Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

GMRDP 2015

Dystans całkowity:1147.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:13421 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:229.41 km
Więcej statystyk

GMRDP (4,5)

Środa, 26 sierpnia 2015 Kategoria Kocia czytelnia, do 150, GMRDP 2015
Km: 149.76 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1974m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Dzień wstaje bardzo ładny. Świeci mocno słońce. Na deszcz się zupełnie nie zanosi. Wstaję ze swojego nielegalnego noclegu (w Parku Narodowym Gór Stołowych). Jest tu pięknie i cieszę się teraz, że mogę być tu w ciągu dnia, gdy wszystko widać. Gdy na przystanku jem śniadanie, dogania mnie (i przegania) 2 zawodników z kat. Sport. Faktycznie ta kategoria to jakby zupełnie inny, łatwiejszy, wyścig. Jazda na lekko, z wozem, który zapewnia wszelką pomoc. Dobrze, że jest taki podział i możliwość by ci, którzy nie do końca mają chęć / siłę / odwagę, by pojechać w Extreme też mogli przejechać tę piękną trasę.

Angelina Jolie
Poobcierany do krwi tyłek bardzo utrudnia mi jazdę. Rana jest taka, że spodenki się do niej przyklejają. Jak źle usiądę, to aż robi mi się słabo z bólu i czuję jak krew odpływa z twarzy. Dlatego jeśli już uda mi się dobrze usiąść, to nie ruszam się na siodle i jadę tak długo jak się da bez postoju. Gdy się zatrzymam, odklejam spodenki od rany, chwilę trzymam ręką wkładkę daleko od rany i ją podsuszam. Potem wsiadam na rower i znowu tkwię na nim nieruchomo. Wszystkie zjazdy robię na stojąco. Cała jestem sztywna. Ból usztywnia. Od ciągłego napięcia bolą mnie kolana oraz... zęby, które zaciskam z bólu. Mam też pogryzione od środka wargi. To w ramach kompensowania jednego bólu drugim bólem, aby mniej bolało. Pocieszam się, że z takimi ustami muszę wyglądać pięknie i wspaniale jak Angelina Jolie.

Zjeść owijkę
O ile wczoraj z tyłkiem było źle, to dziś jest tragicznie. Czuję jednak, że teraz nie mogę się wycofać, choćbym z bólu miała zjeść owijkę. Są ludzie, którzy wierzą we mnie, ludzie, którzy wczoraj późnym wieczorem w Zieleńcu ratowali mnie z opresji. Jadę więc powoli i pokracznie, ale jadę.

Najgorsza wersja siebie
Odcinek przed Głuszycą jest fatalny. To same dziury i łaty. Bardzo nierówno. Oj boli, boliiii! Za tymi dziurami spotykam cyklistę. Szosowca. To Mirek Kabat. Mówi, że nie startuje i że jest wysłannikiem Michała. Że pojedzie kawałek ze mną. Próbuje mnie wieźć na kole, ale wtedy ja celowo zwalniam. Gdy wyjeżdżamy na pustą drogę tłumaczę mu, że skoro nie startuje, to nie mogę jechać mu na kole, bo to będzie pomoc z zewnątrz. Dodaję jednak, że może jechać za mną albo obok. No i tak sobie jedziemy. Mirek widzi chyba moją najbardziej wymarnowaną bólem wersję. Patrząc na mnie stwierdza, że cieszy się, że jednak nie pojechał tego maratonu. A ja nadaję, że nie może tak twierdzić patrząc na mnie, bo ja akurat jestem mało miarodajna. Mam poobcierany tyłek, ranę, poza tym zasypiam. Dodaję, że trasa jest piękna i właśnie powinien żałować, że nie pojechał. Bardzo mile nam się jedzie. Jedziemy razem długo. Mirek zawraca na zjeździe przed Chełmskiem Śląskim. Dzięki za te wspólne kilometry!



Na proszek
Zaliczam Lubawkę, potem Kowary. Coraz więcej czasu tracę na zmaganie się z raną i bolącymi od sztywnej jazdy kolanami. Jestem akurat na zjeździe, mam jakieś 33 km do mety, gdy widzę szosowca jadącego z przeciwnego kierunku. W sumie nic dziwnego, sporo się tu ich pałęta. Jednak rozpoznaję w nim… Wilka! Co za miła niespodzianka! Do mety jeszcze przecież kawał drogi. Spodziewałam się go raczej spotkać kilka kilometrów przed metą, a nie tak daleko od niej.
Nie hamuję. Jadę na pełnej prędkości.
Nie ruszam tyłka z siodła.
Nie odwracam się.
Wiem, że zaraz zawróci i mnie dogoni. I tak się staje. Pyta jak się jedzie. Generalnie dobrze. Tylko ta rana… kolana… senność… Przed podjazdem do Szklarskiej zatrzymuję się. Odrywam spodenki od rany… zasuszam ranę… wiem, że ten podjazd będzie ciężki i w związku z tym planuję go zrobić za jednym pociągnięciem. Ale wcześniej trzeba podsuszyć ranę. Michał proponuje, że możemy się zamienić podsiodłówkami (jego jest lekka, w mojej jest namiot, materac, ciuchy – no generalnie to klocek). To słodkie, ale jestem zdeterminowana, by z całością swoich gratów wtoczyć się na metę. Podjazd jest ciężki. Robię go pomału. Pomału, ale konsekwentnie. Bez zadyszki, równym tempem. Mielę go na proszek. Do góry znowu postój i odrywanie spodenek od rany. Aj! Mocno się z nią skleiły! To trwa. No cóż… Potem zjazd aż do mety.

Dyrektor
Dziwnie jest widzieć, że ślad w GPSie, który towarzyszył mi tak długo, teraz się kończy. Ogarnia mnie smutek, że to już koniec. Krótko przed metą pada mi przednia lampka, a od razu po wjeździe na metę – bateria w GPS. Może i ja powinnam na sam koniec paść? Jednak nie padam. Idziemy się pokazać na mecie. Dyrektor maratonu – Daniel - osobiście nakłada mi porcję makaronu i podaje herbatkę. Potem jeszcze prysznic i tu odkrycie dnia – kotek złapał kleszcza! Pytam potem Agnieszkę, czy umie wyciągać. I tak znowu trafiam do Daniela, który jako dobry dyrektor – doktor w asyście Agi i Michała wyciąga mi kleszcza.

Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.26 - 07:32 Jade dalej.
» 2015.08.26 - 09:11 Nowa Ruda. kupilam bulki, jem sniadanie.
» 2015.08.26 - 09:15 Teraz gdy jem, wyprzedzilo mnie 2 z kat. sport wraz z wozem.
» 2015.08.26 - 09:17 Musze szybciej klapac paszcza ;-)
» 2015.08.26 - 10:41 Stan krytyczny… asfaltow przed Gluszyca. Masakra, jazda slalomem to za malo i nie gwarantuje sukcesu ;-)
» 2015.08.26 - 11:28 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK15
» 2015.08.26 - 12:54 Mieroszow. zamiast tylka krwawa miazga. Boli strasznie. drozdzowka i przysypianie na przystanku.
» 2015.08.26 - 14:55 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK16
» 2015.08.26 - 16:55 Starty do krwi tylek ostro daje mi popalic. spodenki przyklejaja sie do rany, podjazdy robie wszystkie na raz, tylek nieruchomo na siodle. jak zmienie pozycje, to musze sie zatrzymac-bol taki, ze az robi mi sie slabo. Na koncu podjazdu odklejanie spodenek, chwila na zasuszenie rany i zjazd. i tak sie katuje z tym tylkiem juz 2dzien. zjazdy tylko na stojaco. na szczescie juz tylko 55km.
» 2015.08.26 - 19:11 Ostatnie ok. 33km razem z Wilkiem :-) jestesmy przed duzym podjazdem do Przesieki. potem meta.
» 2015.08.26 - 21:26 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt META

Podsumowanie:
Maraton był świetny. Piękna, wspaniała trasa, cieszę się, że zdecydowałam się pojechać. Miałam okazję zobaczyć wiele ciekawych miejsc. Widoki często powalały na kolana. Samodzielna jazda (przez większość trasy byłam zupełnie sama) pokazała, że potrafię robić w górach duże przebiegi mając rower z pełnym biwakowym wyposażeniem. Dość dobrze udało mi się załatwiać jedzenie – mało było sytuacji, gdy czułam głód. Udało mi się też pić kawę (co uwielbiam), a nawet raz pomalować paznokcie. Bałam się samotnego wyszukiwania miejscówek noclegowych na dziko, w środku nocy w górach. Rzeczywistość nie okazała się jednak straszna, choć czasem szukanie było nieco upierdliwe. Miło było jechać z Wąskim – z nim jest bardzo wesoło i pokonywane razem kilometry są jakieś takie… uśmiechnięte. Szalenie sympatyczna była też jazda z osobami spoza maratonu (Krzysiek i Mirek) i to, że potrafiły uszanować to, że nie mogę jechać im na kole – nie było żadnych niedomówień i namawiań. Pełne zrozumienie. Ten maraton bym zawaliła gdyby nie zupełnie bezinteresowna pomoc obcych – ale w końcu nieobcych – bo też rowerzystów – ludzi, którzy uratowali mnie podczas awarii w Zieleńcu. Do teraz jestem pod wrażeniem, że chciało im się późnym wieczorem, w tygodniu (jeden z chłopaków po pracy do 22:00) przyjechać na Zieleniec i mi pomagać. A zrobili to z radością i uśmiechem. Odniosłam wrażenie, że wszyscyśmy czuli wtedy tę samą wielką radość.
No i na końcu podziękowania dla wszystkich osób, które mnie na trasie wspierały duchowo - smsowo. W szczególności dla Elizium i Memorka, którzy pisali do mnie nawet o zupełnie absurdalnych godzinach. Dzięki!


Mapa:

Gminy zaliczone na GMRDP: Cisna, Komańcza, Jaśliska, Dukla, Nowy Żmigród, Osiek Jasielski, Dębowiec, Lipinki, Gorlice teren wiejski, Gorlice miasto, Ropa, Uście Gorlickie, Krynica Zdrój, Muszyna, Piwniczna Zdrój, Rytro, Stary Sącz, Poronin, Zakopane, Kościelisko, Czarny Dunajec, Radziechowy-Wieprz, Węgierska Górka, Milówka, Istebna, Wisła, Ustroń, Goleszów, Cieszyn, Hażlach, Zebrzydowice, Jastrzębie Zdrój, Mszana, Wodzisław Śląski, Pszów, Kornowac, Racibórz, Pietrowice Wielkie, Kietrz, Baborów, Głubczyce, Głogówek, Lubrza, Otmuchów, Paczków, Lewin Kłodzki, Kudowa Zdrój, Radków, Mieroszów, Lubawka, Kowary, Podgórzyn, Jelenia Góra, Piechowice, Szklarska Poręba, Stara Kamienica, Mirsk, Świeradów Zdrój (58 gmin).

ZDJĘCIA

GMRDP (4)

Wtorek, 25 sierpnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia, GMRDP 2015
Km: 190.27 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2733m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Nocą nie padało, namiot mam suchy. Nie ma też rosy. Za to wieje i niebo jest zaciągnięte chmurami. Zwijam się z noclegu i jadę w trasę. Krótko po ruszeniu dogania mnie... Wąski! Fajnie się spotkać, ale wszystko wskazuje na to, że niestety nie pojedziemy długo razem. Arek całą noc był w drodze. Męczy go senność. Docieramy razem do Otmuchowa. Tam Wąski żegna się ze mną. Jedzie na zakupy i być może na jakąś drzemkę. Mówi, że spotkamy się dopiero na mecie. Ze śmiechem stwierdzam, że tego przecież nie wiemy – być może jeszcze mnie dogoni. I są to prorocze słowa.

Wanny
Droga nr 44 z Otmuchowa do Paczkowa jest tragiczna – ruch bardzo duży i są to prawie same TIRy z naczepami typu „wanna”. Prawie płasko, ale z potężnym wiatrem w twarz. Jadę sama. Tyłek mam paskudnie otarty. Walczę z bólem tyłka i z tym wiatrem. W końcu z ponurego nieba zaczyna padać. Ubieram deszczówkę i jadę. Często się odwracam, gdy widzę stado TIRów uciekam na trawę z boku drogi. Pobocza brak, jest wąsko, a TIRy nie bardzo chcą hamować i zachowywać bezpieczną odległość przy wyprzedzaniu. Osobówki z naprzeciwka wyprzedzają kolumny TIRów. To co się tu wyprawia, to jakiś horror. Włączam lampki przednią i tylną w trybie migającym. Deszcz przechodzi w wredną ulewę. Sino. Akurat mijam przystanek autobusowy, więc szybko się chowam i przeczekuję najgorsze. Zimno. Mokro. TIR za TIRem.

Kot w jaskini
Wjazdem do Złotego Stoku kończę jazdę upiorną krajówką i zaczynam objazd Kotliny Kłodzkiej. Znam i lubię Kotlinę. To tu Klan uczył mnie jazdy w dolnym chwycie. Leśny podjazd do Lądka to prawdziwa uczta dla oka. Jest cudnie zielono! Niestety cały czas pada i jest zimno. Zaczynają mnie z tego zimna boleć kolana. W Lądku szukam pizzerii Abakus, ale jest nieczynna. Przemoczona i głodna jadę dalej aż do Stronia Śląskiego. Tu wbijam się do restauracji Jaskinia. Biorę pstrąga, frytki, surówkę, gorącą herbatę i dochodzę do siebie po solidnym wymarznięciu. Przede mną nieprzyjemny wjazd na Puchaczówkę. Tego podjazdu akurat nie lubię. Łyso tu i prawie zawsze mocno wieje. Dziś nie ma wyjątku i też wieje. W Idzikowie trochę się zagapiam i zamiast odbić w szutrowy skręt w lewo, jadę prosto. Ale szybko to wykrywam i od razu zawracam. Droga jest wąska, ciągle góra-dół. Pada co chwilę, wieje, zimno. Co za wredna pogoda! Kolana bolą. Uuuuu! Aaaaaa!

Narto-rolki
Przed Różanką spotykam jednego z naszych i trochę jedziemy razem. Potem on odskakuje na podjeździe. Doganiam 2 sakwiarzy – dziewczynę i chłopaka. Gadamy trochę, opowiadam o maratonie. Sympatyczne spotkanie. Przed Zieleńcem doganiam chłopaka, który na narto-rolkach ćwiczy narciarstwo biegowe. Ostro pędzi i trudno go dogonić, ale w końcu się udaje. Chwilę gadamy. Przebiegł tak już 50km! Jadę do Zieleńca. Na końcu podjazdu ubieram się ciepło na zjazd, zjadam kanapkę i ruszam w dół.

W szaleństwie i desperacji
Jeszcze chwila i będzie ciemno. W dole palą się już światła. Fajnie to wygląda. Daję po hamulcach, by zrobić fotkę i wtedy brzdęk! Prawa klamka się zapadła! A szlag by to – wygląda na to, że zerwałam linkę tylnego hamulca. Nie bardzo widzę możliwość jazdy z taką awarią. Jazda z jednym hamulcem w górach to słaby pomysł, zwłaszcza, że nie wiem jak tu wygląda stan linki. Próbuję trochę zjechać, ale idzie to fatalnie. Zaczynam więc schodzić. Jeszcze to do mnie nie dociera, napieram w dół mimo wszystko w myśl zasady – lepiej powoli do przodu niż stać w miejscu. Idąc piszę smsa, że poszła linka i nie mam zapasu i nie umiem zmienić. Pytam czy ktoś może mi jakoś pomóc. Na początku jest cisza. Idę i czuję straszny smutek. Do mety brakuje tylko i aż 187km. Przez głupią awarię będę musiała się wycofać. Przecież nikt nie przyjedzie późnym wieczorem na odosobnioną, pogrążoną w ciemności górę by mnie wyratować z opresji. W przypływie szaleństwa i desperacji postanawiam iść do mety pieszo. Schodzę więc z Zieleńca. W lasach pracują olbrzymie leśne kombajny. Ścinają drzewa, łapią je, tną na części i układają, przy pomocy ogromnych szczypiec, w stosy. Oświetlone jak statki kosmiczne. W późnowieczornej ciszy trzask upadających drzew brzmi upiornie.



Zalecenia
Naraz rozdzwania się mój telefon. Napływają też smsy. Pomysły są różne. Jedni zalecają zejście do Kudowy, inni każą zjeżdżać na 1 hamulcu, kolejni mówią, że mam się nie poddawać, jeszcze inni próbują załatwić ekipę ratunkową. W moim imieniu uzyskują zgodę Daniela na pomoc z zewnątrz. Genialnym pomysłem rzuca Tomek. Zaleca bym wróciła do Zieleńca. Widział tam kolarskie zgrupowanie. Może kolarze tam nocują. Jeśli tak, to z pewnością ktoś ma linkę i umie ją założyć. W dodatku do Zieleńca jest pod górę – nie trzeba używać hamulców – można jechać. To wspaniały pomysł! Wstępuje we mnie energia i wiara, że może nie wszystko stracone. Idąc/ jadąc odbieram kolejne telefony i smsy. Aż nie nadążam. Nie wszystkie daję radę przeczytać. Niektórzy się skarżą, że nie idzie się do mnie dodzwonić, bo ciągle jest zajęte! Odbieram telefon co chwilę. Dzwoni do mnie ktoś mówiąc, że jest chłopak z okolicy, co zna się na serwisie i przyjadą ekipą autem do Zieleńca. Pyta czy potrzebuję czegoś jeszcze. Mam pustkę w głowie. Na myśl przychodzi mi jedynie… sucha bułka. Mówię więc: tak – przyda się sucha bułka.

Zrobię pani herbatę!
W Zieleńcu ciemno. Hotele pozamykane, na portierniach pusto, palą się tylko mdłe światła. Ekipa ma być za 40 minut. Zimno! Siadam w nieczynnym ogródku na krzesełku z metalu. Dostaję dreszczy. Łażę więc po Zieleńcu i zauważam stację GOPRu. Pali się światło, przez okno widzę faceta. Pukam. Od razu mówię, że nie potrzebuję pomocy medycznej, a jedynie przeczekać, bo jest zimno, mam na sobie tylko lichy strój kolarski i awarię roweru. Pan mówi, że nie da rady, bo on właśnie kończy pracę na dziś, a stacja nie jest czynna całą dobę. Przepraszam więc za zawracanie głowy, a pan zamyka drzwi. Nim zdążyłam pochwycić za rower, drzwi się otwarły z powrotem:
- No ale gdzie pani pójdzie?
- Nigdzie, tu gdzieś usiądę w nieczynnym ogródku.
- Ale jest zimno.
- Wiem, ale nic innego mi nie pozostaje.
- No dobra, niech pani wejdzie, zrobię pani herbatę.

Ekipa ratunkowa
Jestem przeszczęśliwa. Piję herbatę, jem swoje bułki, w tle leci jakiś film i gadamy. Im dłużej gadam, tym większe jest jego zdziwienie. Że trasa tak daleka, że jadę i nocuję sama. Pyta, czy się nie boję. W tym momencie zaczynam się zastanawiać... Może taka samotna jazda faktycznie jest średnio bezpieczna?... Nie mija nawet 40 minut i przyjeżdża ekipa. Okazuje się, że... linka wcale nie jest zerwana – ona jakoś dziwnie się wysmyknęła i stąd zapaść klamki i niedziałający hamulec. Prawdopodobnie winne były starte klocki hamulcowe. Mam zapasowe. Zakładają je i rower działa! Dają mi też napój, jabłko, gruszkę, orzeszki i bułkę. To zupełnie niesamowite – ludzie, których widzę pierwszy raz na oczy przyjechali późną porą specjalnie po to by mi pomóc. Zupełnie bezinteresownie i z wielką życzliwością. Serdecznie dziękuję!

Pokój na godziny
Zjeżdżam z Zieleńca. Podczas zjazdu dogania mnie Wąski. A to miła niespodzianka! Jedziemy razem aż do DK8 i aż do Kudowy. Zjazd dłuuugi. I ziiiimno. Zmarzliśmy strasznie, więc wbijamy się na obiad do restauracji przy BP. Zupy są pyszne i… na tym koniec. Drugie danie jest niejadalne. Ryba smakuje jakby moczyła się tydzień w płynie do mycia naczyń. Frytki są obrzydliwie tłuste. Nie ryzykuję i nie jem tego (Wąski jest niemożliwy – je ten wstrętny posiłek!). Potem bierzemy po kawie. Wąski idzie do kibla, a ja w tym czasie kładę głowę na stół i zasypiam snem twardym. Gdy mnie budzi, nie bardzo wiem co jest grane. Czuję niewytłumaczalny strach. Panikę wręcz. Proponuję, że może się zrzucimy i jak mają tu jakiś pokój, to prześpimy się z 2 godzinki. Zgodnie stwierdzamy, że to dobry pomysł. Idę więc do kobiety z obsługi i zagaduję:
- Czy są tu jakieś miejsca noclegowe? Ja i ten pan potrzebujemy pokój na 2-3 godzinki. (Uśmiecham się by sprawić dobre wrażenie)
- My tu nie prowadzimy pokoi na godziny, proszę pani! – odpowiada kobieta.
Dopiero w tym momencie dociera do mnie jak ona mogła to zrozumieć...

Niezła zajawka
Wychodzimy z restauracji. Jest wściekle zimno. Arek zagaduje towarzystwo z flaszkami siedzące przy stoliku. Dyskusja nabiera kolorów.
- Gdzie jedziecie?
- Na Karłów.
- Na Karłów? Teraz?! Niezła zajawka! Macie namiot? Zresztą nawet jak nie macie, to nic.Jak się mocno kochacie, to się przytulicie i nie zmarzniecie!
Skręca mnie ze śmiechu. Aż ledwo mogę jechać.

Pion i poziom
Podjazd do Karłowa nie jest straszny, ani bardzo trudny. Jest za to długi. Spać chce mi się strasznie. Mam problemy z wyczuciem pionu i poziomu. Mam wrażenie, że jadąc rowerem nie jestem ustawiona prostopadle do ulicy, a równolegle. Chwieję się, tracę pion. Parę razy prawie spadam z roweru. Na chwilę siadam na ulicy. Patrzę w bok, chcę rozbić namiot. Ale z boku drogi przepaść... W Karłowie dobijam się do jakiejś chałupy. Jest 4 nad ranem. Czyli wcale nie noc, a dzień! Czwarta nad ranem. Więc każdy powinien być już na nogach, chętny by przyjąć pod dach zmęczoną rowerzystkę. Ale nic z tego. Nie udaje się. Zaczynamy więc zjazd. Koszmarnie, mam wrażenie, że nie jadę, a płynę. Widok mi się rozmywa, faluje. Na leśnym parkingu razem z Wąskim znajdujemy schowane miejsce między drzewami. On jedzie dalej, ja rozbijam namiot i idę spać.

Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.25 - 05:55 Jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:10 Poobcierana jestem do krwi. ale nikogo tu nie ma, mine wiec moge miec niewyrazna. od jazdy na stojaco nieco bola kolana.
» 2015.08.25 - 07:38 Kawalek jechalam z Waskim, ktory jechal cala noc bez spania. 828km, on do sklepu i moze drzemka, ja jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:58 Od Otmuchowa krajowka. kolumny tirow ‚wanny’, brak pobocza. jak slysze, ze jada, to uciekam na pobocze i przeczekuje. Upiornie. strach.
» 2015.08.25 - 08:31 Ulewa, siedze na przystanku.
» 2015.08.25 - 10:01 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK11
» 2015.08.25 - 10:34 Piekny podjazd ze Zlotego Stoku. W Kotlinie juz jezdzilam. lubie tu byc :-)
» 2015.08.25 - 12:40 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK12
» 2015.08.25 - 12:45 Stronie. Pizzeria abakus w Ladku byla nieczynna. glodna i przemoczona nadaremnie latalam po rynku. teraz siedze w ‚jaskini’ w Stroniu i czekam na pstraga, frytki i surowke. herbata juz jest :-). mozna tu byc z rowerem. dopiero co przestalo padac. Jest tez zimno. 12-15st w deszczu to dotkliwy chlod.
» 2015.08.25 - 15:27 Leje. i caly czas silny, zimny wiatr w twarz. jest mocno zimno.
» 2015.08.25 - 16:51 Mam duzy problem z kolanami, od zimna i deszczu bola. Lepiej jest w nogawkach, ale jak probuje zdjac, to bol niestety wraca. musze je miec caly czas :(. jade powolutku, a czasem nie jade wcale. moze do niedzieli doczlapie ;-) pozdrawia Was kot, ktory ma wstret do zimna i deszczu.
» 2015.08.25 - 17:05 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK13
» 2015.08.25 - 20:37 Zieleniec. zerwalam linke hamulca tylnego.
» 2015.08.25 - 20:42 Ktos moze jakos poratowac? nie mam zapasu, nie umiem zmienic.
» 2015.08.25 - 21:22 To chyba koniec zabawy i maratonu nie ukoncze. ryczec mi sie chce. schodze pieszo z Zielenca. Mam 1 hamulec, a nie wiem w jakim stanie jest linka. zjazd ostry, nie ryzykuje. zal jak cholera. nie myslalam, ze tak to sie skonczy. planowalam dzis jechac cala noc. non stop az do mety. To chyba tyle.
» 2015.08.25 - 22:53 Wrocilam do Zielenca i czekam na pomoc. jada do mnie! a ja siedze w stacji gopru.
» 2015.08.25 - 23:33 Jade dalej!
» 2015.08.26 - 01:17 Serdecznie dziekuje Wam wszystkim za wsparcie! takiego wielkiego odzewu sie nie spodziewalam. Idac najpierw w dol z Zielenca, a potem tam wracajac non stop odbieralam tel. i smsy (do teraz mam 18 nieprzeczytanych). A najwspanialsze jest to, ze dzieki tej szybkiej akcji (calosc 3godz) moge jechac dalej :-):-) zjazd z Zielenca do Kudowy wyziebil bardzo. Dogonil mnie Waski. w Kudowie jemy na bp obiad. muli mnie strasznie, zasypiam nad talerzem.
» 2015.08.26 - 01:18 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK14.
» 2015.08.26 - 04:56 Spie kawalek przed Radkowem, bo przewracalam sie z niewyspania.

Mapa:


ZDJĘCIA

Ciąg dalszy

GMRDP (3)

Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 Kategoria do 300, Kocia czytelnia, GMRDP 2015
Km: 258.57 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2515m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Noc była bardzo zimna. Tylko 7 stopni. Śpiwór niby ciepły, ale jednak dla zmęczonego i niewyspanego człowieka nie zapewnił komfortu termicznego. Zasnęłam od razu ale parę razy zimno na chwilę mnie wybudziło. Poranek straszny – trzeba było znaleźć w sobie odwagę by wyjść najpierw ze śpiwora, potem z namiotu. Na szczęście od razu mam podjazd. Mogę się więc rozgrzać. Na pierwszej lepszej stacji (to Statoil) idę się rozgrzać i biorę kawę. Obsługa wie gdzie jadę. Inni zmarznięci nieszczęśnicy byli już tu i gadali o maratonie.

Wielkie żarcie
Przez małe miejscowości jedzie się średnio przyjemnie. Prawie wszędzie biegają luzem psy, które ochoczo gonią za rowerem. Pół biedy jak jest akurat pod górę. Gorzej, gdy w dół. Łatwo wtedy o wywrotkę gdy taki bezmyślny kundel wleci wprost pod koła. Irytujące.
Przed Istebną ciężkie podjazdy. Mielę podjazd pod Szare, ale ażurowe płyty betonowe odpuszczam. Jest stromo jak diabli, a dziury w płytach jakieś takie duże i okrągłe. Idę. Potem znowu podejście po kamiennym bruku. W sumie częściowe, bo początek podjechałam. W Koniakowie zjadam rosół w Karczmie Ochodzita. Proszę by dali dużo makaronu. Starają się i faktycznie dostaję rosół, który składa się głównie z makaronu. Za Istebną podjazd pod Kubalonkę. Zatrzymuję się w jego początkowej części, bo rosół strawiłam bardzo szybko. Znowu potrzebuję coś zjeść. Siadam w Karczmie po Zbóju. Biorę pierogi z sosem grzybowym i najadam się do syta. Na podjeździe dogania mnie 2 chłopaków z kategorii sport. Jadą na lekko. Fajnie im. Mówią jednak, że auto jest gdzieś z przodu. Potem, na końcu podjazdu czekają na mnie, bo nie wiedzą jak dalej jechać. Jedziemy kawałek razem (oni na moich plecach).



Obrzydliwe przedmieście
Jest gorąco. Więc przy pierwszej okazji zjeżdżam na stację na lody. Przez śląskie miasta jedzie się beznadziejnie. Jest brzydko, drogi są byle jakie, ruch duży, hałas też. Mam wrażenie, że jadę przez jedno wielkie obrzydliwe przedmieście. Jest za to dość płasko. Ten nieładny odcinek umila mi Krzychu60 z BS, który polował na uczestników maratonu. Jedzie ze mną przez wiele kilometrów i dzięki temu jest miło. Nie wiozę się, bo Krzysiek nie jest uczestnikiem maratonu. Jedziemy obok siebie. Brzydotę regionu dostrzegam z całą jaskrawością gdy znowu zostaję sama – w Wodzisławiu Śląskim. Za Raciborzem robi się lepiej. Opuszczam moje „obrzydliwe przedmieście” i widoki robią się lepsze. Maleje też ruch.

Czas najwyższy!
Do PK9 (Kietrz) docieram chwilę po zapadnięciu ciemności. Kupuję bułkę i zjadam ją pod sklepem. Przed Prudnikiem zaczynam zasypiać na rowerze. Czekam na Prudnik jak na zbawienie. Docieram tam i ładuję się na Orlen. Jem babeczkę przy wysokim stoliku. Miejsc do siedzenia – brak. Kiwam się więc nad tą babką. Kawy celowo nie biorę – już za późna godzina. Babkę jem tylko dlatego, by robić coś innego niż jazda rowerem. Bo od jazdy zasypiam. Do Głuchołazów (PK10) docieram tuż przed 2 w nocy. Czas najwyższy! Spieszyłam się by zaliczyć ten punkt i szybko iść gdzieś spać. Elizium wysłał mi wiadomość, że około 3 w nocy spodziewane są deszcze i silny wiatr. Zależało mi więc by zdążyć przed załamaniem pogody. Mając na uwadze wiatr, nie rozbijam się pod drzewami lecz na polu – tuż za Głuchołazami. Wieje faktycznie bardzo mocno. Namiotem szarpie równo. Zasypiam natychmiast.

Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.24 - 05:23 Noc byla bardzo zimna. spalam, ale obudzilam sie zmarznieta i malo wypoczeta. zaraz trzeba bedzie wyjsc z namiotu i to nie bedzie przyjemne. na szczescie zaczne od krotkiego podjazdu.
» 2015.08.24 - 06:22 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK7
» 2015.08.24 - 06:41 Obrzydliwie zimno. Siedze na statoilu i grzeje sie w cieple. pije kawe i jem bulke z serem.
» 2015.08.24 - 06:42 Jest 7 stopni. w sumie fajnie, ze nie na minusie ;-)
» 2015.08.24 - 08:40 Zmora i plaga sa biegajace luzem kundle. pelno tego jak robactwa na mokradlach. pozdrawia Kot.
» 2015.08.24 - 11:02 W nogach 600km, sciany przed Istebna. jade od wczoraj wieczora sama. Waskiego ostatni raz widzialam w Zakopanem. gdzie on jest? Siedze na asfalcie w cieniu i jem bulke z serkiem topionym
» 2015.08.24 - 11:23 Do lata, do lata piechota bede szla :-) pieszo po azurowych plytach betonowych ;-)
» 2015.08.24 - 12:15 Karczma Ochodzita, rosol co ma duzo makaronu :-)
» 2015.08.24 - 12:44 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK8
» 2015.08.24 - 13:15 Meczy mnie glod, mysle tylko o jedzeniu. czekam na pierogi w karczmie po zboju.
» 2015.08.24 - 13:17 Rosol mial tyle makaronu, ze byl prawie jak spagetti, ale i tak szybko strawilam. a przeciez to bylo chwile temu! poza tym mam problem z oczami. szczypia i lzawia.
» 2015.08.24 - 15:36 Oczy wyplukalam w wodzie i jest juz duzo lepiej. Jem teraz lody na orlenie, zgapilam sie, one maja dodatek szampana, a ja przeciez rowerem jade! mam tu tez kawe i cole, bo zasypiam. a lody, bo goraco. mocno tez wieje. Jak jechalam, to w kolko sobie powtarzalam: orlen, kawa, cola, lody.aby nie zapomniec :-) dlugo jechalo na moich plecach 2 z kat sport. chyba zostali bez wsparcia i nawigacji. tzn. bez tego wozu.
» 2015.08.24 - 17:42 680km Mszana Wodzislawska. Co za okropne tereny. brzydko i duzy ruch.
» 2015.08.24 - 20:41 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK9
» 2015.08.25 - 00:46 Glucholazy mam juz blisko, ale nie wiem, czy dam rade tam teraz dojechac, bo zasypiam na rowerze. Orlen i babeczka z wisnia. kiwam sie nad nia jak pingwin.
» 2015.08.25 - 00:51 Prudnik.
» 2015.08.25 - 01:42 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK10
» 2015.08.25 - 02:33 Ide spac, dobranoc!

Mapa:

ZDJĘCIA

Ciąg dalszy

GMRDP (2)

Niedziela, 23 sierpnia 2015 Kategoria do 300, Kocia czytelnia, GMRDP 2015
Km: 295.17 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 3144m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Budzę się wyspana i zadowolona. W stosunku do swojego planu mam nadkład 50 kilometrów. Zwijam namiot i jadę dalej. Szybko trafia się stacja Orlenu. Orleny są jak budki porozstawione przez znajomych. Co prawda trzeba zapłacić, ale zawsze można liczyć na kawę, coś do zjedzenia i możliwość odwiedzenia kibelka. A za punkty i wierność raz po raz rzucą gratisem ;). Jest słonecznie, szybko robi się ciepło. Około 9:00 rozbieram się z grubego ubrania, smaruję się też kremem do opalania i naraz widzę, że ktoś nadjeżdża. Gębę ma uśmiechniętą. Puszcza kierownicę i rozkłada ramiona jakby chciał mnie z radości wyściskać. To Wąski! Niespodzianka nie z tej ziemi – myślałam, że jest przede mną – bo wczoraj wystartował ostro i nie przypominam sobie bym go doganiała. W tym maratonie jednak łatwo jest się pogubić w tym kto gdzie jest. Wystarczy parę chwil na stacji, krótki sen i sytuacja może się zupełnie zmienić.

Zamalować odpryski
Wąski jedzie ze mną. Mówię mu od razu, że jadę sama, po swojemu i w razie co, to ma na mnie nie czekać. Uczciwie też zapowiadam, że w razie czego czekać nie będę i ja – bo najzwyczajniej w świecie chcę się sprawdzić na takiej trasie, a czekanie zaciemni prawdziwy wynik. Pasuje nam jednak wspólna jazda. Jest wesoło, doganiają nas też motocykliści (rodzinka Wąskiego – równie wąska jak on sam ;)). Chwilę jadą obok niego, ja zostaję trochę z tyłu, by porobić im fotki z jazdy. W Łącku zatrzymujemy się na Orlenie na kawę. Wąski jest mocno senny. Daję mu więc guaranę. Zależy mi by się szybko stąd zabrać. Wbrew swojemu silnemu postanowieniu trochę jednak na niego czekam. W tym czasie maluję sobie pazurki – tzn. zamalowuję odpryski. Gdy kończę, Wąski nadal męczy kawę. Zalecam mu pośpiech. Gdy ruszamy – przyznaje, że czuje się na tyle źle, że nie dał rady szybko wypić tej kawy i musiał ją wylać, by móc dalej jechać razem ze mną. Mam wyrzuty sumienia. Pytam, czy jedziemy przez Łapsze Niżne. Mówi, że tak. Obiecuję w takim razie, że zatrzymamy się tam w znanej z MP restauracji u Nowaków i zjemy makaron. Wiem, że nic tak dobrze nie działa na człowieka, który czuje się średnio, jak obietnica rychłego, dobrego żarcia.



Siedem Kotów
Jedziemy więc razem pod wiatr. Jest względnie płasko, Arek siedzi na kole. Brak zmian zupełnie mi nie przeszkadza. Fajnie, że jedziemy sobie razem, bo dzięki temu nie nudzę się i jest wesoło. U Nowaków jemy makaron. Jest tak samo pyszny i lekki jak na MP. Syci, ale nie obciąża zanadto żołądka. Dlatego podjazdy pod Łapszankę i potem Głodówkę idą mi bardzo sprawnie. Robię oba jednym mocniejszym pociągnięciem i gubię Wąskiego, który zostaje z tyłu. Za podjazdami zakleszcza mi się łańcuch. Na szczęście nie szarpałam tego próbując kręcić na siłę, bo bym niechybnie zerwała. Zatrzymuję się, manewruję manetkami i ręcznie go wykleszczam. Chwilę ta szarpanina trwa, wykrzywiam trochę wózek przerzutki, ręce mam całe czarne od smaru, ale udaje się i mogę jechać dalej. Zaliczam PK6, wysyłam smsy i wtedy dociera Wąski. Zapalamy światełka i jedziemy w dół, do Zakopanego. Mijam restaurację 7 Kotów i Wąskiego już nie widzę. W Zakopanem tłok i mnóstwo światełek. W tym wszystkim zupełnie tracę orientację, czy Wąski poleciał do przodu, czy został z tyłu. Robię jeszcze fotkę Giewontu i jadę dalej.

Psy
Jest mocno zimno. Ubieram na siebie wszystko co mam w torbie, a i tak dopada mnie dygot. Na wyjeździe z Zakopanego odwiedzam jeszcze BP, myję tam uświnione od smaru ręce. Za Zakopanem zjazd. Ciemno, zimno. Za Czarnym Dunajcem wylatują z jakiegoś pola wielkie psy i gonią za mną. Zatrzymuję się. Stracha mam niezłego. Jestem sama, jest ciemno, a tu sfora psów! Krzyczę na nie, psikam gazem. W końcu odpuszczają. Gdzieś między Piekielnikiem a Jabłonką dogania mnie jakiś zawodnik. Znowu wylatuje pies. Goniąc za kolegą, który jedzie pierwszy, wpada pomiędzy nasze rowery i zamiast szczekać zaczyna skomleć. Udaje mi się go nie rozjechać i samej się nie wywalić. Ale nerwówka! Mało brakowało. A kolega pojechał w siną dal.

Ciemno, że oko wykol
Za miejscówką noclegową zaczynam się rozglądać około 1 w nocy. Niestety jadę przez miejscowość – to Zubrzyca Górna. Same posesje, wszystko oświetlone. Nie ma gdzie się rozbić. A rozglądam się uważnie. Pierwsza potencjalna miejscówka to łąka. Wchodzę i... wpadam do zarośniętego rowu. A by to szlag – buty mokre. Wyłażę i jadę dalej. Druga potencjalna miejscówka to tartak, ale to też okazuje się słaby pomysł. No nic, pozostaje mi władować się na podjazd, drogą biegnącą przez gęste lasy Babiogórskiego Parku Narodowego. Ta droga to urzeczywistnienie moich najgorszych koszmarów o samotnej jeździe nocą. Jest ciemno, że oko wykol. Jest też przeraźliwie cicho. Drzewostan jest wyjątkowo gęsty i zwarty. Ledwie rękę można wcisnąć, a co dopiero człowieka z namiotem i rowerem. O spaniu tutaj nie ma mowy. Wjeżdżam, zjeżdżam. Zawoja. Jakaś budowa, trawy gdzieś do połowy uda. Ładuję się. Przedzieram się przez naście metrów i dopiero wtedy zauważam, że to duży łuk drogi i będę stąd doskonale widoczna – z każdej strony. Wychodzę więc z powrotem na drogę. Jestem już zmęczona i zła – prawie 2 godziny rozglądania się i nic – nie ma gdzie się rozbić. W końcu, kawałek za odbiciem na Stryszawę znajduję. To chwastowisko, widać mnie potencjalnie z aż 3 chatek oraz – jakby się dobrze przypatrzeć – z drogi. Jednak jest już 3:00 w nocy. Nie szukam dalej, tylko idę spać właśnie tu.

Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.23 - 05:35 Obudzilam sie w miare wyspana, jade dalej :-)
» 2015.08.23 - 07:03 Kawa na orlenie.
» 2015.08.23 - 08:27 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK3
» 2015.08.23 - 09:45 Spotkanie z Waskim :-)
» 2015.08.23 - 10:14 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK4
» 2015.08.23 - 11:23 Piwniczna, 346km. Jade z Waskim :-)
» 2015.08.23 - 12:36 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK5
» 2015.08.23 - 13:31 383km, Lacko. z Waskim pijemy kawe na orlenie.
» 2015.08.23 - 14:54 My mamy 407km z Waskim. Kroscienko. pierwszy orlen na trasie, gdzie maja zapiek. ze szpinakiem. no wreszcie! juz myslalam, ze sie nie doczekam. Potworny ruch.
» 2015.08.23 - 15:04 Teraz jak sie porzadnie najemy, to bedziemy gonic Wilka :-):-)
» 2015.08.23 - 16:36 U Nowakow w Lapszach Niznych. makaron i cola. 424km. my sie gorek nie boimy, zarty sobie z nich robimy! kot i waski :-)
» 2015.08.23 - 16:41 Teraz zarty, a potem bedzie placz i zgrzytanie zebow ;-)
» 2015.08.23 - 19:47INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK6
» 2015.08.23 - 19:50 jedzie mi sie super, Lapszanka i Glodowka za jednym ostrym pociagnieciem. a potem zakleszczyl mi sie lancuch i musialam go recznie wyciagac. Wygielam woz ale jakos dziala, a lapy mam jakbym sie urwala z piekla. Waski zostal na Lapszance z tylu i znow jestem sama.
» 2015.08.23 - 20:33 Zakopane. ostatni raz tu bylam jak mialam 15 lat.
» 2015.08.23 - 22:26 Jest wrednie zimno, 10st. mam na sobie wszystkie ciuchy. Od Zakopanego caly czas zjazd. zamarzne tu chyba. i zasypiam, tak monotonnie.
» 2015.08.24 - 03:08 Do mety 578km, rozlozylam sie na noc za Zawoja. dobranoc!

Mapa:

ZDJĘCIA

Ciąg dalszy

GMRDP (1)

Sobota, 22 sierpnia 2015 Kategoria do 300, Kocia czytelnia, GMRDP 2015
Km: 253.30 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 3055m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
W sobotę rano jemy śniadanie i zbieramy się ze schroniska do bazy maratonu. Michał tradycyjnie spał słabo. Ja (też tradycyjnie) mocno. W bazie jak w ulu – cały rój rowerzystów. Rowery najróżniejsze, różne też sposoby spakowania i strategie jazdy. Trochę biegam z aparatem. Wypijam też kawę. Michał jeszcze trochę reguluje mi rower i nadchodzi chwila podniosła, gdy jedziemy na start, na rynek w Przemyślu. Ruszając odpalam GPSa i od razu zonk – nie chce zaskoczyć. Ładuje się do połowy i zawiecha. Wyłączam, włączam – to samo. Wyjmujemy baterie – też nic to nie daje. Co się dzieje?! Wpadam w rozpacz i zaczynam płakać. Michał zachowuje zimną krew i próbuje odpalić grata. Jednak nadaremnie. Wygląda na to, że mogę pojechać na dworzec PKP i wracać do domu. Bez GPSa nie wyobrażam sobie jazdy na tak długiej i trudnej trasie. Ostatnią szansą jest jeszcze wyjęcie z urządzenia karty pamięci. Wyjmuję i staje się cud – GPS odpala. I tak jestem jednak spięta. W końcu przecież przyjdzie czas, gdy będę musiała zmienić baterie. Czy wtedy też zaskoczy?

Po swojemu
Krótka odprawa na rynku i startujemy. Początek trasy jest zabezpieczony przez policję. Ulice tylko dla nas. Jedziemy sobie wielkim stadem, które po kilku kilometrach zaczyna się rozciągać coraz bardziej. Start ostry jest lotny. Ludzie ustawiają się już w grupki w jakich planują jechać. Nie zatrzymuję Wilka, mówię mu by też się odpowiednio ustawił. Każde z nas jedzie ten maraton na swój wynik. Mam świadomość, że najpewniej całą trasę przejadę sama. W górach trudno jest jechać z kimś. Z nikim na wspólną jazdę nie jestem też umówiona. Tempa nie szarpię, jadę równo i zupełnie nie przejmuję się tym, że sporo osób mnie wyprzedza. Do pierwszego PK (Caryńska – meta BBT) tasuję się z paroma osobami. Jest chłopak, który ma problemy z GPSem (nie widzi trasy) i paru innych ludzi. Jest też grupka Jelony. Jelona pędzi jak szalona. Nawet nie próbuję do nich dołączyć. Jadę swoje. Pod Caryńską jest szaro.

W ciszy
Pada i jest zimno. Jednak mimo to jedzie mi się dobrze. Jedyne co mnie trochę martwi, to brak długich rękawiczek. Jeśli temperatura spadnie jeszcze, to krótkie będą niewystarczające. Słońce już zachodzi gdy zajeżdżam na małą stację paliw. Kupuję tu zwykłe rękawiczki robocze. Idę też do kibla dotankować wody. Bukłak już pełen i wtedy zauważam kartkę nad umywalką: „Uwaga! Woda niezdatna do picia!” Pięknie, wychodzę na zewnątrz i wylewam wszystko. Wracam na stację i kupuję wodę butelkowaną. GPS niestety mi nawala. Nagle ni z tego ni z owego ślad kończy się. Zgroza! (W domu sprawdzałam – na pewno nagrał się w całości). Klikam, klikam (nie wyłączam – boję się), zmieniam ślad, potem z powrotem wybieram właściwy i zaskakuje. Znowu wiem gdzie mam jechać. Ufff!
Deszczowa pogoda trochę mi przeszkadza, ale da się jechać. Zmęczona się nie czuję, nic mnie też nie boli. Czasem ktoś mnie mija, czasem z kimś jadę przez kilometr, dwa, jednak najczęściej jadę zupełnie sama i w sumie tak jest najfajniej. Żałuję trochę, że zapomniałam MP3, bo to oznacza, że jadę w ciszy.



Decyzja
Pierwszej nocy, zgodnie z planem, miałam iść spać o 1:00. Jednak jedzie się tak fajnie, że rozważam jazdę bez snu. Koło 3:00 nadchodzi moment, by się zdecydować – spać, czy też nie. Senna niby nie jestem, ale znam siebie i wiem, że jak nie pośpię, to następnego dnia będę zasypiała na rowerze i więcej stracę niż zyskam. Zaczynam więc patrzeć za miejscówką. Udaje się ją znaleźć praktycznie od razu. Jest to skraj pola i lasu, dość blisko (a jednak też wystarczająco daleko) od drogi. Przed maratonem trochę się bałam jak to będzie wyglądało z tym nocowaniem. Nigdy dotąd sama nie szukałam miejscówki w nocy i to w dodatku w górach. Zadowolona więc jestem niesamowicie, że poszło to tak gładko. Szybko rozstawiam namiot, dmucham materac, wyjmuję śpiwór i idę spać. Zasypiam prawie od razu.

Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.22 - 11:17 Siedze pod baza maratonu na trawce, kawa juz wypita, w nocy spalam dobrze. Pazurki mam niebieskie :-)
» 2015.08.22 - 17:41 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK1
» 2015.08.22 - 17:43 14stopni i pada, jest wrednie. 110km, Carynska. Beatka, Ola, czytajcie moje wpisy na mrdp.pl, tam bede nadawac.
» 2015.08.22 - 20:51 Maniow, 159km, jade sama.
» 2015.08.23 - 00:34 220km. ciagle pada i jest zimno. Moj gps strajkuje. niezla nerwowka. caly czas sama.
» 2015.08.23 - 01:36 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK2
» 2015.08.23 - 03:09 Mam 253km, musze sie wyspac troche. dobranoc!

Mapa:


ZDJĘCIA

Ciąg dalszy

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum