Wakacje 7
Środa, 31 lipca 2019 Kategoria do 100
Km: | 85.99 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2777m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drzewa
skrzypią jak stara, drewniana szafa. Jest zimno i mgliście, wobec tego śpię
godzinę dłużej. Później niż planowałam jem śniadanie i ruszam w drogę. Na początku dokańczam przerwany
wczoraj zjazd.
A potem, z wysokości 1100 m n.p.m., zaczynam podjazd na jedną z przełęczy TdF, na Col de Pailleres, na wysokość 1998 m. To długi i wymagający podjazd.
Wszystko jednak wynagradzają piękne widoki. Zaczynałam w nieciekawej pogodzie, przy 9°C, ale im wyżej jestem, tym bardziej się przejaśnia.
Aż w końcu widzę błękitne niebo i morze chmur pode mną. Jest zjawiskowo.
Na samej przełęczy spotykam szosowca, który też tu jest na wakacjach, chwilę później wjeżdża norweska para na nartorolkach. Robimy zdjęcia, trochę rozmawiamy. Zjazd jest świetny. Przyjemnie jest przez ponad 20 km po prostu delektować się szybką jazdą i pięknymi widokami. Bez żadnego wysiłku.
Kiedy docieram do Ax les Thermes, jest już upał. Po porannym chłodzie nie ma śladu. To tu zmieniam trasę. Za poradą Michała, odbijam do Andory. W Ax les Thermes robię dłuższy odpoczynek. Udaje mi się znaleźć czynną pizzerię. Biorę pizzę, podwójną colę i regeneruję się przed kolejnym dużym podjazdem. Ten będzie znacznie dłuższy, ale też znacznie łatwiejszy.
Do Andory mam stąd 35 km, które w całości będą pod górę, do zrobienia jest 1680 m pionu. Jest gorąco, dlatego robię sporo przystanków, gdy tylko trafia się trochę cienia. Zdejmuję wtedy kask, rękawiczki, a czasem też buty i siedzę z boku drogi, oddając ciepło. Czuję się przegrzana. Droga, którą jadę jest dość mocno obciążona ruchem, na szczęście na ogół jest pobocze. Te pobocza oglądam sobie bardzo dokładnie. Mój namiot jest bardzo podatny na wiatr. Wynika to z połączenia stosunkowo dużej jego powierzchni i wysokości oraz z tego, że… zabrałam za mało szpilek. Dla zapewnienia stabilności brakuje co najmniej dwóch. Na poboczach ruchliwych dróg często leżą różne śmieci. Czasem są to śruby, gwoździe, szpikulce. Coś takiego teraz by się przydało. To by mogło pełnić rolę brakujących szpilek. Czujność popłaca – znajduję długi i solidny szpikulec. Super!
Kiedy docieram do Pas de la Casa, które leży na granicy między Francją a Andorą, jest wczesny wieczór. To nadal nie jest koniec podjazdu. Brakuje jeszcze 300 m pionu. Co więcej widzę w całości resztkę góry, na którą trzeba będzie się wdrapać. Pora trochę niefortunna, bo właśnie zamykają się wszystkie sklepy. Nie zdążyłam załatwić wody na nocleg. Chwilę się zastanawiam co dalej. Szukam hotelu. Niestety nie udaje mi się znaleźć. Dużo łatwiej jest mi znaleźć miejscówkę do spania na dziko, niż załatwić hotel. Trochę jestem zła na siebie, ale patrzę na górę i dochodzę do wniosku, że 300 m pionu to nie aż tak dużo. Do zachodu słońca zostało jakieś 40 minut. No to wio!
Końcówka podjazdu mocno utkwiła mi w pamięci. Pusto, cienie coraz dłuższe, lekki wiatr. Klimatycznie. Równo minutę przed zachodem słońca melduję się na przełęczy Port d`Envalira, na wysokości 2408 m n.p.m. Jest to najwyższa przełęcz tych wakacji. Słońce właśnie zaszło, jestem bardzo wysoko.
Rozglądam się uważnie. Jest stacja paliw. Zamknięta już, ale ktoś siedzi w środku. Pukam po wodę. Otwiera niezbyt miła kobieta, ale wody na szczęście nie odmawia. Poza stacją jest tu kilka innych budynków, w tym zrujnowana restauracja – hotel. To interesujące. Podchodzę bliżej. Fajny pustostan. Tu wiatr mnie nie znajdzie.
Zamykam dzień mając na liczniku 86 km i 2777 m pionu.
Rozbijam namiot i idę spać. Dziś jestem bliżej nieba.
ciąg dalszy
A potem, z wysokości 1100 m n.p.m., zaczynam podjazd na jedną z przełęczy TdF, na Col de Pailleres, na wysokość 1998 m. To długi i wymagający podjazd.
Wszystko jednak wynagradzają piękne widoki. Zaczynałam w nieciekawej pogodzie, przy 9°C, ale im wyżej jestem, tym bardziej się przejaśnia.
Aż w końcu widzę błękitne niebo i morze chmur pode mną. Jest zjawiskowo.
Na samej przełęczy spotykam szosowca, który też tu jest na wakacjach, chwilę później wjeżdża norweska para na nartorolkach. Robimy zdjęcia, trochę rozmawiamy. Zjazd jest świetny. Przyjemnie jest przez ponad 20 km po prostu delektować się szybką jazdą i pięknymi widokami. Bez żadnego wysiłku.
Kiedy docieram do Ax les Thermes, jest już upał. Po porannym chłodzie nie ma śladu. To tu zmieniam trasę. Za poradą Michała, odbijam do Andory. W Ax les Thermes robię dłuższy odpoczynek. Udaje mi się znaleźć czynną pizzerię. Biorę pizzę, podwójną colę i regeneruję się przed kolejnym dużym podjazdem. Ten będzie znacznie dłuższy, ale też znacznie łatwiejszy.
Do Andory mam stąd 35 km, które w całości będą pod górę, do zrobienia jest 1680 m pionu. Jest gorąco, dlatego robię sporo przystanków, gdy tylko trafia się trochę cienia. Zdejmuję wtedy kask, rękawiczki, a czasem też buty i siedzę z boku drogi, oddając ciepło. Czuję się przegrzana. Droga, którą jadę jest dość mocno obciążona ruchem, na szczęście na ogół jest pobocze. Te pobocza oglądam sobie bardzo dokładnie. Mój namiot jest bardzo podatny na wiatr. Wynika to z połączenia stosunkowo dużej jego powierzchni i wysokości oraz z tego, że… zabrałam za mało szpilek. Dla zapewnienia stabilności brakuje co najmniej dwóch. Na poboczach ruchliwych dróg często leżą różne śmieci. Czasem są to śruby, gwoździe, szpikulce. Coś takiego teraz by się przydało. To by mogło pełnić rolę brakujących szpilek. Czujność popłaca – znajduję długi i solidny szpikulec. Super!
Kiedy docieram do Pas de la Casa, które leży na granicy między Francją a Andorą, jest wczesny wieczór. To nadal nie jest koniec podjazdu. Brakuje jeszcze 300 m pionu. Co więcej widzę w całości resztkę góry, na którą trzeba będzie się wdrapać. Pora trochę niefortunna, bo właśnie zamykają się wszystkie sklepy. Nie zdążyłam załatwić wody na nocleg. Chwilę się zastanawiam co dalej. Szukam hotelu. Niestety nie udaje mi się znaleźć. Dużo łatwiej jest mi znaleźć miejscówkę do spania na dziko, niż załatwić hotel. Trochę jestem zła na siebie, ale patrzę na górę i dochodzę do wniosku, że 300 m pionu to nie aż tak dużo. Do zachodu słońca zostało jakieś 40 minut. No to wio!
Końcówka podjazdu mocno utkwiła mi w pamięci. Pusto, cienie coraz dłuższe, lekki wiatr. Klimatycznie. Równo minutę przed zachodem słońca melduję się na przełęczy Port d`Envalira, na wysokości 2408 m n.p.m. Jest to najwyższa przełęcz tych wakacji. Słońce właśnie zaszło, jestem bardzo wysoko.
Rozglądam się uważnie. Jest stacja paliw. Zamknięta już, ale ktoś siedzi w środku. Pukam po wodę. Otwiera niezbyt miła kobieta, ale wody na szczęście nie odmawia. Poza stacją jest tu kilka innych budynków, w tym zrujnowana restauracja – hotel. To interesujące. Podchodzę bliżej. Fajny pustostan. Tu wiatr mnie nie znajdzie.
Zamykam dzień mając na liczniku 86 km i 2777 m pionu.
Rozbijam namiot i idę spać. Dziś jestem bliżej nieba.
ciąg dalszy
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!