Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2014

Dystans całkowity:2309.63 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:35:19
Średnia prędkość:24.93 km/h
Suma podjazdów:5125 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:79.64 km i 11h 46m
Więcej statystyk

Praca

Wtorek, 30 września 2014 Kategoria do 100
Km: 54.27 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 217m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Droga z pracy w całości w deszczyku. Ale za to dość ciepło 17`C i bez wiatru. Nawet fajnie się jechało. A po pracy wizyta u mamy i załatwianie spraw na mieście. Szoping ;)

Praca

Poniedziałek, 29 września 2014 Kategoria do 50
Km: 35.77 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 157m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Do Torunia

Niedziela, 28 września 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 165.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Za wiele nie pospałam. Położyłam się około 4:00 nad ranem, obudziłam się przed 8:00. Za oknem pełne słońce. Pod oknem stoi rower, w torebce czeka bilet kolejowy do wykorzystania na dziś. Jak nie dziś to nigdy. Traci ważność drugiego października. Miałam go użyć wczoraj wracając z Warszawy, ale to bilet na pociągi Regio i InterRegio, a stamtąd wracałam TLK. Mam więc bilet, ładną pogodę ze słońcem i wiatrem w plecy oraz wgraną do GPSa trasę do Torunia. Wystarczy tylko wstać z łóżka....

Spotkamy się?
No to wstaję, jem śniadanie, piję kawę, herbatę i ruszam chwilę po 9:00. Do zrobienia jakieś 170km, a czasu sporo, bo pociąg Regio z Torunia do Poznania mam dopiero o 18:48.
Nadaję smsa do Olka, że jadę do Torunia. Może się spotkamy? Pewnie kiedyś tak, ale nie dziś – Olka rozłożyło przeziębienie. Nie mam ja szczęścia do facetów.... w ten weekend ;).
Ta trasa to jedno wielkie leserstwo. Obijam się okrutnie. Wiatr jest centralnie w plecy. Prawie nie pedałuję. Wspaniała pogoda i ten wiaterek sprawiają, że jazda sprawia mi wielką przyjemność. Upajam się nią niczym alkoholik świetnym trunkiem. I tylko jeden szczegół nieco niszczy tę sielankę – gdy robię postój na przystanku gdzieś w połowie trasy, odkrywam, że nie zabrałam z domu babki mandarynkowej.

Być w Toruniu i nie zobaczyć Olka ;)
Kilometry uciekają szybko. W Toruniu kupuję bilet na rower i dostaję ostatnią pieczątkę do swojego biletu na Regio. Mam sporo czasu do odjazdu pociągu, jadę więc na miasto. Byłam tu już kilka razy, Toruń jednak jest tak ładny, że warto się po nim pokręcić po raz kolejny. Jest świetnie i szkoda tylko, że nie udało się spotkać z Olkiem. Być w Toruniu i nie zobaczyć Olka, to tak jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża, albo być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka ;). Oczywiście nie może się obejść bez słynnych toruńskich pierniczków. Kupuję kilka opakowań i wracam mostem im. J. Piłsudskiego na dworzec kolejowy. W pociągu łapie mnie ogromna senność. Dość intensywny weekend i mała ilość snu dają o sobie znać. Było nie imprezować tyle ;).

Trasa:

Fotki:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...


Poznań - Warszawa

Sobota, 27 września 2014 Kategoria do 400, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: 351.65 Km teren: 0.00 Czas: 14:34 km/h: 24.14
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 730m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Moje ostatnie TRZYSTA /w tym roku/ solo.

Więcej trzysetek nie planuję chyba, że w towarzystwie. Za długo jest ciemno. Samotna jazda po ciemku jest przygnębiająca.

Na Warszawę ostrzyłam sobie zęby od dawna. A dzień już coraz krótszy, więc jeśli chciałam tam pojechać jeszcze w tym roku, to nie było na co czekać. Jeszcze na początku tygodnia zapowiadał się elegancki wiatr na Warszawę. Im bliżej jednak było soboty, tym bardziej prognozy się krzaczyły. Wiatr zamiast w plecy miał być raczej boczny. Do tego mogły się trafić jakieś deszczyki. Byłam jednak na tę trasę nastawiona psychicznie i chyba tylko śnieg, albo czołowy huragan mogły mnie zniechęcić ;).

Bylejakość
Przez ponad tydzień przed wyjazdem byłam nie do życia. Miałam straszny problem z kręgosłupem. Łupało mnie tak mocno, że poważnie utrudniało normalne funkcjonowanie. Miałam przez to nawet problemy z koncentracją. Wszechogarniający BÓL zdominował wszystko. Nie bolało jedynie na rowerze i trochę się uspokajało gdy leżałam. Zaniepokojona poleciałam nawet prywatnie na RTG. Gdy wykluczona została poważna kontuzja (z taką nie odważyłabym się pojechać), przykręciłam do roweru lemondkę i wyrysowałam przed kompem trasę. Wyrysowałam byle jak. Ciężko mi było siedzieć i klikać, więc nawet przez miasta, zamiast dokładnie wypunktować ulice, robiłam proste długie krechy (ta bylejakość potem się zemściła, bo w miastach się motałam).

Casting

Ta trasa miała być wyjątkowa. I była. Zrobić trasę Poznań – Warszawa, to być jak pociąg IC :). W dodatku to właśnie na tej trasie wypadał 20.000 km na rowerze w tym roku. No i miałam rehabilitować kręgosłup. Który rower pojedzie? Ze wszystkich 5, które mam do finału castingu przechodzą 2: szosówka i przełajówka. Niby się waham, ale z tyłu głowy dobrze wiem, że to przełajówka wygra. Znamy się dopiero od marca, ale jesteśmy wyjątkowo zgranym duetem.

Łuna nad miastem
W sobotę budzik dzwoni chwilę po 3:00 w nocy. Śniadanie, herbata, radio, Internet i o 4:20 ruszam. Jest zupełnie ciemno. To noc bez księżyca i bez gwiazd. W dodatku popaduje. Fantastyczny wprost początek długiego wyjazdu! Przez chwilę przelatuje mi nawet przez głowę myśl, by wrócić do domu. W końcu w Warszawie z nikim nie jestem umówiona i wcale nie muszę tam jechać. No ale skoro już wstałam o tak absurdalnej godzinie.... Jadę. Jest ciemno i mokro. Ulice są puste. Tym razem żadnych głównych szos na początek. Prawie od razu wlot w boczne drogi i głębokie nurkowanie w ciemność. Ta ciemność mi przeszkadza. Irytuje. Bardzo długo jest ciemno. W desperacji odwracam się za siebie, by popatrzeć na coś jasnego – łunę nad miastem. Odnoszę wrażenie, że dzień nigdy nie nastanie. Pusto, ciemno.... obco. Nie boję się, ale jakoś tak mi nieswojo.

Gimnastyka
Szybko odkrywam, że nie działa mi przednia przerzutka. Mam do dyspozycji tylko blat. Ale nie przeszkadza to – trasa do Warszawy jest płaska. Docieram do Pobiedzisk. Ciemno. Rynek ładnie podświetlony. Kawiarnia, w której lubię napić się kawy zamknięta na cztery spusty. Nic tu po mnie. Dopiero przed Wierzycami (około 40 km trasy) zaczyna z tej ciemności wyłaniać się szarość. Niebo pełne chmur. Dzień ma wyraźne problemy z przebiciem się ;). Im jaśniej się robi, tym lepiej widać, że ciemne chmury uciekają gdzieś daleko i odsłania się błękit nieba. Aż miło! Wygląda na to, że padać już nie będzie. Powoli rusza się wiatr. Jest tylny i tylno boczny. Gdy tylko robi się jasno, zaczynam testy lemondki i rozciąganie kręgosłupa. Wyprosty, przeprosty, wyginanie, rozciąganie. Oj, jak boli!! I tak ćwiczę kręgosłup przez cały dzień (nic przyjemnego, ale pod koniec dnia będę się czuła daleko lepiej).

Sfatygowana
Pierwszy dłuższy przystanek robię na stacji paliw tuż za Sompolnem. Oczywiście kawa. Facet, który obsługuje ekspres przede mną jest mało doświadczony (pewnie po raz pierwszy tutaj) bo nie wie, że ten ekspres działa z przestojami. Zabiera swój kubek, gdy jeszcze nie jest pełen. Ja szybko podstawiam swój i.... załapuję się na jego kawę ;). Gdy popijam kawę, zagaduje mnie chłopak z obsługi. Ni z tego ni z owego mówi, że pewnie daleka droga za mną. Hm.... mam za sobą 126 km i zaczynam się zastanawiać, czy wyglądam na mocno sfatygowaną... Lubię rozmowy na stacjach. Zawsze są miłe, czasem zabawne. Przyłącza się do nas młody chłopak – kierowca, który ma za sobą 1000 km w aucie. Czuje się nieźle wymordowany i pokrzepia się kawą. Miło pogadać, ale czas nie stoi w miejscu. Jadę w stronę Kutna. Cały czas pogoda dopisuje, jest słonecznie i wiatr pomaga. Trasa jest zupełnie płaska. W okolicach Kutna wiatr się wzmaga i trochę szarpie bocznie.

Aura dziwności
Plecy nadal jeszcze bolą. Siedzę na jakimś syfiastym, pełnym szkła przystanku tuż za Kutnem i myślę, czy by tu nie wsiąść w pociąg do domu. No ale wtedy Warszawa by pozostała niezdobyta. Przeliczam sobie w głowie kilometry i godziny i ze zgrozą uświadamiam sobie, że szacując czas jazdy – szacowałam czas netto, a nie brutto. A to dopiero gruby błąd! Jesienne prace polowe trwają w najlepsze. Na polach pełno ciągników i pracujących rolników. Powoli zaczyna się piękna złota jesień. Przyspieszam trochę. Aż do DK 50 jedzie się fajnie. DK50 przed Sochaczewem to jeden wielki nerw. Boję się jej. Krótki odcinek, niecałe 4 km, ale potężny ruch i brak pobocza. Jechałam już wcześniej ten kawałek kilka razy i zawsze było nieciekawie. Gdy tylko wskakuję na tę drogę, robię „dzidę”. Proszę, proszę, w nóżkach grubo ponad 200km, a tu nadal mogę bezboleśnie zrobić sprint trzymając 31-35 km/h ;). Mam dużo szczęścia – TIR za TIRem. Cały sznur, ale... z naprzeciwka. Pas w moją stronę jest pusty. Aż nie do wiary! Sochaczew jest dziwny. Pamiętam jak tu byłam z Krzychem w wichurze, potem na BBT. Zawsze miałam odczucie, że aura dziwności unosi się tu w powietrzu. To trzeba poczuć na własnej skórze ;). Naraz wydaje mi się, że nie jadę sama. Odwracam się, na kole siedzi mi szosowiec. Szybki zjazd do centrum i zatrzymanie na placyku z widokiem na kościół. Robię fotkę i wtedy zaczepia mnie grupka żołnierzy. Chyba są lekko podpici, bo zalecają się niezwykle „subtelnie” ;). Po chwili dojeżdża szosowiec, który wisiał mi na kole (został na światłach) i okazuje się, że... to dzieciak! Na oko z 12 lat. Z dumą mówi, że trenuje kolarstwo, od niedawna ma SPD i lubi czasówki! Fachowym okiem patrzy na mój rower i wykrzykuje „to przełajówka!”. Chwilę jeszcze jedziemy razem, potem nasze drogi rozdzielają się.

Pociągi
Za Sochaczewem rozpoczynam jazdę drogami, których nie znam. Trochę strach – przede mną dojazd do Warszawy. Spodziewam się, że to zbyt przyjemne nie będzie. Czy będzie duży ruch? No ale skoro nie wsiadłam do pociągu ani w Kutnie, ani w Sochaczewie, to znaczy, że do Warszawy jednak dojadę (plecy po całym dniu gimnastyki są tak rozciągnięte, że już nie bolą). Wysyłam smsa do Wilka, że jestem w Sochaczewie i tnę na Warszawę. Myślę, że to już niedaleko, więc gnam - by zdążyć na pociąg o 19:00. Czas wyszacowałam źle, ale to już chyba blisko. Zdążę? Nadzieja upada, gdy widzę napis, że do Warszawy jeszcze 54 km. Nie zdążę na pewno. Następny pociąg o 22:35. Mogę więc pobawić się komórką, bo mam duuużo czasu ;). Wilk zaleca jazdę przez Kampinos i Leszno. Kamień z serca! Tak właśnie mam wyznaczoną trasę. Im bliżej Warszawy, tym ruch większy. Sytuację niebezpieczną mam tylko raz, gdy biały wóz sportowy wyprzedza mnie na gazetę, a potem chamsko zajeżdża drogę. Już o 19:00 jest ciemno. Łapię się na to czego w sumie chciałam uniknąć – wjazd do wielkiego miasta po ciemku.

Policja
Ku mojemu zaskoczeniu nie jest aż tak źle. Ruch w mieście jest duży ale... znośny. Popełniam jednak całą masę wykroczeń i tylko czekam aż mnie ktoś strąbi, skrzyczy, albo zgarnie mnie policja i wlepi mandat. Generalnie myśl o policji towarzyszy mi cały czas, bo:
1. Na pasie do jazdy w prawo jadę prosto (na prawie każdym skrzyżowaniu),
2. Jadę pasami dla autobusów,
3. Zatrzymuję się na ulicy, by zrobić fotki,
4. Czasem jadę na czerwonym,
5. Gdy nie udaje mi się zmienić pasa na wielopasmówce, to robię to na światłach – biegając po skrzyżowaniu (!)
Generalnie zachowuję się strasznie. Nie powinno się wpuszczać kotów do wielkich miast ;)). Z daleka widzę Pałac Kultury – mój cel. Tyle tylko, że aby dotrzeć pod niego zgodnie z moim śladem, to bym musiała jechać pod prąd ruchliwą arterią. Aż tak szalona nie jestem. Jadę więc chodnikiem (kolejne wykroczenie).

Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka ;)
W końcu jednak się udaje – jestem u celu! Jadę jeszcze na Stare Miasto pod Kolumnę Zygmunta. Proszę przypadkową dziewczynę o zrobienie mi fotki. Warszawa po zmroku, prezentuje się świetnie. Nie tylko Pałac Kultury i Stare Miasto, ale też pięknie podświetlone drapacze chmur. Jedyne czego żałuję, to że nie udało się spotkać z Wilkiem, który był padnięty po jakiejś morderczej wyrypie. Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka, to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża ;). Ze Starego Miasta wracam na Warszawę Centralną. Kupuję bilet i jem „wystawny obiad” w dworcowym McD. No a potem długa podróż koleją do domu. W Poznaniu jestem przed 3:00 w nocy, główne ulice są zupełnie puste. No i w końcu jestem w domu. Idę spać chwilę po 4:00 nad ranem, po ponad dobie na nogach.



Trasa:
Fotki:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Dla wszystkich tych, co nie mają jeszcze dość - druga część weekendu - tym razem mniej czytania - więcej oglądania: http://kot.bikestats.pl/1230813,Do-Torunia.html

Praca

Piątek, 26 września 2014 Kategoria do 50
Km: 46.35 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 190m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Praca

Czwartek, 25 września 2014 Kategoria do 50
Km: 35.29 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 141m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Praca

Środa, 24 września 2014 Kategoria do 50
Km: 44.77 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 206m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Rano bardzo zimno, 0`C. A to dopiero początek jesieni....

Praca

Wtorek, 23 września 2014 Kategoria do 50
Km: 35.35 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 168m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Rano w mżawce i silnym wietrze. Nieprzyjemnie.

Praca

Poniedziałek, 22 września 2014 Kategoria do 50
Km: 35.73 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 146m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Dojazd do i z pracy pomiędzy deszczami. Udało mi się nie zmoknąć :).

Rewal - maraton szosowy

Sobota, 20 września 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 216.44 Km teren: 0.00 Czas: 07:47 km/h: 27.81
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 731m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Tegoroczny cykl Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych wieńczył maraton w Rewalu. W tym sezonie zupełnie odpuściłam udział w maratonach. Zaczęło brakować mi świeżości. Potrzebowałam czegoś innego. Z długich tras oczywiście nie zrezygnowałam – zaczęłam je organizować na własną rękę. Jednak w Rewalu musiałam się pojawić – raz, że wypada na choćby jednym maratonie w roku być, dwa – podczas zakończenia cyklu rozdawane były stroje rowerowe dla tych co w sierpniu ukończyli BBT. Byłam jedną z tych osób.

Plan
Skoro już zapisałam się na maraton (tradycyjnie – jak dawniej - na giga), to postanowiłam pojechać go… mocno. Tym razem było zupełnie inaczej niż dawniej. Kiedyś zawsze w duecie z Krzysztofem, teraz… osobno. Każde z nas na swój wynik. Plan miałam bardzo prosty – jadąc czy to z kimś, czy to sama (nigdy się nie wie jak podpasuje grupa, ew. z kim się zjedzie na trasie) – utrzymywać tętno w granicach 155 – 165 i kadencję 80-95. Pamiętając swoje najmocniejsze jazdy w maratonach na trasach długich wiedziałam, że jadąc w tym zakresie tętna i kadencji mogę osiągnąć dobry wynik. Wiedziałam też, że taka jazda praktycznie non stop nie będzie zbyt przyjemna…. no może będzie – ale to dość osobliwa przyjemność, którą nie każdy lubi ;). Trzymając się tego planu, przy jeździe na kole powinnam wyciągnąć średnią brutto 30-31km/h, przy jeździe samotnej – niższą, ale też niezłą. O planie nie mówiłam nikomu (byłoby głupio świecić oczami, gdyby nie wypaliło). W ogóle, jakoś specjalnie nie rozgłaszałam tego, że startuję.


Mężczyzna z moich marzeń
Do Rewala jadę z Krzysztofem autem zaraz po pracy w piątek. Nocujemy na miejscu, pod namiotem, na kempingu. Słoneczny i ciepły sobotni poranek zaczynam od przedstartowej sraczki. To nawet cieszy – będę lżejsza ;). Pojadę dzięki temu szybciej? Grupy startowe ustawiane są metodą losowania. Trafiam do pierwszej grupy, która rusza o 8:00. Nie lubię być w pierwszej grupie, nigdy nie lubiłam. Wszyscy gonią. Wolę jednak gonić, niż być łapaną. Trasa giga to 216km, czyli trzykrotne pokonanie pętli mini. Nie mam problemów z motywacją przy jeździe po rundach. Jakoś nigdy mnie nie kusiło, by przy przejeździe przez metę zakończyć jazdę. Wszystko jest kwestią motywacji i nastawienia. Moja grupa od razu się rwie. Na początku są ronda. Szybka jazda po rondzie idzie mi średnio. Dwóch czy trzech chłopaków ucieka, jeden zostaje, gdzieś za mną jest Ania Kruczkowska i chyba ktoś jeszcze. Gonię tego, który odpadł od początkowej dwójki. Udaje mi się go na chwilę dopaść, ale wjeżdżamy na kolejne rondo i tam się urywam, bo on wchodzi w zakręt ostro. No trudno. Od początku trzymam się planu, a nawet jadę trochę mocniej, bo przekraczam tętno 170. Czuję się jednak zupełnie dobrze, więc nie zwalniam. Jadąc pierwszą pętlę często się za siebie obracam. W moich marzeniach jest... mężczyzna. Ten idealny nie musi być jakiś specjalny. Nie mam wielkich wymagań – może być brzydki, a nawet niesympatyczny i gburowaty. Pożądane są natomiast takie cechy jak wysoki wzrost, szerokie plecy i umiejętność ciągnięcia mnie na kole. Prawda, że to niewiele? ;)

Klan
Gdy dogania mnie Krzysztof Czubiniak przez chwilę myślę, że to może być TEN facet. Ale nie jest. Zaprasza mnie co prawda na koło, ale jedzie szaleńczym tempem, którym by mnie raczej zabił niż dociągnął na metę. Łapię zatem koło na jakieś 200 metrów, po czym upewniwszy się, że nie ma między nami rowerowej chemii, puszczam. Znowu jadę sama i znowu obracam się za siebie. Za Gryficami dochodzi mnie trójka. Wśród nich jest Krzysztof „Klan” Łańcucki. Wiem, że oni z pewnością jadą tempem dla mnie za szybkim, ale Krzysia bardzo lubię, więc na całe 3km podczepiam się pod koło. Mówię mu przy tym, że ja tylko tak – na chwilę. Oni kręcą ostro cały czas. Czy to płasko, czy pod górkę, czy z górki. Puszczam koło na zjeździe. Znowu zostaję sama. Na pierwszym bufecie (Świerzno) nie zatrzymuję się. Planuję na całej 216km trasie zatrzymać się tylko 2 razy – na 72 i 144km. Jadąc swoim tempem (jest zupełnie przyzwoicie jak na samotną jazdę) kończę pierwsze kółko.

Wyrocznia
Na bufecie przy mecie (72 km) dolewam wody i jem słodką bułkę z kremem. Stoi tu między innymi Robert Janik. Mówię mu, że jadę sama, co on kwituje ze śmiechem stwierdzeniem, że to zupełnie normalne. Uwijam się szybko i po chwili znowu jestem na trasie. Moje marzenia o mężczyźnie pryskają jak bańka mydlana. Pora zejść na ziemię! Dochodzę do wniosku, że już raczej nikogo nie uda mi się trafić na tej trasie. Daję sobie spokój z patrzeniem za siebie. Jest tylko trasa przede mną, muzyka na mp3 i… pulsometr. Patrzę w niego jak w wyrocznię. Gdy tylko widzę, że tętno wynosi 150 lub poniżej, zmuszam się do większego wysiłku. To nie zawsze jest przyjemne, ale to jest maraton, a nie wycieczka. Sport, a nie rekreacja. Poza tym – to tylko 216 km. Nie ma mowy o obijaniu się! Druga runda to jazda solo. Dogania mnie co prawda grupa, w której wiozą się Sławka Glapiak i Ula Hałupka, ale zrywają mnie szybciutko. Jednak to nic nie szkodzi. Potrafię przecież jeździć sama. Co jakiś czas na odcinku Rewal – Cerkwica (taka rączka lassa doprowadzająca do pętli) widzę jadących z naprzeciwka maratończyków. To dobra okazja, by zobaczyć gdzie kto jest ;). Wiatr nie jest mocny, ale jest perfidny. Między Świerznem a Cerkwicą (jest tam nieciekawa nawierzchnia) myślę tylko o tym, by wreszcie dojechać do ronda i odbić na Rewal – tam na pierwszym kółku było z wiatrem. Niestety wiatr zmienia kierunek i teraz na dojeździe do Rewala trzeba z nim walczyć. Tę walkę umilam sobie (w końcowym odcinku) patrzeniem w dal, na latarnię morską w Niechorzu.

Taka jak ja
Gdy stoję na bufecie (słodka bułka, banan w rękę, dolewka wody), na metę dociera po skończonej jeździe na dystansie mega (144km), Krzysztof. Uzyskuje ładną średnią 34,74 km/h. Szybko się uwijam i ruszam na ostatnie kółeczko. No i wtedy na horyzoncie pojawia się ON. Mężczyzna. Czyżby ten, o którym marzyłam na pierwszym okrążeniu i na którego pojawienie się straciłam nadzieję na drugim kółku? Być może....
Jedzie sam.
Doganiam go.
Biorę na koło.
Niechże chłop odpocznie – myślę sobie. Nabierze świeżości, to mi pomoże utrzymać dobre tempo aż do mety. Tak mija czas, uciekają kilometry, a on…. odpoczywa. Chyba trochę za długo. Początkowo jestem cierpliwa, a gdy ta cierpliwość zaczyna się kończyć, on wychodzi na zmianę. Od razu jedzie tempem sporo szybszym od mojego i mnie urywa. Potem znowu się zjeżdżamy. Siada na koło. Daje krótką zmianę. Znowu odpoczywa. Dużo odpoczywa. Za dużo! Obija się? Eeee…. to zdecydowanie nie jest mężczyzna z moich marzeń, choć…. niewykluczone, że jemu brakowało takiej właśnie kobiety jak ja… ;-).

Do roboty!
To niestety wredna pijawka, co to nieustannie szuka ofiary z krwią gęstszą i cieplejszą. Wychodzi to na jaw, gdy wyprzedza nas jakiś chłopak. „Mój facet” nagle znajduje w sobie siłę i energię by za nim skoczyć. Jadą razem, ale on nie utrzymuje się. Zostaje sam i ogląda się. No nie! Pewnie znowu będzie chciał się przyssać! Jadę tak by go nie dogonić, ale szybko dochodzę do wniosku, że to bez sensu, bo w ten sposób mogę położyć swój plan jazdy. Ostatecznie doganiam go, wyprzedzam (nie czepił się na koło, ufff!) i uciekam. Po dłuższym czasie jednak dogania. Znowu siedzi na kole. Siedzi tak przez wiele kilometrów…. kilometr prawie dwusetny – nie wytrzymuję - to ten wredny odcinek po kiepskim asfalcie do Cerkwicy. Warczę do niego, że ma dać wreszcie zmianę. Udaje, że nie słyszy - warczę więc głośniej: „DO ROBOTY!” Gdy wychodzi do przodu niezbyt uprzejmym tonem pytam, czy siedząc mi na ogonie planuje się wieźć aż do samej mety. Odpowiedzi nawet nie chcę słyszeć i w związku z tym nie wyjmuję słuchawek z uszu. Jestem wściekła i nie mam ochoty z gościem dyskutować. Wychodzi do przodu i daje… żałosną zmianę. Trzyma prędkość 24 km/h. Płakać mi się chce. Jeśli to tak będzie wyglądało, to kaplica! Powoli zaczynam mieć wyrzuty sumienia – może niepotrzebnie byłam taka niemiła, może on po prostu nie ma siły na więcej? W końcu jest pod wiatr. Może mimo, że się nie znamy, a on się jedynie wozi i nie daje z siebie nic, powinnam być dobrą koleżanką i jednak go pociągnąć?

Pijaweczka
I wtedy, gdy już zaczynam mięknąć, dogania nas dwóch chłopaków. Moja pijaweczka szybciutko siada im na kole. Jadą tempem szybszym od mojego. A zatem to faktycznie wstrętny leń! Pijawka ucieka siedząc chłopakom na ogonie. Nawet dobrze – w końcu mam spokój. Przed metą mam jedną stresującą sytuację – jedzie akurat jakieś wesele – auta włączają się do ruchu z parkingu. Moim pasem jedzie autobus i widząc te samochody zatrzymuje się, by je puścić (blokuje cały pas). A orszak weselny oczywiście się nie spieszy. Wbiegam więc na chodnik omijam autobus (który podobnie jak orszak najwidoczniej ma mnóstwo czasu) i wpycham się na drogę. Na metę docieram sama, po w zasadzie w całości samotnie pokonanej trasie.

Czas brutto: 07:47:52
Średnia brutto: 27,7 km/h

Miejsce na dystansie giga open: 33/56
wyniki: http://live.ultimasport.pl/317/index.php?site=results&dys=GIGA&gen=O

Miejsce wśród kobiet open na giga: 3/11
wyniki: http://live.ultimasport.pl/317/index.php?site=results&dys=GIGA&gen=K

Miejsce w kategorii wiekowej na giga: 1/2
wyniki: http://live.ultimasport.pl/317/index.php?site=resu...

Szosy: nawierzchnie dobre. Wyjątkiem był odcinek Świerzno – Cerkwica. W Gryficach długie progi zwalniające z kostki, na trasie kilka przejazdów kolejowych.

Bufety: po dwa na pętlę. Zatrzymywałam się tylko na bufecie przy mecie, były tam: woda, banany i słodkie bułki z kremem. Nie wiem co było na drugim bufecie, ale słyszałam, że ponoć samoobsługa i brak wody!

Postoje: dwa, straciłam na nie łącznie około pięć minut.

Sobotni wieczór
Na mecie siedzimy sobie z Klanem i Krzychem. Dojeżdżają kolejne osoby: Irenka, Ania Kruczkowska, Ania Zakens, Teresa, Basia Kwaśniewska (to od niej dowiaduję się, że na bufecie w Świerznie zabrakło…. wody! A to wtopa!). Nadjeżdża też orszak weselny. Zatrzymujemy go… kładąc rowery na drodze. Młodzi zostają obdarowani medalami z maratonu, natomiast my dostajemy cukierki (Klan łapie się nawet na flaszkę wódki) ;)). Jest wesoło i przesympatycznie. Po skromnym posiłku regeneracyjnym (żurek) jedziemy na kemping wziąć prysznic. Potem idziemy na spacer nad morze. Słońce powoli zachodzi. Kontynuuję spacer nawet wtedy, gdy Krzysztof idzie już do knajpy California, gdzie w maratonowym towarzystwie mamy oglądać półfinałowy mecz naszych siatkarzy. Chodzę tak prawie aż do samej ciemności. Potem idę do Californi, gdzie w doskonałych nastrojach ogladąmy mecz.

Niedzielny poranek
W niedzielę rano zwijamy namiot i jedziemy pod szkołę, miejsce wczorajszego startu. Dziś odbędzie się tu uroczyste zamknięcie sezonu Superamaratonów i wręczenie strojów BBT. Gdy docieramy, czeka już tu Wilk. Na okoliczność wręczenia strojów przyjechał rowerem z Warszawy robiąc na raz ponad 500km. Sama uroczystość zamknięcia sezonu przebiega dość nieczytelnie. Staram się być skoncentrowana, ale nagłośnienie jest marne, słychać niewiele. Kategorii jest multum i ostatecznie trudno się połapać za co osoby wychodzące na środek dostają statuetki. Marek - organizator wymyśla kilka dodatkowych kategorii i w każdej z nich... łapie się na nagrodę ;). Nagradza się między innymi za ukończenie V Maratonu Rowerowego Dookoła Polski. Zrobił to w 22 dni. Tuż obok mnie siedzi Michał, zwycięzca MRDP, który morderczą imprezę Daniela Śmiei ukończył w 8 dni 14 godzin i 16 minut. Siedzi i uśmiecha się leciutko. Zaszczyt siedzieć obok niego. W końcu nadchodzi długo wyczekiwana chwila rozdania strojów BBT. Spośród dziewczyn, które ukończyły tegoroczny BBT jesteśmy tu we trzy: Irena, Basia i ja. Każda z nas otrzymuje…. za małą koszulkę. A to psikus! Koszulki, które miałyśmy do przymiarki przed BBT jako wzorce, to były modele męskie. Na nich się wzorowałyśmy wybierając rozmiar. Uszyto nam natomiast wersje damskie – które okazały się odpowiednio mniejsze. Jaka szkoda! Jeszcze wspólna fotka uczestników BBT i cała uroczystość dobiega końca.

Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Polar: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum