Podjazd za dwie korony
Wtorek, 3 maja 2016 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 101.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1018m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dwie korony czeskie to ok. 33 grosze polskie.
Do Wałbrzycha już blisko. Śpię więc nieco dłużej. Dzień zaczynam od zwiedzania Novego Mesta. Ładny rynek, ciekawy zamek, a potem wyjazd. Kawałek dalej czeka na mnie podjazd majówki. Porządna, długa ściana, gdzie nachylenie trzyma równo 10%, często osiągając 12, a maksymalnie 14%. Na samym początku podjazdu na ziemi znajduję monetę. Dwie czeskie korony. Podnoszę, chowam. Jeśli nie podjadę całości na raz, odłożę monetę na ziemię gdy tylko się wypłaszczy. Jeśli podjadę - moneta moja. Dziś namiot mam suchy, więc nie jest tak ciężki jak mógłby być. Nie mam więc pretekstu by iść. Poza tym te dwie korony :)). Ciągnę więc na młynku z szaloną prędkością 5 km/h. I wciągam ten podjazd na raz. No to sobie zarobiłam!
Droga nr 33 i Nachód robią złe wrażenie. Ruch jest ogromny, miasto traktuję więc przelotowo. Przez ten ruch w ogóle nie mam ochoty, by szukać centrum i ewentualnych atrakcji. Rozsiadam się na stacji przy kawie. Przez okno gapię się na ruchliwą drogę oraz szare od chmur niebo. Będzie padać? Po odbiciu z głównej drogi, oddycham z ulgą. Koniec kosmicznie dużego ruchu. Szosa za to nadal jest dobrej jakości. Niby prawie cały czas jest mniej lub bardziej pod górę, ale nie czuję zmęczenia. Nie mam nawet zakwasów - to pewnie dlatego, że przez cały wyjazd jechałam sobie pomału. Granicę czesko-polską osiągam o 10:17. Fotka z tabliczką "Polska" i jadę do Mieroszowa. Rynek robi na mnie duże wrażenie. Może to przez tę pogodę wydaje mi się on cudnie przygnębiający i ponury. Czasu do odjazdu pociągu mam dużo, a nie bardzo uśmiecha mi się kilkugodzinna posiadówka w Wałbrzychu. Zmęczona nie jestem, więc wydłużam sobie trasę. Jadę spontanicznie do Sokołowska. Jak się okazuje - jest to świetny pomysł. Wioska otoczona jest górami, wygląda jak ze snu. Potem jadę już prosto do Wałbrzycha. Sprawdzam gdzie jest dworzec, a potem robię rundkę do centrum. W samym centrum zatrzymuję się na foty na środkach uliczek, jeżdżę pod prąd i widzi to policja. Patrzą sobie na mnie i... nic :). Z okazji święta, wszystkie punkty z jedzeniem są zamknięte. Trafiam jedne otwarte fastfoody. Biorę bułę z serem i warzywami. Mocno głodna jestem. Jednak jest to tak wstrętne, że po raz pierwszy (i ostatni) podczas tego wyjazdu prawdziwie wymiękam - nie daję rady tego zjeść. Obrzydliwe! Wyciągam zatem z sakwy czeskie ciasteczka. Te przynajmniej są pyszne. Potwierdza się znany chyba wszystkim fakt, że kot (nawet jak głodny) byle czego nie zje.
Powrót koleją do Poznania to osobna historia. Jestem w stałym kontakcie ze Starsząpanią, która jedzie moim pociągiem już z Jeleniej Góry. To od niej dowiaduję się, że opóźnienie sięga prawie godziny, bo skład czeka na kibiców, którzy wykupili cały wagon. Gdy w końcu pociąg podjeżdża na peron, obsługa nie chce mnie wpuścić z rowerem, taki jest ścisk. Zdecydowanym głosem stwierdzam, że mam bilet i wsiądę niezależnie od wszystkiego. W rowerowego wagonu wybiega Starsza i mnie woła. Po chwili jestem w środku. A tam.... człowiek na człowieku, bagaż na człowieku, pies na człowieku, człowiek na półce na bagaże.... Meksyk! :)).
Zaliczone podczas tego wyjazdu gminy: Kamienna Góra (obszar wiejski), Mysłakowice, Wałbrzych.
Zdjęcia
Do Wałbrzycha już blisko. Śpię więc nieco dłużej. Dzień zaczynam od zwiedzania Novego Mesta. Ładny rynek, ciekawy zamek, a potem wyjazd. Kawałek dalej czeka na mnie podjazd majówki. Porządna, długa ściana, gdzie nachylenie trzyma równo 10%, często osiągając 12, a maksymalnie 14%. Na samym początku podjazdu na ziemi znajduję monetę. Dwie czeskie korony. Podnoszę, chowam. Jeśli nie podjadę całości na raz, odłożę monetę na ziemię gdy tylko się wypłaszczy. Jeśli podjadę - moneta moja. Dziś namiot mam suchy, więc nie jest tak ciężki jak mógłby być. Nie mam więc pretekstu by iść. Poza tym te dwie korony :)). Ciągnę więc na młynku z szaloną prędkością 5 km/h. I wciągam ten podjazd na raz. No to sobie zarobiłam!
Droga nr 33 i Nachód robią złe wrażenie. Ruch jest ogromny, miasto traktuję więc przelotowo. Przez ten ruch w ogóle nie mam ochoty, by szukać centrum i ewentualnych atrakcji. Rozsiadam się na stacji przy kawie. Przez okno gapię się na ruchliwą drogę oraz szare od chmur niebo. Będzie padać? Po odbiciu z głównej drogi, oddycham z ulgą. Koniec kosmicznie dużego ruchu. Szosa za to nadal jest dobrej jakości. Niby prawie cały czas jest mniej lub bardziej pod górę, ale nie czuję zmęczenia. Nie mam nawet zakwasów - to pewnie dlatego, że przez cały wyjazd jechałam sobie pomału. Granicę czesko-polską osiągam o 10:17. Fotka z tabliczką "Polska" i jadę do Mieroszowa. Rynek robi na mnie duże wrażenie. Może to przez tę pogodę wydaje mi się on cudnie przygnębiający i ponury. Czasu do odjazdu pociągu mam dużo, a nie bardzo uśmiecha mi się kilkugodzinna posiadówka w Wałbrzychu. Zmęczona nie jestem, więc wydłużam sobie trasę. Jadę spontanicznie do Sokołowska. Jak się okazuje - jest to świetny pomysł. Wioska otoczona jest górami, wygląda jak ze snu. Potem jadę już prosto do Wałbrzycha. Sprawdzam gdzie jest dworzec, a potem robię rundkę do centrum. W samym centrum zatrzymuję się na foty na środkach uliczek, jeżdżę pod prąd i widzi to policja. Patrzą sobie na mnie i... nic :). Z okazji święta, wszystkie punkty z jedzeniem są zamknięte. Trafiam jedne otwarte fastfoody. Biorę bułę z serem i warzywami. Mocno głodna jestem. Jednak jest to tak wstrętne, że po raz pierwszy (i ostatni) podczas tego wyjazdu prawdziwie wymiękam - nie daję rady tego zjeść. Obrzydliwe! Wyciągam zatem z sakwy czeskie ciasteczka. Te przynajmniej są pyszne. Potwierdza się znany chyba wszystkim fakt, że kot (nawet jak głodny) byle czego nie zje.
Powrót koleją do Poznania to osobna historia. Jestem w stałym kontakcie ze Starsząpanią, która jedzie moim pociągiem już z Jeleniej Góry. To od niej dowiaduję się, że opóźnienie sięga prawie godziny, bo skład czeka na kibiców, którzy wykupili cały wagon. Gdy w końcu pociąg podjeżdża na peron, obsługa nie chce mnie wpuścić z rowerem, taki jest ścisk. Zdecydowanym głosem stwierdzam, że mam bilet i wsiądę niezależnie od wszystkiego. W rowerowego wagonu wybiega Starsza i mnie woła. Po chwili jestem w środku. A tam.... człowiek na człowieku, bagaż na człowieku, pies na człowieku, człowiek na półce na bagaże.... Meksyk! :)).
Zaliczone podczas tego wyjazdu gminy: Kamienna Góra (obszar wiejski), Mysłakowice, Wałbrzych.
Zdjęcia
komentarze
Piękna sprawa. Narzekałem na krótkie opisy, bo jakby chciałoby mi się więcej poczytać. Taka fajna relacja.
elizium - 12:06 piątek, 6 maja 2016 | linkuj
Dopisuję się do zdania przedmówców. Nawet nie zauważyłem jak łyknąłem wszystkie dni. Gratulacje, świetny miałaś pomysł :)
michuss - 07:16 piątek, 6 maja 2016 | linkuj
Wstyd się przyznać, ale zamiast pracować przeczytałem całą Twoją relację... i trochę zazdroszczę mijanych krajobrazów... aczkolwiek nad morzem też jest ładnie ;)
sierra - 06:58 piątek, 6 maja 2016 | linkuj
Świetna relacja i fantastyczne zdjęcia. A podróż w towarzystwie jak zawsze mija szybciej :)
starszapani - 21:18 czwartek, 5 maja 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!