Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Kot w wielkim mieście

Dystans całkowity:8457.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:280:09
Średnia prędkość:22.88 km/h
Maksymalna prędkość:49.50 km/h
Suma podjazdów:31699 m
Maks. tętno maksymalne:157 (0 %)
Maks. tętno średnie:128 (67 %)
Suma kalorii:4106 kcal
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:216.87 km i 14h 44m
Więcej statystyk

Przypadkowe TRZYSTA

Sobota, 19 września 2015 Kategoria do 350, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 317.19 Km teren: 0.00 Czas: 12:02 km/h: 26.36
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 687m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
TRZYSTA nie było w planach. To wszyło przez przypadek.
Pierwsze 224 km jechałam sama. Wiatr słaby, tylny i tylno-boczny, a na 41 km odcinku (od Kutna do Łowicza) wiatr w twarz. Na trasie nie jadłam prawie nic - problem z żołądkiem. W Łowiczu spontaniczne spotkanie z Michałem i zmiana planów. Zamiast planowanych 250 km - będzie TRZYSTA.
Końcówka zaskakująca. Wyprzedził nas gość na ostrym kole. Trzymał te 30-32 km/h. Skoczyłam mu na koło. Gdy próbował zerwać, nie puściłam. I tak się wieźliśmy jakieś 11 lub 12 km. Chłopak trochę się wymęczył i wkurzył. Poprosił o zmianę. A my nic. Tłumaczyłam się, że ja jestem już po 3 setkach i że mam problem z żołądkiem, a Michał jedzie bez przedniej lampki. Chyba nie do końca uwierzył.



Mapa:



ZDJĘCIA

Wilno z przewodnikiem

Niedziela, 31 maja 2015 Kategoria Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście, do 550 Uczestnicy
Km: 522.30 Km teren: 0.00 Czas: 20:30 km/h: 25.48
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2227m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Ruszamy około południa w sobotę. Nie pchamy się na ruchliwe ulice stolicy, zamiast tego toczymy się rowerówkami. Na szosę wyjeżdżamy przed Sulejówkiem. Początkowy odcinek jest nieprzyjemny, pełen samochodów. W Sulejówku szybka fotka przy pomniku Piłsudskiego i jedziemy do Kosowa Lackiego, gdzie mamy spotkać się z jadącym z przeciwnego kierunku Gabrielem. Jest nam go szkoda – ma pod wiatr. W Kosowie Lackim siedzimy we trójkę na ławeczce dość długo, robimy też małe zakupy.

W międzyczasie
Kilometry uciekają szybko, wjeżdżamy do Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Okolica jest wyjątkowo ładna, jedyne co trochę niepokoi, to ciemne chmury. Jakieś półtorej godziny przed zachodem słońca wyliczamy, że w Tykocinie będziemy o 21:00. Nie wiemy, czy znajdziemy tam o tej porze jeszcze jakieś czynny lokal z możliwością zamówienia czegoś na ciepło. Rozglądamy się więc już teraz. Mijamy zakłady Mlekowity i na wyjeździe z Wysokiego Mazowieckiego znajdujemy restaurację. Bierzemy obiadek. Trochę strach, bo to przecież nigdy się nie wie, jak się trafi. Tu trafiło się świetnie. Wszystko jest pyszne i świeże. Mija bita godzina, ale dzięki temu postojowi na noc ruszamy najedzeni. Gdy wychodzimy, okazuje się, że gdy jedliśmy padał deszcz - ulice są mokre, jest też znacznie chłodniej.

Sen
Tykocin osiągamy około 22:00. Jest już oczywiście ciemno. Nocą wiatr miał się uspokoić (nocny odcinek trasy idzie na północ i tu wiatr miał być boczny), ale jakoś się nie uspokaja. W dodatku raz po raz latają mżawki. Im dalej w noc, tym bardziej jestem senna. Michał nawet mówi, że powinnam jechać szybciej, by się wyrwać z tej senności, ale ja zupełnie nie potrafię się zebrać w sobie. Jadę jak ostatnia łamaga. Trzymam szaloną prędkość 17-20 km/h. Żadna żenada nie jest mi obca ;).

A może?
Gdy dojeżdżamy do Korycina, Wilk ubiera się cieplej (ja jadę ciepło ubrana już od dawna), jemy po bułce i gadamy o trasie. Michał świetnie ją zaplanował - dla słynnego odcinka Via Baltica, gdzie TIRy jeżdżą stadami, wymyślił objazd. Teraz, gdy stoimy w Korycinie i gdy od jakiegoś już czasu zasypiam, proponuje byśmy spróbowali jazdy tą straszną drogą – wtedy szybciej będziemy w Augustowie, gdzie wreszcie napiję się kawy. Nasłuchujemy - ta droga jest tuż obok i nie słychać TIRów. Może jest pusto?... Na wszelki wypadek lepiej tego nie sprawdzać. Jedziemy zgodnie z planem - objazdem. Objazd początkowo jest super - to równe, puste drogi. Równo. Pusto. Ciemno. Zasypiam. Na szczęście pod koniec pojawiają się straszne dziury (dobre 7 km dziur). Trzęsie okropnie, lampka mi się co chwilę luzuje, mocno trzeba trzymać kierownicę i uważnie patrzeć aby się w nic nie władować. Pobudka! :)

Pięknie i strasznie
Wredny odcinek kończy się krótko przed Sztabinem - wylotem na Via Balticę. Przed nami 3-4 km tej strasznej drogi w wersji bez pobocza (za Sztabinem jest już szerokie pobocze). Mamy dużo szczęścia, bo ruch między 3 a 4 nad ranem w niedzielę nie jest aż tak duży. Mimo to, stada TIRów jadące w kolumnach po 7-8 sztuk i tak mam okazję zaobserwować. Wygląda to wrednie i wolę sobie nie wyobrażać tej drogi w środku dnia, gdy takie stada jadą w obie strony. Jest i pięknie i strasznie. Poza TIRami straszne jest też zimno (6 stopni) i mgła. Piękne jest za to niebo i walczący z nocą nowy dzień. Nad Biebrzą robimy trochę fotek.

Ekipa
W Augustowie wpadamy na odpoczynek na stację Orlenu. Biorę dużą czarną i słodką kawę. Bez śmietanki. Czasami śmietanka mi szkodzi, więc nie ryzykuję. Towarzystwo jest tu nieciekawe - wpada jakaś imprezowa, podpita ekipa. Aż przykro na nich patrzeć, gdy wyraźnie już nietrzeźwi kupują kolejne flaszki.

Z przewodnikiem
Od Augustowa zagęszczamy ruchy. Jedziemy już praktycznie bez przerw. Michał zna Wilno, ja natomiast będę tam po raz pierwszy. Zależy mi by zdążyć zrobić rundkę po mieście. Wilk na całej trasie jest mi przewodnikiem. Jechał już tu nieraz, sypie więc informacjami jak z rękawa, pokazuje też najciekawsze miejsca. Z powodzeniem mógłby zająć się organizacją wycieczki „Warszawa – Wilno” zupełnie profesjonalnie :)).

WC kostka
Od Augustowa aż do Gib jedziemy przez las. Dużo lasu. Las wszędzie dookoła. W Gibach mijamy czynny już sklepik. Jest wcześnie rano, ale widać, że to będzie piękny dzień - wspaniale świeci słońce. Piję tu napój energetyczny, by w końcu się wybudzić. Jak to możliwe, że jadę? Może lunatykuję? ;) Napój energetyczny ma zapach WC kostki. Chyba jest lekko żrący, bo pieką mnie od niego usta. Krzywię się - ależ to wstrętne! Zgodnie z zaleceniem Wilka piję szybko i do dna. Przed granicą konsternacja - jest remont drogi i objazd. Ryzykujemy i jedziemy zamkniętą drogą. Opłaca się - bo jak się okazuje rowerem jest to całkowicie przejezdne.

Nad Niemnem
W Ogrodnikach przekraczamy granicę litewsko-polską. Zrzucamy ciepłe ciuchy - jest ciepło. Litwa jest wyjątkowo zielona. Łagodne góreczki i lasy albo tereny prawie leśne. Poza tym jest tu prawie pusto, a mijane miejscowości w większości mają drewnianą zabudowę. Śliczna ta Litwa!W Olicie robimy ekspresową przerwę w ładnym parku. Michał wjeżdża tu tak pewnie jak do parku gdzieś pod własnym domem. Siadamy na ławeczce przy fontannie. Z postoju ruszam pierwsza (Michał coś jeszcze kombinuje z ustawieniami w nowym rowerze), ale nim wsiadam na rower, zwraca uwagę, bym nie przegapiła rzeki za miasteczkiem - bo to jest Niemen! Nad Niemnem robię fotkę. Ale tu wszędzie ładnie!

Szaleństwo
Po wielu kilometrach łagodnych podjazdów i zjazdów (chyba ani na chwilę nie robi się płasko), docieramy do Troków. Tu zaczyna się już czyste szaleństwo - tego pięknego dnia jest tu dziki tłum ludzi, którzy chcą zobaczyć wspaniale położony zamek. My też chcemy, więc przebijamy się. W końcu się udaje. Na zamek patrzymy co prawda z daleka, ale i tak robi wrażenie. Szybciutko kupujemy pamiątki i opuszczamy to urokliwe, choć wyjątkowo zatłoczone dziś miejsce.



Matka Boska Ostrobramska
Do Wilna już niecałe 30km. Wybija pięćsetny kilometr, tymczasem my pędzimy wariacko przed siebie trzymając cały czas przynajmniej te 30km/h. Kto by na nas popatrzył z boku, mógłby pomyśleć, że dopiero co wyrwaliśmy się z domu na rower ;). No i wreszcie jest - Wilno - cel naszej wycieczki. Opłacało się tak ostro galopować w końcówce - dzięki temu mamy tu trochę czasu. Michał doskonale wie jak jechać, abym mogła zobaczyć największe atrakcje. Oglądamy katedrę, jedziemy pod Ostrą Bramę, kręcimy się po brukowanych uliczkach. Tu by można posiedzieć dobre pół dnia! :) Objazd centrum kończymy w McD, gdzie kupujemy na wynos jedzenie na 8-godzinną podróż Polskim Busem do Warszawy.

Mapa:


Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Na rybę

Sobota, 9 maja 2015 Kategoria do 400, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 353.45 Km teren: 0.00 Czas: 14:04 km/h: 25.13
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1108m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Piątek, 21.05. Otwierają się drzwi pociągu, który właśnie wjechał na dworzec centralny w Warszawie. Czeka tu na mnie Wilk.

Siekiera
Zaczynamy mocnym kawowym akcentem. I choć mocno, to jednak słodko: kawa-siekiera polana jest karmelem. Nocny wyjazd z Warszawy jest wredny. Jakieś remonty dróg. Nie zauważam, że asfalt płynnie przechodzi w grunt i ładuję się w to z pełnym impetem. Tętno mi skacze, ale nie zaliczam gleby. Potem drogowo jest już o niebo lepiej.

To jest dom?
Około 2 w nocy. Ciechanów. Ale zimno! Za zimno. Ładny ryneczek w tej sytuacji nie cieszy. Cieszy za to dworzec kolejowy. Otwarty! Jak słodko wejść do środka i ogrzać się. Są tu jeszcze wolne miejsca, choć wiele ławek zajętych jest przez śpiących mężczyzn.
Oni nigdzie nie pojadą.
Nie czekają na żaden pociąg.
Oni tu są jak w domu.
Jak było w domu, skoro teraz TO jest dom?....
Zapach nie jest ładny i mdłości Kota doskonale tu pasują. Można się porzygać. Albo... odpakować babkę mandarynkową i wyobrazić sobie, że nic tu nie cuchnie. Jesteśmy w pewnym sensie jak ci chrapiący faceci. My też nie czekamy na żaden pociąg....

Trzy

Trochę świeci księżyc. Trochę się tak jakby przejaśnia. Idzie dzień.
Im bliżej dnia, tym zimniej.
6. 5. 4. 3 – dalej nie spadnie. +3*C. Mgły. „Piękny Wschód”. Ślicznie. Pięknie. Zjawiskowo. W Mławie jest już jasno. A w Działdowie z ulicy zerkamy pospiesznie na zamek krzyżacki.
W końcu jest piękna Iława. Mam problemy ze ścięgnami Achillesa. Jadę na szosówce. Dawno nią nie jechałam. Coś jest nie tak. Wilk ma pewne sugestie, nawet próbuje działać, ale rower nie współpracuje. Trudno. Poboli jeszcze-trochę. Małe zakupy i fotki z Jeziorakiem w tle. Krótko potem kawa i większe żarcie. Pogoda dopisuje.

Senność
Przed Malborkiem puszczają mdłości. I wtedy do akcji wkracza potworna senność. Jak płynnie to się dzieje! Jedna dolegliwość w drugą. Jak to możliwe, że wyboje kołyszą mnie do snu?
Zamykam oczy.
No!
Toż to nic złego – tylko na chwilę przecież. I nie przestaję jechać.

Którędy do wyjścia?
Malbork. Jak upiornie świeci słońce. Razi w oczy, które się same zamykają. W McD dziki tłum. Żal tracić tu czas. Tłum męczy. Hałas męczy. Tłumo-Hałaso-Fobia. Na chwilę zajeżdżamy pod zamek. Potem włażę do sklepu, a Wilk czeka przy rowerach. Zaraz.... co to ja miałam kupić?
Lekkim lekko chwiejnym krokiem idę między regałami. Bułki. Ser. Jakieś słodkie ciastko. Wilk coś gadał o energetyku. Ale chyba lepiej nie. Jeszcze mi spali żołądek i będzie heca. Jeszcze mała butelka wody. Płacę. Próbuję wyjść. Chwila – jak stąd wyjść?! Mój zasypiający umysł płata mi figla. Chyba zaraz kogoś zapytam którędy do wyjścia.

Puszeczka albo rzeczka
Są prostsze sposoby na zrobienie trzysetki. Można spać nocą i ruszyć wcześnie rano. Ten tu sposób prosty nie jest. Dziś jest sobotnie popołudnie. Około godziny 14.00. Jestem na nogach od piątku, 5.20 rano. Musisz to wiedzieć, aby zrozumieć, dlaczego mimo, że trzeźwa idę krzywym krokiem i mam problemy z orientacją w prostym sklepie. Jedziemy nad Nogat. Stąd ładnie widać zamek.
Jem 2 bułki z serem i 1 ciastko z morelą. Piję wodę. Wilk wypija energetyka z wizerunkiem Mike Tysona na puszce. Ponoć facet, w ramach posiadania kota, hoduje tygrysa. Jaki pan, taki kot. Wilk daje mi ¼ puszeczki.

Do końca
Ruszam przed Wilkiem. Mówi, że mam jechać, więc jadę. On chwilę po mnie. Jest płasko. Wiatr nie przeszkadza. Jadę. Szybko. Szybciej. 30-32km/h. Pora zakończyć tę męczarnię.
Spaaaaaćććććććć!
SPAĆ!
S-P-A-Ć!!
Szybka jazda to najlepsza metoda na skrócenie cierpienia. Najchętniej bym już nie zatrzymywała się aż do końca polowania. Ale Wilk jeszcze zarządza małe przerwy techniczne. I tak sobie uciekają kilometry, a ryba jest o krok.



Ryba
Krynica Morska.
Późne popołudnie.
Wciągnęłam 3 setki. Ale jeszcze umiem prosto stać (iść - niekoniecznie).
Polowanie powoli się kończy. Korytarz z klatką schodową. Łazienka z ciepłą wodą. Pokój, stolik, lodówka, TV. Rowery tu kończą.
Idziemy na plażę. Moczę łapki w morzu. Próbuję zasypać morze piaskiem (fiasko – który to już raz?). Siedzimy na plaży i gapimy się na morze. Potem idziemy na rybę. I wtedy Wilk zmienia zdanie - woli jednak  pizzę. Ja natomiast biorę rybę.

Mapa:

Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Początek (1)

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 Kategoria do 50, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 11.50 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 23m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Nie każdy początek jest trudny.

Weekend 2

Niedziela, 1 marca 2015 Kategoria do 100, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 62.16 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 194m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
To już równo rok jak mam swój ulubiony rower - CWC. W ciągu tego roku przejechaliśmy razem 11309,75 km. Trzeba było to stosownie uczcić :)).
Piękny, wiosenny dzień i bardzo przyjemna, lekka wycieczka z Wilkiem oraz Księgowym.

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Mapka:

Weekend 1

Sobota, 28 lutego 2015 Kategoria do 50, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 27.41 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 75m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Najpierw Poznań, potem - po wyjściu z pociągu - Warszawa. Po Warszawie razem z Michałem.

:) Styczniowa Warszawa

Sobota, 17 stycznia 2015 Kategoria do 350, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 314.38 Km teren: 0.00 Czas: 12:25 km/h: 25.32
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 670m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Moje pierwsze TRZYSTA (w tym roku).

Szczegóły później.
..............................................................................................................................................................................................................................

Spotykamy się o 5:05 nad ranem w sobotę. Wilk i ja. Jest zimno, ledwie 1 stopień powyżej zera. Wg prognoz może padać. Trasa przed nami długa, ponad 300km z Poznania do Warszawy. Startujemy z nadzieją, że te opady jednak nas ominą, bo deszcz na tak długiej trasie i w takim zimnie to udręka.

W duecie
Jedziemy DK92. Wilk długo przekonywał mnie, że ta droga nie jest taka zła, że nieprzyjemny jest w zasadzie jeden odcinek i przejedziemy go w sobotni wczesny poranek. Od samego początku idzie gładko. Jest ciemno, jednak wspólną jazdę w ciemnościach mamy opanowaną. Gdy tak mkniemy przez kolejne miejscowości myślę sobie nawet, że będąc tak zgranym duetem, równie dobrze moglibyśmy razem ćwiczyć taniec towarzyski, jazdę na tandemie, czy pływanie synchroniczne ;)).

Kocie stópki
Jest tak wrednie zimno, że szybko zaczynają mi marznąć stopy. Na pierwszej napotkanej stacji paliw (Września) wchodzę do środka by je rozgrzać. Zdejmuję buty i drepczę chwilę bez nich, potem dodatkowo zabezpieczam stopy foliami. W nocnej scenerii oglądamy centrum Wrześni (ładnie, jeszcze świątecznie, podświetlone) i lecimy na Słupcę. Niebo powoli zaczyna się przejaśniać w okolicach Strzałkowa.

Pas startowy
Sama DK92 nie jest specjalnie ciekawa. To po prostu bardzo długa prosta. Dobra nawierzchnia, prawie zupełnie płasko (kilka góreczek w okolicach Konina). Można mieć wrażenie, że to niekończący się pas startowy biegnący przy linii kolejowej (pociągów widzieliśmy bardzo dużo, pod koniec dnia żałowałam nawet, że ich nie liczyłam). Przy tym faktycznie jest prawie zupełnie pusto. Idąca obok autostrada przejęła lwią część ruchu. Kiedy jechałam tą drogą samochodem w 2007r., ruch był tu jeszcze ogromny i zapamiętałam właśnie sznur aut non stop w obie strony. A tu taka niespodzianka! Poza tym od Goliny mamy szerokie pobocze. Miejsca na poboczu jest tyle, a ruch tak mały, że swobodnie możemy jechać obok siebie i gadać.

Spacer
Generalnie jednak prawie cały czas się wiozę na kole Michała. Tak, tak – obijam się :). Dłuższe postoje robimy dwa: w McD w Koninie i w McD w Kutnie. Przy okazji pierwszego postoju Michał kombinuje coś z klockami hamulcowymi przy tylnym kole, bo podczas hamowania słychać było dziwne dźwięki. Niestety okazuje się, że problemem nie są klocki, a pęknięta obręcz. Sprawa poważna – nie wiemy, czy nie położy nam to trasy. Opcją awaryjną jest spacer do najbliższej stacji kolejowej.

Nie podawaj kotu mleka ;)
DK92 jedziemy aż do Łowicza. Jesteśmy tam już po ciemku. Oglądamy ładny rynek i po chwili ruszmy dalej. Na niedługim kawałku jedziemy DK70. Nie jest to przyjemna droga, za to gdy z niej odbijamy, robi się super. Jedziemy prawie pustymi szosami do Nieborowa, gdzie jest ładny pałac. Niestety możemy na niego popatrzeć tylko z daleka, bo brama jest zamknięta. Jakieś 60 km przed Warszawą zaczyna kropić, a ja zaczynam słabnąć. To dziwne. Nie czuję bólu nóg, nie jestem głodna, nie chce mi się też pić. Jest mi za to lekko mdło, chyba w kawie, którą wypiłam w Kutnie za dużo było mleka. Cały czas jechaliśmy bardzo równym tempem, teraz wlokę się 20-22 km/h. Raz nawet pojawia się 17 km/h. Na płaskiej drodze! Wstyd i zgroza! Michał szybko to zauważa. Czeka na mnie i od tej chwili ciągnie z prędkością niższą od przelotowej o 2 km/h. Siedząc na kole takie tempo jestem w stanie wytrzymać bez katowania się. W Warszawie wstępujemy jeszcze do Krzyśka, który pożycza Michałowi nowiutkie tylne koło.

Mapa:


Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Grudniowa Mława

Sobota, 20 grudnia 2014 Kategoria do 350, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście Uczestnicy
Km: 317.22 Km teren: 0.00 Czas: 12:25 km/h: 25.55
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1038m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Ona, czyli Mława
Cztery dni przed Wigilią jadę z Wilkiem w trasę. Miało być gdzie indziej. Gdzieś gdzie tuż przed Świętami będzie pięknie, ale cel narzuca nam wiatr. Prognozy zapowiadają wyjątkowo silny wiatr, także przelotne ulewy, być może nawet śnieg i dokuczliwe zimno. W takiej sytuacji jazda z bocznym wiatrem nie ma sensu. Tłusty cel odkładamy na kiedy indziej. Teraz celem staje się Mława i trasa do niej – równiutko zgodna z kierunkiem wiatru. Ponoć w Mławie nie ma niczego ciekawego. Taki Okonek ;). Jednak cel nie zawsze musi być ciekawy, piękny, porywający… To może być gdziekolwiek.

Wszystko takie samo

W piątek krótko przed północą spotykam się z Wilkiem. Przed nami długa noc. Początek trasy (aż do Witkowa) jedziemy zgodnie z moim projektem. Są to spokojne, boczne drogi. Niektóre lekko dziurawe, ale przecież znam tu każdą dziurę na pamięć. Jadąc tak pokazuję Michałowi niektóre charakterystyczne miejsca. Zastanawiam się też jak mu się podobają moje tereny. I wtedy łapię się na tym, że to zupełnie bez sensu! Przecież jest zupełnie ciemno. Droga podobna do drogi, wioska do wioski…. Wszystko takie samo. Zwracam uwagę na „Marylę Rodowicz” w Górze, zatrzymujemy się też na ładnie przystrojonym w lampki świąteczne rynku w Pobiedziskach. W Czerniejewie podjeżdżamy pod pałac. Dziura w bramie, którą zrobił samochód przebijając mur na wylot cały czas zasłonięta jest blachą falistą. Znicze nadal stoją. Ale już się nie palą….

Gwiazdy

Za Witkowem odbijamy na północ, do Trzemeszna. Wiatr zacina z boku, faktycznie jest mocny, ale nie szarpie mi rowerem, więc nie jest źle. W Trzemesznie oglądamy ładną wieżę ciśnień (pięknie podświetloną) oraz po kamiennym bruku jedziemy na rynek. Noc mamy wspaniałą. Nad nami niebo pełne gwiazd.

Automat na monety

Po trzeciej w nocy zaczyna mnie brać senność. Mówię o tym Michałowi i zaczynamy gadać, by jakoś przegonić ten kryzys. Na dłuższy postój zatrzymujemy się w Skulsku, na małej stacji Orlenu. Dla mnie oczywiście kawa! Dziwny tu mają ekspres. Zupełnie nieorlenowski – to automat na monety, który nie wdaje reszty. Miły pan z obsługi od razu mnie o tym informuje i chętnie rozmienia mojego piątaka na drobne. Nie ma tu jak usiąść. To co? Na podłodze? Z grzeczności pytam pana czy możemy. Nie ma nic przeciwko. Pyta jak długa droga przed nami i czy nie straszno nam jechać w taką pogodę. Robi nam nawet fotkę :).

27 choinek

Prawie aż do samego Włocławka jedziemy fajnymi, bocznymi drogami. Wilk spisał się na medal projektując tę trasę. Bocznych dróg jest dużo. Ruch na nich żaden. Same wioski i małe miasteczka. Na nocnym odcinku do Włocławka (188km) naliczyłam ledwie 27 choinek (!), a to świadczy najdobitniej o tym jak mocno boczne to były drogi.

O wschodzie słońca

Przed Włocławkiem ruch trochę większy. Na polach wiatraki pracują jak oszalałe. Ale wieje! A w samym Włocławku przerwa śniadaniowa w McD. Mojego ulubionego zestawu kupić nie mogę, bo obowiązuje menu poranne. Biorę więc jakąś wielką bułę, frytki i herbatę. Siedzimy tak prawie bite 2 godziny. Jemy, pijemy i… podziwiamy (przez okno) wschód słońca ;). Jest ciepło i tak przyjemnie, że miło jest się tak polenić. Tym bardziej, że Wilk uparcie twierdzi, że w Mławie nic nie ma, więc bez sensu jest tam akurat spędzać czas w oczekiwaniu na pociąg. W McD jest lepiej.
Przejeżdżamy przez Włocławek, robimy fotki na rynku i na moście nad Wisłą. A potem mamy… podjazd dnia z doliny Wisły. Niestety po nocnej jeździe mam problemy z krtanią. Boli mnie, lekko zatyka. Kaszlę więc i chrypię. Zakrywam polarkiem usta i nos, jednak aż do końca czuję dyskomfort, a chwilami (od ostrego kaszlenia) nawet lekki posmak krwi w ustach.

Tak jak wtedy

Dość duży ruch trafiamy w Sierpcu, potem do Żuromina jest około 9 km odcinek centralnie na północ. Czyli z wiatrem bocznym. Wszystko (poza deszczem, który miał być, a za wyjątkiem kilku krótkich mżawek nie było wcale) jest zgodne z prognozą – najbardziej wieje przed Mławą. Boczny wiatr szarpie mi rowerem. Kilka razy rzuca mną w bok. Na tym odcinku jest jak podczas marcowej trasy do Sochaczewa. Wpadam w lekką panikę. Wilk szybko zauważa co się święci i przez chwilę mnie osłania przed mocnymi porywami wiatru. Nie da się tak jednak jechać dłużej, bo droga nie ma pobocza, a samochodów trochę tu jest. Jedziemy jednak blisko siebie i powoli. Udaje się przetrwać ten paskudny odcinek. Gdy odkręcamy na wschód, czuję wielką ulgę.

Chłopcy

Przed Mławą dostajemy na deser kilka pagórków. Krtań dokucza cały czas, więc nie pozwalam sobie na głębszy oddech (mocniejszą jazdę). No i w końcu jest – tabliczka „MŁAWA”. Mamy farta, bo akurat bokiem drogi idzie dwóch chłopców. Zagaduję ich i robią nam pamiątkową fotkę z Mławą :). Dworzec kolejowy w Mławie okazuje się tak obrzydliwy, że aż uroczy ;). Kupujemy bilety powrotne i jedziemy do Warszawy. W pociągu jemy ciastka, pijemy colę i… walczymy z sennością. W samej Warszawie z czasem jest ciasno, ale mimo to udaje się odwiedzić Stare Miasto i zobaczyć je w przedświątecznej szacie. Wrażenie jest piorunujące. Nigdy nie widziałam tak pięknych świątecznych dekoracji! Prawdziwa uczta dla oka. I wtedy to się staje – po raz pierwszy w tym roku odczuwam, świąteczną atmosferę. Jest pięknie. Jak Warszawa, to oczywiście mój ulubiony Pałac Kultury. No a potem już dworzec centralny i powrót do domu.

Mapa:


Zdjęcia:

https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Poznań - Warszawa

Sobota, 27 września 2014 Kategoria do 400, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: 351.65 Km teren: 0.00 Czas: 14:34 km/h: 24.14
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 730m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Moje ostatnie TRZYSTA /w tym roku/ solo.

Więcej trzysetek nie planuję chyba, że w towarzystwie. Za długo jest ciemno. Samotna jazda po ciemku jest przygnębiająca.

Na Warszawę ostrzyłam sobie zęby od dawna. A dzień już coraz krótszy, więc jeśli chciałam tam pojechać jeszcze w tym roku, to nie było na co czekać. Jeszcze na początku tygodnia zapowiadał się elegancki wiatr na Warszawę. Im bliżej jednak było soboty, tym bardziej prognozy się krzaczyły. Wiatr zamiast w plecy miał być raczej boczny. Do tego mogły się trafić jakieś deszczyki. Byłam jednak na tę trasę nastawiona psychicznie i chyba tylko śnieg, albo czołowy huragan mogły mnie zniechęcić ;).

Bylejakość
Przez ponad tydzień przed wyjazdem byłam nie do życia. Miałam straszny problem z kręgosłupem. Łupało mnie tak mocno, że poważnie utrudniało normalne funkcjonowanie. Miałam przez to nawet problemy z koncentracją. Wszechogarniający BÓL zdominował wszystko. Nie bolało jedynie na rowerze i trochę się uspokajało gdy leżałam. Zaniepokojona poleciałam nawet prywatnie na RTG. Gdy wykluczona została poważna kontuzja (z taką nie odważyłabym się pojechać), przykręciłam do roweru lemondkę i wyrysowałam przed kompem trasę. Wyrysowałam byle jak. Ciężko mi było siedzieć i klikać, więc nawet przez miasta, zamiast dokładnie wypunktować ulice, robiłam proste długie krechy (ta bylejakość potem się zemściła, bo w miastach się motałam).

Casting

Ta trasa miała być wyjątkowa. I była. Zrobić trasę Poznań – Warszawa, to być jak pociąg IC :). W dodatku to właśnie na tej trasie wypadał 20.000 km na rowerze w tym roku. No i miałam rehabilitować kręgosłup. Który rower pojedzie? Ze wszystkich 5, które mam do finału castingu przechodzą 2: szosówka i przełajówka. Niby się waham, ale z tyłu głowy dobrze wiem, że to przełajówka wygra. Znamy się dopiero od marca, ale jesteśmy wyjątkowo zgranym duetem.

Łuna nad miastem
W sobotę budzik dzwoni chwilę po 3:00 w nocy. Śniadanie, herbata, radio, Internet i o 4:20 ruszam. Jest zupełnie ciemno. To noc bez księżyca i bez gwiazd. W dodatku popaduje. Fantastyczny wprost początek długiego wyjazdu! Przez chwilę przelatuje mi nawet przez głowę myśl, by wrócić do domu. W końcu w Warszawie z nikim nie jestem umówiona i wcale nie muszę tam jechać. No ale skoro już wstałam o tak absurdalnej godzinie.... Jadę. Jest ciemno i mokro. Ulice są puste. Tym razem żadnych głównych szos na początek. Prawie od razu wlot w boczne drogi i głębokie nurkowanie w ciemność. Ta ciemność mi przeszkadza. Irytuje. Bardzo długo jest ciemno. W desperacji odwracam się za siebie, by popatrzeć na coś jasnego – łunę nad miastem. Odnoszę wrażenie, że dzień nigdy nie nastanie. Pusto, ciemno.... obco. Nie boję się, ale jakoś tak mi nieswojo.

Gimnastyka
Szybko odkrywam, że nie działa mi przednia przerzutka. Mam do dyspozycji tylko blat. Ale nie przeszkadza to – trasa do Warszawy jest płaska. Docieram do Pobiedzisk. Ciemno. Rynek ładnie podświetlony. Kawiarnia, w której lubię napić się kawy zamknięta na cztery spusty. Nic tu po mnie. Dopiero przed Wierzycami (około 40 km trasy) zaczyna z tej ciemności wyłaniać się szarość. Niebo pełne chmur. Dzień ma wyraźne problemy z przebiciem się ;). Im jaśniej się robi, tym lepiej widać, że ciemne chmury uciekają gdzieś daleko i odsłania się błękit nieba. Aż miło! Wygląda na to, że padać już nie będzie. Powoli rusza się wiatr. Jest tylny i tylno boczny. Gdy tylko robi się jasno, zaczynam testy lemondki i rozciąganie kręgosłupa. Wyprosty, przeprosty, wyginanie, rozciąganie. Oj, jak boli!! I tak ćwiczę kręgosłup przez cały dzień (nic przyjemnego, ale pod koniec dnia będę się czuła daleko lepiej).

Sfatygowana
Pierwszy dłuższy przystanek robię na stacji paliw tuż za Sompolnem. Oczywiście kawa. Facet, który obsługuje ekspres przede mną jest mało doświadczony (pewnie po raz pierwszy tutaj) bo nie wie, że ten ekspres działa z przestojami. Zabiera swój kubek, gdy jeszcze nie jest pełen. Ja szybko podstawiam swój i.... załapuję się na jego kawę ;). Gdy popijam kawę, zagaduje mnie chłopak z obsługi. Ni z tego ni z owego mówi, że pewnie daleka droga za mną. Hm.... mam za sobą 126 km i zaczynam się zastanawiać, czy wyglądam na mocno sfatygowaną... Lubię rozmowy na stacjach. Zawsze są miłe, czasem zabawne. Przyłącza się do nas młody chłopak – kierowca, który ma za sobą 1000 km w aucie. Czuje się nieźle wymordowany i pokrzepia się kawą. Miło pogadać, ale czas nie stoi w miejscu. Jadę w stronę Kutna. Cały czas pogoda dopisuje, jest słonecznie i wiatr pomaga. Trasa jest zupełnie płaska. W okolicach Kutna wiatr się wzmaga i trochę szarpie bocznie.

Aura dziwności
Plecy nadal jeszcze bolą. Siedzę na jakimś syfiastym, pełnym szkła przystanku tuż za Kutnem i myślę, czy by tu nie wsiąść w pociąg do domu. No ale wtedy Warszawa by pozostała niezdobyta. Przeliczam sobie w głowie kilometry i godziny i ze zgrozą uświadamiam sobie, że szacując czas jazdy – szacowałam czas netto, a nie brutto. A to dopiero gruby błąd! Jesienne prace polowe trwają w najlepsze. Na polach pełno ciągników i pracujących rolników. Powoli zaczyna się piękna złota jesień. Przyspieszam trochę. Aż do DK 50 jedzie się fajnie. DK50 przed Sochaczewem to jeden wielki nerw. Boję się jej. Krótki odcinek, niecałe 4 km, ale potężny ruch i brak pobocza. Jechałam już wcześniej ten kawałek kilka razy i zawsze było nieciekawie. Gdy tylko wskakuję na tę drogę, robię „dzidę”. Proszę, proszę, w nóżkach grubo ponad 200km, a tu nadal mogę bezboleśnie zrobić sprint trzymając 31-35 km/h ;). Mam dużo szczęścia – TIR za TIRem. Cały sznur, ale... z naprzeciwka. Pas w moją stronę jest pusty. Aż nie do wiary! Sochaczew jest dziwny. Pamiętam jak tu byłam z Krzychem w wichurze, potem na BBT. Zawsze miałam odczucie, że aura dziwności unosi się tu w powietrzu. To trzeba poczuć na własnej skórze ;). Naraz wydaje mi się, że nie jadę sama. Odwracam się, na kole siedzi mi szosowiec. Szybki zjazd do centrum i zatrzymanie na placyku z widokiem na kościół. Robię fotkę i wtedy zaczepia mnie grupka żołnierzy. Chyba są lekko podpici, bo zalecają się niezwykle „subtelnie” ;). Po chwili dojeżdża szosowiec, który wisiał mi na kole (został na światłach) i okazuje się, że... to dzieciak! Na oko z 12 lat. Z dumą mówi, że trenuje kolarstwo, od niedawna ma SPD i lubi czasówki! Fachowym okiem patrzy na mój rower i wykrzykuje „to przełajówka!”. Chwilę jeszcze jedziemy razem, potem nasze drogi rozdzielają się.

Pociągi
Za Sochaczewem rozpoczynam jazdę drogami, których nie znam. Trochę strach – przede mną dojazd do Warszawy. Spodziewam się, że to zbyt przyjemne nie będzie. Czy będzie duży ruch? No ale skoro nie wsiadłam do pociągu ani w Kutnie, ani w Sochaczewie, to znaczy, że do Warszawy jednak dojadę (plecy po całym dniu gimnastyki są tak rozciągnięte, że już nie bolą). Wysyłam smsa do Wilka, że jestem w Sochaczewie i tnę na Warszawę. Myślę, że to już niedaleko, więc gnam - by zdążyć na pociąg o 19:00. Czas wyszacowałam źle, ale to już chyba blisko. Zdążę? Nadzieja upada, gdy widzę napis, że do Warszawy jeszcze 54 km. Nie zdążę na pewno. Następny pociąg o 22:35. Mogę więc pobawić się komórką, bo mam duuużo czasu ;). Wilk zaleca jazdę przez Kampinos i Leszno. Kamień z serca! Tak właśnie mam wyznaczoną trasę. Im bliżej Warszawy, tym ruch większy. Sytuację niebezpieczną mam tylko raz, gdy biały wóz sportowy wyprzedza mnie na gazetę, a potem chamsko zajeżdża drogę. Już o 19:00 jest ciemno. Łapię się na to czego w sumie chciałam uniknąć – wjazd do wielkiego miasta po ciemku.

Policja
Ku mojemu zaskoczeniu nie jest aż tak źle. Ruch w mieście jest duży ale... znośny. Popełniam jednak całą masę wykroczeń i tylko czekam aż mnie ktoś strąbi, skrzyczy, albo zgarnie mnie policja i wlepi mandat. Generalnie myśl o policji towarzyszy mi cały czas, bo:
1. Na pasie do jazdy w prawo jadę prosto (na prawie każdym skrzyżowaniu),
2. Jadę pasami dla autobusów,
3. Zatrzymuję się na ulicy, by zrobić fotki,
4. Czasem jadę na czerwonym,
5. Gdy nie udaje mi się zmienić pasa na wielopasmówce, to robię to na światłach – biegając po skrzyżowaniu (!)
Generalnie zachowuję się strasznie. Nie powinno się wpuszczać kotów do wielkich miast ;)). Z daleka widzę Pałac Kultury – mój cel. Tyle tylko, że aby dotrzeć pod niego zgodnie z moim śladem, to bym musiała jechać pod prąd ruchliwą arterią. Aż tak szalona nie jestem. Jadę więc chodnikiem (kolejne wykroczenie).

Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka ;)
W końcu jednak się udaje – jestem u celu! Jadę jeszcze na Stare Miasto pod Kolumnę Zygmunta. Proszę przypadkową dziewczynę o zrobienie mi fotki. Warszawa po zmroku, prezentuje się świetnie. Nie tylko Pałac Kultury i Stare Miasto, ale też pięknie podświetlone drapacze chmur. Jedyne czego żałuję, to że nie udało się spotkać z Wilkiem, który był padnięty po jakiejś morderczej wyrypie. Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka, to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża ;). Ze Starego Miasta wracam na Warszawę Centralną. Kupuję bilet i jem „wystawny obiad” w dworcowym McD. No a potem długa podróż koleją do domu. W Poznaniu jestem przed 3:00 w nocy, główne ulice są zupełnie puste. No i w końcu jestem w domu. Idę spać chwilę po 4:00 nad ranem, po ponad dobie na nogach.



Trasa:
Fotki:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Dla wszystkich tych, co nie mają jeszcze dość - druga część weekendu - tym razem mniej czytania - więcej oglądania: http://kot.bikestats.pl/1230813,Do-Torunia.html

Wakacje z Wilkiem - powrót

Niedziela, 17 sierpnia 2014 Kategoria Wakacje 2014, do 50, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: 24.60 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 132m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś wstajemy o 3.10. Docieramy na lotnisko, przygotowujemy do lotu rowery i bagaże. Lot mija spokojnie. Pogoda jest dobra i przez małe okienko samolotu długo możemy oglądać wszystko z góry. Potem, z lotniska Modlin, sprint na dworzec PKP. Podwozimy się koleją na Warszawę Centralną. Tu rozstajemy się z Wilkiem, który dziękuje nam za udział w wyprawie. Nie znoszę zakończeń, pożegnań. Jest mi strasznie smutno. Ach, gdyby tak się dało zawrócić czas.... mam jednak nadzieję, że to nie był nasz ostatni wspólny wypad.
W poziomie: 24,6 km,
W pionie: 132 m.

Podsumowanie:
Podczas 14 dni jazdy przejechałam 2283,89 km z przewyższeniem 26956 m. Daje to średnio 163 km dziennie i 3 wjazdy na Mount Everest :)

Serdecznie dziękuję Wilkowi za fantastyczne wakacje i polecam się na przyszłość! :)


Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum