Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2019
Dystans całkowity: | 2030.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 06:54 |
Średnia prędkość: | 17.55 km/h |
Suma podjazdów: | 15212 m |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 84.59 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Wakacje 7
Środa, 31 lipca 2019 Kategoria do 100
Km: | 85.99 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2777m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drzewa
skrzypią jak stara, drewniana szafa. Jest zimno i mgliście, wobec tego śpię
godzinę dłużej. Później niż planowałam jem śniadanie i ruszam w drogę. Na początku dokańczam przerwany
wczoraj zjazd.
A potem, z wysokości 1100 m n.p.m., zaczynam podjazd na jedną z przełęczy TdF, na Col de Pailleres, na wysokość 1998 m. To długi i wymagający podjazd.
Wszystko jednak wynagradzają piękne widoki. Zaczynałam w nieciekawej pogodzie, przy 9°C, ale im wyżej jestem, tym bardziej się przejaśnia.
Aż w końcu widzę błękitne niebo i morze chmur pode mną. Jest zjawiskowo.
Na samej przełęczy spotykam szosowca, który też tu jest na wakacjach, chwilę później wjeżdża norweska para na nartorolkach. Robimy zdjęcia, trochę rozmawiamy. Zjazd jest świetny. Przyjemnie jest przez ponad 20 km po prostu delektować się szybką jazdą i pięknymi widokami. Bez żadnego wysiłku.
Kiedy docieram do Ax les Thermes, jest już upał. Po porannym chłodzie nie ma śladu. To tu zmieniam trasę. Za poradą Michała, odbijam do Andory. W Ax les Thermes robię dłuższy odpoczynek. Udaje mi się znaleźć czynną pizzerię. Biorę pizzę, podwójną colę i regeneruję się przed kolejnym dużym podjazdem. Ten będzie znacznie dłuższy, ale też znacznie łatwiejszy.
Do Andory mam stąd 35 km, które w całości będą pod górę, do zrobienia jest 1680 m pionu. Jest gorąco, dlatego robię sporo przystanków, gdy tylko trafia się trochę cienia. Zdejmuję wtedy kask, rękawiczki, a czasem też buty i siedzę z boku drogi, oddając ciepło. Czuję się przegrzana. Droga, którą jadę jest dość mocno obciążona ruchem, na szczęście na ogół jest pobocze. Te pobocza oglądam sobie bardzo dokładnie. Mój namiot jest bardzo podatny na wiatr. Wynika to z połączenia stosunkowo dużej jego powierzchni i wysokości oraz z tego, że… zabrałam za mało szpilek. Dla zapewnienia stabilności brakuje co najmniej dwóch. Na poboczach ruchliwych dróg często leżą różne śmieci. Czasem są to śruby, gwoździe, szpikulce. Coś takiego teraz by się przydało. To by mogło pełnić rolę brakujących szpilek. Czujność popłaca – znajduję długi i solidny szpikulec. Super!
Kiedy docieram do Pas de la Casa, które leży na granicy między Francją a Andorą, jest wczesny wieczór. To nadal nie jest koniec podjazdu. Brakuje jeszcze 300 m pionu. Co więcej widzę w całości resztkę góry, na którą trzeba będzie się wdrapać. Pora trochę niefortunna, bo właśnie zamykają się wszystkie sklepy. Nie zdążyłam załatwić wody na nocleg. Chwilę się zastanawiam co dalej. Szukam hotelu. Niestety nie udaje mi się znaleźć. Dużo łatwiej jest mi znaleźć miejscówkę do spania na dziko, niż załatwić hotel. Trochę jestem zła na siebie, ale patrzę na górę i dochodzę do wniosku, że 300 m pionu to nie aż tak dużo. Do zachodu słońca zostało jakieś 40 minut. No to wio!
Końcówka podjazdu mocno utkwiła mi w pamięci. Pusto, cienie coraz dłuższe, lekki wiatr. Klimatycznie. Równo minutę przed zachodem słońca melduję się na przełęczy Port d`Envalira, na wysokości 2408 m n.p.m. Jest to najwyższa przełęcz tych wakacji. Słońce właśnie zaszło, jestem bardzo wysoko.
Rozglądam się uważnie. Jest stacja paliw. Zamknięta już, ale ktoś siedzi w środku. Pukam po wodę. Otwiera niezbyt miła kobieta, ale wody na szczęście nie odmawia. Poza stacją jest tu kilka innych budynków, w tym zrujnowana restauracja – hotel. To interesujące. Podchodzę bliżej. Fajny pustostan. Tu wiatr mnie nie znajdzie.
Zamykam dzień mając na liczniku 86 km i 2777 m pionu.
Rozbijam namiot i idę spać. Dziś jestem bliżej nieba.
ciąg dalszy
A potem, z wysokości 1100 m n.p.m., zaczynam podjazd na jedną z przełęczy TdF, na Col de Pailleres, na wysokość 1998 m. To długi i wymagający podjazd.
Wszystko jednak wynagradzają piękne widoki. Zaczynałam w nieciekawej pogodzie, przy 9°C, ale im wyżej jestem, tym bardziej się przejaśnia.
Aż w końcu widzę błękitne niebo i morze chmur pode mną. Jest zjawiskowo.
Na samej przełęczy spotykam szosowca, który też tu jest na wakacjach, chwilę później wjeżdża norweska para na nartorolkach. Robimy zdjęcia, trochę rozmawiamy. Zjazd jest świetny. Przyjemnie jest przez ponad 20 km po prostu delektować się szybką jazdą i pięknymi widokami. Bez żadnego wysiłku.
Kiedy docieram do Ax les Thermes, jest już upał. Po porannym chłodzie nie ma śladu. To tu zmieniam trasę. Za poradą Michała, odbijam do Andory. W Ax les Thermes robię dłuższy odpoczynek. Udaje mi się znaleźć czynną pizzerię. Biorę pizzę, podwójną colę i regeneruję się przed kolejnym dużym podjazdem. Ten będzie znacznie dłuższy, ale też znacznie łatwiejszy.
Do Andory mam stąd 35 km, które w całości będą pod górę, do zrobienia jest 1680 m pionu. Jest gorąco, dlatego robię sporo przystanków, gdy tylko trafia się trochę cienia. Zdejmuję wtedy kask, rękawiczki, a czasem też buty i siedzę z boku drogi, oddając ciepło. Czuję się przegrzana. Droga, którą jadę jest dość mocno obciążona ruchem, na szczęście na ogół jest pobocze. Te pobocza oglądam sobie bardzo dokładnie. Mój namiot jest bardzo podatny na wiatr. Wynika to z połączenia stosunkowo dużej jego powierzchni i wysokości oraz z tego, że… zabrałam za mało szpilek. Dla zapewnienia stabilności brakuje co najmniej dwóch. Na poboczach ruchliwych dróg często leżą różne śmieci. Czasem są to śruby, gwoździe, szpikulce. Coś takiego teraz by się przydało. To by mogło pełnić rolę brakujących szpilek. Czujność popłaca – znajduję długi i solidny szpikulec. Super!
Kiedy docieram do Pas de la Casa, które leży na granicy między Francją a Andorą, jest wczesny wieczór. To nadal nie jest koniec podjazdu. Brakuje jeszcze 300 m pionu. Co więcej widzę w całości resztkę góry, na którą trzeba będzie się wdrapać. Pora trochę niefortunna, bo właśnie zamykają się wszystkie sklepy. Nie zdążyłam załatwić wody na nocleg. Chwilę się zastanawiam co dalej. Szukam hotelu. Niestety nie udaje mi się znaleźć. Dużo łatwiej jest mi znaleźć miejscówkę do spania na dziko, niż załatwić hotel. Trochę jestem zła na siebie, ale patrzę na górę i dochodzę do wniosku, że 300 m pionu to nie aż tak dużo. Do zachodu słońca zostało jakieś 40 minut. No to wio!
Końcówka podjazdu mocno utkwiła mi w pamięci. Pusto, cienie coraz dłuższe, lekki wiatr. Klimatycznie. Równo minutę przed zachodem słońca melduję się na przełęczy Port d`Envalira, na wysokości 2408 m n.p.m. Jest to najwyższa przełęcz tych wakacji. Słońce właśnie zaszło, jestem bardzo wysoko.
Rozglądam się uważnie. Jest stacja paliw. Zamknięta już, ale ktoś siedzi w środku. Pukam po wodę. Otwiera niezbyt miła kobieta, ale wody na szczęście nie odmawia. Poza stacją jest tu kilka innych budynków, w tym zrujnowana restauracja – hotel. To interesujące. Podchodzę bliżej. Fajny pustostan. Tu wiatr mnie nie znajdzie.
Zamykam dzień mając na liczniku 86 km i 2777 m pionu.
Rozbijam namiot i idę spać. Dziś jestem bliżej nieba.
ciąg dalszy
Wakacje 6
Wtorek, 30 lipca 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 88.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1945m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Historia
lubi się powtarzać. Około północy wiatr, który, tam wysoko, poruszył skrzydła
wiatraków, schodzi blisko ziemi. Wszystko wraca. Jest tak jak na klifie. Na
szczęście jednak to nie jest klif, a pode mną nie ma czarnej morskiej topieli.
To winnica. A obok jest kamienna szopa. Sposób na tę noc jest jeden – iść spać
do tej szopy. Ciemno. Świecę czołówką i idę sprawdzić, czy da się do niej wejść
i jak jest w środku. Na szczęście drzwi są otwarte. W środku sporo sprzętu
rolniczego. Centralne miejsce zajmuje drewniana paleta, obok kanister z
paliwem. Przestawiam to wszystko i robię miejsce na namiot. Ciasno i duszno. W
szopie jest gorąco. Ale to jedyne miejsce, w którym wiatr nie szaleje. Trzeba będzie
wcześnie wstać i poukładać wszystko z powrotem, tak jak było. No i uciekać
stąd. Kolejna nerwowa noc. Nerwowe noce, upały, wiatr, błędy… to są wakacje, a
jakoś niespecjalnie odpoczywam…
Poranek jest słoneczny i bardzo wietrzny. Na mijanej stacji paliw tankuję paliwo do mojej butli od kuchenki. Niecałe 0,33 l, w cenie 0,17 Euro. Sprzedawca po raz pierwszy widzi tak skromne tankowanie, jest zaciekawiony, więc trochę mu opowiadam o moim wyjeździe. Fajnie – wreszcie ktoś mówi po angielsku. A potem, kawałek dalej, piję kawę i jem ciasteczko z truskawkami. Miłe miejsce.
Jadąc do Olette cały czas mam ogromny ruch samochodowy. O ile bezpośrednie spotkania z Francuzami w sklepach i restauracjach są na ogół mało przyjemne, to jako kierowcy są oni naprawdę ok. Jeżdżą z dużą kulturą i uwagą. Nawet gdy ruch jest duży, nie ma się czego bać. Jedyna nieprzyjemność to hałas i spaliny. Poza tym jest bezpiecznie. Dużo, dużo lepiej niż w Polsce.
Droga dziś cały czas się wznosi. Dzień zaczęłam na wysokości 68 m n.p.m., a w Olette – po 55 km - jestem już na 623 m n.p.m. i teraz właśnie podjazd robi się bardziej wyrazisty. Zjeżdżam w końcu z głównej drogi.
Od razu cicho i spokojnie i… mocniej pod górę. Droga początkowo idzie lasem, potem trawersuje górę. Jest bardzo ładnie, widokowo. Wyjątkowo ciekawie prezentuje się Railleu wciśnięte pomiędzy góry. Cicha, nieco senna miejscowość.
Droga nadal się wspina, aż na 1700 m n.p.m., a im wyżej, tym gorsza pogoda. Najpierw pojawia się mgła, potem nagle robi się chłodno i zaczyna popadywać.
Ubrana w strój deszczowy i czapkę zjeżdżam do Matemale. Nic tu nie ma. Jedna, krótka, ostra ścianka i znowu w dół. W ten sposób docieram do deszczowego Formigueres. Tu robię małe zakupy, a przede wszystkim zdobywam wodę na nocleg.
Z noclegami jest ciężko, więc gdy trafia się gęsty las świerkowy, nie zastanawiam się zbyt wiele mimo, że do zachodu słońca jeszcze 2 godziny. Las na wysokości 1484 m n.p.m. Jest ponuro i mgliście, rozbijam namiot i siedzę w nim bez rozpakowywania się. Na wszelki wypadek, gdyby jednak ktoś tu przyszedł i gdybym musiała się zwijać. Mija czas i nikt nie przychodzi. Pora się rozgościć. Pora zjeść obiad i iść spać. Może ta noc w końcu będzie spokojna. Wieje, ale gęsty las zapewnia dobrą ochronę. W każdym razie, to z pewnością będzie zimna noc. Już teraz jest zaledwie 10°C. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj termometr wskazywał 42°C. Dziwny jest ten świat.
Ciąg dalszy
Poranek jest słoneczny i bardzo wietrzny. Na mijanej stacji paliw tankuję paliwo do mojej butli od kuchenki. Niecałe 0,33 l, w cenie 0,17 Euro. Sprzedawca po raz pierwszy widzi tak skromne tankowanie, jest zaciekawiony, więc trochę mu opowiadam o moim wyjeździe. Fajnie – wreszcie ktoś mówi po angielsku. A potem, kawałek dalej, piję kawę i jem ciasteczko z truskawkami. Miłe miejsce.
Jadąc do Olette cały czas mam ogromny ruch samochodowy. O ile bezpośrednie spotkania z Francuzami w sklepach i restauracjach są na ogół mało przyjemne, to jako kierowcy są oni naprawdę ok. Jeżdżą z dużą kulturą i uwagą. Nawet gdy ruch jest duży, nie ma się czego bać. Jedyna nieprzyjemność to hałas i spaliny. Poza tym jest bezpiecznie. Dużo, dużo lepiej niż w Polsce.
Droga dziś cały czas się wznosi. Dzień zaczęłam na wysokości 68 m n.p.m., a w Olette – po 55 km - jestem już na 623 m n.p.m. i teraz właśnie podjazd robi się bardziej wyrazisty. Zjeżdżam w końcu z głównej drogi.
Od razu cicho i spokojnie i… mocniej pod górę. Droga początkowo idzie lasem, potem trawersuje górę. Jest bardzo ładnie, widokowo. Wyjątkowo ciekawie prezentuje się Railleu wciśnięte pomiędzy góry. Cicha, nieco senna miejscowość.
Droga nadal się wspina, aż na 1700 m n.p.m., a im wyżej, tym gorsza pogoda. Najpierw pojawia się mgła, potem nagle robi się chłodno i zaczyna popadywać.
Ubrana w strój deszczowy i czapkę zjeżdżam do Matemale. Nic tu nie ma. Jedna, krótka, ostra ścianka i znowu w dół. W ten sposób docieram do deszczowego Formigueres. Tu robię małe zakupy, a przede wszystkim zdobywam wodę na nocleg.
Z noclegami jest ciężko, więc gdy trafia się gęsty las świerkowy, nie zastanawiam się zbyt wiele mimo, że do zachodu słońca jeszcze 2 godziny. Las na wysokości 1484 m n.p.m. Jest ponuro i mgliście, rozbijam namiot i siedzę w nim bez rozpakowywania się. Na wszelki wypadek, gdyby jednak ktoś tu przyszedł i gdybym musiała się zwijać. Mija czas i nikt nie przychodzi. Pora się rozgościć. Pora zjeść obiad i iść spać. Może ta noc w końcu będzie spokojna. Wieje, ale gęsty las zapewnia dobrą ochronę. W każdym razie, to z pewnością będzie zimna noc. Już teraz jest zaledwie 10°C. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj termometr wskazywał 42°C. Dziwny jest ten świat.
Ciąg dalszy
Wakacje 5
Poniedziałek, 29 lipca 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 99.88 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 736m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejszy poranek
w namiocie to nie tylko śniadanie. To jest też (a może przede wszystkim) czas,
w którym dochodzę do wniosku, że wczoraj popełniłam błąd. No nic. Trzeba jakoś
to przełknąć. Na pocieszenie mam świadomość, że jeszcze dziś rano zwiedzę
miasto, przez które wczoraj wieczorem pospiesznie przeleciałam. Cóż. Miło będzie
usiąść gdzieś i ze spokojem wypić kawę.
Piję kawę i ładuję tablet. Wszelkie wizyty w kawiarniach i restauracjach to dobra okazja na pozyskanie energii. Nie tylko dla siebie, ale też dla elektroniki. Wczesny ranek przechodzi w przedpołudnie. Z premedytacją trwonię czas.
A potem biorę się do roboty i jadę. Nie dzieje się nic szczególnego. Upał. Wiatr mniejszy. Od upału znowu boli mnie głowa. Gdy docieram do miasteczka, siadam w cieniu i odpoczywam. Mam różne myśli. A może pojechać nad morze, zamelinować się gdzieś i wakacje spędzić stacjonarnie? Bez jazdy rowerem… tu jest po prostu za gorąco. Upał odbiera siły, jasność myślenia.
We Francji jest dziwnie. To drugi, po Izraelu, kraj gdzie ludzie nie są zbyt mili. Myślę, że trzeba by znać francuski, by móc tu przyjemnie spędzić czas. Kawiarnie, restauracje, sklepy – obsługa mówi tylko po francusku. Rzadko kiedy można się dogadać po angielsku. W dodatku, jeśli nie zna się francuskiego, to oni nie są zbytnio zainteresowani by pomóc i jakoś się porozumieć. Menu też zwykle tylko po francusku. W praktycznie każdej wiosce można znaleźć sklep z winem. Nie zawsze da się kupić coś do jedzenia, ale wino – tak.
Tego wieczoru znowu śpię na winnicy, ale poza winoroślami są tu też wiatraki. Kiedy rozbijam namiot zauważam, że ich skrzydła kręcą się coraz szybciej. Tam, wysoko, chyba zaczęło wiać. Jednak tu, przy ziemi, jest cisza. Wszystko będzie dobrze… prawda?
ciąg dalszy
Piję kawę i ładuję tablet. Wszelkie wizyty w kawiarniach i restauracjach to dobra okazja na pozyskanie energii. Nie tylko dla siebie, ale też dla elektroniki. Wczesny ranek przechodzi w przedpołudnie. Z premedytacją trwonię czas.
A potem biorę się do roboty i jadę. Nie dzieje się nic szczególnego. Upał. Wiatr mniejszy. Od upału znowu boli mnie głowa. Gdy docieram do miasteczka, siadam w cieniu i odpoczywam. Mam różne myśli. A może pojechać nad morze, zamelinować się gdzieś i wakacje spędzić stacjonarnie? Bez jazdy rowerem… tu jest po prostu za gorąco. Upał odbiera siły, jasność myślenia.
We Francji jest dziwnie. To drugi, po Izraelu, kraj gdzie ludzie nie są zbyt mili. Myślę, że trzeba by znać francuski, by móc tu przyjemnie spędzić czas. Kawiarnie, restauracje, sklepy – obsługa mówi tylko po francusku. Rzadko kiedy można się dogadać po angielsku. W dodatku, jeśli nie zna się francuskiego, to oni nie są zbytnio zainteresowani by pomóc i jakoś się porozumieć. Menu też zwykle tylko po francusku. W praktycznie każdej wiosce można znaleźć sklep z winem. Nie zawsze da się kupić coś do jedzenia, ale wino – tak.
Tego wieczoru znowu śpię na winnicy, ale poza winoroślami są tu też wiatraki. Kiedy rozbijam namiot zauważam, że ich skrzydła kręcą się coraz szybciej. Tam, wysoko, chyba zaczęło wiać. Jednak tu, przy ziemi, jest cisza. Wszystko będzie dobrze… prawda?
ciąg dalszy
Wakacje 4
Niedziela, 28 lipca 2019 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 132.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1114m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś
przyszedł dzień podjęcia decyzji o kształcie wakacyjnej trasy. Do tej pory
miałam jeszcze cały czas do wyboru dwie wersje.
Dokonane wybory nie zawsze są właściwe. Czasami trzeba przyznać się samemu przed sobą, że wybór był błędny i… zapłacić cenę. To nigdy nie jest przyjemne. Dlatego pozostawanie przy błędnych wyborach wcale nie jest rzeczą rzadką. Kiedy w grę wchodzą utopione koszty, jesteśmy skłonni brnąć… Pół biedy, jeśli tą ceną jest 200 km dreptania w miejscu. Przecież może być gorzej… a zatem dziś jest dzień na popełnienie błędu. Błąd ma długość 117,5 km.
Pogoda nadal trudna. Bardzo silny wiatr i upał. W jednym z miasteczek spotkałam rowerzystę, który przeliczył się z siłami i czekał w cieniu aż ktoś z rodziny przyjedzie po niego samochodem. Cóż… też wolałabym być teraz w innym miejscu. Nie tak wietrznym i skwarnym.
Wieczorem trafiam na prawdziwą gravel road, która idzie wzdłuż rzeki. Obok jest plantacja winorośli i jakieś krzaki, które oddzielają gravel od niej. Ta plantacja to dobre miejsce na namiot.
ciąg dalszy
Dokonane wybory nie zawsze są właściwe. Czasami trzeba przyznać się samemu przed sobą, że wybór był błędny i… zapłacić cenę. To nigdy nie jest przyjemne. Dlatego pozostawanie przy błędnych wyborach wcale nie jest rzeczą rzadką. Kiedy w grę wchodzą utopione koszty, jesteśmy skłonni brnąć… Pół biedy, jeśli tą ceną jest 200 km dreptania w miejscu. Przecież może być gorzej… a zatem dziś jest dzień na popełnienie błędu. Błąd ma długość 117,5 km.
Pogoda nadal trudna. Bardzo silny wiatr i upał. W jednym z miasteczek spotkałam rowerzystę, który przeliczył się z siłami i czekał w cieniu aż ktoś z rodziny przyjedzie po niego samochodem. Cóż… też wolałabym być teraz w innym miejscu. Nie tak wietrznym i skwarnym.
Wieczorem trafiam na prawdziwą gravel road, która idzie wzdłuż rzeki. Obok jest plantacja winorośli i jakieś krzaki, które oddzielają gravel od niej. Ta plantacja to dobre miejsce na namiot.
ciąg dalszy
Wakacje 3
Sobota, 27 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: | 46.89 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 794m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Obudził mnie
delikatny deszczyk. Było już jasno 7.20, trochę zaspałam – ale po nocnych
przygodach byłam mocno zmęczona. Teraz trzeba było szybko się zebrać, tak by
nikt z odwiedzających cmentarz nie zastał mnie tu z namiotem.
Cerbere – to miasteczko, którego światła widziałam wczoraj z klifu. Wczorajszej nocy była tu głośna dyskoteka, której dźwięki niosły się daleko, aż na klif. Dziś rano wydaje się, że wszyscy jeszcze śpią. Na ulicy z rzadka można kogoś spotkać. Siadam na chwilę w centrum i zjadam śniadanie. Duszno i ciepło. Dziwna pogoda. Jednocześnie niebo nie jest czyste. Szkoda, bo zdjęcia wychodzą jakieś takie blade, wypalone. Mogłoby być dużo ładniej.
Droga wzdłuż poszarpanego, skalistego wybrzeża jest lekko pagórkowata, mijane miasteczka z palmami mają wakacyjny klimat. I tylko szare niebo jakoś tu nie pasuje.
Moja droga jest długa i kręta. Ucieka w głąb lądu. Wąska nitka asfaltu wspina się stromo coraz wyżej. Jest też coraz bardziej ciemno i wraca ten sam wiatr, który nocą niemal połamał mi namiot. Nie da się jechać, co więcej – trudno jest nawet iść w tych koszmarnych warunkach. Ciemne niebo częstuje deszczem. Zmieniam trasę, bo ślad idzie prosto pod nadciągającą nawałnicę.
Najbliższe miasto to Port-Vendres, a droga do niego prawie w całości jest zjazdem. Burza wisi nade mną, nie udaje mi się dokończyć tego zjazdu na sucho – ulewa jest szybsza. Momentalnie robi się zimno. Jeszcze wczoraj żar lał się z nieba i było 41°C, teraz jest 18°C. Zmarznięta i przemoczona (w takiej ulewie chyba żaden strój nie jest wodoodporny) chowam się pod daszkiem straganu z owocami. Chwilę po mnie dociera tu dwójka podobnie zmokniętych piechurów, a po nich motocyklista. Handlarz, wobec załamania pogody częstuje nas owocami i… zwija swój kram. Pora, niestety, jechać dalej. Zdejmuję okulary – pada tak mocno, że w okularach kompletnie nic nie widać. Dokańczam zjazd i docieram do miasta. Szukam jakiegokolwiek większego sklepu, w którym by można było się na dłużej schronić od deszczu i ziąbu. Trafia się Inter Marche. Kupuję pierwsze lepsze ciastko, by mieć pretekst do posiadówy i tak… ucieka czas.
Siedząc myślę o najbliższej nocy. Wiem już, że ziemia jest tu bardzo twarda i trudno rozłożyć namiot. Do tego potrafi fatalnie wiać. Podobnie jak na Islandii, czy w USA, w stanie Wyoming.
Po wyjściu z marketu przejeżdżam niecałe 20 km. Znowu niebo robi się sine. Bez sensu było ładować się w chmurę burzową. 5 minut przed nawałnicą weszłam do dużego marketu w Saint Andre. Znowu Inter Marche. No ale w końcu to Francja. Ulewa była potężna. Kiedy zaczęło się załamanie pogody, nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz, a przy drzwiach zbierała się coraz większa grupa ludzi. Padało tak strasznie, że woda zaczęła się wlewać do sklepu.
Znowu minęło dużo czasu. W końcu zaczęło padać trochę słabiej. Posiedziałam sobie w sklepie aż do jego zamknięcia, tj. do 20.00, a potem ruszyłam szukać noclegu. Dzień pochylał się.
Miejsce na nocleg udało mi się znaleźć bardzo dobre – w niedużym ale dość gęstym lesie. Zaledwie 2 km od marketu, w którym tak długo siedziałam.
ciąg dalszy
Cerbere – to miasteczko, którego światła widziałam wczoraj z klifu. Wczorajszej nocy była tu głośna dyskoteka, której dźwięki niosły się daleko, aż na klif. Dziś rano wydaje się, że wszyscy jeszcze śpią. Na ulicy z rzadka można kogoś spotkać. Siadam na chwilę w centrum i zjadam śniadanie. Duszno i ciepło. Dziwna pogoda. Jednocześnie niebo nie jest czyste. Szkoda, bo zdjęcia wychodzą jakieś takie blade, wypalone. Mogłoby być dużo ładniej.
Droga wzdłuż poszarpanego, skalistego wybrzeża jest lekko pagórkowata, mijane miasteczka z palmami mają wakacyjny klimat. I tylko szare niebo jakoś tu nie pasuje.
Moja droga jest długa i kręta. Ucieka w głąb lądu. Wąska nitka asfaltu wspina się stromo coraz wyżej. Jest też coraz bardziej ciemno i wraca ten sam wiatr, który nocą niemal połamał mi namiot. Nie da się jechać, co więcej – trudno jest nawet iść w tych koszmarnych warunkach. Ciemne niebo częstuje deszczem. Zmieniam trasę, bo ślad idzie prosto pod nadciągającą nawałnicę.
Najbliższe miasto to Port-Vendres, a droga do niego prawie w całości jest zjazdem. Burza wisi nade mną, nie udaje mi się dokończyć tego zjazdu na sucho – ulewa jest szybsza. Momentalnie robi się zimno. Jeszcze wczoraj żar lał się z nieba i było 41°C, teraz jest 18°C. Zmarznięta i przemoczona (w takiej ulewie chyba żaden strój nie jest wodoodporny) chowam się pod daszkiem straganu z owocami. Chwilę po mnie dociera tu dwójka podobnie zmokniętych piechurów, a po nich motocyklista. Handlarz, wobec załamania pogody częstuje nas owocami i… zwija swój kram. Pora, niestety, jechać dalej. Zdejmuję okulary – pada tak mocno, że w okularach kompletnie nic nie widać. Dokańczam zjazd i docieram do miasta. Szukam jakiegokolwiek większego sklepu, w którym by można było się na dłużej schronić od deszczu i ziąbu. Trafia się Inter Marche. Kupuję pierwsze lepsze ciastko, by mieć pretekst do posiadówy i tak… ucieka czas.
Siedząc myślę o najbliższej nocy. Wiem już, że ziemia jest tu bardzo twarda i trudno rozłożyć namiot. Do tego potrafi fatalnie wiać. Podobnie jak na Islandii, czy w USA, w stanie Wyoming.
Po wyjściu z marketu przejeżdżam niecałe 20 km. Znowu niebo robi się sine. Bez sensu było ładować się w chmurę burzową. 5 minut przed nawałnicą weszłam do dużego marketu w Saint Andre. Znowu Inter Marche. No ale w końcu to Francja. Ulewa była potężna. Kiedy zaczęło się załamanie pogody, nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz, a przy drzwiach zbierała się coraz większa grupa ludzi. Padało tak strasznie, że woda zaczęła się wlewać do sklepu.
Znowu minęło dużo czasu. W końcu zaczęło padać trochę słabiej. Posiedziałam sobie w sklepie aż do jego zamknięcia, tj. do 20.00, a potem ruszyłam szukać noclegu. Dzień pochylał się.
Miejsce na nocleg udało mi się znaleźć bardzo dobre – w niedużym ale dość gęstym lesie. Zaledwie 2 km od marketu, w którym tak długo siedziałam.
ciąg dalszy
Wakacje 2
Piątek, 26 lipca 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 98.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1086m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Było
zdecydowanie za gorąco. Około 40 stopni. Przy każdej okazji zatrzymywałam się
na colę i lody. Okolica przez długie kilometry taka sobie, jechałam wzdłuż
drogi szybkiego ruchu lub drogą szybkiego ruchu, poboczem. Doprawdy – nic ciekawego.
Późnym popołudniem niebo zaczęło przybierać dziwny kolor. Myślałam nawet o nocy w hotelu, ale ostatecznie pojechałam dalej.
Trafiłam w wyjątkowo ładne miejsce, na klif. Z klifu roztaczał się wspaniały widok na sąsiedni klif z latarnią morską oraz, z drugiej strony, na miasteczko. Ustawiłam namiot. Było jak w pięknym śnie.
A potem… piękny sen zamienił się w koszmarną walkę. Nie mogłam przypuszczać, że tak się stanie. Zaczęło się od delikatnego łopotu. Potem było tylko gorzej, aż w końcu wiatr zaczął kłaść namiot. Byłam zdecydowanie zbyt blisko krawędzi klifu.
Środek nocy i nawałnica, gdzieś na klifie. Pode mną urwisko na kilkadziesiąt metrów i morze. Nieźle się władowałam! Dużo sił i nerwów kosztowało mnie zebranie wszystkiego, tak by wiatr niczego nie zepchnął lub nie porwał do morza. Zeszłam na dół, a tam był cmentarz. Też wiało, ale nie aż tak mocno. No i było bezpiecznie. Coś między 2 a 3 w nocy.
Weszłam na cmentarz i rozłożyłam namiot między grobami. Samą sypialnię. Nigdy wcześniej nie spałam na cmentarzu.
ciąg dalszy
Późnym popołudniem niebo zaczęło przybierać dziwny kolor. Myślałam nawet o nocy w hotelu, ale ostatecznie pojechałam dalej.
Trafiłam w wyjątkowo ładne miejsce, na klif. Z klifu roztaczał się wspaniały widok na sąsiedni klif z latarnią morską oraz, z drugiej strony, na miasteczko. Ustawiłam namiot. Było jak w pięknym śnie.
A potem… piękny sen zamienił się w koszmarną walkę. Nie mogłam przypuszczać, że tak się stanie. Zaczęło się od delikatnego łopotu. Potem było tylko gorzej, aż w końcu wiatr zaczął kłaść namiot. Byłam zdecydowanie zbyt blisko krawędzi klifu.
Środek nocy i nawałnica, gdzieś na klifie. Pode mną urwisko na kilkadziesiąt metrów i morze. Nieźle się władowałam! Dużo sił i nerwów kosztowało mnie zebranie wszystkiego, tak by wiatr niczego nie zepchnął lub nie porwał do morza. Zeszłam na dół, a tam był cmentarz. Też wiało, ale nie aż tak mocno. No i było bezpiecznie. Coś między 2 a 3 w nocy.
Weszłam na cmentarz i rozłożyłam namiot między grobami. Samą sypialnię. Nigdy wcześniej nie spałam na cmentarzu.
ciąg dalszy
Wakacje 1
Czwartek, 25 lipca 2019 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: | 9.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 82m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lot minął
szybko i spokojnie. Siedząc przy oknie, patrzyłam na to wszystko co zostało na
dole.
A potem, nocą, składanie roweru na lotnisku. Coś około północy byłam gotowa, by wyjść na zewnątrz.
Ciemno. Obco. Solo.
Cel w tym momencie był tylko jeden: znaleźć jakąś miejscówkę i wreszcie iść spać. Udało się to po niespełna 10 km jazdy. Twarda ziemia, w którą nie wchodzą szpilki namiotu. Stara ścieżka. Wszystko w porządku. To nie musi być nie wiadomo co. Ważne jest tylko to, że jest we mnie przypuszczenie graniczące ze 100% pewnością, że nikt tu nie przyjdzie.
ciąg dalszy
A potem, nocą, składanie roweru na lotnisku. Coś około północy byłam gotowa, by wyjść na zewnątrz.
Ciemno. Obco. Solo.
Cel w tym momencie był tylko jeden: znaleźć jakąś miejscówkę i wreszcie iść spać. Udało się to po niespełna 10 km jazdy. Twarda ziemia, w którą nie wchodzą szpilki namiotu. Stara ścieżka. Wszystko w porządku. To nie musi być nie wiadomo co. Ważne jest tylko to, że jest we mnie przypuszczenie graniczące ze 100% pewnością, że nikt tu nie przyjdzie.
ciąg dalszy
Codzienność
Czwartek, 25 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: | 20.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 128m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Codzienność
Środa, 24 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: | 28.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 160m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Avenida
Poniedziałek, 22 lipca 2019 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: | 49.17 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 291m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jestem przekonana, że w tygodniu pomiędzy 15 a 21 lipca jeździłam na rowerze. Z całą pewnością nie jeździłam w dniu 23 lipca. W pozostałe dni - tak. Zgubiłam gdzieś kartkę z zapiskami. To był bardzo ciężki czas. Można było wtedy zgubić... wszystko.
Jak w złym śnie....
Nie będę odtwarzała sztucznie, te dni pozostaną puste. To w sumie bez znaczenia. Wiele jest rzeczy, które nie mają znaczenia.
Są ludzie, którzy nie mają znaczenia, którzy przemykają niczym mało ważne, szare cienie. Zwykłe głupstwa.
Są też ludzie bardzo ważni, którzy zostaną w sercu na zawsze. Nawet gdy pozostaje po nich już tylko pustka i kolekcja winylowych płyt.
I am sure, we`ll meet again...
Jak w złym śnie....
Nie będę odtwarzała sztucznie, te dni pozostaną puste. To w sumie bez znaczenia. Wiele jest rzeczy, które nie mają znaczenia.
Są ludzie, którzy nie mają znaczenia, którzy przemykają niczym mało ważne, szare cienie. Zwykłe głupstwa.
Są też ludzie bardzo ważni, którzy zostaną w sercu na zawsze. Nawet gdy pozostaje po nich już tylko pustka i kolekcja winylowych płyt.
I am sure, we`ll meet again...