BBT 2024
Poniedziałek, 26 sierpnia 2024 Kategoria BBT, Kocia czytelnia
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo mile było Was spotkać na mecie BBT 1008 km.
Ela, Radek, Ela, Czarek, Marek, Zdzisiu, Zdzisiu, Ola, Robert, Robert, Darek, Wiesiu, Stanisław, Renatka, Konrad, Daniel, Marta, Oskar, Sylwia, Wojtek, Przemek, Darek, Jarek, Małgosia, Czarek, Stasiu.
Kolejność Waszych imion wpisałam losowo. Każde z Was może siebie wstawić na pierwszym miejscu i będzie w tym racja.
Do zobaczenia kiedyś znów! :)
Ela, Radek, Ela, Czarek, Marek, Zdzisiu, Zdzisiu, Ola, Robert, Robert, Darek, Wiesiu, Stanisław, Renatka, Konrad, Daniel, Marta, Oskar, Sylwia, Wojtek, Przemek, Darek, Jarek, Małgosia, Czarek, Stasiu.
Kolejność Waszych imion wpisałam losowo. Każde z Was może siebie wstawić na pierwszym miejscu i będzie w tym racja.
Do zobaczenia kiedyś znów! :)
W kolorze skrzypiec
Niedziela, 23 czerwca 2024 Kategoria Augustów, do 550, Kocia czytelnia
Km: | 542.38 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 26:05 | km/h: | 20.79 |
Pr. maks.: | 43.40 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 162162 | HRavg | 123 |
6695: | 6695kcal | Podjazdy: | 2254m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bez słońca, bez ciepła, bez słów, bez Ciebie.
Bezimienne godziny, beznamiętny czas.
Bezsenność.
Włosy koloru skrzypiec rozwiał wiatr.
Tam daleko, gdzie noc zamienia się w nowy dzień i tam, w miękkości czerwcowego deszczu.
Szkoda, że Cię tu nie ma
Sobota, 2 marca 2024 Kategoria do 350, Gdańsk, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: | 332.21 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 16:24 | km/h: | 20.26 |
Pr. maks.: | 39.60 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | 157157 | HRavg | 127 |
4106: | 4106kcal | Podjazdy: | 1389m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
- Jest nudno. No zobacz sam:
- Musisz znaleźć atrakcyjność w sobie, że Twoja obecność upiększa okolicę.
Koronowo, 15:06.
Zmierzch nad j. Wierzchy, 17:37.
Pelplin, 21:44.
00:19.
01:03.
01:10.
Największa lipa. Gumki naciągowe w stelażu topowego namiotu Big Agnes sparciały i nie dało się tego normalnie rozłożyć. Wszystko na siłę i na słowo honoru, chybotliwie, niestabilnie. Natomiast materiał podłogi oraz tropiku wrednie się posklejał.
Tak miało być?
- Może lepiej, że Cię tu nie ma, bo wyszło idiotycznie. Jakoś tak żulowato.
- Jest pięknie, szkoda, że Cię tu nie ma.
With love ❤️
Temperatura minimalna 6.
Temperatura średnia 10.
Gdańsk zimą na rowerze po raz 9.
- Musisz znaleźć atrakcyjność w sobie, że Twoja obecność upiększa okolicę.
Koronowo, 15:06.
Zmierzch nad j. Wierzchy, 17:37.
Pelplin, 21:44.
00:19.
01:03.
01:10.
Największa lipa. Gumki naciągowe w stelażu topowego namiotu Big Agnes sparciały i nie dało się tego normalnie rozłożyć. Wszystko na siłę i na słowo honoru, chybotliwie, niestabilnie. Natomiast materiał podłogi oraz tropiku wrednie się posklejał.
Tak miało być?
- Może lepiej, że Cię tu nie ma, bo wyszło idiotycznie. Jakoś tak żulowato.
- Jest pięknie, szkoda, że Cię tu nie ma.
With love ❤️
Temperatura minimalna 6.
Temperatura średnia 10.
Gdańsk zimą na rowerze po raz 9.
Bez zakończenia
Niedziela, 17 września 2023 Kategoria do 50, Kocia czytelnia, Wielanowo
Km: | 14.62 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstałam wcześnie. W wielanowskim lesie nadal słychać było rykowisko.
Planowałam pojechać do Kołobrzegu i mieć tam czas, by boso pochodzić po plaży.
Zupełnie nic z tego nie wyszło. Na dojeździe do Tychowa użądliła mnie w szyję pszczoła. Pogotowie, zastrzyki, badania.
Nigdzie dalej już nie pojechałam.
Planowałam pojechać do Kołobrzegu i mieć tam czas, by boso pochodzić po plaży.
Zupełnie nic z tego nie wyszło. Na dojeździe do Tychowa użądliła mnie w szyję pszczoła. Pogotowie, zastrzyki, badania.
Nigdzie dalej już nie pojechałam.
Pewnego dnia, latem
Sobota, 16 września 2023 Kategoria do 150, Kocia czytelnia, Wielanowo
Km: | 126.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:36 | km/h: | 19.17 |
Pr. maks.: | 39.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 150150 | HRavg | 120 |
1924: | 1924kcal | Podjazdy: | 576m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyjechałam tu, do Okonka, wczoraj po pracy. Koleją, z rowerem. Noc pod namiotem, pierwsza od dawna. Rzeczywistość nie była zgodna z oczekiwaniami. Chciałam posłuchać nocą rykowiska, a... słuchałam muzyki. Ktoś do mniej więcej 2 w nocy puszczał muzykę. Głośno. Blisko mnie. Nie zakładałam stoperów. To była dziwna noc. Muzyka była w moim stylu, a nagłośnienie doskonałej jakości. Totalne zaskoczenie. Budziłam się i zasypiałam na zmianę, a otulała mnie muzyka.
Poranek był słoneczny, a dalej było tylko lepiej, bo temperatura szybowała w górę, aż nastał ciepły dzień późnego lata.
To nie była jazda. To była rowerowa wędrówka. Wszystko działo się bez pośpiechu, na wszystko miałam czas. Na początku odwiedziłam Kłomino. Kiedyś stały tu zrujnowane bloki. Tajne miasto. Dziś prawie nie ma śladu. Ale jest pamięć. Jeździłam po ulicach Kłomina. Obserwowałam upływ czasu.
To nie była jazda. To była rowerowa wędrówka. Wszystko działo się bez pośpiechu, na wszystko miałam czas. Na początku odwiedziłam Kłomino. Kiedyś stały tu zrujnowane bloki. Tajne miasto. Dziś prawie nie ma śladu. Ale jest pamięć. Jeździłam po ulicach Kłomina. Obserwowałam upływ czasu.
Potem były Zalewy Nadarzyckie. A następnie Borne Sulinowo. Tu przeszłość i przyszłość idą obok siebie za rękę.
Nowe.
Odnowione.
Stare.
Okna, w których widać życie i puste okna, przez które widać niebo.
Podchodzę blisko. Rower trochę przeszkadza, ale targam go obok siebie. Nie da się wejść. Zamurowane. Może tak jest lepiej.
Nowe.
Odnowione.
Stare.
Okna, w których widać życie i puste okna, przez które widać niebo.
Podchodzę blisko. Rower trochę przeszkadza, ale targam go obok siebie. Nie da się wejść. Zamurowane. Może tak jest lepiej.
Następnie jest Komorze, Czarne Wielkie, Barwice. Różne górki, najróżniejszej jakości asfalty.
Wszystko to nawijam na korbę i gdy docieram do Krosina wiem, że to już blisko. Przecież nigdzie się nie spieszę. Przecież jeszcze nie jest późno. Do Wielanowa docieram pewnie około 17 i stoję tu przez chwilę. Ruszam do Nosibądów, tam jest sklep, a w nim woda. Od razu zbiega się kilku miejscowych. Pytają skąd się tu wzięłam, bo ładni ludzie się tu przecież nie pojawiają. Śmieję się. Pytam o kościół, widzę, że jest w remoncie. Mówią, że od kilku lat i końca nie widać. Starszy pan opowiada, że w dzieciństwie był tu ministrantem. Całe życie w Nosibądach. Może to bezpieczniej i lepiej nie oddalać się zanadto od domu...
Ostawiam rower. Obchodzę kościół dookoła. Zaglądam w zakamarki. Szukam, sama nie wiem czego. Zamknięte.
Wszystko to nawijam na korbę i gdy docieram do Krosina wiem, że to już blisko. Przecież nigdzie się nie spieszę. Przecież jeszcze nie jest późno. Do Wielanowa docieram pewnie około 17 i stoję tu przez chwilę. Ruszam do Nosibądów, tam jest sklep, a w nim woda. Od razu zbiega się kilku miejscowych. Pytają skąd się tu wzięłam, bo ładni ludzie się tu przecież nie pojawiają. Śmieję się. Pytam o kościół, widzę, że jest w remoncie. Mówią, że od kilku lat i końca nie widać. Starszy pan opowiada, że w dzieciństwie był tu ministrantem. Całe życie w Nosibądach. Może to bezpieczniej i lepiej nie oddalać się zanadto od domu...
Ostawiam rower. Obchodzę kościół dookoła. Zaglądam w zakamarki. Szukam, sama nie wiem czego. Zamknięte.
A potem wracam do Wielanowa. Jest ciepło, jest późne lato. Siedzę na drewnianej ławce na dworcu. Obok kwitną kwiaty. Nie dzieje się nic szczególnego.
I... nie wiem, czy chcę wracać tu w listopadzie.
A gdy nadchodzi wieczór, biorę rower i wnikam w las. Rozbijam namiot. Są wrzosy i jest rykowisko.
A może to był tylko sen...
Sobota, 24 czerwca 2023 Kategoria Augustów, do 550, Kocia czytelnia
Km: | 532.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 26:54 | km/h: | 19.80 |
Pr. maks.: | 45.20 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2176m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pogoda z pewnością była najlepsza od 2 lat. W zeszłym roku kupowałam i oddawałam, oddawałam i kupowałam - bilety na pociąg z Augustowa do domu. I nic z tego nie wyszło.
Teraz, ku własnemu zdziwieniu, udało się.
Coś tam widziałam w prognozach, że ma kropić, zwłaszcza rano, w sobotę. Oraz, że wiatr będzie boczny.
I kiedy ruszyłam, faktycznie kropiło. Ciepły, letni deszczyk. Nawet nie wpadłam na pomysł, by ubierać kurtkę.
A potem był Janowiec i kawa. Tak gdzieś do Torunia było raczej nudno. Nie lubię jeździć drogami, które znam aż za dobrze. Choć jednocześnie lubię powtarzalność. I nie ma w tym żadnej sprzeczności.
W Gniewkowie zjadłam pyszne lody. W Toruniu, który bardzo lubię, szłam pieszo przez rozkopany Bulwar Filadelfijski. Przez cały Bulwar.
Następnie był Golub-Dobrzyń. A potem wieczorna droga do Lidzbarka, dotarłam tam krótko po zachodzie słońca.
Pod koniec czerwca prawie nie ma nocy. Księżyca niemal nie było, a prawdziwa ciemność, ta bez żadnej poświaty, trwała mniej więcej godzinę. Między północą a 1 w nocy. Nidzica była tradycyjnie nocą. Zamiast na Moyę podjechałam na Orlen.
A potem była nadal noc. Droga na Wielbark została już ukończona. Jadąc nią wspominałam sobie tamtą przeprawę, gdy któregoś roku pośród remontu i piachu przez naście kilometrów szłam tam z rowerem.
Teraz byłam przekonana, że nic dziwnego już się nie przytrafi i wtedy pojawił się remont drogi przed Myszyńcem. Miał być ruch wahadłowy, zamiast tego była zerwana nawierzchnia po całości na długości około 4-5 km. Ile to razy w życiu coś miało być, a jednak nie było?... Zresztą to nieistotne. Naraz we mgle wiata przystankowa. A może to mi się tylko przyśniło. Leżałam tam i miałam zamknięte oczy, aaa... dajcież mi wszyscy święty spokój! Pośród piachu, kamieni, kurew i innych bluzgów, dotarłam na Orlen w Myszyńcu na bardzo wczesne śniadanie.
Dalej trafiłam na kolejny remont, ale tu na szczęście był dobry objazd.
Mniej więcej w okolicach Szczuczyna miałam już serdecznie dość tej trasy. Może górki to sprawiły, a może boczy wiatr, albo dziury w drodze lub ciepłota. A może jeszcze coś innego. A może byłam po prostu zmęczona i marudna. Tego nikt nie oceni, gdyż byłam tam sama. W Szczuczynie Orlen, choć całkiem niedawno przecież też był Orlen, ten który jest pośrodku niczego i zawsze tak jakoś mnie zaskakuje. Rano było wtedy, ale już nie aż tak wcześnie, zdjęłam z siebie ciepły strój z nocy i nieco się umyłam. Teraz, w Szczuczynie, kupiłam na pewno czipsy i chyba herbatę oraz zjadłam ostatnią bułkę zabraną z domu.
Odtąd do Augustowa było już blisko, tzn. mniej niż 100 km. To zawsze jest miła świadomość, że ponad 4 stówy zostały rąbnięte i nie trzeba już o tym myśleć w kategoriach drogi, co przede mną.
Ostatni odcinek, nieco przed DK16, to piękna aleja lipowa, a przede wszystkim pachnąca. Odurzający zapach kwitnących lip, uwielbiam go, zapada w nos i w pamięć. Tak mocno, że do Augustowa chcę zawsze już jechać gdy kwitną lipy.
W Augustowie zameldowałam się późnym popołudniem, w niedzielę.
Pogoda na miejscu była idealna. Zostawiłam rower w hotelu i nastał cudowny i piękny czas wypoczynku w Augustowie. Pieszo zaszłam we wszystkie miejsca, które znam i lubię.
Wieczorem poszłam jeszcze na parkowy rynek Zygmunta Augusta i siedziałam tam czekając na to, by fontanna wreszcie ruszyła pełną parą. Wtem z zamyślenia wyrwał mnie męski głos: czekasz tu na kogoś? Przyjechałaś rowerem?
No tak, ubrana byłam w strój rowerowy. W skrócie odpowiedziałam: nie i tak. A potem roześmiałam się i wyjaśniłam temu miłemu chłopakowi, że czekam na fontannę, ale dziś chyba nic już się nie wydarzy. Na chwilę zapadliśmy w zadumę. A potem powiedział mi, że jest stąd i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie działać z pełną mocą, a kiedy tylko tak jak teraz, na pół gwizdka. Może jutro będzie lepiej? Może... Choć ja przecież wyjeżdżam przed 7 rano...
Następnego dnia wstałam zbyt wcześnie, ale warto było. Mimo poniedziałku i obrzydliwie wczesnej pory, fontanna działała z pełną mocą. Pojechałam jeszcze zobaczyć jezioro Necko, jakieś 2 km od centrum oraz do napisu #Augustów nad Nettą. Na stację kolejową wpadłam z bezpiecznym 5-cio minutowym zapasem czasu.
Teraz, ku własnemu zdziwieniu, udało się.
Coś tam widziałam w prognozach, że ma kropić, zwłaszcza rano, w sobotę. Oraz, że wiatr będzie boczny.
I kiedy ruszyłam, faktycznie kropiło. Ciepły, letni deszczyk. Nawet nie wpadłam na pomysł, by ubierać kurtkę.
A potem był Janowiec i kawa. Tak gdzieś do Torunia było raczej nudno. Nie lubię jeździć drogami, które znam aż za dobrze. Choć jednocześnie lubię powtarzalność. I nie ma w tym żadnej sprzeczności.
W Gniewkowie zjadłam pyszne lody. W Toruniu, który bardzo lubię, szłam pieszo przez rozkopany Bulwar Filadelfijski. Przez cały Bulwar.
Następnie był Golub-Dobrzyń. A potem wieczorna droga do Lidzbarka, dotarłam tam krótko po zachodzie słońca.
Pod koniec czerwca prawie nie ma nocy. Księżyca niemal nie było, a prawdziwa ciemność, ta bez żadnej poświaty, trwała mniej więcej godzinę. Między północą a 1 w nocy. Nidzica była tradycyjnie nocą. Zamiast na Moyę podjechałam na Orlen.
A potem była nadal noc. Droga na Wielbark została już ukończona. Jadąc nią wspominałam sobie tamtą przeprawę, gdy któregoś roku pośród remontu i piachu przez naście kilometrów szłam tam z rowerem.
Teraz byłam przekonana, że nic dziwnego już się nie przytrafi i wtedy pojawił się remont drogi przed Myszyńcem. Miał być ruch wahadłowy, zamiast tego była zerwana nawierzchnia po całości na długości około 4-5 km. Ile to razy w życiu coś miało być, a jednak nie było?... Zresztą to nieistotne. Naraz we mgle wiata przystankowa. A może to mi się tylko przyśniło. Leżałam tam i miałam zamknięte oczy, aaa... dajcież mi wszyscy święty spokój! Pośród piachu, kamieni, kurew i innych bluzgów, dotarłam na Orlen w Myszyńcu na bardzo wczesne śniadanie.
Dalej trafiłam na kolejny remont, ale tu na szczęście był dobry objazd.
Mniej więcej w okolicach Szczuczyna miałam już serdecznie dość tej trasy. Może górki to sprawiły, a może boczy wiatr, albo dziury w drodze lub ciepłota. A może jeszcze coś innego. A może byłam po prostu zmęczona i marudna. Tego nikt nie oceni, gdyż byłam tam sama. W Szczuczynie Orlen, choć całkiem niedawno przecież też był Orlen, ten który jest pośrodku niczego i zawsze tak jakoś mnie zaskakuje. Rano było wtedy, ale już nie aż tak wcześnie, zdjęłam z siebie ciepły strój z nocy i nieco się umyłam. Teraz, w Szczuczynie, kupiłam na pewno czipsy i chyba herbatę oraz zjadłam ostatnią bułkę zabraną z domu.
Odtąd do Augustowa było już blisko, tzn. mniej niż 100 km. To zawsze jest miła świadomość, że ponad 4 stówy zostały rąbnięte i nie trzeba już o tym myśleć w kategoriach drogi, co przede mną.
Ostatni odcinek, nieco przed DK16, to piękna aleja lipowa, a przede wszystkim pachnąca. Odurzający zapach kwitnących lip, uwielbiam go, zapada w nos i w pamięć. Tak mocno, że do Augustowa chcę zawsze już jechać gdy kwitną lipy.
W Augustowie zameldowałam się późnym popołudniem, w niedzielę.
Pogoda na miejscu była idealna. Zostawiłam rower w hotelu i nastał cudowny i piękny czas wypoczynku w Augustowie. Pieszo zaszłam we wszystkie miejsca, które znam i lubię.
Wieczorem poszłam jeszcze na parkowy rynek Zygmunta Augusta i siedziałam tam czekając na to, by fontanna wreszcie ruszyła pełną parą. Wtem z zamyślenia wyrwał mnie męski głos: czekasz tu na kogoś? Przyjechałaś rowerem?
No tak, ubrana byłam w strój rowerowy. W skrócie odpowiedziałam: nie i tak. A potem roześmiałam się i wyjaśniłam temu miłemu chłopakowi, że czekam na fontannę, ale dziś chyba nic już się nie wydarzy. Na chwilę zapadliśmy w zadumę. A potem powiedział mi, że jest stąd i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie działać z pełną mocą, a kiedy tylko tak jak teraz, na pół gwizdka. Może jutro będzie lepiej? Może... Choć ja przecież wyjeżdżam przed 7 rano...
Następnego dnia wstałam zbyt wcześnie, ale warto było. Mimo poniedziałku i obrzydliwie wczesnej pory, fontanna działała z pełną mocą. Pojechałam jeszcze zobaczyć jezioro Necko, jakieś 2 km od centrum oraz do napisu #Augustów nad Nettą. Na stację kolejową wpadłam z bezpiecznym 5-cio minutowym zapasem czasu.
Gdańsk w styczniu 2023
Sobota, 14 stycznia 2023 Kategoria do 350, Gdańsk, Kocia czytelnia
Km: | 324.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 15:02 | km/h: | 21.59 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 171171 | HRavg | 140 |
4120: | 4120kcal | Podjazdy: | 1496m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni czas nie był dla mnie łaskawy. Dopadła mnie silna infekcja.
Nie do końca więc czułam, że to odpowiedni czas na coroczny (już ósmy)
zimowy Gdańsk. Jednak prognozy i dobre temperatury (około 4 stopni na
plusie) oraz sprzyjający wiatr (tzn. raczej nie w twarz) mówiły:
"jedź!". Nic, że ma być deszcz. Tam, daleko czeka przecież rozświetlona
choinka. Targana wątpliwościami, czy jestem już wystarczająco zdrowa,
kupiłam bilet powrotny z Gdańska, na niedzielę 15 stycznia. A potem
spakowałam bagaż na rower i poszłam spać.
Startuję
o 6:16 rano, na tak lekkim rowerze, na jakim nigdy dotąd nie jechałam
do Gdańska zimą. Jest chłodno. Podchodząc bardzo optymistycznie do całej
tej jazdy i swojego zdrowia, zabrałam ze sobą tylko 1 opakowanie
chusteczek. Bardzo szybko się okazało, że to zdecydowanie za mało. Już
po zaledwie kilku kilometrach od domu, a było to w Wierzonce wiedziałam,
że będę musiała mieć ich daleko więcej. Moje zatoki najwyraźniej nie
uporały się jeszcze do końca z infekcją. Wydmuchuję nos często i
obficie.
W Janowcu tradycyjnie zajeżdżam na
Orlen, na kawę. A przy okazji zgarniam sporą część serwetek papierowych
do zwalczania wydzieliny z zatok. Nie bardzo mam kieszenie na takie
ilości, więc po prostu wypycham nimi kurtkę i taka wypchana będę jechać
już do końca.
Przytkany nos powoduje, iż
dużo oddycham ustami. Od tego pod koniec jazdy będę czuła lekki ból
gardła oraz obawę, czy infekcja czasem nie wróciła. Tzn., czy
najzwyczajniej w świecie jadąc do Gdańska tuż po chorobie, nie
przegięłam.
Od Janowca, aż za Kcynię mam
kilkudziesięciokilometrowy odcinek z silnym i lodowatym wiatrem bocznym.
Czuję, jak wiatr ten przenika moją głowę mimo, że mam przecież podwójną
czapkę, w tym z windstopperem. Wiatr szarpie mną i momentami jedzie się
tak źle, że aż szkoda gadać. Jakby tego było mało na tym fragmencie
drogi, po raz drugi dziś, łapie mnie deszcz. Częściowo przeczekuję go na
przystanku. Deszcz i 4 stopnie zimna oraz silny wiatr i pracujące pełną
parą zatoki to dość średnie połączenie.
Przed
Nakłem jest już lepiej. Jadę lasami oraz schowana w dolinie Noteci. No i
kierunek jest zgodny z aktualnie wiejącym wiatrem.
W
Nakle, które jest mniej więcej na 115 km trasy robię zasadniczo ostatni
przystanek w cieple. Piję herbatkę i zjadam bułkę. Biorę też nowy zapas
serwetek pod kurtkę.
Potem jadę przez Nakło
inaczej niż zwykle. Podczas picia herbaty opracowałam na szybko nowy
wariant przejazdu przez miasto. Jest ślepa (dla samochodów) uliczka, 1
przejście dla pieszych i trochę... terenu. I jest to strzał w 10! Po raz
pierwszy stwierdzam: w Nakle nie było strasznie.
Za
Nakłem tradycyjny odcinek 10 km, na Mroczę. Tu ruch bywa umiarkowany,
co czyni ten fragment mało przyjemnym. Tym razem jest znośnie.
Po
odbiciu na Koronowo, wracają puste szosy. Po raz pierwszy na tej
trasie, w tym miejscu mam czystą sytuację: po szalonym zjeździe nad
Brdę, mogę na moment zatrzymać się na moście i zrobić kilka zdjęć. Jest
tu wąsko. Zawsze jechał tu za mną jakiś samochód, więc ja musiałam też.
Teraz jest pusto. Zatrzymuję się i rozglądam i pstrykam zdjęcia. Na
rynku w Koronowie jak zawsze robię kontrolę czasu. Jest godzina 14:57,
za mną 155 km. Ani źle, ani dobrze. Wiem, że nad jeziorem Wierzchy będę
już po zachodzie słońca. W połowie stycznia dzień jest taki krótki!
W
Koronowie jadę dk 56, którą od zawsze uważam za dziwną. Odbijam z niej
w bok po 5 km. Dalsza droga jest ok. To przeplatanka lasów i niedużych
miejscowości. Spokojne szosy, ładne widoki. W okolicach Świekatowa po
raz pierwszy w życiu łapie mnie wysiłkowy kurcz w mięsień uda. No,
niefajne uczucie. W ogóle jest o tyle dziwnie, że cały czas jadę na
wysokim tętnie i raczej dużym wysiłku, choć wcale nie szybko. Zrzucam to
na kompletny brak formy, związany z chorobą, którą niedawno przeszłam.
Chociaż rzeczywisty powód jest zupełnie inny...
Na
mniej więcej 190 km trasy chowam się na chwilę na przystanku. Już jest
prawie kompletnie ciemno, ale nieopodal świeci latarnia. Osłonięta od
wiatru szukam w torbie zapasowej baterii do lampki. Lepiej teraz
przygotować, niż szarpać się z tym później w jakimś losowym i pewnie
ciemnym oraz wywianym miejscu. Kiedy ruszam, strachu napędza mi odgłos
czyichś kroków. Któż?! To raczej jest odludzie. Była to kobieta z
dzieckiem w wózku. Nieoświetlona. Gdybym jej nie usłyszała,
to może bym jej nawet nie zauważyła.
Niedługo
później docieram szybkim (od tego roku wyremontowanym i gładkim!)
zjazdem nad jezioro Wierzchy. Jak zwykle jest tu przepięknie. Cicho i
spokojnie. I przejmująco zimno. Nie stoję tu długo. Ziąb każe jechać
dalej. A dalej jest rozświetlony Tleń. Nie tylko się nie zatrzymuję
tutaj, ja nawet nie zwalniam. Przystanek Tleń już dla mnie nie istnieje.
Podjazd,
dość długi. Potem Osie i Lipinki. W międzyczasie sporo świątecznych
iluminacji. Najładniejsze są w Lipinkach.
To również tu zaczyna się jeden z dwóch moich ulubionych odcinków: Lipinki - Przewodnik - Jaszczerek. Którejś zimy brnęłam tu w śniegu. Droga jest wąska i trochę już nadgryziona czasem. Jest tu mocno ciemno i zupełnie pusto, dookoła gęsty, nieprzenikniony, styczniowy las. Jakieś 15 km dalej jest Skórcz. Chciałam zatrzymać się tu na kawę mimo, że to mała stacja i nie ma miejsca, by usiąść. Niestety kończy się na planach. Ekspres nie działa. Nic tu po mnie zatem, jadę dalej, zjadając jedynie żela. O dziwo, po żelu jestem jak nowa. Pojawia się myśl, że w takim razie, skoro tych żeli mam jeszcze kilka, to może szarpnę się i już bez przystanków w cieple pojadę do końca. Zimno i wieje i pewnie by było wygodniej jeszcze w międzyczasie posiedzieć gdzieś. No ale rezygnując z wygód, mogę być szybciej w Gdańsku.
To również tu zaczyna się jeden z dwóch moich ulubionych odcinków: Lipinki - Przewodnik - Jaszczerek. Którejś zimy brnęłam tu w śniegu. Droga jest wąska i trochę już nadgryziona czasem. Jest tu mocno ciemno i zupełnie pusto, dookoła gęsty, nieprzenikniony, styczniowy las. Jakieś 15 km dalej jest Skórcz. Chciałam zatrzymać się tu na kawę mimo, że to mała stacja i nie ma miejsca, by usiąść. Niestety kończy się na planach. Ekspres nie działa. Nic tu po mnie zatem, jadę dalej, zjadając jedynie żela. O dziwo, po żelu jestem jak nowa. Pojawia się myśl, że w takim razie, skoro tych żeli mam jeszcze kilka, to może szarpnę się i już bez przystanków w cieple pojadę do końca. Zimno i wieje i pewnie by było wygodniej jeszcze w międzyczasie posiedzieć gdzieś. No ale rezygnując z wygód, mogę być szybciej w Gdańsku.
Na 256 km odbijam w
lewo z drogi nr 234. Jest znowu wąsko, po bokach drogi rosną grube,
wysokie i stare drzewa. Bardzo lubię tę drogę. Jest to droga na Pelplin.
Dziś mam na niej silny wiatr, centralnie w plecy. A potem sam Pelplin.
Nie jest tu tego wieczoru zbyt przyjemnie. Kręci się dużo podpitych,
młodych ludzi. Obserwując ich, jestem nieco zdegustowana. Nie bawię tu
długo. Robię 2 zdjęcia i już jadę dalej.
Zaczyna padać (po raz trzeci dziś) deszcz. I pada już prawie do samego końca. Na wyjeździe z miasta znowu wiatr boczny. Wszystko zmienia się, gdy wjeżdżam na dk 91. Wiatr znowu w plecy. W dodatku coraz silniejszy. Poboczne umiarkowanie czyste. Miejscami trochę piachu, jadąc na wąskich oponach trzeba się skoncentrować, by przypadkiem nie zaliczyć gleby.
Zaczyna padać (po raz trzeci dziś) deszcz. I pada już prawie do samego końca. Na wyjeździe z miasta znowu wiatr boczny. Wszystko zmienia się, gdy wjeżdżam na dk 91. Wiatr znowu w plecy. W dodatku coraz silniejszy. Poboczne umiarkowanie czyste. Miejscami trochę piachu, jadąc na wąskich oponach trzeba się skoncentrować, by przypadkiem nie zaliczyć gleby.
Na
krótką chwilę zatrzymuję się w Tczewie. Wchodzę na Orlen. Tylko po to
by w cieple wykonać telefon do Gdańska z informacją, że chwilę się
spóźnię. Głos w telefonie, po drugiej stronie, jest uosobieniem Gdańska.
Tabliczkę
Gdańsk mijam o 23:23.
Natomiast na Długim Targu melduję się równo o północy. Wieje tak mocno, że muszę przytrzymywać rower, gdyż wiatr usiłuje mi go wyrwać. Cały Długi Targ w świątecznych światełkach. No i najpiękniejsza choinka, jaką znam! Jest pięknie. Fontanna Neptuna, Zielona Brama, Motława. Idealnie. Tylko bardzo zimno! Zaczynają łapać mnie dreszcze, a gardło niepokojąco kłuje. Jeszcze tylko kilka zdjęć, żeby złapać tę chwilę na dłużej.
A potem uśmiecham się, gdyż wiem, że ta chwila nie kończy się teraz. Ona będzie trwać. Wykonuję kilka kroków w bok. I jestem pod drzwiami hotelu. Już tu na mnie czeka miła dziewczyna. Melduję się i upewniam, czy na pewno mam z okna widok na te wszystkie wspaniałości: cały Długi Targ, fontannę, choinkę, Zieloną Bramę. Ona śmieje się i zapewnia, że tak. Idę zatem na 2 piętro. Potem otwieram drzwi pokoju i podchodzę do okna. I wtedy dzieje się magia. Ten wspaniały widok jest tej nocy i jutrzejszego ranka tylko dla mnie. Idę pod gorący prysznic, a potem siadam na niezwykle szerokim parapecie z herbatą i obiadem. Mając poniżej całe piękno Gdańska.
Natomiast na Długim Targu melduję się równo o północy. Wieje tak mocno, że muszę przytrzymywać rower, gdyż wiatr usiłuje mi go wyrwać. Cały Długi Targ w świątecznych światełkach. No i najpiękniejsza choinka, jaką znam! Jest pięknie. Fontanna Neptuna, Zielona Brama, Motława. Idealnie. Tylko bardzo zimno! Zaczynają łapać mnie dreszcze, a gardło niepokojąco kłuje. Jeszcze tylko kilka zdjęć, żeby złapać tę chwilę na dłużej.
A potem uśmiecham się, gdyż wiem, że ta chwila nie kończy się teraz. Ona będzie trwać. Wykonuję kilka kroków w bok. I jestem pod drzwiami hotelu. Już tu na mnie czeka miła dziewczyna. Melduję się i upewniam, czy na pewno mam z okna widok na te wszystkie wspaniałości: cały Długi Targ, fontannę, choinkę, Zieloną Bramę. Ona śmieje się i zapewnia, że tak. Idę zatem na 2 piętro. Potem otwieram drzwi pokoju i podchodzę do okna. I wtedy dzieje się magia. Ten wspaniały widok jest tej nocy i jutrzejszego ranka tylko dla mnie. Idę pod gorący prysznic, a potem siadam na niezwykle szerokim parapecie z herbatą i obiadem. Mając poniżej całe piękno Gdańska.
Świętokrzyskie_4
Poniedziałek, 31 października 2022 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 121.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:46 | km/h: | 17.97 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 805m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na dziś trasa krótsza, bo to dzień powrotu do domu. Przyznaję, że przyłożyłam się do planowania tej trasy tylko do gminy Smyków, a więc do 75 km. Dalsze planowanie, to już był po prostu dojazd do stacji kolejowej Włoszczowa Północ przez gminy, na terenie których byłam już kiedyś rowerem. No i niestety tą niedbałość w planowaniu drugiej części trasy odczułam.
Pierwsze 75 km było fajne. Poranek trafił się mglisty i słoneczny jednocześnie, a do tego zimny. Drogi były dobre, no i atrakcje, zwłaszcza zamek w Chęcinach i ładny chęciński rynek. W kawiarni przy zamku skusiłam się nawet na kawę i coś słodkiego.
W drugiej części miałam głównie mocno obciążone ruchem szosy wojewódzkie. A z racji poniedziałku przed dniem Wszystkich Świętych, ruch był już zarówno świąteczny, jak i jeszcze roboczy. Nic przyjemnego. Jakoś przetrwałam. We Włoszczowie nie znalazłam żadnej godnej uwagi restauracji. Pierogarnia zamknięta, pizzeria też. Zostały jakieś kebaby, które mnie zupełnie nie przekonują. Żałowałam w tej sytuacji, że nie mam ze sobą dodatkowego liofa, w końcu było trochę czasu i miejsca, by zagotować wodę.
Zaliczone gminy: Morawica, Tokarnia, Chęciny, Sitkówka-Nowiny, Piekoszów, Strawczyn, Miedziana Góra, Mniów, Smyków.
Pierwsze 75 km było fajne. Poranek trafił się mglisty i słoneczny jednocześnie, a do tego zimny. Drogi były dobre, no i atrakcje, zwłaszcza zamek w Chęcinach i ładny chęciński rynek. W kawiarni przy zamku skusiłam się nawet na kawę i coś słodkiego.
W drugiej części miałam głównie mocno obciążone ruchem szosy wojewódzkie. A z racji poniedziałku przed dniem Wszystkich Świętych, ruch był już zarówno świąteczny, jak i jeszcze roboczy. Nic przyjemnego. Jakoś przetrwałam. We Włoszczowie nie znalazłam żadnej godnej uwagi restauracji. Pierogarnia zamknięta, pizzeria też. Zostały jakieś kebaby, które mnie zupełnie nie przekonują. Żałowałam w tej sytuacji, że nie mam ze sobą dodatkowego liofa, w końcu było trochę czasu i miejsca, by zagotować wodę.
Zaliczone gminy: Morawica, Tokarnia, Chęciny, Sitkówka-Nowiny, Piekoszów, Strawczyn, Miedziana Góra, Mniów, Smyków.
Świętokrzyskie_3
Niedziela, 30 października 2022 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 140.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:46 | km/h: | 18.14 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1333m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Był to dziwny poranek. Budzik zadzwonił, gdy jeszcze było ciemno, zgodnie z planem. A potem, niezgodnie z planem, zaczął padać deszcz. Sprawdziłam sytuację na mapie radarowej i uznałam, że warto to przeczekać. W ten sposób miałam dodatkową godzinę leżenia oraz... godzinę mniej czasu na jazdę. Nie lubię zaliczania gmin po ciemku, gdyż zaliczam po to by coś widzieć, a nie by nudzić się w ciemnościach i wyobrażać sobie widoki. Od początku zatem wiedziałam, że jeśli chcę zrobić zaplanowaną trasę, to wobec krótkiego dnia, nie mam czasu na obijanie się, ani na dodatkowe atrakcje.
Po deszczu poranek niestety jest mglisty, a na niebie wisi dużo niskich chmur, które skutecznie zasłaniają widoki na okoliczne wzgórza. Wjeżdżam na moment do Świętokrzyskiego Parku Narodowego i od razu myślę sobie, że fajniej by tu było być pieszo, a nie tak tylko na chwilę, rowerem. Początek trasy jest mocno pagórkowaty i bardzo żałuję, że akurat trafiła się taka pogoda! Z widoków nici. Pierwszą przerwę robię około 50 km trasy, na Orlenie w Łagowie. Kawa i zapiekanka są w sumie przy okazji. Głównym celem było uzupełnienie benzyny w butli od kuchenki, by wieczorem móc zagotować wodę na obiad, a rano na kawę.
Potem mijam tereny kopalniane. Przed jednym ze zjazdów przy kopalni spotykam starszą kobietę. Robię akurat zdjęcia i zaczynamy rozmowę. Lubię takie spotkania na trasie.
Dzień kończę w lesie, w okolicach Pierzchnicy. Uczucia mam mieszane. Z jednej strony mogę być zadowolona, gdyż przejechałam całą trasę na dziś zgodnie z planem, przed ciemnością. Z drugiej czuję niedosyt. Dzień jest już chyba zbyt krótki, by robić trasy tej długości w nowym terenie. W końcu nie o dystans tu chodzi, a nowe miejsca i czas, by je lepiej poznać.
Zaliczone gminy: Bieliny, Łagów, Baćkowice, Iwaniska, Bogoria, Pierzchnica.
Ciąg dalszy
Po deszczu poranek niestety jest mglisty, a na niebie wisi dużo niskich chmur, które skutecznie zasłaniają widoki na okoliczne wzgórza. Wjeżdżam na moment do Świętokrzyskiego Parku Narodowego i od razu myślę sobie, że fajniej by tu było być pieszo, a nie tak tylko na chwilę, rowerem. Początek trasy jest mocno pagórkowaty i bardzo żałuję, że akurat trafiła się taka pogoda! Z widoków nici. Pierwszą przerwę robię około 50 km trasy, na Orlenie w Łagowie. Kawa i zapiekanka są w sumie przy okazji. Głównym celem było uzupełnienie benzyny w butli od kuchenki, by wieczorem móc zagotować wodę na obiad, a rano na kawę.
Potem mijam tereny kopalniane. Przed jednym ze zjazdów przy kopalni spotykam starszą kobietę. Robię akurat zdjęcia i zaczynamy rozmowę. Lubię takie spotkania na trasie.
Dzień kończę w lesie, w okolicach Pierzchnicy. Uczucia mam mieszane. Z jednej strony mogę być zadowolona, gdyż przejechałam całą trasę na dziś zgodnie z planem, przed ciemnością. Z drugiej czuję niedosyt. Dzień jest już chyba zbyt krótki, by robić trasy tej długości w nowym terenie. W końcu nie o dystans tu chodzi, a nowe miejsca i czas, by je lepiej poznać.
Zaliczone gminy: Bieliny, Łagów, Baćkowice, Iwaniska, Bogoria, Pierzchnica.
Ciąg dalszy
Świętokrzyskie_2
Sobota, 29 października 2022 Kategoria do 150
Km: | 141.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:30 | km/h: | 18.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1066m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Budzik zadzwonił, gdy jeszcze było ciemno. Snu miałam zatem niewiele, no ale inaczej się nie dało. Do Drzewicy w końcu przyjechałam blisko północy a mimo, że to ostatnie dni października, nadal jest ciepło i w lasach już od wczesnego poranka można się spodziewać grzybiarzy. A przecież nie chcę gości na noclegu. Na samym początku dnia odwiedzam zamek w Drzewicy. Jest szaro i zamek robi raczej posępne wrażenie. Trasa, jak to podczas zaliczania gmin, mocno kluczy, w krótkim czasie przeskakuję pomiędzy aż trzema województwami: łódzkim, mazowieckim i świętokrzyskim. Jest pagórkowato, ale nie przeszkadza mi to, jedzie się przyjemnie.
Jadąc podziwiam drewniane domki. Wyglądają one świetnie, a często przy nich rosną piękne kwiaty. Często również widzę ścisłe połączenie starej, drewnianej architektury, z tą nowoczesną, gdy na jednym podwórku tuż obok siebie stoją stary, drewniany domek i okazały murowany dom.
Po 77 km jazdy docieram do Szydłowca. W mieście tym odwiedzam zamek oraz rynek z pięknym ratuszem. Z tablicy informacyjnej dowiaduję się, że z ratuszowej wieży rozpościera się piękny widok na miasto. Niestety jest zamknięte i nie mogę tam wejść.
Kawałek za Szydłowcem mijam festyn i ubrane w ludowe stroje panie. Wyglądają niesamowicie w tych kolorowych sukniach. Zatrzymuję się i pytam, czy mogę im zrobić zdjęcie. One się zgadzają i dzięki temu mam kilka fajnych zdjęć.
Mniej więcej 8 km przed Suchedniowem mam wypadek - kolizję z inną cyklistką. Było akurat w dół. Zabrałam się za wyprzedzanie jej, z zachowaniem dobrej odległości. Nie na gazetę, jak czasem potrafią się wyprzedzać rowerzyści. Kiedy byłam na jej wysokości, ona nagle, bez żadnego znaku, ostrzeżenia zaczęła skręcać w lewo. Wprost we mnie. W ułamku sekundy zdecydowałam, że mniejsze szkody będą jeśli przyspieszę, zamiast hamować. Zdążyłam jeszcze krzyknąć "kurwa, nieeee!" i spotkałyśmy się. Ona zaliczyła solidną glebę uderzając mnie w udo i tylne koło roweru. Ja, będąc w pędzie, utrzymałam rower. Oczywiście natychmiast do niej zawróciłam, bo gleba nastąpiła dokładnie na środku drogi i leżenie tam nie było zbyt bezpieczne. Na szczęście wstała o własnych siłach, podniosła buta, który jej spadł ze stopy podczas upadku. Chyba z 5 razy pytałam ją, czy na pewno wszystko ok. Twierdziła, że tak, choć wyglądała na lekko wystraszoną całym tym zdarzeniem. W sumie ja też byłam.
A potem było jeszcze więcej górek. Za którąś z kolejnych, schowaną w lesie, rozbiłam namiot, kończąc ten dzień.
Zaliczone gminy: Gielniów, Gowarczów, Wieniawa, Szydłowiec, Jastrząb, Mirów, Skarżysko Kościelne, Łączna.
Ciąg dalszy
Jadąc podziwiam drewniane domki. Wyglądają one świetnie, a często przy nich rosną piękne kwiaty. Często również widzę ścisłe połączenie starej, drewnianej architektury, z tą nowoczesną, gdy na jednym podwórku tuż obok siebie stoją stary, drewniany domek i okazały murowany dom.
Po 77 km jazdy docieram do Szydłowca. W mieście tym odwiedzam zamek oraz rynek z pięknym ratuszem. Z tablicy informacyjnej dowiaduję się, że z ratuszowej wieży rozpościera się piękny widok na miasto. Niestety jest zamknięte i nie mogę tam wejść.
Kawałek za Szydłowcem mijam festyn i ubrane w ludowe stroje panie. Wyglądają niesamowicie w tych kolorowych sukniach. Zatrzymuję się i pytam, czy mogę im zrobić zdjęcie. One się zgadzają i dzięki temu mam kilka fajnych zdjęć.
Mniej więcej 8 km przed Suchedniowem mam wypadek - kolizję z inną cyklistką. Było akurat w dół. Zabrałam się za wyprzedzanie jej, z zachowaniem dobrej odległości. Nie na gazetę, jak czasem potrafią się wyprzedzać rowerzyści. Kiedy byłam na jej wysokości, ona nagle, bez żadnego znaku, ostrzeżenia zaczęła skręcać w lewo. Wprost we mnie. W ułamku sekundy zdecydowałam, że mniejsze szkody będą jeśli przyspieszę, zamiast hamować. Zdążyłam jeszcze krzyknąć "kurwa, nieeee!" i spotkałyśmy się. Ona zaliczyła solidną glebę uderzając mnie w udo i tylne koło roweru. Ja, będąc w pędzie, utrzymałam rower. Oczywiście natychmiast do niej zawróciłam, bo gleba nastąpiła dokładnie na środku drogi i leżenie tam nie było zbyt bezpieczne. Na szczęście wstała o własnych siłach, podniosła buta, który jej spadł ze stopy podczas upadku. Chyba z 5 razy pytałam ją, czy na pewno wszystko ok. Twierdziła, że tak, choć wyglądała na lekko wystraszoną całym tym zdarzeniem. W sumie ja też byłam.
A potem było jeszcze więcej górek. Za którąś z kolejnych, schowaną w lesie, rozbiłam namiot, kończąc ten dzień.
Zaliczone gminy: Gielniów, Gowarczów, Wieniawa, Szydłowiec, Jastrząb, Mirów, Skarżysko Kościelne, Łączna.
Ciąg dalszy