Wisła 1200 (6)
Czwartek, 11 lipca 2019 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: | 168.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 868m | Sprzęt: Terenówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tradycyjna pobudka o 3 nad ranem. Trzecia nad ranem brzmi
jakoś tak sympatyczniej niż trzecia w środku nocy. Wolę więc udawać, że ta
godzina to już prawie ranek. Zwijanie namiotów, coś na ząb i w drogę. Atrakcje
pojawiają się szybko: zarośla – do nich zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ale
oto jest drewniany mostek na rzeczce. Nic by w tym nie było nadzwyczajnego,
gdyby nie to, że był on w fatalnym stanie. Wielu desek, tudzież belek
brakowało. Niektóre belki były luźne i kiedy próbowało się na nie wejść,
obracały się na konstrukcji mostku. Utrzymać na tym równowagę, to była
prawdziwa sztuka. Łatwo było się poślizgnąć, stracić równowagę i polecieć do
wody. Na początku spanikowałam. Po tym nie da się przejść! Potem wymyśliłam, że
przejdę na kolanach podpierając się rękoma. Nie było to łatwe, ale udało się. Teraz,
po czasie, myślę, że był to najtrudniejszy dla mnie moment maratonu. Jednocześnie
wspominam tę chwilę z uśmiechem na twarzy, choć wtedy do śmiechu mi zupełnie
nie było.
Poranek zrobił się ładny. Słyszałam i czytałam, że przed Toruniem będzie mocno piaszczysty odcinek. Co dziwne, jakoś mocno tego nie odczułam i większość słynnych piasków udało mi się przejechać.
I gdy już myślałam, że Toruń jest na wyciągnięcie ręki (wszak była tabliczka z napisem „Toruń”) – okazało się, że nie do końca. Ślad wywiódł nad rzekę. Wywiódł w chaszcze. Znowu przyszło zmagać się z bujną roślinnością na dość długim kawałku. Taki poranny spacer.
W końcu jednak pojawiło się miasto. Jego ścisłe centrum i jedzenie w McD. Piękna pogoda, aż by się posiedziało w Toruniu dłużej. A tu trzeba jechać.
Bydgoszcz trasa omija bokiem. To fajnie, bo tu trudno by chyba było coś sensownego wymyślić. W ogóle nie odczuwam bliskości miasta, które znajduje się po drugiej stronie rzeki.
Przed Chełmnem kilka górek. Tuż przed wjazdem do miasta, rozdzielamy się. Michał ma problem z tylnym kołem i podejrzewa, że to może być awaria piasty. Jedzie więc szukać sklepu rowerowego. Nie jest to pierwszy raz, gdy odwiedzam rowerowo Chełmno. Robi ono niezmiennie na mnie wrażenie. Jest tu bardzo ładnie, dużo starej zabudowy. Znowu by się chciało posiedzieć dłużej – tak jak wcześniej w Toruniu. I znowu wzywa Wisła. Pora jechać dalej, nie ma na co czekać.
Wyjątkowo wymagający jest dojazd do Grudziądza. To dość osobliwa ścieżka. Singiel, ale na ogół z dobrą nawierzchnią. Jest za to wąsko, dróżka mocno kręci i jest niesamowicie interwałowa. Aby to dobrze pojechać i nie wylecieć z drogi, trzeba mieć znaczne umiejętności techniczne. Ja ich nie mam, dlatego na ogół idę pieszo. W sumie nie tylko idę – chwilami wręcz biegnę. Biegnie się całkiem dobrze. Oczywiście jestem tu sama. Michał, jak prawie cały czas, gdy robi się trudniej, leci po swojemu. Niestety jest tu razem ze mną, więc jakoś go muszę znosić.
W Grudziądzu jestem wczesnym wieczorem. Światło słoneczne jest już pomarańczowe. Ceglana, stara zabudowa miasta wygląda wprost zjawiskowo. Tak samo zjawiskowo wygląda Wisła, nad którą coraz niżej pochyla się słońce. Piękna końcówka dnia. Cieszę się, że trasa idzie przez stare centrum. Przynajmniej nie jest żal, że jadąc wyścig mijamy całe to piękno bokiem. Jest super – mam to wszystko na wyciągnięcie ręki.
A za Grudziądzem wracają swojskie krzaki. Jeśli na Wiśle dojeżdżasz na rozdroże i widzisz kilka ścieżek, to miej pewność, że ta najbardziej zarośnięta i najmniej prawdopodobna – to właśnie ta właściwa.
Wjeżdżam na wysoką górkę. Dojeżdża dwóch innych zawodników. Jeden z nich ma bajerancko wygolone włosy – w napis WISŁA. Mówią, że jeszcze pojadą trochę. My już dalej nie jedziemy i gdy koledzy znikają nam z oczu oddalamy się kawałek i rozbijamy namioty.
Trochę się zastanawiałam, czy tej ostatniej nocy nie spędzić na rowerze. Do mety zostało 140 km. Dużo i mało. Po drodze będzie jeszcze teren. Lepiej więc odpocząć i z nowymi siłami ruszyć w ostatni dzień wyścigu. Tym bardziej, że żadna z dziewczyn raczej mnie już nie dogoni przed metą.
Ciąg dalszy
Poranek zrobił się ładny. Słyszałam i czytałam, że przed Toruniem będzie mocno piaszczysty odcinek. Co dziwne, jakoś mocno tego nie odczułam i większość słynnych piasków udało mi się przejechać.
I gdy już myślałam, że Toruń jest na wyciągnięcie ręki (wszak była tabliczka z napisem „Toruń”) – okazało się, że nie do końca. Ślad wywiódł nad rzekę. Wywiódł w chaszcze. Znowu przyszło zmagać się z bujną roślinnością na dość długim kawałku. Taki poranny spacer.
W końcu jednak pojawiło się miasto. Jego ścisłe centrum i jedzenie w McD. Piękna pogoda, aż by się posiedziało w Toruniu dłużej. A tu trzeba jechać.
Bydgoszcz trasa omija bokiem. To fajnie, bo tu trudno by chyba było coś sensownego wymyślić. W ogóle nie odczuwam bliskości miasta, które znajduje się po drugiej stronie rzeki.
Przed Chełmnem kilka górek. Tuż przed wjazdem do miasta, rozdzielamy się. Michał ma problem z tylnym kołem i podejrzewa, że to może być awaria piasty. Jedzie więc szukać sklepu rowerowego. Nie jest to pierwszy raz, gdy odwiedzam rowerowo Chełmno. Robi ono niezmiennie na mnie wrażenie. Jest tu bardzo ładnie, dużo starej zabudowy. Znowu by się chciało posiedzieć dłużej – tak jak wcześniej w Toruniu. I znowu wzywa Wisła. Pora jechać dalej, nie ma na co czekać.
Wyjątkowo wymagający jest dojazd do Grudziądza. To dość osobliwa ścieżka. Singiel, ale na ogół z dobrą nawierzchnią. Jest za to wąsko, dróżka mocno kręci i jest niesamowicie interwałowa. Aby to dobrze pojechać i nie wylecieć z drogi, trzeba mieć znaczne umiejętności techniczne. Ja ich nie mam, dlatego na ogół idę pieszo. W sumie nie tylko idę – chwilami wręcz biegnę. Biegnie się całkiem dobrze. Oczywiście jestem tu sama. Michał, jak prawie cały czas, gdy robi się trudniej, leci po swojemu. Niestety jest tu razem ze mną, więc jakoś go muszę znosić.
W Grudziądzu jestem wczesnym wieczorem. Światło słoneczne jest już pomarańczowe. Ceglana, stara zabudowa miasta wygląda wprost zjawiskowo. Tak samo zjawiskowo wygląda Wisła, nad którą coraz niżej pochyla się słońce. Piękna końcówka dnia. Cieszę się, że trasa idzie przez stare centrum. Przynajmniej nie jest żal, że jadąc wyścig mijamy całe to piękno bokiem. Jest super – mam to wszystko na wyciągnięcie ręki.
A za Grudziądzem wracają swojskie krzaki. Jeśli na Wiśle dojeżdżasz na rozdroże i widzisz kilka ścieżek, to miej pewność, że ta najbardziej zarośnięta i najmniej prawdopodobna – to właśnie ta właściwa.
Wjeżdżam na wysoką górkę. Dojeżdża dwóch innych zawodników. Jeden z nich ma bajerancko wygolone włosy – w napis WISŁA. Mówią, że jeszcze pojadą trochę. My już dalej nie jedziemy i gdy koledzy znikają nam z oczu oddalamy się kawałek i rozbijamy namioty.
Trochę się zastanawiałam, czy tej ostatniej nocy nie spędzić na rowerze. Do mety zostało 140 km. Dużo i mało. Po drodze będzie jeszcze teren. Lepiej więc odpocząć i z nowymi siłami ruszyć w ostatni dzień wyścigu. Tym bardziej, że żadna z dziewczyn raczej mnie już nie dogoni przed metą.
Ciąg dalszy
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!