśmy we właściwym miejscu. Potem ukazały się nam same Góry Pieprzowe. Nieprawdopodobnie strome! Był to bardzo mozolny wpych. Dużo pomógł mi tu Michał. Wniosłam swój rower gdzieś do połowy, dalej wziął go Michał i była to jedna z bardzo nielicznych sytuacji, gdy mi w czymkolwiek pomógł. Dużym wyzwaniem było wejście na te Góry. Było tak stromo, że do wspinaczki użyłam wszystkich 4 kończyn. Dłońmi chwytałam się kępek traw, mając naiwną nadzieję, że w razie co utrzymają one mój ciężar. Raz po raz wbijałam też pazurki w glebę – lakier hybrydowy bywa jednak przydatny na wyścigu!



Z Gór Pieprzowych roztaczał się wspaniały widok na późnowieczorny Sandomierz. Na górze kilku naszych postanowiło spać w sadzie wiśniowym. Też mieliśmy taki plan – mocno już zmierzchało, a wszystko wskazywało na to, że przed nami podobnie niebezpieczne terenowe zejście. Lepiej było więc nie ryzykować i odłożyć to na rano.

Nasi zachowywali się dość głośno. Uciekliśmy więc z namiotami kawałek dalej. W końcu wyścig to wyścig. Jutro pobudka o 3 w nocy i trzeba się wyspać.




Zaliczone gminy: Szczurowa, Wietrzychowice, Żabno, Gręboszów, Bolesław, Mędrzechów, Łubnice, Połaniec, Osiek, Samborzec, Dwikozy (11 gmin).

Ciąg dalszy

Wisła 1200 (1)

Sobota, 6 lipca 2019 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 203.70 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 689m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Wstaję wcześnie. Po korytarzu kręcą się już ludzie. Do łazienki nie ma jeszcze na szczęście kolejki. Idę tam z pewną obawą – ze względu na głęboką suszę, Schronisko ma problem z wodą. Tej wody prawie nie ma. Nieczynne są prysznice, woda z kranów ledwo kapie.

Potem jest śniadanie. Zjadam bułkę z serem oraz naleśnika z owocami, którego podarował mi jeden z kolegów, który przez przypadek zamówił podwójną porcję. Do tego dwie herbaty, garść witamin i jestem gotowa do startu. Wychodzimy, są duże kamloty, więc boję się jechać, schodzę. Ale inni ludzie też schodzą, więc nie jest źle.



Na starcie ustawiam się z przodu peletonu. Trochę się boję. Jest duży tłum, prawie 400 osób. Na szczęście początek to długi zjazd po asfalcie. Wystarczy tylko równo jechać i nie robić żadnych głupich ruchów. No i żeby inni też ich nie robili. Wszystko odbywa się spokojnie. Nikt nie wariuje. Jedziemy wszyscy bardzo szybko, ale nikt nie wyprzedza na złamanie karku. Potem pojawia się pierwszy teren i robi się nieco tłoczniej. Jest dość ostry zjazd po luźnych kamyczkach. Wzywając na głos mamę, jakoś go zjeżdżam. Są potem też wąskie asfalty, ścieżki rowerowe. W pewnym momencie wąska droga bardzo ostro skręca w lewo.

To już 14 lat, odkąd nauczyłam się jeździć na rowerze, jednak pewnych umiejętności nadal nie opanowałam i chyba już nie opanuję. Nie umiem jechać bez trzymanki, wskakiwać na krawężniki, zawracać oraz skręcać ostro w lewo. Jestem pewnie trochę podobna do tych wszystkich osób, które w dorosłości nauczyły się jeździć na nartach, które jeżdżą sztywno i trochę niezdarnie.

Spróbowałam zmierzyć się z tym zakrętem w lewo i to był błąd. Chwila i leżę. Spotkanie z twardym asfaltem jest bolesne. Bolą mnie oba kolana, lewe udo i prawy łokieć. Adrenalina robi swoje. Z kolana leci krew. I z łokcia. A ja mówię: trzeba jechać! No to jedziemy. Boli i jest niefajnie przez to, a udo zaczyna się dziwnie powiększać.

Odcinkiem specjalnym na dziś jest zarośnięty wał nad jez. Goczałkowickim. Chaszcze są wysokie, ścieżki praktycznie nie widać. Ludzie jednak jadą. A ja… niestety nie umiem. Nie potrafię znaleźć w sobie odwagi, by przejechać ten odcinek. Stawiam więc na szybki marsz.



Ludzie jadą raczej powoli. Raz po raz mnie wyprzedzają. Wyprzedza mnie chyba większość wyścigu. Potem jest terenowa droga wzdłuż torów kolejowych. Na początku znowu wysokie zarośla, potem koleiny (znowu idę). Dalej jest piękny las. Naprawdę, szło mi się tym lasem wyjątkowo przyjemnie – wreszcie trochę cienia (bo dziś w słońcu jest ponad 30 stopni), no i las jest wyjątkowo ładny. Niestety to znowu jest teren ponad moje umiejętności – pełno głębokich muld. Kontynuuję więc spacer. Z Michała pomoc mam praktycznie żadną i tak będzie przez prawie cały wyścig. W najtrudniejszych momentach będę sama. 



Dalej jest już normalnie. Tzn. teren jest przejezdny, czasem pojawia się trochę asfaltu. Szybko kończy się picie – jest tak gorąco! A tu cały czas jedziemy bokami, terenem. Aby zdobyć wodę, trzeba odbić z trasy. Chyba, że akurat przejeżdża się przez tory kolejowe, przy których stoi budynek zawiadowcy i widać, że ma otwarte okno. Ktoś musi być w środku! A skoro tak, to musi tam też być kran z wodą.
W środku jest jak w palmiarni. Pełno roślinek, a w tym wszystkim miła pani, która pozwala mi opłukać bidony pod kranem i daje wody mineralnej do pełna.

Jedziemy dalej i po jakimś czasie spotykamy kibiców. Stoją z wodą dla zawodników! Uzupełniamy i lecimy dalej. Kilka osób nacięło się próbując jechać szybko i nie uzupełniając zapasów wody w tej gorączce. Widzimy ich potem jak siedzą z czerwonymi twarzami i odpoczywają.

Mijamy Oświęcim. Po raz pierwszy tu jestem. Drut kolczasty, budki wartowników, baraki… to wszystko robi upiorne wrażenie. Teraz są tu tylko turyści, ale lata temu rozgrywały się tu prawdziwe dramaty.



Wałami i drogami wzdłuż Wisły jedziemy do Krakowa.



A przed samym Krakowem niespodzianka: ostre podjazdy pod kopce. Co prawda asfalt, ale jednak po długim dniu te ścianki dają trochę w kość. Dość powiedzieć, że mieląc sobie powoli te górki mijam całe grupki pchających swoje rowery chłopaków…

A w Krakowie zjeżdżamy się z Irkiem Nowakiem. Razem szukamy czegoś do jedzenia. Stare Miasto jest koszmarnie drogie, więc wbijamy do restauracji jeszcze przed Rynkiem. Michał trochę kręci nosem, bo praktycznie nie ma tu mięs, ja jednak jestem bardzo zadowolona, bo jest duży wybór dań bezmięsnych. Biorę pomidorową i danie główne z makaronem, ziemniakami, plackami ziemniaczano-dyniowymi, itd. Dużo, smacznie i nie aż tak drogo. Przy okazji w toalecie trochę się myję. Pora zobaczyć jak moje potłuczenia i ranki. Wygląda to średnio, boli, ale na szczęście wszystko wskazuje na to, że są to urazy powierzchowne. Czyli można jechać dalej! Z Chimery wychodzimy, gdy jest już praktycznie ciemno. Irek na noc zostaje w Krakowie. My mamy namioty i planujemy spać gdzieś dalej.



Robimy kilka fotek na starym mieście i już lecimy trasą nad Wisłą.



Kawałek za Krakowem wjeżdżamy na bardzo zarośnięty wał. Znowu nie umiem po tym jechać. To już nawet nieistotne, czy jasno, czy ciemno. Po prostu są chaszcze po pas i po pachy. Pcham. Idę tak z 2 km po ciemku i chce mi się coraz mocniej spać. Plan był taki, by dziś dojechać do promu. A to jeszcze z 80 km. W sytuacji gdy jest noc i zarośnięty wał, dochodzimy do wniosku, że lepiej będzie jednak iść spać. Rozbijamy namioty tuż pod wałem. Same sypialnie. Plan się nieco posypał. Miało być pojechane dalej. No trudno. Z monitoringu widzimy, że bardzo dużo osób śpi w Krakowie. Hmm…. czyli nie jest źle!



Zaliczone gminy: Strumień, Chybie, Goczałkowice Zdrój, Czechowice-Dziedzice, Bestwina, Wilamowice, Brzeszcze, Oświęcim teren wiejski, Chełmek, Libiąż, Babice, Alwernia (12 gmin).

Ciąg dalszy

Wisła 1200 - wstęp

Piątek, 5 lipca 2019 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: 15.74 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 539m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Urlop czas zacząć! Po zeszłorocznym udziale w TABR długo się zastanawiałam co dalej. Szukałam wyścigów, które mogłyby we mnie wywołać emocje. Prawdą jest, że od czasu powrotu z Ameryki jedynie niewielka część wyjazdów powoduje, że czuję ekscytację. Nawet, jeśli są to wyścigi. Coś się zmieniło i wcale nie jestem pewna, czy to dobrze. Tak więc znalazłam Wisłę 1200. Ultra maraton terenowy wzdłuż Wisły – Królowej Polskich Rzek.

Bardzo słabo jeżdżę w terenie. Moje umiejętności ograniczają się w zasadzie do jazdy po ubitych, równych duktach, coś jak alejki parkowe. Czytając moją relację, miejcie to na uwadze przez cały czas.

To ważne, bo myślę, że większość terenu, który tam był – był przejezdny dla prawie każdej osoby, która choć trochę więcej jeździ w terenie. Zresztą na własne oczy, gdy mnie czasem ktoś wyprzedzał, widziałam, że ludzie jadą. Ja natomiast szłam. Jak to możliwe, że tu da się jechać?? – myślałam sobie. Przed startem czytałam relacje osób, które jechały Wisłę w zeszłym roku. Doszłam do wniosku, że to będzie dla mnie coś trudnego, coś nowego, coś ciekawego. Przyszykowałam zatem rower terenowy, kilka dni przed startem kupiłam mu nawet nowe opony, bo stare miały z 10 lat i były kompletnie do niczego. W międzyczasie odezwał się Wilk z propozycją wspólnej jazdy. Był wyjątkowo natrętny i napastliwy, a pamiętając, że potrafi się doczepić i jechać za mną nawet nielegalnie (BBT) obawiałam się, że niezależnie od tego, czy się zgodzę, czy nie, to i tak zepsuje mi ten wyścig... Sporo nad tym myślałam, koniec końców, zgodziłam się.

W piątkowy poranek pojechałam rowerem na stację kolejową. Calutki dzień spędziłam w różnych pociągach, by ostatecznie wysiąść na stacji Wisła Głębce. Stąd do schroniska Przysłop pod Baranią Górą, gdzie swe źródła ma Wisła i gdzie znajduje się baza maratonu było jakieś 12 km. Na stacji tej wraz ze mną wysiadło wielu innych maratończyków, na mnie natomiast na dworcu czekał już Wilk. Skoczyliśmy jeszcze do sklepu i ruszyliśmy pod górę w drogę do Schroniska. Jadąc tasowaliśmy się z innymi Wiślakami. Co dziwne, niektóre osoby podjazd ten… wpychały. Mimo, że nie było specjalnie stromo i mimo, że był to równy asfalt.



W Schronisku i pod Schroniskiem gwarno jak w ulu. Mówiąc po poznańsku: wuchta wiary! Wieczór jest chłodny, a w powietrzu lata pełno muszek. Cieszę się bardzo, że zabrałam pokaźną ilość preparatów przeciwko owadom, w tym przeciwko kleszczom, komarom i meszkom. Zjadamy przydziałowe jedzonko (bardzo smaczny makaron oraz ciasto), pijemy herbatę z cytryną. Udaje nam się nawet chwilę pogadać z Leszkiem Pachulskim – organizatorem. Podoba nam się tegoroczny wzór koszulki Wisły 1200. Leszek mówi, że w biurze zawodów powinno być jeszcze kilka sztuk w wolnej sprzedaży – pytanie tylko, czy w naszych rozmiarach. Idziemy, sprawdzamy i udaje się! Świeżo obkupieni mamy na sobie piękne wiślane koszulki.

Pora spać. Michał idzie na zewnątrz do namiotu, natomiast ja zostaję w schronisku i śpię na tzw. „glebie”. Na podłodze rozkładam materac i śpiwór, obok pełno jest podobnych legowisk. Dobranoc!

Ciąg dalszy

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum