Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:2564.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:66:31
Średnia prędkość:20.41 km/h
Suma podjazdów:17157 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:85.47 km i 9h 30m
Więcej statystyk

Praca

Wtorek, 10 maja 2016 Kategoria do 50
Km: 30.31 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 132m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Makaron z sosem brokułowym

Poniedziałek, 9 maja 2016 Kategoria do 50, Gotuj z Kotem ;)
Km: 31.80 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 147m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś, gdy wracałam rowerem z pracy, kupiłam brokuły.
W domu przygotowałam makaron z sosem brokułowym.

Składniki:
Makaron
Brokuły
Woda
Mąka
Pół serka topionego śmietankowego
Sól
Pieprz mielony
Ser tarty
Olej lniany

Przygotowanie:
Myjemy brokuły i kroimy je na części, po czym wrzucamy do garnka i zalewamy wodą.
Tak przygotowane brokuły gotujemy aż zmiękną. W międzyczasie dodajemy trochę pieprzu i soli, a pod koniec, gdy już są prawie miękkie, dodajemy serka topionego. Mieszamy i gotujemy aż serek się rozpuści.
Do szklanki wsypujemy trochę mąki i zalewamy zimną wodą. Trzeba to dobrze pomieszać i wlać do gotujących się brokułów. Pogotować jeszcze trochę razem (mieszając) i sos jest gotowy.
W międzyczasie gotujemy makaron.
Makaron polać sosem brokułowym, posypać tartym serem i polać olejem lnianym.
I tak mamy pyszny obiadek :).



Toruń - Iława (2)

Niedziela, 8 maja 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 161.24 Km teren: 0.00 Czas: 07:39 km/h: 21.08
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 865m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Noc minęła jak zwykle za szybko. Ze snu (też jak zwykle) wyrwał mnie budzik. Gotuję kawę 3w1, zjadam śniadanie i zwijam namiot. Zdążyło do niego wejść z 6 dużych mrówek. Wszystkie grzecznie wyprosiłam na zewnątrz. Jeszcze tylko fotka okolicy i.... pniak! To nie pniak, lecz mrowisko. Spałam tuż przy sporym mrowisku ;). Krótko po wschodzie słońca ruszam w drogę do Iławy. Pagórki, pagórki, wiatr, dziury. Tak wygląda dzisiejsza trasa. Wiatr nieco zaspał. Obudził się dopiero około 7:00. W końcu to niedziela, on też czasem musi odpocząć. Za to gdy wkroczył do akcji, to od razu z impetem.
Pomaga tylko przez 13km, między Rynkiem a Sugajenkiem, ale są tam takie dziury w drodze, że zamiast beztrosko gnać, muszę cały czas koncentrować się na tym, by się nie wrąbać w jakiś krater. Poza tym cały czas przeszkadza. Daje po twarzy, podgryza z boku. W Iławie zapas czasu mam nieduży. Jednak wystarczający by podjechać do centrum i popatrzeć przez chwilę na piękny Jeziorak.





Trasa:


Zaliczone gminy: Świedziebnia, Górzno, Lubowidz, Grodziczno, Kurzętnik, Nowe Miasto Lubawskie (teren wiejski), Nowe Miasto Lubawskie (miasto). (7 gmin).

Zdjęcia

Toruń - Iława (1)

Sobota, 7 maja 2016 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 212.67 Km teren: 0.00 Czas: 10:17 km/h: 20.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 976m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Sobotni poranek jest skąpany w słońcu. Peron złoci się w jego promieniach. Pociąg, do którego wsiadam ma wagon dla podróżnych z większym bagażem. Jest on prawie pusty - leżą dwa rowery. W miejscach styku z podłogą mają podłożone chusteczki. Faceci od tych rowerów na moje wejście do przedziału reagują niemal histerią. One muszą leżeć. Nie mogą stać, bo natychmiast się przewrócą. A przecież miało być jak w reklamie, miały być wygodne wieszaki. A nie ma nic. Chwilę czekam, czy czasem nie wybuchną płaczem. Ale nie.
Pytam więc z nieskrywaną ironią: to panowie wierzycie w reklamy?

Litościwie pozwalają położyć mi rower niedaleko swoich. Nie ma mowy by mógł stać, bo przecież zaraz spadnie na ich rowery. Od razu też pytają czy jadę na wyścig. No ludzie! Mam sakwy, czy ja wyglądam, jakbym jechała się ścigać? Zostawiam rower i czym prędzej uciekam do innego przedziału.

Toruń i Iława to dwa miasta, które bardzo lubię. "Często tam bywasz" - powiedziała ostatnio mi mama. Wizytę w Toruniu zaczynam od kawy oraz kupienia toruńskich pierniczków.

Ponoć każdy na swój sposób jest szalony. Moje szaleństwo w ten weekend przejawia się tym, że z premedytacją jadę pod wiatr lub z wiatrem bocznym. A wieje nielicho. Czasem lekko zmienia mi tor jazdy. Czasem jestem jak ptak wiszący na niebie - znacie pewnie ten widok. Nieruchomo. Wiatr trzyma w punkcie. Początek trasy jest potwornie nudny. W DK 10 nie znajduję niczego ciekawego. Fajnie, że jest pobocze. Wiatr świszcze po uszach, łańcuch wesoło skrzypi (ostatnio z dworca, na powrocie z czeskiej majówki, wracałam w ulewie i zapomniałam nasmarować). Gdy docieram do Lipna, rozglądam się za sklepem rowerowym. Znajduję. Mają mydło, powidło, lodówki i rowery też. Przybieram najbardziej gapowatą wersję siebie i wpadam do środka, by wydębić nieco smaru. Tłumaczę, że to skrzypienie doprowadza mnie do obłędu, że muszę przez to cały czas jechać z muzyką na uszach, że ogłuchnę z tego powodu. Po chwili łańcuch dostaje zasłużoną porcję smaru.

Za Lipnem nadal jest nudno jak...
Niczego ciekawego w DK 68 nie ma. Pobocza brak. Są głębokie koleiny. Na szczęście ruchu wielkiego nie uświadczam. Kilka odbić gminnych i powrót do Lipna. Potem znowu nuuuuudna DK 10. Jedynym przerywnikiem jest Skępe. Ładne sanktuarium i Orlen. Biorę zapiekankę z pomidorem i prawie łamię sobie zęby na... pomidorze. W życiu tak twardego pomidora nie jadłam. Pomemłałam, pomemłałam i stwierdziłam, że to jednak niejadalne.
W Gójsku zjeżdżam z DK10 i szybko robi się ciekawiej. Przy drodze jest wręcz kolorowo: wstążeczki, tasiemki, flagi. Oj, chyba jakieś święto! Podjeżdżam pod sanktuarium MB Bolesnej w Oborach. Chwilę się tu kręcę, chodzę, focę. A trasa dalej to ciągle góra-dół. Krajobraz urozmaicony, ładnie tu! Do Rypina docieram krótko przed zachodem słońca. Mijam ładny park i lecę dalej. Namiot rozbijam przed Zasadami na skraju pola i lasu. Jest już porządna szarówka. Stawiam go pod brzozą, z 5 metrów dalej z ziemi wystaje spory pniak...






Trasa:


Zaliczone gminy
: Czernikowo, Kikół, Lipno (teren wiejski), Lipno (miasto), Bobrowniki, Wielgie, Skępe, Szczutowo, Skrwilno, Rogowo (powiat rypiński), Chrostkowo, Zbójno, Bzurze, Rypin (teren wiejski), Rypin (miasto). (15 gmin).

Zdjęcia

Ciąg dalszy


Praca

Piątek, 6 maja 2016 Kategoria do 50
Km: 34.97 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 165m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Praca

Czwartek, 5 maja 2016 Kategoria do 50
Km: 32.89 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 160m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Praca

Środa, 4 maja 2016 Kategoria do 50
Km: 30.32 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 148m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Podjazd za dwie korony

Wtorek, 3 maja 2016 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: 101.92 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1018m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Dwie korony czeskie to ok. 33 grosze polskie.

Do Wałbrzycha już blisko. Śpię więc nieco dłużej. Dzień zaczynam od zwiedzania Novego Mesta. Ładny rynek, ciekawy zamek, a potem wyjazd. Kawałek dalej czeka na mnie podjazd majówki. Porządna, długa ściana, gdzie nachylenie trzyma równo 10%, często osiągając 12, a maksymalnie 14%. Na samym początku podjazdu na ziemi znajduję monetę. Dwie czeskie korony. Podnoszę, chowam. Jeśli nie podjadę całości na raz, odłożę monetę na ziemię gdy tylko się wypłaszczy. Jeśli podjadę - moneta moja. Dziś namiot mam suchy, więc nie jest tak ciężki jak mógłby być. Nie mam więc pretekstu by iść. Poza tym te dwie korony :)). Ciągnę więc na młynku z szaloną prędkością 5 km/h. I wciągam ten podjazd na raz. No to sobie zarobiłam!



Droga nr 33 i Nachód robią złe wrażenie. Ruch jest ogromny, miasto traktuję więc przelotowo. Przez ten ruch w ogóle nie mam ochoty, by szukać centrum i ewentualnych atrakcji. Rozsiadam się na stacji przy kawie. Przez okno gapię się na ruchliwą drogę oraz szare od chmur niebo. Będzie padać? Po odbiciu z głównej drogi, oddycham z ulgą. Koniec kosmicznie dużego ruchu. Szosa za to nadal jest dobrej jakości. Niby prawie cały czas jest mniej lub bardziej pod górę, ale nie czuję zmęczenia. Nie mam nawet zakwasów - to pewnie dlatego, że przez cały wyjazd jechałam sobie pomału. Granicę czesko-polską osiągam o 10:17. Fotka z tabliczką "Polska" i jadę do Mieroszowa. Rynek robi na mnie duże wrażenie. Może to przez tę pogodę wydaje mi się on cudnie przygnębiający i ponury. Czasu do odjazdu pociągu mam dużo, a nie bardzo uśmiecha mi się kilkugodzinna posiadówka w Wałbrzychu. Zmęczona nie jestem, więc wydłużam sobie trasę. Jadę spontanicznie do Sokołowska. Jak się okazuje - jest to świetny pomysł. Wioska otoczona jest górami, wygląda jak ze snu. Potem jadę już prosto do Wałbrzycha. Sprawdzam gdzie jest dworzec, a potem robię rundkę do centrum. W samym centrum zatrzymuję się na foty na środkach uliczek, jeżdżę pod prąd i widzi to policja. Patrzą sobie na mnie i... nic :). Z okazji święta, wszystkie punkty z jedzeniem są zamknięte. Trafiam jedne otwarte fastfoody. Biorę bułę z serem i warzywami. Mocno głodna jestem. Jednak jest to tak wstrętne, że po raz pierwszy (i ostatni) podczas tego wyjazdu prawdziwie wymiękam - nie daję rady tego zjeść. Obrzydliwe! Wyciągam zatem z sakwy czeskie ciasteczka. Te przynajmniej są pyszne. Potwierdza się znany chyba wszystkim fakt, że kot (nawet jak głodny) byle czego nie zje.



Powrót koleją do Poznania to osobna historia. Jestem w stałym kontakcie ze Starsząpanią, która jedzie moim pociągiem już z Jeleniej Góry. To od niej dowiaduję się, że opóźnienie sięga prawie godziny, bo skład czeka na kibiców, którzy wykupili cały wagon. Gdy w końcu pociąg podjeżdża na peron, obsługa nie chce mnie wpuścić z rowerem, taki jest ścisk. Zdecydowanym głosem stwierdzam, że mam bilet i wsiądę niezależnie od wszystkiego. W rowerowego wagonu wybiega Starsza i mnie woła. Po chwili jestem w środku. A tam.... człowiek na człowieku, bagaż na człowieku, pies na człowieku, człowiek na półce na bagaże.... Meksyk! :)).

Zaliczone podczas tego wyjazdu gminy: Kamienna Góra (obszar wiejski), Mysłakowice, Wałbrzych.

Zdjęcia

Pod wiatr

Poniedziałek, 2 maja 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 165.11 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2005m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
W nocy blisko namiotu kręcił się jakiś zwierzak. Biegał, warczał, pochrząkiwał, a chwilami tak jakby mruczał. Nie mam pojęcia co to było. Z jednej strony byłam ciekawa co to, z drugiej byłam zbyt zaspana, by wyjść z namiotu i sprawdzić, a z trzeciej rozsądek nakazywał mi udawać, że wcale mnie tu nie ma :). Rano tradycyjnie kawa, zwijanie obozowiska i w drogę. Dziś dzień zaczyna się mocno - pierwsza ściana o nachyleniu 10% pojawia się już po kilku kilometrach. Jadę po terenach otwartych, mając szerokie widoki na okolicę, czasem wjeżdżam też w zwarte lasy, w których nawet w środku dnia jest ciemno jak wieczorem. Do Radostin docieram bynajmniej nie radosna. Ruch jest dość duży, spory jest też hałas i mocno mnie to męczy. Na górce robię postój sklepowy. Kupuję rogaliki, drożdżówkę i wodę. Siadam na wyeksponowanym na słońce parapecie sklepu i wygrzewam się niczym kot :). Czas mija, łakocie znikają, smaruję twarz kremem przeciwsłonecznym i jadę. Nowe Mesto n. Morave to kolejne fajne miejsce. Znajduję tu miłą cukiernię. Biorę kawę, ciacha i oddaję się lenistwu. Tuż za miastem czeka mnie jeszcze jedna długawa ścianka, potem kilka hopek i docieram do Policka. Policko w całości jest w remoncie. Za miasteczkiem długaśny zjazd aż do Litomyśla. Na miejscu obowiązkowa rundka po sporym rynku, odwiedzam też pięknie utrzymany zamek.



Dobrą chwilę się tu kręcę, aż w końcu decyduję się klapnać na ławeczce. Tak tu przyjemnie, że można siedzieć i siedzieć. Za Litomyślem pagórki są już dużo mniejsze, więc jadę szybciej mimo, że cały dzień dziś mam pod wiatr. Wieczór łapie mnie tuż przed Nowym Miastem nad Metują. Nocuję w starym, zdziczałym sadzie. Niestety drzewa zasłaniają mi widok na światła miasta. Trochę szkoda.

Trasa:


Zdjęcia

ciąg dalszy

Telč

Niedziela, 1 maja 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 165.80 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2337m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Rano nie ma mrozu, są 4 stopnie powyżej zera. Razem ze mną budzą się ptaki. Kiedy kawa jest gotowa do picia, jest to już prawdziwe ptasie radio. Namiot chowam mokry i ciężki od rosy. Dzisiejszy dzień ma być najcięższym podczas tego wyjazdu. O ile wczoraj dość mocne było pierwsze 70 km, a potem już teren był w miarę płaski (jak na Czechy), to dziś nieustannie ma być góra-dół, czyli typowo czeska jazda. Wykres wysokości, który oglądam przy okazji przerwy w McD w Jihlavie, wygląda jak uzębienie jakiegoś drapieżnika. Jednak nie jest źle, bo mimo, że Czesi tak jak my mają dziś święto, sklepy są w większości pootwierane. Z głodu i pragnienia więc raczej nie umrę. To jednak nie piękna Jihlava jest głównym celem mojej wycieczki, lecz zabytkowy Telcz położony już dość daleko na południe, całkiem blisko granicy czesko-austriackiej. Jadę więc tam z narastającym entuzjazmem, mocno zaciskając na baranku kciuki, by nie zaczęło padać. Niebo jakieś takie jest ponure. No ale nie pada.



Jest godzina 15:30, 111 km drogi za mną, 1548 m podjazdów, gdy przez wąską, murowaną bramę wjeżdżam na stare miasto w Telczu. Zarówno tu jak i w innych miasteczkach, zsiadam z roweru. Chodzę sobie, robię fotki, kręcę się w kółko, chłonę atmosferę. Spacerek kończę w kawiarence z pięknym widokiem na podcienione kamieniczki. Kawę biorę mocną, czarną i gorzką, a do tego ciastko z malinami. Tak świętuję dotarcie do celu. Potem jeszcze szybka wizyta w sklepiku z pamiątkami i mogę jechać dalej. Telcz - moja główna atrakcja wyjazdu, nie był najbardziej na południe wysuniętym punktem. Była nim Nova Rise. Kawałek dalej rozpoczynam już długi powrót do Polski. Z pięknych czeskich miasteczek odwiedzam dziś jeszcze Trebic. W późnopopołudniowym słońcu stara zabudowa prezentuje się wprost wspaniale. Jadę kawałek dalej i na wysokości skrętu na Rudikov wbijam się w las, gdzie rozstawiam namiot. Dziś w roli obiadokolacji debiutuje liofilizat. Dobre i sycące.

GPS nie zapisał mi śladu z tego dnia. Wrzucam więc nie ślad, lecz projekt (nie robiłam tego projektu w całości - nocowałam między Trebic a Merin).



Zdjęcia

ciąg dalszy

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum