Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2022

Dystans całkowity:360.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:19:49
Średnia prędkość:16.90 km/h
Maksymalna prędkość:38.00 km/h
Suma podjazdów:1446 m
Maks. tętno maksymalne:153 (0 %)
Maks. tętno średnie:129 (0 %)
Suma kalorii:4837 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:180.20 km i 19h 49m
Więcej statystyk

"I'm on my way over the deep blue sea I'll be searching for your light house to lead me"

Sobota, 19 marca 2022 Kategoria do 350, Gdańsk, Kocia czytelnia
Km: 335.00 Km teren: 0.00 Czas: 19:49 km/h: 16.90
Pr. maks.: 38.00 Temperatura: 5.0°C HRmax: 153153 HRavg 129
4837: 4837kcal Podjazdy: 1446m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
To nie była przyjemna jazda i gdyby nie to, że to były już ostatki zimy, a astronomiczna wiosna zaczynała się w niedzielę 20.03.2022 r. o 16:33, to dałabym sobie spokój i poczekała na przyjemniejsze warunki. Jednak do Gdańska jeżdżę wyłącznie zimą. Zawsze pomiędzy 1 stycznia a początkiem wiosny astronomicznej. Zatem był to tegoroczny ostatni możliwy termin, aby tradycji mogło stać się zadość.

Ruszyłam w zimny poranek, pod wiatr. Na rowerze przełajowym, z sakwami. Ze względu na wiatr przeciwny, z którym zmagałam się przez całe ponad 300 km, dość często wyrzucałam sobie, że mogłam jednak pojechać na kolarzówce. Opory byłyby mniejsze. A tak? No cóż, ciężko było ciągnąć cały ten rowerowo-sakwiarski zestaw. We wszystkich znajomych mi miejscach byłam znacznie później niż zwykle. Jak zawsze zatrzymałam się na kawę w Janowcu. W dolinie Noteci wspominałam poprzedni wyjazd do Gdańska, wtedy na tej drodze miejscami leżały śnieżne jęzory. Nakło było nieprzyjemne (jak co roku), w dodatku trafiłam na roboty drogowe i musiałam jechać przez miasto dziwnym objazdem. Nie zatrzymałam się tam nawet na chwilę. Droga na Mroczę mniej obciążona ruchem niż zazwyczaj. Potem długi odcinek do Koronowa. Rozległe, wywiane przestrzenie. Nic przyjemnego. Samo Koronowo osiągnęłam dopiero o 15:45. Czyli bardzo późno. Zrobiłam tu drugą przerwę w cieple – na Orlenie. Mocno wysmagana wiatrem siadłam na jednej z kanap. Zamówiłam zapiekankę i herbatę. Niespecjalnie lubię orlenowe zapiekanki, no ale coś trzeba było zjeść.

Dalej były lasy. Tu mogłam nieco odetchnąć od wiatru, lecz wcale nie jechałam bardziej żwawo, gdyż po jakichś 150 km jazdy pod wiatr nie czułam się rześka. Gdzieś w okolicach Lniana słońce zaczęło zachodzić, a przy drodze pojawiły się znaki o… zamkniętej drodze na Tleń. Klasyka! Który to już raz na długiej trasie trafiam na roboty drogowe? To zawsze jest loteria – uda się przedrzeć, albo i nie. Będzie długi kawał z papcia, albo jedynie krótki spacerek. W każdym razie jadąc uparcie ku remontowanemu fragmentowi postanowiłam, że jeśli remont będzie nie do sforsowania, to nie cofam się do objazdu, tylko kończę wyrypę w lesie i odpuszczam Gdańsk. A skoro tak, to odpuszczam również wszystkie ultra, które zaplanowałam na ten rok. W myślach wysyłałam już do organizatorów poszczególne rezygnacje i tylko w jednym przypadku czułam prawdziwy żal. A mianowicie na myśl o rezygnacji z MPP.



Remontowany odcinek wyłonił się z ciemności. Bariery i swojski widok: znak zakazu ruchu. Było to wszystko dokładnie nad moim najulubieńszym jeziorem Wierzchy. Nigdzie nie jest tak pięknie jak tu. Żadne jezioro nie jest tak magiczne. Dzień już się skończył. Stałam na brzegu z telefonem i usiłowałam zrobić zdjęcie. Wydobyć z tej ciemności światło, którego już nie było.



Coś tam się udało. A potem przedzierałam się przez bariery, następnie maszerowałam w głębokim piachu, lawirowałam pomiędzy maszynami budowlanymi, potem znowu był kopny piach, a na koniec blaszane, wysokie zapory. I już!



Krótko potem osiągnęłam Tleń i wypatrzyłam zupełnie nową restaurację, która nazywa się Żółty Rower, stoi ona po prawej stronie drogi. Chyba wcześniej jej tu nie było. Następnie Przystanek Tleń. Kilka razy podczas wyryp do Gdańska zatrzymywałam się tu na obiad. Potem pomogłam im finansowo w pandemii, gdyż zależało mi, by to miejsce przetrwało. Natomiast gdy w zeszłym, pandemicznym roku nie wpuścili mnie do środka, gdy zziębnięta chciałam zjeść obiad, poczułam się głęboko rozczarowana i postanowiłam, że nigdy więcej nie przekroczę ich progu… Nie zatrzymałam się ani na chwilę. Od razu ruszyłam na podjazd, który zaczyna się zaraz za Przystankiem.

Wszystko dalej już po ciemku. Osie, Lipinki, Przewodnik, Jaszczerek. Odcinek po wąskiej drodze do Jaszczerka bez śniegu, oczywiście. Pamiętam jednak, jak ta droga potrafi wyglądać. Pamiętam siebie, jak po kostki w śniegu szłam tutaj pewnej zimy z rowerem. W drodze do Gdańska, rzecz jasna. Doceniałam teraz brak śniegu. Miło.

Skórcz osiągnęłam o 21:55. Dokładnie 5 minut przed uruchomieniem kasy nocnej. Chyba nie wspominałam, ale praktycznie natychmiast po zapadnięciu ciemności, pojawiła się mgła. Co ciekawe nie wiązało się to z ustaniem wiatru. Wiatr nadal sobie wiał w twarz, a mgła i ciemność sprawiały, że niewiele widziałam.



Skórczowy Orlen to była niesamowicie miła niespodzianka. Pani, która pracuje na tej stacji powiedziała, że ona nie jest jak wszyscy i nie zamyka stacji z wybiciem godziny 22. Mogłam więc wypić i zjeść w cieple. To nieocenione, gdyż byłam nie tylko wywiana i zmarznięta, ale też zmoknięta od mgły. Za Skórczem jeszcze trochę bocznych dróg aż do Pelplina. Fajnie się jechało, gdy z tej mgły raz po raz wyłaniały się wielkie drzewa rosnące na poboczu, albo domy, czy zakręty. Bardziej czułam pod kołami i wyobrażałam sobie tę drogę, niż faktycznie ją widziałam.

Bazylika w Pelplinie również wyłoniła się z mgły.



Potem już tylko musiałam dojechać do DK 91 i nią dociągnąć do Gdańska. Jakoś tak dziwnie zapamiętałam, że jest ona oświetlona na całym tym odcinku. Nie była. Była za to gęsta mgła. Na szczęście ruch mały i w większości towarzyszące tej drodze pobocze. Ostatni przystanek to był bardzo duży Orlen w Pszczółkach – znany mi już z poprzednich wyjazdów. Herbata i bagietka z jajkiem. Wychodząc stąd ubrałam wszystko, co miałam, bo zrobiło się wściekle zimno. Miałam zatem na sobie: wełnianą bluzkę, koszulkę kolarską różową BBT, kurtkę od wiatru, kamizelkę, kurtkę puchową i kurtkę przeciwmgłową, tj. przeciwdeszczową. Okazał się to być zestaw idealny do jazdy pod wiatr, w zimnie i mgle, gdy ma się w nogach 300 km i jedzie się jeszcze te 35 km dalej.



Tabliczkę Gdańsk klepnęłam o 3:51.



Na Długiej i Długim Targu byłam o 4:25, natomiast w lesie na Westerplatte o 5:12. Na Długiej i Długim Targu spędziłam czas robiąc zdjęcia i ciesząc się, że mogę tu znowu być zimą. Tym razem w ostatnich godzinach zimy. Fontanna Neptuna podświetlona była w barwy UA. Inni też mile spędzali tu czas… wymiotując, rozbijając butelki, wydzierając się i… grając w piłkę nożną. Poza tym, wszystko było rozkopane, trwał jakiś kosmiczny megaremont.









Wobec niezbyt sympatycznego i raczej mało łagodnego towarzystwa, nie odważyłam się przejechać Długą w drugą stronę. Pojechałam zupełnie innymi drogami do głównej ulicy, a potem już znaną mi drogą potoczyłam się na Westerplatte. W moim lesie, gdy dojechałam do celu, zaczynało już jaśnieć. Zastanawiałam się nawet, czy jest sens kłaść się spać w tej sytuacji, czy może pojechać pod pomnik Obrońców Westerplatte i tam popatrzeć, jak wstaje dzień. Doszłam jednak do wniosku, że chętnie rozprostuję kości i poleżę. Rozłożyłam worek biwakowy, materac, śpiwór i nastawiłam budzik na szalone 1,5 godziny snu. Kiedy otworzyłam oczy, powitał mnie bardzo szary i mglisty oraz zimny poranek.



Zrobiłam kawę, pogapiłam się w niebo i w korony drzew, a potem spakowałam się i pojechałam pod Pomnik. W międzyczasie przez mgłę zaczęło się przebijać słońce. Pod Pomnikiem miałam szczęście być sama. Widoczny spod niego w dole napis „NIGDY WIĘCEJ WOJNY” miał inny wydźwięk niż w poprzednich latach. Teraz, gdy wojna jest tuż obok…







Potem, już w słońcu i pod błękitnym niebem, pojechałam do centrum. Długa i Długi Targ były zupełnie inne niż w nocy. Inni ludzie, inny klimat, inny świat. Tradycyjnie poszłam na śniadanie i kawę z ciastkiem do Pellowskich. Odwiedziłam też Mariacką i spędziłam kilka chwil w bazylice.









Do pociągu powrotnego wsiadłam o 12:17, do domu weszłam o 16:05, gdy trwała jeszcze astronomiczna zima. Tradycji stało się zadość. Gdańsk zimą po raz siódmy!


#niewiem

Wtorek, 8 marca 2022
Km: 25.40 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum