Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2018
Dystans całkowity: | 1520.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Suma podjazdów: | 8298 m |
Liczba aktywności: | 28 |
Średnio na aktywność: | 54.29 km |
Więcej statystyk |
Olsztyn-Toruń (3)
Niedziela, 30 września 2018 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 101.24 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 478m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Brodnicki Park Krajobrazowy o poranku jest jeszcze
piękniejszy niż w środku dnia. Zapach lasu wcześnie rano, wszystkie dźwięki budzącego
się dnia mają w sobie coś niezwykłego. Jadę wąskim, leśnym asfaltem. Dziś, tak
jak wczoraj, jest przejmująco zimno. Znowu jedynie 5 stopni na plusie. Szosa
prowadzi mnie nad jez. Sosno. Robię krótką przerwę fotograficzną. Dalej droga
zamienia się w gruntówkę, a później w kamienny bruk. Czasem idę, czasem jadę –
tak jak wczoraj.
Kiedy po kolejnej sekcji pieszej wskakuję na rower i wpinam buty w pedały, dzieje się coś dziwnego. Prawy but jakoś tak mocno chwycił. O choinka! Nie mogę wyszarpnąć bloku z zatrzasku! Szarpię kilka razy nogą z całych sił. Nic – trzyma jak w imadle. Wygląda na to, że blok się zapchał, gdy szłam. W oddali widzę mocno zapiaszczony fragment ścieżki wiem, że tego nie przejadę. Wiem też, że nie wyrwę nogi z zatrzasku. Nadal szarpię, rower skacze na kamiennym bruku, lekko lata na boki od moich desperackich prób. No nic, pozostaje pogodzić się z nieuchronną glebą i upaść tak, by nie potrzaskać się zbyt mocno. Lądowanie na ziemi nie jest straszne. Leżąc nadal jestem przypięta. Wściekam się, że to aż tak mocno trzyma. Ostatecznie uwalniam stopę, wstaję i jadę dalej. Z każdą mijającą chwilą, czuję się gorzej. Znajome uczucie: ból i rozpieranie, kolano i biodro – to tam, właśnie teraz, tworzą się krwiaki. W BPK prawie do samego końca mam teren. Potem jest szosa.
Kiedy dojeżdżam w okolice Jabłonowa Pomorskiego, zastanawiam się, czy tu nie skończyć wyjazdu. Mogę odbić na stację kolejową i wrócić do domu. Ostatecznie zrealizowałam wszystkie swoje cele. Zaliczyłam gminy: Gietrzwałd, Grunwald oraz Dąbrówno i spędziłam odpowiednio dużo czasu w BPK. Dokładnie tak jak chciałam. Reszta trasy była zaplanowana mało finezyjnie. Ot, zwykły dojazd do Torunia, na pociąg powrotny do domu.
Chwilę o tym wszystkim myślę. Pogoda jest piękna. Gdyby nie silny wiatr przeciwny i tak gleba, mogłoby być wprost wspaniale. Żal jest mi jednak tej niedzieli. To ostatnia okazja, by pobawić się w przełaje we wrześniu tego roku. Jutro już będzie październik. Decyduję, że powoli potoczę się do Torunia. Idzie faktycznie powoli. Biodro i kolano bolą, w dodatku ten wiatr….
I tak sobie jadę i jadę…. osiągam Golub-Dobrzyń, jadę przez miasto jakimiś kompletnie bocznymi uliczkami. Nie docieram ani do rynku, ani pod zamek. No ale byłam tu przecież rowerem wiele razy. Zatem nie jest mi żal. Jadę dalej. Dziś dominuje szosa. Poza BPK, gdzie terenu było od samego rana dużo, teraz mam już tylko terenowe wstawki. Po raz pierwszy mam okazję jechać drogą w dolinie Drwęcy w drugą stronę niż zwykle. Fragment, który zawsze był dziurawym i wyboistym zjazdem, teraz zamienia się w całkiem długi podjazd. Mielę go spokojnie. Do Torunia docieram z bezpiecznym zapasem czasu. Po mieście jadę na pamięć. Uśmiecham się do siebie. Coraz więcej jest takich miejsc, gdzie mogę sobie na to pozwolić - dzięki temu, że sporo jeżdżę rowerem. Wiem gdzie muszę skręcić, by dotrzeć do McD, wiem gdzie jest Orlen z wygodnymi kanapami oraz którędy najszybciej do starego centrum miasta, czy na dworzec kolejowy. Na Orlenie uzupełniam kalorie. Potem, najedzona, jadę na stare miasto. Tu po raz ostatni prowadzę rower. Nie spieszy mi się. Na koniec już tylko przejazd przez most i po chwili jestem na dworcu kolejowym. Czas wracać do codzienności.
Zdjęcia
Mapa
Kiedy po kolejnej sekcji pieszej wskakuję na rower i wpinam buty w pedały, dzieje się coś dziwnego. Prawy but jakoś tak mocno chwycił. O choinka! Nie mogę wyszarpnąć bloku z zatrzasku! Szarpię kilka razy nogą z całych sił. Nic – trzyma jak w imadle. Wygląda na to, że blok się zapchał, gdy szłam. W oddali widzę mocno zapiaszczony fragment ścieżki wiem, że tego nie przejadę. Wiem też, że nie wyrwę nogi z zatrzasku. Nadal szarpię, rower skacze na kamiennym bruku, lekko lata na boki od moich desperackich prób. No nic, pozostaje pogodzić się z nieuchronną glebą i upaść tak, by nie potrzaskać się zbyt mocno. Lądowanie na ziemi nie jest straszne. Leżąc nadal jestem przypięta. Wściekam się, że to aż tak mocno trzyma. Ostatecznie uwalniam stopę, wstaję i jadę dalej. Z każdą mijającą chwilą, czuję się gorzej. Znajome uczucie: ból i rozpieranie, kolano i biodro – to tam, właśnie teraz, tworzą się krwiaki. W BPK prawie do samego końca mam teren. Potem jest szosa.
Kiedy dojeżdżam w okolice Jabłonowa Pomorskiego, zastanawiam się, czy tu nie skończyć wyjazdu. Mogę odbić na stację kolejową i wrócić do domu. Ostatecznie zrealizowałam wszystkie swoje cele. Zaliczyłam gminy: Gietrzwałd, Grunwald oraz Dąbrówno i spędziłam odpowiednio dużo czasu w BPK. Dokładnie tak jak chciałam. Reszta trasy była zaplanowana mało finezyjnie. Ot, zwykły dojazd do Torunia, na pociąg powrotny do domu.
Chwilę o tym wszystkim myślę. Pogoda jest piękna. Gdyby nie silny wiatr przeciwny i tak gleba, mogłoby być wprost wspaniale. Żal jest mi jednak tej niedzieli. To ostatnia okazja, by pobawić się w przełaje we wrześniu tego roku. Jutro już będzie październik. Decyduję, że powoli potoczę się do Torunia. Idzie faktycznie powoli. Biodro i kolano bolą, w dodatku ten wiatr….
I tak sobie jadę i jadę…. osiągam Golub-Dobrzyń, jadę przez miasto jakimiś kompletnie bocznymi uliczkami. Nie docieram ani do rynku, ani pod zamek. No ale byłam tu przecież rowerem wiele razy. Zatem nie jest mi żal. Jadę dalej. Dziś dominuje szosa. Poza BPK, gdzie terenu było od samego rana dużo, teraz mam już tylko terenowe wstawki. Po raz pierwszy mam okazję jechać drogą w dolinie Drwęcy w drugą stronę niż zwykle. Fragment, który zawsze był dziurawym i wyboistym zjazdem, teraz zamienia się w całkiem długi podjazd. Mielę go spokojnie. Do Torunia docieram z bezpiecznym zapasem czasu. Po mieście jadę na pamięć. Uśmiecham się do siebie. Coraz więcej jest takich miejsc, gdzie mogę sobie na to pozwolić - dzięki temu, że sporo jeżdżę rowerem. Wiem gdzie muszę skręcić, by dotrzeć do McD, wiem gdzie jest Orlen z wygodnymi kanapami oraz którędy najszybciej do starego centrum miasta, czy na dworzec kolejowy. Na Orlenie uzupełniam kalorie. Potem, najedzona, jadę na stare miasto. Tu po raz ostatni prowadzę rower. Nie spieszy mi się. Na koniec już tylko przejazd przez most i po chwili jestem na dworcu kolejowym. Czas wracać do codzienności.
Zdjęcia
Mapa
Olsztyn-Toruń (2)
Sobota, 29 września 2018 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 124.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 989m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Około drugiej w nocy budzi mnie jednostajny szum. Pada
deszcz. Po każdej nocy przychodzi dzień, a po każdym deszczu wychodzi słońce.
Odpływam w sen.
Rano już tylko mokry rower i tropik namiotu są potwierdzeniem nocnego deszczu tego, że to nie był sen, ani wytwór mojej wyobraźni. Mgiełki zalegają w dolinie, nieco poniżej mojego miejsca. Idę robić zdjęcia. Potem jest czas na kawę i śniadanie. Gdy ruszam w drogę, nadal jest wcześnie rano. Wczorajsza dziurawa i wyboista droga w sposób naturalny przechodzi w teren. Słonce niedawno się obudziło i jest jeszcze niskie, ale jego promienie przenikają już coraz śmielej do lasu i ogrzewają skąpane w rosie łąki. Wszystko paruje i ucieka w zaczynający się dzień. Łapię te chwile, jedną po drugiej.
W sklepie z pieczywem siadam przy stoliku i zajadam drożdżówkę. Zza szyby wszystko wygląda inaczej. Tu, w środku, jest ciepło. Na zewnątrz słońce i błękit nieba pozwalają wierzyć w ciepły poranek. W rzeczywistości to tylko gra pozorów. Jest zaledwie 5 stopni na plusie i wieje zimny, przeciwny wiatr. Drożdżówka znika, drugą biorę do sakwy. Czas się ruszyć.
Drogi, którymi jadę, są w dużej części terenowe. Miał być teren, ale jego ilością jestem nieco zaskoczona. Dróżki są różne: ubite, czasem lekko kamieniste, bywają zapiaszczone albo brukowane. Czasem da się normalnie jechać, czasem trzeba dłuższy lub krótszy kawałek przejść pieszo. Nie przeszkadza mi to. Czasu mam dużo, no i jestem tu sama. Nie muszę się niczym przejmować. Opony przełajówki mają terenowy bieżnik, ale jednak są wąskie. W piachu łatwo grzęzną. Dzień jest piękny, więc robię dużo zdjęć.
Po mniej więcej 30 km docieram do Olsztynka. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Miasteczko ma dość duży plac z fontanną, zadbany ratusz, uliczki z kamiennego, równego bruku.
Wiatr czołowy przeszkadza. Nie przewraca, nie zmienia mi toru jazdy, ale znacznie spowalnia. Mocno wywiana docieram na pola Grunwaldu. Tu również jestem po raz pierwszy. Zaczynam od zjedzenia obiadu, potem jadę zobaczyć to miejsce z bliska. Ludzi jest niewielu. Cisza, spokój, tylko wiatr szumi.
Dalsza droga to początkowo szosa. Potem znowu są kamienne bruki, polne i leśne ścieżki, liczne pagórki. Czasem na rowerze, czasem obok roweru.
W przyrodzie jeszcze dominuje zieleń. Lato powoli ustępuje jesieni, która raz po raz pojawia się migając przed oczami czerwienią i żółcią, rzucając pod koła liście, żołędzie oraz kasztany. Stoję na pagórku, poniżej jest świeżo zaorane pole, w oddali zabudowania jakiejś miejscowości. Wdycham zapach wilgotnej ziemi.
Kiedy nastaje wieczór, w dolinkach ścielą się dymy. Jest chłodno, zaczął się sezon grzewczy. Jesień to również zapach dymu.
Złota godzina, kiedy można robić najfajniejsze zdjęcia, wypada kiedy docieram do Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Cały blask zachodu słońca chowa się między drzewami. Znam to miejsce z wielokrotnych przelotów do Iławy. Zwykle pojawiałam się tu tylko na chwilę. Szosa uciekała szybko pod kołami, odnotowywałam w głowie, że jest tu ładnie, że kiedyś wrócę na dłużej i…. już byłam gdzieś dalej, w innym miejscu. Teraz jest ten dzień, wieczór, gdy jestem tu. Nie chcę tracić tego wszystkiego co mogę zobaczyć, więc wraz końcem dnia, kończę jazdę. Uważnie się rozglądam za miejscówką. Nie jest to trudne. Bo tu… prawie wszędzie jest miejscówka.
Rozbijam namiot w leśnej gęstwinie. Jest doskonale ciemno.
Zdjęcia
Mapa
Ciąg dalszy
Rano już tylko mokry rower i tropik namiotu są potwierdzeniem nocnego deszczu tego, że to nie był sen, ani wytwór mojej wyobraźni. Mgiełki zalegają w dolinie, nieco poniżej mojego miejsca. Idę robić zdjęcia. Potem jest czas na kawę i śniadanie. Gdy ruszam w drogę, nadal jest wcześnie rano. Wczorajsza dziurawa i wyboista droga w sposób naturalny przechodzi w teren. Słonce niedawno się obudziło i jest jeszcze niskie, ale jego promienie przenikają już coraz śmielej do lasu i ogrzewają skąpane w rosie łąki. Wszystko paruje i ucieka w zaczynający się dzień. Łapię te chwile, jedną po drugiej.
W sklepie z pieczywem siadam przy stoliku i zajadam drożdżówkę. Zza szyby wszystko wygląda inaczej. Tu, w środku, jest ciepło. Na zewnątrz słońce i błękit nieba pozwalają wierzyć w ciepły poranek. W rzeczywistości to tylko gra pozorów. Jest zaledwie 5 stopni na plusie i wieje zimny, przeciwny wiatr. Drożdżówka znika, drugą biorę do sakwy. Czas się ruszyć.
Drogi, którymi jadę, są w dużej części terenowe. Miał być teren, ale jego ilością jestem nieco zaskoczona. Dróżki są różne: ubite, czasem lekko kamieniste, bywają zapiaszczone albo brukowane. Czasem da się normalnie jechać, czasem trzeba dłuższy lub krótszy kawałek przejść pieszo. Nie przeszkadza mi to. Czasu mam dużo, no i jestem tu sama. Nie muszę się niczym przejmować. Opony przełajówki mają terenowy bieżnik, ale jednak są wąskie. W piachu łatwo grzęzną. Dzień jest piękny, więc robię dużo zdjęć.
Po mniej więcej 30 km docieram do Olsztynka. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Miasteczko ma dość duży plac z fontanną, zadbany ratusz, uliczki z kamiennego, równego bruku.
Wiatr czołowy przeszkadza. Nie przewraca, nie zmienia mi toru jazdy, ale znacznie spowalnia. Mocno wywiana docieram na pola Grunwaldu. Tu również jestem po raz pierwszy. Zaczynam od zjedzenia obiadu, potem jadę zobaczyć to miejsce z bliska. Ludzi jest niewielu. Cisza, spokój, tylko wiatr szumi.
Dalsza droga to początkowo szosa. Potem znowu są kamienne bruki, polne i leśne ścieżki, liczne pagórki. Czasem na rowerze, czasem obok roweru.
W przyrodzie jeszcze dominuje zieleń. Lato powoli ustępuje jesieni, która raz po raz pojawia się migając przed oczami czerwienią i żółcią, rzucając pod koła liście, żołędzie oraz kasztany. Stoję na pagórku, poniżej jest świeżo zaorane pole, w oddali zabudowania jakiejś miejscowości. Wdycham zapach wilgotnej ziemi.
Kiedy nastaje wieczór, w dolinkach ścielą się dymy. Jest chłodno, zaczął się sezon grzewczy. Jesień to również zapach dymu.
Złota godzina, kiedy można robić najfajniejsze zdjęcia, wypada kiedy docieram do Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Cały blask zachodu słońca chowa się między drzewami. Znam to miejsce z wielokrotnych przelotów do Iławy. Zwykle pojawiałam się tu tylko na chwilę. Szosa uciekała szybko pod kołami, odnotowywałam w głowie, że jest tu ładnie, że kiedyś wrócę na dłużej i…. już byłam gdzieś dalej, w innym miejscu. Teraz jest ten dzień, wieczór, gdy jestem tu. Nie chcę tracić tego wszystkiego co mogę zobaczyć, więc wraz końcem dnia, kończę jazdę. Uważnie się rozglądam za miejscówką. Nie jest to trudne. Bo tu… prawie wszędzie jest miejscówka.
Rozbijam namiot w leśnej gęstwinie. Jest doskonale ciemno.
Zdjęcia
Mapa
Ciąg dalszy
Olsztyn-Toruń (1)
Piątek, 28 września 2018 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: | 24.41 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 114m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie jest to miejsce, w którym chciałabym być dłużej niż
jeden dzień, jedną noc, czy parę chwil. Nie chciałabym tu spędzać świąt,
ani wakacji, ani tym bardziej mieszkać, czy pracować. Jest to tak daleko od
domu, że można tu jechać rowerem przez calutki dzień i zahaczyć lekko o noc.
Można tu jechać pociągiem i... przez kilka godzin spać.
Jest to zatem…. dobre miejsce, aby coś zacząć albo coś skończyć, tak aby być tu tylko przez chwilę: dotrzeć, klepnąć dłonią tablicę z nazwą miasta i uciec pierwszym porannym pociągiem lub… wysiąść z pociągu właśnie tu – jedynie po to, by za chwilę być już w innym miejscu.
Tego piątkowego wieczoru na stację Olsztyn Główny wtacza się pociąg. A z pociągu wytaczamy się my: ja i moja przełajówka. Pociąg kończy bieg, to ostatnia stacja. My natomiast niczego nie kończymy, lecz właśnie zaczynamy.
Zaraz, na samym początku, wybaczam sobie grzech obżarstwa, który mam w planach popełnić w najbliższej przyszłości. Olsztyn, jako miasto-cel, znam dość dobrze. Na tej stacji wielokrotnie kończyłam długie wyrypy zaczynane z domu. Wiem czego można się tu spodziewać. Swoje kroki kieruję do zacnego przybytku. Czyli do McD. Po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, gdy w McD nikt przy kasie nie przyjmuje zamówień. Jedna z dziewczyn informuje mnie, że zamawiać dziś można tylko w automatach. Bardzo nie lubię automatów wszelkiej maści. Z pewną dozą nieufności podchodzę do wielkiego wyświetlacza i zaczynam próbę skompletowania zamówienia. Nie udaje mi się to i wychodzę z poczuciem straconego czasu. Oraz z pustym żołądkiem. Trudno.
Olsztyn późnym wieczorem to jest dziwne miejsce. Od razu trafiam na jakieś remonty nawierzchni. Droga jest gruntowa, kamienisto-błotnista. Nawet fajnie, bo już od pierwszych metrów znajduję zastosowanie dla przełajowych opon, w jakie ubrałam mój rower specjalnie na ten wyjazd. Robię kilka zdjęć, nieco się plączę po uliczkach i… oto kolejny McD! W środku tłum ludzi, czekanie nie ma sensu, uciekam z miasta. Na jednej z głównych arterii mija mnie auto-impreza. Panowie koniecznie chcą wiedzieć, gdzie jadę. Cóż. Przecież im nie powiem.
Wzdłuż drogi idzie ścieżka rowerowa. Mam przełajowe opony, więc w ramach przedterenowych ćwiczeń, wjeżdżam na nią. Potem docieram na duże osiedle domków jednorodzinnych. Kończy się to wszystko bardzo dziurawym i wyboistym zjazdem. To jeszcze jest asfalt?
Nie ma czasu na dumanie, tu trzeba się skupić, by nie zaliczyć gleby! Po kolejnym prawie katapultowaniu, zatrzymuję się.
Dość!
Osiedle chwilę temu się skończyło. Patrzę w lewo, potem w prawo. Wszędzie noc. Noc na prawo zdaje się być bardziej zachęcająca niż ta po lewej. Robię to co zwykle w takiej sytuacji: gaszę lampki, wyciszam telefon, zdejmuję i chowam kamizelkę odblaskową, spryskuję się obficie preparatem przeciwko kleszczom i wnikam w zarośla. Miejscówka, mimo że niewiele widać, wydaje się być perfekcyjna. Schowana, w dolince, pośród starych drzew, w miarę płasko, równo. Świeci mocno księżyc. Nie muszę używać czołówki. Rozbijam namiot bez doświetlania. Czas spać.
Ciąg dalszy
Jest to zatem…. dobre miejsce, aby coś zacząć albo coś skończyć, tak aby być tu tylko przez chwilę: dotrzeć, klepnąć dłonią tablicę z nazwą miasta i uciec pierwszym porannym pociągiem lub… wysiąść z pociągu właśnie tu – jedynie po to, by za chwilę być już w innym miejscu.
Tego piątkowego wieczoru na stację Olsztyn Główny wtacza się pociąg. A z pociągu wytaczamy się my: ja i moja przełajówka. Pociąg kończy bieg, to ostatnia stacja. My natomiast niczego nie kończymy, lecz właśnie zaczynamy.
Zaraz, na samym początku, wybaczam sobie grzech obżarstwa, który mam w planach popełnić w najbliższej przyszłości. Olsztyn, jako miasto-cel, znam dość dobrze. Na tej stacji wielokrotnie kończyłam długie wyrypy zaczynane z domu. Wiem czego można się tu spodziewać. Swoje kroki kieruję do zacnego przybytku. Czyli do McD. Po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, gdy w McD nikt przy kasie nie przyjmuje zamówień. Jedna z dziewczyn informuje mnie, że zamawiać dziś można tylko w automatach. Bardzo nie lubię automatów wszelkiej maści. Z pewną dozą nieufności podchodzę do wielkiego wyświetlacza i zaczynam próbę skompletowania zamówienia. Nie udaje mi się to i wychodzę z poczuciem straconego czasu. Oraz z pustym żołądkiem. Trudno.
Olsztyn późnym wieczorem to jest dziwne miejsce. Od razu trafiam na jakieś remonty nawierzchni. Droga jest gruntowa, kamienisto-błotnista. Nawet fajnie, bo już od pierwszych metrów znajduję zastosowanie dla przełajowych opon, w jakie ubrałam mój rower specjalnie na ten wyjazd. Robię kilka zdjęć, nieco się plączę po uliczkach i… oto kolejny McD! W środku tłum ludzi, czekanie nie ma sensu, uciekam z miasta. Na jednej z głównych arterii mija mnie auto-impreza. Panowie koniecznie chcą wiedzieć, gdzie jadę. Cóż. Przecież im nie powiem.
Wzdłuż drogi idzie ścieżka rowerowa. Mam przełajowe opony, więc w ramach przedterenowych ćwiczeń, wjeżdżam na nią. Potem docieram na duże osiedle domków jednorodzinnych. Kończy się to wszystko bardzo dziurawym i wyboistym zjazdem. To jeszcze jest asfalt?
Nie ma czasu na dumanie, tu trzeba się skupić, by nie zaliczyć gleby! Po kolejnym prawie katapultowaniu, zatrzymuję się.
Dość!
Osiedle chwilę temu się skończyło. Patrzę w lewo, potem w prawo. Wszędzie noc. Noc na prawo zdaje się być bardziej zachęcająca niż ta po lewej. Robię to co zwykle w takiej sytuacji: gaszę lampki, wyciszam telefon, zdejmuję i chowam kamizelkę odblaskową, spryskuję się obficie preparatem przeciwko kleszczom i wnikam w zarośla. Miejscówka, mimo że niewiele widać, wydaje się być perfekcyjna. Schowana, w dolince, pośród starych drzew, w miarę płasko, równo. Świeci mocno księżyc. Nie muszę używać czołówki. Rozbijam namiot bez doświetlania. Czas spać.
Ciąg dalszy
Przedpiątek
Czwartek, 27 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 26.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 168m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Chłodne piękno
Środa, 26 września 2018 Kategoria do 50, Remont roweru
Km: | 27.73 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 230m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
W ramach remontu roweru, hardtail ma wymienione całe okablowanie (hamulcowe i przerzutkowe) oraz ma założone nowe hamulce przód + tył (Shimano Alivio).
Jadę dalej.
Zimno!
Wtorek, 25 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 27.63 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 238m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano zimno, 4 stopnie na plusie. Zmarzły mi dłonie i stopy.
Z impetem
Poniedziałek, 24 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 26.22 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 261m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Temperaturowo było dziś płasko. +8 stopni rano i +7 popołudniem. Od rana bardzo silny wiatr. Popołudniem ulewne deszcze. Załapałam się na ulewę przy 7 stopniach. Dawno nie było takich warunków. Mogłoby być nieprzyjemnie, gdyby nie spektakl chmur na niebie. To było po prostu piękne.
Jesień przyszła z impetem.
Jesień przyszła z impetem.
Drogą pod wiatr
Piątek, 21 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 27.74 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 194m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jestem u siebie
Czwartek, 20 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 26.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 166m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
W bocznej uliczce zostawiam coś na później.
Szeroki deptak kusi, ale ledwie zerkam w jego stronę.
Obrotowe drzwi wciągają do środka dwie dziewczyny, przyspieszam krok - będę tą trzecią.
Barwny tłum, świetliste witryny, mieszanka zapachów, dźwięków. Okruchy życia.
Kilka słów wymienionych z przypadkowymi ludźmi... i już idę w drugą stronę.
Ciemność szybko połknęła resztki dnia.
A więc granatową nocą wychodzę na ulicę.
Księżyc wisi niepełny nad starymi kamienicami.
Powietrze jest ciepłe i ciężkie, nie wierzę, nie chcę wierzyć w to, że zaraz przyjdzie posępna i zimna jesień.
Coś zostawiłam w bocznej uliczce... Gdzieś w oddali odzywa się puszczyk.
Wygląda na to, że jestem u siebie.
Szeroki deptak kusi, ale ledwie zerkam w jego stronę.
Obrotowe drzwi wciągają do środka dwie dziewczyny, przyspieszam krok - będę tą trzecią.
Barwny tłum, świetliste witryny, mieszanka zapachów, dźwięków. Okruchy życia.
Kilka słów wymienionych z przypadkowymi ludźmi... i już idę w drugą stronę.
Ciemność szybko połknęła resztki dnia.
A więc granatową nocą wychodzę na ulicę.
Księżyc wisi niepełny nad starymi kamienicami.
Powietrze jest ciepłe i ciężkie, nie wierzę, nie chcę wierzyć w to, że zaraz przyjdzie posępna i zimna jesień.
Coś zostawiłam w bocznej uliczce... Gdzieś w oddali odzywa się puszczyk.
Wygląda na to, że jestem u siebie.
Coś o mnie
Środa, 19 września 2018 Kategoria do 50
Km: | 28.06 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 154m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Najnowszy Rowertour i najnowsze Wierzeniczenia.