Wakacje 8
Czwartek, 1 sierpnia 2019 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 101.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1293m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Noc minęła
spokojnie i nastał piękny poranek. Miło jest wyjść z namiotu i być tak wysoko,
mieć wspaniałe widoki przed sobą. Zjazd jest strasznie ciężki – dookoła jest
zbyt pięknie, by tak po prostu puścić klamki i jechać. Często robię więc
przystanki. Nie tylko po to by kadrować zdjęcia, ale przede wszystkim, by
nacieszyć się krajobrazem i doświadczać tego wszystkiego dłużej.
Andora to dziwny kraj. Bardzo mały. Ale to nie wszystko. Andora może być w całości pod górę, lub w całości w dół. Dla mnie jest ona jednym wielkim zjazdem, mającym długość aż 60 km (zjazd ciągnie się jeszcze po wyjeździe z Andory). Na początku jest pusto, surowo, przestrzennie, pięknie. Dalej pojawiają się luksusowe górskie kurorty. Im niżej, tym większy ruch, więcej samochodów. Aż w końcu ruch robi się nieznośny. Samochód na samochodzie, korki, hałas. Stolica kraju ocieka bogactwem. Dużo tu modnych sklepów, eleganckich restauracji i kawiarni.
Cieszę się, że droga którą jadę idzie konsekwentnie na dół. Nie bardzo wyobrażam sobie jazdę pod górę w upale, który powrócił oraz w tym koszmarnym ruchu. To jedyna droga do Hiszpanii i idzie nią cały tranzyt. Jest okropnie. Nie siedzę długo w Andorze. Za dużo ludzi, samochodów. Tłum najzwyczajniej mi przeszkadza. Drażni. Wolę gdy jest pusto. Nie kupuję żadnych pamiątek, choć wcześniej miałam taki zamiar. Jedyne czego chcę, to wydostać się stąd. Ze względu na straszny upał, znowu myślę, czy nie modyfikować trasy. Czy nie pojechać na wybrzeże i nie poczekać tam stacjonarnie na samolot powrotny. Tu, na początku sierpnia, jest nieznośnie gorąco. Trudno wytrzymać. Prawie cały czas mnie boli głowa, często robi mi się słabo. To nie są dobre warunki do jazdy rowerem…
Jakby tego było mało, po nocy na wysokości 2400 m, pojawiły się znane mi już z USA dolegliwości związane z przebywaniem na dużej wysokości. Suchość w nosie, kichanie, trochę krwi.
Dopiero w Hiszpanii, w Adrall, zjazd się kończy. Kończy się też bardzo obciążona ruchem droga. Teraz jest spokojnie, ale pod górę. Początek podjazdu jest bardzo ciężki. Duże nachylenie i skwar. Jest mi niedobrze i słabo od gorąca. Kiedy w końcu, po 25 km jazdy, góra kończy się, czuję ulgę. Wreszcie koniec! Na przełęczy El Canto (1720 m n.p.m) są ławki. Siadam na chwilę i odpoczywam. Słońce już tak straszliwie nie praży, bo zbliża się powoli wieczór. A potem jest mniej więcej 20 kilometrowy zjazd do Sort. Nie dokańczam go jednak. Zależy mi na tym, by znaleźć miejscówkę jeszcze przed miastem. I przed kolejnym podjazdem. Zwłaszcza, że widzę wyraźnie, że niebo zaczyna przybierać dziwny kolor. Czyżby miała przyjść burza?
Miejscówkę znajduję ciekawą. Po raz drugi w życiu śpię na serpentynie drogowej. W jej łuku jest niewielki, ale gęsty las. W sam raz, by ochronić przed wiatrem. Stawiam namiot. Kiedy wychodzę zza drzew, dookoła widzę drogę. W dole są światła miasta, a nad głową kłębią się ciemne chmury.
ciąg dalszy
Andora to dziwny kraj. Bardzo mały. Ale to nie wszystko. Andora może być w całości pod górę, lub w całości w dół. Dla mnie jest ona jednym wielkim zjazdem, mającym długość aż 60 km (zjazd ciągnie się jeszcze po wyjeździe z Andory). Na początku jest pusto, surowo, przestrzennie, pięknie. Dalej pojawiają się luksusowe górskie kurorty. Im niżej, tym większy ruch, więcej samochodów. Aż w końcu ruch robi się nieznośny. Samochód na samochodzie, korki, hałas. Stolica kraju ocieka bogactwem. Dużo tu modnych sklepów, eleganckich restauracji i kawiarni.
Cieszę się, że droga którą jadę idzie konsekwentnie na dół. Nie bardzo wyobrażam sobie jazdę pod górę w upale, który powrócił oraz w tym koszmarnym ruchu. To jedyna droga do Hiszpanii i idzie nią cały tranzyt. Jest okropnie. Nie siedzę długo w Andorze. Za dużo ludzi, samochodów. Tłum najzwyczajniej mi przeszkadza. Drażni. Wolę gdy jest pusto. Nie kupuję żadnych pamiątek, choć wcześniej miałam taki zamiar. Jedyne czego chcę, to wydostać się stąd. Ze względu na straszny upał, znowu myślę, czy nie modyfikować trasy. Czy nie pojechać na wybrzeże i nie poczekać tam stacjonarnie na samolot powrotny. Tu, na początku sierpnia, jest nieznośnie gorąco. Trudno wytrzymać. Prawie cały czas mnie boli głowa, często robi mi się słabo. To nie są dobre warunki do jazdy rowerem…
Jakby tego było mało, po nocy na wysokości 2400 m, pojawiły się znane mi już z USA dolegliwości związane z przebywaniem na dużej wysokości. Suchość w nosie, kichanie, trochę krwi.
Dopiero w Hiszpanii, w Adrall, zjazd się kończy. Kończy się też bardzo obciążona ruchem droga. Teraz jest spokojnie, ale pod górę. Początek podjazdu jest bardzo ciężki. Duże nachylenie i skwar. Jest mi niedobrze i słabo od gorąca. Kiedy w końcu, po 25 km jazdy, góra kończy się, czuję ulgę. Wreszcie koniec! Na przełęczy El Canto (1720 m n.p.m) są ławki. Siadam na chwilę i odpoczywam. Słońce już tak straszliwie nie praży, bo zbliża się powoli wieczór. A potem jest mniej więcej 20 kilometrowy zjazd do Sort. Nie dokańczam go jednak. Zależy mi na tym, by znaleźć miejscówkę jeszcze przed miastem. I przed kolejnym podjazdem. Zwłaszcza, że widzę wyraźnie, że niebo zaczyna przybierać dziwny kolor. Czyżby miała przyjść burza?
Miejscówkę znajduję ciekawą. Po raz drugi w życiu śpię na serpentynie drogowej. W jej łuku jest niewielki, ale gęsty las. W sam raz, by ochronić przed wiatrem. Stawiam namiot. Kiedy wychodzę zza drzew, dookoła widzę drogę. W dole są światła miasta, a nad głową kłębią się ciemne chmury.
ciąg dalszy
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!