Wakacje 3
Sobota, 27 lipca 2019 Kategoria do 50
Km: | 46.89 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 794m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Obudził mnie
delikatny deszczyk. Było już jasno 7.20, trochę zaspałam – ale po nocnych
przygodach byłam mocno zmęczona. Teraz trzeba było szybko się zebrać, tak by
nikt z odwiedzających cmentarz nie zastał mnie tu z namiotem.
Cerbere – to miasteczko, którego światła widziałam wczoraj z klifu. Wczorajszej nocy była tu głośna dyskoteka, której dźwięki niosły się daleko, aż na klif. Dziś rano wydaje się, że wszyscy jeszcze śpią. Na ulicy z rzadka można kogoś spotkać. Siadam na chwilę w centrum i zjadam śniadanie. Duszno i ciepło. Dziwna pogoda. Jednocześnie niebo nie jest czyste. Szkoda, bo zdjęcia wychodzą jakieś takie blade, wypalone. Mogłoby być dużo ładniej.
Droga wzdłuż poszarpanego, skalistego wybrzeża jest lekko pagórkowata, mijane miasteczka z palmami mają wakacyjny klimat. I tylko szare niebo jakoś tu nie pasuje.
Moja droga jest długa i kręta. Ucieka w głąb lądu. Wąska nitka asfaltu wspina się stromo coraz wyżej. Jest też coraz bardziej ciemno i wraca ten sam wiatr, który nocą niemal połamał mi namiot. Nie da się jechać, co więcej – trudno jest nawet iść w tych koszmarnych warunkach. Ciemne niebo częstuje deszczem. Zmieniam trasę, bo ślad idzie prosto pod nadciągającą nawałnicę.
Najbliższe miasto to Port-Vendres, a droga do niego prawie w całości jest zjazdem. Burza wisi nade mną, nie udaje mi się dokończyć tego zjazdu na sucho – ulewa jest szybsza. Momentalnie robi się zimno. Jeszcze wczoraj żar lał się z nieba i było 41°C, teraz jest 18°C. Zmarznięta i przemoczona (w takiej ulewie chyba żaden strój nie jest wodoodporny) chowam się pod daszkiem straganu z owocami. Chwilę po mnie dociera tu dwójka podobnie zmokniętych piechurów, a po nich motocyklista. Handlarz, wobec załamania pogody częstuje nas owocami i… zwija swój kram. Pora, niestety, jechać dalej. Zdejmuję okulary – pada tak mocno, że w okularach kompletnie nic nie widać. Dokańczam zjazd i docieram do miasta. Szukam jakiegokolwiek większego sklepu, w którym by można było się na dłużej schronić od deszczu i ziąbu. Trafia się Inter Marche. Kupuję pierwsze lepsze ciastko, by mieć pretekst do posiadówy i tak… ucieka czas.
Siedząc myślę o najbliższej nocy. Wiem już, że ziemia jest tu bardzo twarda i trudno rozłożyć namiot. Do tego potrafi fatalnie wiać. Podobnie jak na Islandii, czy w USA, w stanie Wyoming.
Po wyjściu z marketu przejeżdżam niecałe 20 km. Znowu niebo robi się sine. Bez sensu było ładować się w chmurę burzową. 5 minut przed nawałnicą weszłam do dużego marketu w Saint Andre. Znowu Inter Marche. No ale w końcu to Francja. Ulewa była potężna. Kiedy zaczęło się załamanie pogody, nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz, a przy drzwiach zbierała się coraz większa grupa ludzi. Padało tak strasznie, że woda zaczęła się wlewać do sklepu.
Znowu minęło dużo czasu. W końcu zaczęło padać trochę słabiej. Posiedziałam sobie w sklepie aż do jego zamknięcia, tj. do 20.00, a potem ruszyłam szukać noclegu. Dzień pochylał się.
Miejsce na nocleg udało mi się znaleźć bardzo dobre – w niedużym ale dość gęstym lesie. Zaledwie 2 km od marketu, w którym tak długo siedziałam.
ciąg dalszy
Cerbere – to miasteczko, którego światła widziałam wczoraj z klifu. Wczorajszej nocy była tu głośna dyskoteka, której dźwięki niosły się daleko, aż na klif. Dziś rano wydaje się, że wszyscy jeszcze śpią. Na ulicy z rzadka można kogoś spotkać. Siadam na chwilę w centrum i zjadam śniadanie. Duszno i ciepło. Dziwna pogoda. Jednocześnie niebo nie jest czyste. Szkoda, bo zdjęcia wychodzą jakieś takie blade, wypalone. Mogłoby być dużo ładniej.
Droga wzdłuż poszarpanego, skalistego wybrzeża jest lekko pagórkowata, mijane miasteczka z palmami mają wakacyjny klimat. I tylko szare niebo jakoś tu nie pasuje.
Moja droga jest długa i kręta. Ucieka w głąb lądu. Wąska nitka asfaltu wspina się stromo coraz wyżej. Jest też coraz bardziej ciemno i wraca ten sam wiatr, który nocą niemal połamał mi namiot. Nie da się jechać, co więcej – trudno jest nawet iść w tych koszmarnych warunkach. Ciemne niebo częstuje deszczem. Zmieniam trasę, bo ślad idzie prosto pod nadciągającą nawałnicę.
Najbliższe miasto to Port-Vendres, a droga do niego prawie w całości jest zjazdem. Burza wisi nade mną, nie udaje mi się dokończyć tego zjazdu na sucho – ulewa jest szybsza. Momentalnie robi się zimno. Jeszcze wczoraj żar lał się z nieba i było 41°C, teraz jest 18°C. Zmarznięta i przemoczona (w takiej ulewie chyba żaden strój nie jest wodoodporny) chowam się pod daszkiem straganu z owocami. Chwilę po mnie dociera tu dwójka podobnie zmokniętych piechurów, a po nich motocyklista. Handlarz, wobec załamania pogody częstuje nas owocami i… zwija swój kram. Pora, niestety, jechać dalej. Zdejmuję okulary – pada tak mocno, że w okularach kompletnie nic nie widać. Dokańczam zjazd i docieram do miasta. Szukam jakiegokolwiek większego sklepu, w którym by można było się na dłużej schronić od deszczu i ziąbu. Trafia się Inter Marche. Kupuję pierwsze lepsze ciastko, by mieć pretekst do posiadówy i tak… ucieka czas.
Siedząc myślę o najbliższej nocy. Wiem już, że ziemia jest tu bardzo twarda i trudno rozłożyć namiot. Do tego potrafi fatalnie wiać. Podobnie jak na Islandii, czy w USA, w stanie Wyoming.
Po wyjściu z marketu przejeżdżam niecałe 20 km. Znowu niebo robi się sine. Bez sensu było ładować się w chmurę burzową. 5 minut przed nawałnicą weszłam do dużego marketu w Saint Andre. Znowu Inter Marche. No ale w końcu to Francja. Ulewa była potężna. Kiedy zaczęło się załamanie pogody, nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz, a przy drzwiach zbierała się coraz większa grupa ludzi. Padało tak strasznie, że woda zaczęła się wlewać do sklepu.
Znowu minęło dużo czasu. W końcu zaczęło padać trochę słabiej. Posiedziałam sobie w sklepie aż do jego zamknięcia, tj. do 20.00, a potem ruszyłam szukać noclegu. Dzień pochylał się.
Miejsce na nocleg udało mi się znaleźć bardzo dobre – w niedużym ale dość gęstym lesie. Zaledwie 2 km od marketu, w którym tak długo siedziałam.
ciąg dalszy
komentarze
Początek pełen przygód. Akcja wciąga jak zawsze. Ponieważ zakończenie znasz tylko Ty, czekam na dalszy ciąg. Podobnie czekałem na Twój powrót z urlopu.
lutra - 19:40 czwartek, 29 sierpnia 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!