Wpisy archiwalne w kategorii
do 200
Dystans całkowity: | 18929.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 155:33 |
Średnia prędkość: | 18.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.30 km/h |
Suma podjazdów: | 124713 m |
Liczba aktywności: | 110 |
Średnio na aktywność: | 172.08 km i 9h 09m |
Więcej statystyk |
Ósemki
Sobota, 13 lutego 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 174.95 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:36 | km/h: | 20.34 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 2.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 412m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z wiatrem i pod wiatr, we mgle, poniżej zera, na lekkim plusie, w terenie, na szosie, w miasteczkach i na wioskach.
Myszy mnie nie zjadły, ani ja ich :)
Zaliczone gminy: Strzelno, Kruszwica, Dobre, Zakrzewo, Bądkowo, Radziejów obszar wiejski, Radziejów miasto, Jeziora Wielkie (8 gmin).
Zdjęcia
Mapa:
Myszy mnie nie zjadły, ani ja ich :)
Zaliczone gminy: Strzelno, Kruszwica, Dobre, Zakrzewo, Bądkowo, Radziejów obszar wiejski, Radziejów miasto, Jeziora Wielkie (8 gmin).
Zdjęcia
Mapa:
Kłodawa
Sobota, 26 grudnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 170.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:43 | km/h: | 25.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 464m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jeśli ktoś z Was będzie szukał kiedyś stacji kolejowej w Kłodawie, to może się zdziwić. Aby tam trafić, trzeba... wyjechać z Kłodawy i trafić do zupełnie innej miejscowości. Jednak na budynku stacji stoi jak wół: KŁODAWA.
Szczegóły zaś :)
............................................................
Wiało. Mocno. Z wiatrem poleciałam po ostatnią nową gminę w tym roku... choć aby zaliczyć Ostrowite musiałam przez 14 km się szarpać z bocznym wiatrem, który chwilami zmieniał mi tor jazdy. Ciemność złapała mnie jeszcze przed Ślesinem. Łącznie 70km zrobiłam więc po ciemku. Jechałam bocznymi drogami. To zawsze dla mnie dość ciekawe doświadczenie, gdy jadę sama, gdy drogi są zupełnie puste i gdy jest kompletnie ciemno. Wszystko nie do końca realne. Jak niedopowiedziane.
I tak sobie jechałam i jechałam aż dotarłam do Kłodawy. Po drodze nie piłam nigdzie kawy, nie jadłam zapiekanek (z czasem było ciasno). Raz weszłam na stacji Hawa do toalety. Wtargałam tam ze sobą rower. Nie wiem po co :)).
Zdjęcia
Szczegóły zaś :)
............................................................
Wiało. Mocno. Z wiatrem poleciałam po ostatnią nową gminę w tym roku... choć aby zaliczyć Ostrowite musiałam przez 14 km się szarpać z bocznym wiatrem, który chwilami zmieniał mi tor jazdy. Ciemność złapała mnie jeszcze przed Ślesinem. Łącznie 70km zrobiłam więc po ciemku. Jechałam bocznymi drogami. To zawsze dla mnie dość ciekawe doświadczenie, gdy jadę sama, gdy drogi są zupełnie puste i gdy jest kompletnie ciemno. Wszystko nie do końca realne. Jak niedopowiedziane.
I tak sobie jechałam i jechałam aż dotarłam do Kłodawy. Po drodze nie piłam nigdzie kawy, nie jadłam zapiekanek (z czasem było ciasno). Raz weszłam na stacji Hawa do toalety. Wtargałam tam ze sobą rower. Nie wiem po co :)).
Zdjęcia
Na przedzimiu do Torunia
Sobota, 28 listopada 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 170.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:44 | km/h: | 22.09 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 439m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jest ich całkiem sporo. Gotowych tras, które tylko czekają
na swój czas. Ta… znowu musi poczekać. To niestety nie będzie dziś. Szkoda, ale
odpuszczam. Może spaść marznący deszczyk.
Nie lubię
Wstaję ledwie 20 minut wcześniej niż do pracy, tj. o 5:00. Leniwie jem śniadanie. W sumie…. nie spieszy mi się. Nie jadę nigdzie daleko. Analizowałam prognozy przez cały piątkowy wieczór. Toruń to jedyna w pełni bezpieczna opcja (jeśli idzie o opady, które mogą marznąć). Jeśli zaś chodzi o wiatr, to optymalnie nie będzie. Niestety. No i będzie zimno. Też niestety. Ja przecież nie lubię zimna.
Bieganie
Startuję ze sporym poślizgiem. Nic nie szkodzi – trzeba będzie – to docisnę. Gdy wsiadam na rower jest 6:40 i niebo powoli przestaje być czarne. Nowy dzień. Zaraz się zacznie. Jest zimno, -2 stopnie. Obiecuję sobie wielką kawę w Janowcu Wielkopolskim. Najpierw jednak muszę tam dojechać. W międzyczasie aż 2 razy schodzę z roweru, by pobiegać w miejscu i rozgrzać stopy. Działa. Gdy z daleka widzę stację Orlenu w Janowcu czuję mega radość. Wreszcie! Piję kawę, jem rogala. Gdy wychodzę – miła niespodzianka. Temperatura skoczyła do 0*C, jest 9:30. Wiele cieplej dziś nie będzie. Maksymalnie do +2 stopni i te 2 stopnie będą się trzymały przez…. 20 minut. Cóż, przedzimie.
Dublet
Wiele razy przy różnych okazjach leciałam przez Żnin. Nigdy nie byłam w centrum. Może dzisiaj? Dlaczego nie! Całkiem przyjemne to centrum. Gdyby tylko nie bruk! Od wstrząsów luzuje mi się lemondka (za słabo przykręciłam). Po chwili zapada się klamka przedniego hamulca. Co za podwójny pech… Zatrzymuję się. Dokręcam lemondkę, podciągam linkę hamulca. Trochę czasu zeszło. Wszystko w rękawiczkach, narzędzia głęboko w torbie. No ale po około 10 minutach jadę dalej. W Barcinie mogę decydować. Albo pojadę standardową trasą na Toruń, albo ją wydłużę o 20 km i polecę przez Inowrocław. Wybieram drugą opcję.
Grunt
Szybko zaczynam żałować. Droga na Inowrocław to ból. Wiatr i zimno mocno przeszkadzają. W dodatku jest spory ruch. Przez Inowrocaław przelatuję. Nie wjeżdżam do centrum. Z czasem jest ciasno, mocno na styk. Tuż za miastem jakieś roboty drogowe, lecę więc gruntem.
Gdzie te dziury?
Ta wiocha nazywa się Wonorze. To tu zrobiłam sobie krzywdę. To już końcówka walki z przeszkadzającym wiatrem. Depczę mocno, lekko wykrzywiam lewą nogę, naciskam i… czuję okropny, ostry ból w kolanie. Do Torunia jeszcze 38 km. Zastanawiam się, czy dam radę dojechać. Kręcę prawą, zdrową nogą. Prawa jest słabsza. Kładę się na lemondce. Staram się nie myśleć o bólu. Kilometry uciekają powoli. Gniewkowo. Droga przez las do Torunia. Początek jest tam dziurawy. Chociaż…. zaraz… gdzie te dziury? Zamiast dziur – nowy asfalt. A to miła niespodzianka!
Śnieg
Jazda z kontuzją kosztuje drogo. Boliiiii. A tu trzeba cisnąć cały czas. Jakoś udaje mi się zdążyć na pociąg. Mam 10 minut zapasu. Szybko szukam właściwego peronu, bilet kupuję już w pociągu. Gdy z niego wysiadam – pada śnieg. Kolano boli niemożliwie. Z trudem wlekę się do domu.
Mapa:
ZDJĘCIA
Nie lubię
Wstaję ledwie 20 minut wcześniej niż do pracy, tj. o 5:00. Leniwie jem śniadanie. W sumie…. nie spieszy mi się. Nie jadę nigdzie daleko. Analizowałam prognozy przez cały piątkowy wieczór. Toruń to jedyna w pełni bezpieczna opcja (jeśli idzie o opady, które mogą marznąć). Jeśli zaś chodzi o wiatr, to optymalnie nie będzie. Niestety. No i będzie zimno. Też niestety. Ja przecież nie lubię zimna.
Bieganie
Startuję ze sporym poślizgiem. Nic nie szkodzi – trzeba będzie – to docisnę. Gdy wsiadam na rower jest 6:40 i niebo powoli przestaje być czarne. Nowy dzień. Zaraz się zacznie. Jest zimno, -2 stopnie. Obiecuję sobie wielką kawę w Janowcu Wielkopolskim. Najpierw jednak muszę tam dojechać. W międzyczasie aż 2 razy schodzę z roweru, by pobiegać w miejscu i rozgrzać stopy. Działa. Gdy z daleka widzę stację Orlenu w Janowcu czuję mega radość. Wreszcie! Piję kawę, jem rogala. Gdy wychodzę – miła niespodzianka. Temperatura skoczyła do 0*C, jest 9:30. Wiele cieplej dziś nie będzie. Maksymalnie do +2 stopni i te 2 stopnie będą się trzymały przez…. 20 minut. Cóż, przedzimie.
Dublet
Wiele razy przy różnych okazjach leciałam przez Żnin. Nigdy nie byłam w centrum. Może dzisiaj? Dlaczego nie! Całkiem przyjemne to centrum. Gdyby tylko nie bruk! Od wstrząsów luzuje mi się lemondka (za słabo przykręciłam). Po chwili zapada się klamka przedniego hamulca. Co za podwójny pech… Zatrzymuję się. Dokręcam lemondkę, podciągam linkę hamulca. Trochę czasu zeszło. Wszystko w rękawiczkach, narzędzia głęboko w torbie. No ale po około 10 minutach jadę dalej. W Barcinie mogę decydować. Albo pojadę standardową trasą na Toruń, albo ją wydłużę o 20 km i polecę przez Inowrocław. Wybieram drugą opcję.
Grunt
Szybko zaczynam żałować. Droga na Inowrocław to ból. Wiatr i zimno mocno przeszkadzają. W dodatku jest spory ruch. Przez Inowrocaław przelatuję. Nie wjeżdżam do centrum. Z czasem jest ciasno, mocno na styk. Tuż za miastem jakieś roboty drogowe, lecę więc gruntem.
Gdzie te dziury?
Ta wiocha nazywa się Wonorze. To tu zrobiłam sobie krzywdę. To już końcówka walki z przeszkadzającym wiatrem. Depczę mocno, lekko wykrzywiam lewą nogę, naciskam i… czuję okropny, ostry ból w kolanie. Do Torunia jeszcze 38 km. Zastanawiam się, czy dam radę dojechać. Kręcę prawą, zdrową nogą. Prawa jest słabsza. Kładę się na lemondce. Staram się nie myśleć o bólu. Kilometry uciekają powoli. Gniewkowo. Droga przez las do Torunia. Początek jest tam dziurawy. Chociaż…. zaraz… gdzie te dziury? Zamiast dziur – nowy asfalt. A to miła niespodzianka!
Śnieg
Jazda z kontuzją kosztuje drogo. Boliiiii. A tu trzeba cisnąć cały czas. Jakoś udaje mi się zdążyć na pociąg. Mam 10 minut zapasu. Szybko szukam właściwego peronu, bilet kupuję już w pociągu. Gdy z niego wysiadam – pada śnieg. Kolano boli niemożliwie. Z trudem wlekę się do domu.
Mapa:
ZDJĘCIA
Podkowa
Sobota, 24 października 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 177.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:16 | km/h: | 24.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 490m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
"Ludzie tłoczą się w ekspresach, ale nie wiedzą czego szukają. Niespokojnie kręcą się w kółko...
I dorzucił:
- Nie warto..."
I dorzucił:
- Nie warto..."
Lubię jeździć koleją oraz łączyć kolej i rower.
Stój!
Mglisty poranek traktuję jako zapowiedź szarego dnia. Do Konina jadę pociągiem Kolei Wielkopolskich. Miła, wygodna podróż. W Koninie szarość. Mgły pouciekały, zostały chmury. Wylatuję na DK 92 i szybko popełniam pierwszy błąd. Na szczęście mam nawyk częstego zerkania na to co pokazuje GPS. Jadę sobie żwawo i nagle widzę, że to nie tutaj. Trzeba było zjechać z krajówki, a tymczasem pomykam beztrosko w stronę Warszawy.... Prrrr! Stój! Wracaj!
Nie zawsze
Nie ma gdzie nawrócić. Barierki. Jadę więc chwilę krajówką pod prąd. Na szczęście jest pobocze i na szczęście nie widzi tego żadna policja :). Jeździłam piękniejsze trasy. Ciekawsze, bardziej widokowe. Tu nie ma niczego godnego uwagi. Raz po raz robię zdjęcia, by tą nijakość uchwycić. Jadę bezbłędnie aż do Tuliszkowa. Tu znowu zamyślenie wyprowadza mnie na manowce, ale tylko na chwilę. Ten podjazd zaczynałam zupełnie niepotrzebnie.
....Rzecz jest w tym, że nie zawsze trzeba ciągnąć pod górę. Czasem z podjazdu należy zawrócić. Zwolnić hamulce i z impetem puścić się w dół...
Tak jakby
No to jaaaadę! Pierwsza część wycieczki jest przyjemniejsza. To boczne drogi, ruch mały. Dobre nawierzchnie. Jadę szosówką. Jadę szybko. Wiatr nie wieje. Cisza. Można szaleć, robić dowolne zygzaki. Moja trasa ma kształt podkowy. Przez brak wiatru cały czas jest tak samo łatwo i lekko. Czuję, że mogłabym pojechać szybciej, ale hamuje mnie świadomość, że ledwo co wyleczyłam ostre zapalenie krtani. Jadę więc spokojnie, na zupełnym luzie, nie przykładam się. A rower jedzie tak jakby sam. Do Malanowa jadę trzycyfrówką. Nie jest to przyjemna droga. Dość duży ruch. Na 99 km trasy zatrzymuję się na Orlenie i biorę dużą kawę. Początkowo planowałam pić kawę w Turku, ale to jeszcze kawałek drogi. Z czasem stoję świetnie. Zatrzymuję się więc w Malanowie.
Zapas
Zaraz po wyjeździe z Turku mijam wielkie kominy elektrowni Adamów. Za Turkiem (po krótkim kawałku na średnio ruchliwej krajówce) drogi już spokojniejsze. Cały czas jedzie mi się bardzo dobrze. Nie czuję żadnego zmęczenia. W Kole jestem z prawie godzinnym zapasem czasu. Co tu robić? Idę na herbatkę i zapiekankę, a potem leniwie, z nóżki na nóżkę, toczę się na dworzec kolejowy.
Mapa:
Zaliczone gminy: Rychwał, Grodziec, Tuliszków, Mycielin, Stawiszyn, Ceków Kolonia, Malanów, Kawęczyn, Turek teren wiejski, Turek miasto, Przykona, Władysławów, Brudzew, Osiek Mały (14 gmin).
ZDJĘCIA
Stój!
Mglisty poranek traktuję jako zapowiedź szarego dnia. Do Konina jadę pociągiem Kolei Wielkopolskich. Miła, wygodna podróż. W Koninie szarość. Mgły pouciekały, zostały chmury. Wylatuję na DK 92 i szybko popełniam pierwszy błąd. Na szczęście mam nawyk częstego zerkania na to co pokazuje GPS. Jadę sobie żwawo i nagle widzę, że to nie tutaj. Trzeba było zjechać z krajówki, a tymczasem pomykam beztrosko w stronę Warszawy.... Prrrr! Stój! Wracaj!
Nie zawsze
Nie ma gdzie nawrócić. Barierki. Jadę więc chwilę krajówką pod prąd. Na szczęście jest pobocze i na szczęście nie widzi tego żadna policja :). Jeździłam piękniejsze trasy. Ciekawsze, bardziej widokowe. Tu nie ma niczego godnego uwagi. Raz po raz robię zdjęcia, by tą nijakość uchwycić. Jadę bezbłędnie aż do Tuliszkowa. Tu znowu zamyślenie wyprowadza mnie na manowce, ale tylko na chwilę. Ten podjazd zaczynałam zupełnie niepotrzebnie.
....Rzecz jest w tym, że nie zawsze trzeba ciągnąć pod górę. Czasem z podjazdu należy zawrócić. Zwolnić hamulce i z impetem puścić się w dół...
Tak jakby
No to jaaaadę! Pierwsza część wycieczki jest przyjemniejsza. To boczne drogi, ruch mały. Dobre nawierzchnie. Jadę szosówką. Jadę szybko. Wiatr nie wieje. Cisza. Można szaleć, robić dowolne zygzaki. Moja trasa ma kształt podkowy. Przez brak wiatru cały czas jest tak samo łatwo i lekko. Czuję, że mogłabym pojechać szybciej, ale hamuje mnie świadomość, że ledwo co wyleczyłam ostre zapalenie krtani. Jadę więc spokojnie, na zupełnym luzie, nie przykładam się. A rower jedzie tak jakby sam. Do Malanowa jadę trzycyfrówką. Nie jest to przyjemna droga. Dość duży ruch. Na 99 km trasy zatrzymuję się na Orlenie i biorę dużą kawę. Początkowo planowałam pić kawę w Turku, ale to jeszcze kawałek drogi. Z czasem stoję świetnie. Zatrzymuję się więc w Malanowie.
Zapas
Zaraz po wyjeździe z Turku mijam wielkie kominy elektrowni Adamów. Za Turkiem (po krótkim kawałku na średnio ruchliwej krajówce) drogi już spokojniejsze. Cały czas jedzie mi się bardzo dobrze. Nie czuję żadnego zmęczenia. W Kole jestem z prawie godzinnym zapasem czasu. Co tu robić? Idę na herbatkę i zapiekankę, a potem leniwie, z nóżki na nóżkę, toczę się na dworzec kolejowy.
Mapa:
Zaliczone gminy: Rychwał, Grodziec, Tuliszków, Mycielin, Stawiszyn, Ceków Kolonia, Malanów, Kawęczyn, Turek teren wiejski, Turek miasto, Przykona, Władysławów, Brudzew, Osiek Mały (14 gmin).
ZDJĘCIA
Setki gardeł
Niedziela, 4 października 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 161.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 869m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano jest ciepło. Aż 12*C. Jaka ta odmiana po poprzedniej
nocy! Tym razem zwijanie się idzie mi szybko. Jest szaro. Ta szarość to nie
tylko kończąca się powoli noc, ale też chmury. Mżawka. Pojawia się tylko przez
chwilę i chyba wyłącznie po to, aby mogła wyjść tęcza. Delikatna tęcza o
wschodzie słońca.
Tylko dla mnie
Po polach dostojnie spacerują żurawie. Dwie pary, dość daleko od siebie. Nawołują się, a ich krzyk niesie się w porannym, rześkim powietrzu. Pustymi drogami jadę do Cedyni. Trasa nie wgłębia się w miasteczko. Ale mam ochotę je zobaczyć bliżej. Wjeżdżam. A w zasadzie zjeżdżam - ostro w dół. A potem wjeżdżam - ostro pod górę. Co za ciekawe miejsce! Wszystko to jednak bije na głowę zjazd do Mętna. Widać je w dole: lekkie mgiełki, częściowo wybarwione już jesiennie drzewa, dachy, wieża kościoła. Zdjęcie! Zrobię zdjęcie! Ale jak? Serpentyny. Nie ma gdzie przystanąć. A zatem... jest to widok tylko dla mnie. Nikomu go nie pokażę.
Kilkaset gardeł
W Chojnie na chwilę przystaję na Cmentarzu Wojennym, idę pod pomnik, pod ruiny kościółka. No i zaczynam jazdę krajówką. DK31 - długi odcinek aż do Widuchowej, całe 50 km. Trochę strach. Ale jak się okazuje – zupełnie niepotrzebne są moje obawy. Być może są dni i godziny, gdy lepiej się tu nie pokazywać na rowerze, ale w niedzielę rano jest to piękna, pusta droga. Idealnie równa. Koła same się toczą po takiej szosie. W uszach szum wiatru. I tak aż do Widuchowej.
Bielkowo - ptaki szykują się do odlotu do ciepłych krajów. Zbierają się w wielkie grupy. Obsiadają drzewa, przekrzykują się. Świergot dobywający się z kilkuset gardeł. Niesamowite słuchowisko. Trzepot setek skrzydeł, gdy podrywają się do lotu, aby sfrunąć z drzew na pola. Czarne od ptaków niebo.
Same pagórki, ale jazda idzie mi dziś sprawnie. Góra – dół. Jeszcze trochę i już jest – Stargard Szczeciński. Stąd odjeżdża mój EIC do Poznania. Szybka wizyta w centrum, zapiekanka i kawa na stacji.
Bajka
W pociągu: oczywiście w moim wagonie nie ma miejsc na rowery, ale pociąg jest pełen i ładowanie się do przedziału z miejscem na rowery to ryzykowanie, że całą drogę spędzę na korytarzu. Miało być luksusowo. Wchodzę więc do mojego wagonu. Rower stawiam na jego końcu. Siadam na przydzielonej miejscówce. Za mną facet z małym dzieckiem. Znowu hałas: całą drogę oglądają na kompie skrzekliwą bajkę, z monotonnym podkładem muzycznym, od którego można wpaść w trans. Mała raz po raz drze się ile sił.
A reszta?
Kupuję bilet na rower. Konduktor idzie rozmienić kasę, aby wydać mi resztę. I... przepada. A moje 40 zł? ... Już planuję iść szukać dziada, gdy widzę, że idzie. Ale... nie do mnie. Zaczepiam go więc i napominam. Udaje zdziwionego ale mówi, że przyniesie. Nigdy bym nie pomyślała, że rozmienianie pieniędzy w pociągu (w którym jest oblegany przez podróżnych WARS) może być tak skomplikowane, by trwać ponad godzinę!
Cisza
Wieczorny przejazd przez Poznań. Dziś wyjątkowo zatłoczony. Warkot samochodów. Znowu hałas. A potem cisza. Wreszcie trochę ciszy.
Mapa:
Zaliczone gminy:
Cedynia, Widuchowa, Gryfino (3 gminy).
ZDJĘCIA
Tylko dla mnie
Po polach dostojnie spacerują żurawie. Dwie pary, dość daleko od siebie. Nawołują się, a ich krzyk niesie się w porannym, rześkim powietrzu. Pustymi drogami jadę do Cedyni. Trasa nie wgłębia się w miasteczko. Ale mam ochotę je zobaczyć bliżej. Wjeżdżam. A w zasadzie zjeżdżam - ostro w dół. A potem wjeżdżam - ostro pod górę. Co za ciekawe miejsce! Wszystko to jednak bije na głowę zjazd do Mętna. Widać je w dole: lekkie mgiełki, częściowo wybarwione już jesiennie drzewa, dachy, wieża kościoła. Zdjęcie! Zrobię zdjęcie! Ale jak? Serpentyny. Nie ma gdzie przystanąć. A zatem... jest to widok tylko dla mnie. Nikomu go nie pokażę.
Kilkaset gardeł
W Chojnie na chwilę przystaję na Cmentarzu Wojennym, idę pod pomnik, pod ruiny kościółka. No i zaczynam jazdę krajówką. DK31 - długi odcinek aż do Widuchowej, całe 50 km. Trochę strach. Ale jak się okazuje – zupełnie niepotrzebne są moje obawy. Być może są dni i godziny, gdy lepiej się tu nie pokazywać na rowerze, ale w niedzielę rano jest to piękna, pusta droga. Idealnie równa. Koła same się toczą po takiej szosie. W uszach szum wiatru. I tak aż do Widuchowej.
Bielkowo - ptaki szykują się do odlotu do ciepłych krajów. Zbierają się w wielkie grupy. Obsiadają drzewa, przekrzykują się. Świergot dobywający się z kilkuset gardeł. Niesamowite słuchowisko. Trzepot setek skrzydeł, gdy podrywają się do lotu, aby sfrunąć z drzew na pola. Czarne od ptaków niebo.
Same pagórki, ale jazda idzie mi dziś sprawnie. Góra – dół. Jeszcze trochę i już jest – Stargard Szczeciński. Stąd odjeżdża mój EIC do Poznania. Szybka wizyta w centrum, zapiekanka i kawa na stacji.
Bajka
W pociągu: oczywiście w moim wagonie nie ma miejsc na rowery, ale pociąg jest pełen i ładowanie się do przedziału z miejscem na rowery to ryzykowanie, że całą drogę spędzę na korytarzu. Miało być luksusowo. Wchodzę więc do mojego wagonu. Rower stawiam na jego końcu. Siadam na przydzielonej miejscówce. Za mną facet z małym dzieckiem. Znowu hałas: całą drogę oglądają na kompie skrzekliwą bajkę, z monotonnym podkładem muzycznym, od którego można wpaść w trans. Mała raz po raz drze się ile sił.
A reszta?
Kupuję bilet na rower. Konduktor idzie rozmienić kasę, aby wydać mi resztę. I... przepada. A moje 40 zł? ... Już planuję iść szukać dziada, gdy widzę, że idzie. Ale... nie do mnie. Zaczepiam go więc i napominam. Udaje zdziwionego ale mówi, że przyniesie. Nigdy bym nie pomyślała, że rozmienianie pieniędzy w pociągu (w którym jest oblegany przez podróżnych WARS) może być tak skomplikowane, by trwać ponad godzinę!
Cisza
Wieczorny przejazd przez Poznań. Dziś wyjątkowo zatłoczony. Warkot samochodów. Znowu hałas. A potem cisza. Wreszcie trochę ciszy.
Mapa:
Zaliczone gminy:
Cedynia, Widuchowa, Gryfino (3 gminy).
ZDJĘCIA
GMRDP (4)
Wtorek, 25 sierpnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia, GMRDP 2015
Km: | 190.27 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2733m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nocą nie padało,
namiot mam suchy. Nie ma też rosy. Za to wieje i niebo jest zaciągnięte
chmurami. Zwijam się z noclegu i jadę w trasę. Krótko po ruszeniu dogania
mnie... Wąski! Fajnie się spotkać, ale wszystko wskazuje na to, że niestety nie
pojedziemy długo razem. Arek całą noc był w drodze. Męczy go senność. Docieramy
razem do Otmuchowa. Tam Wąski żegna się ze mną. Jedzie na zakupy i być może na
jakąś drzemkę. Mówi, że spotkamy się dopiero na mecie. Ze śmiechem stwierdzam,
że tego przecież nie wiemy – być może jeszcze mnie dogoni. I są to prorocze
słowa.
Wanny
Droga nr 44 z Otmuchowa do Paczkowa jest tragiczna – ruch bardzo duży i są to prawie same TIRy z naczepami typu „wanna”. Prawie płasko, ale z potężnym wiatrem w twarz. Jadę sama. Tyłek mam paskudnie otarty. Walczę z bólem tyłka i z tym wiatrem. W końcu z ponurego nieba zaczyna padać. Ubieram deszczówkę i jadę. Często się odwracam, gdy widzę stado TIRów uciekam na trawę z boku drogi. Pobocza brak, jest wąsko, a TIRy nie bardzo chcą hamować i zachowywać bezpieczną odległość przy wyprzedzaniu. Osobówki z naprzeciwka wyprzedzają kolumny TIRów. To co się tu wyprawia, to jakiś horror. Włączam lampki przednią i tylną w trybie migającym. Deszcz przechodzi w wredną ulewę. Sino. Akurat mijam przystanek autobusowy, więc szybko się chowam i przeczekuję najgorsze. Zimno. Mokro. TIR za TIRem.
Kot w jaskini
Wjazdem do Złotego Stoku kończę jazdę upiorną krajówką i zaczynam objazd Kotliny Kłodzkiej. Znam i lubię Kotlinę. To tu Klan uczył mnie jazdy w dolnym chwycie. Leśny podjazd do Lądka to prawdziwa uczta dla oka. Jest cudnie zielono! Niestety cały czas pada i jest zimno. Zaczynają mnie z tego zimna boleć kolana. W Lądku szukam pizzerii Abakus, ale jest nieczynna. Przemoczona i głodna jadę dalej aż do Stronia Śląskiego. Tu wbijam się do restauracji Jaskinia. Biorę pstrąga, frytki, surówkę, gorącą herbatę i dochodzę do siebie po solidnym wymarznięciu. Przede mną nieprzyjemny wjazd na Puchaczówkę. Tego podjazdu akurat nie lubię. Łyso tu i prawie zawsze mocno wieje. Dziś nie ma wyjątku i też wieje. W Idzikowie trochę się zagapiam i zamiast odbić w szutrowy skręt w lewo, jadę prosto. Ale szybko to wykrywam i od razu zawracam. Droga jest wąska, ciągle góra-dół. Pada co chwilę, wieje, zimno. Co za wredna pogoda! Kolana bolą. Uuuuu! Aaaaaa!
Narto-rolki
Przed Różanką spotykam jednego z naszych i trochę jedziemy razem. Potem on odskakuje na podjeździe. Doganiam 2 sakwiarzy – dziewczynę i chłopaka. Gadamy trochę, opowiadam o maratonie. Sympatyczne spotkanie. Przed Zieleńcem doganiam chłopaka, który na narto-rolkach ćwiczy narciarstwo biegowe. Ostro pędzi i trudno go dogonić, ale w końcu się udaje. Chwilę gadamy. Przebiegł tak już 50km! Jadę do Zieleńca. Na końcu podjazdu ubieram się ciepło na zjazd, zjadam kanapkę i ruszam w dół.
W szaleństwie i desperacji
Jeszcze chwila i będzie ciemno. W dole palą się już światła. Fajnie to wygląda. Daję po hamulcach, by zrobić fotkę i wtedy brzdęk! Prawa klamka się zapadła! A szlag by to – wygląda na to, że zerwałam linkę tylnego hamulca. Nie bardzo widzę możliwość jazdy z taką awarią. Jazda z jednym hamulcem w górach to słaby pomysł, zwłaszcza, że nie wiem jak tu wygląda stan linki. Próbuję trochę zjechać, ale idzie to fatalnie. Zaczynam więc schodzić. Jeszcze to do mnie nie dociera, napieram w dół mimo wszystko w myśl zasady – lepiej powoli do przodu niż stać w miejscu. Idąc piszę smsa, że poszła linka i nie mam zapasu i nie umiem zmienić. Pytam czy ktoś może mi jakoś pomóc. Na początku jest cisza. Idę i czuję straszny smutek. Do mety brakuje tylko i aż 187km. Przez głupią awarię będę musiała się wycofać. Przecież nikt nie przyjedzie późnym wieczorem na odosobnioną, pogrążoną w ciemności górę by mnie wyratować z opresji. W przypływie szaleństwa i desperacji postanawiam iść do mety pieszo. Schodzę więc z Zieleńca. W lasach pracują olbrzymie leśne kombajny. Ścinają drzewa, łapią je, tną na części i układają, przy pomocy ogromnych szczypiec, w stosy. Oświetlone jak statki kosmiczne. W późnowieczornej ciszy trzask upadających drzew brzmi upiornie.
Zalecenia
Naraz rozdzwania się mój telefon. Napływają też smsy. Pomysły są różne. Jedni zalecają zejście do Kudowy, inni każą zjeżdżać na 1 hamulcu, kolejni mówią, że mam się nie poddawać, jeszcze inni próbują załatwić ekipę ratunkową. W moim imieniu uzyskują zgodę Daniela na pomoc z zewnątrz. Genialnym pomysłem rzuca Tomek. Zaleca bym wróciła do Zieleńca. Widział tam kolarskie zgrupowanie. Może kolarze tam nocują. Jeśli tak, to z pewnością ktoś ma linkę i umie ją założyć. W dodatku do Zieleńca jest pod górę – nie trzeba używać hamulców – można jechać. To wspaniały pomysł! Wstępuje we mnie energia i wiara, że może nie wszystko stracone. Idąc/ jadąc odbieram kolejne telefony i smsy. Aż nie nadążam. Nie wszystkie daję radę przeczytać. Niektórzy się skarżą, że nie idzie się do mnie dodzwonić, bo ciągle jest zajęte! Odbieram telefon co chwilę. Dzwoni do mnie ktoś mówiąc, że jest chłopak z okolicy, co zna się na serwisie i przyjadą ekipą autem do Zieleńca. Pyta czy potrzebuję czegoś jeszcze. Mam pustkę w głowie. Na myśl przychodzi mi jedynie… sucha bułka. Mówię więc: tak – przyda się sucha bułka.
Zrobię pani herbatę!
W Zieleńcu ciemno. Hotele pozamykane, na portierniach pusto, palą się tylko mdłe światła. Ekipa ma być za 40 minut. Zimno! Siadam w nieczynnym ogródku na krzesełku z metalu. Dostaję dreszczy. Łażę więc po Zieleńcu i zauważam stację GOPRu. Pali się światło, przez okno widzę faceta. Pukam. Od razu mówię, że nie potrzebuję pomocy medycznej, a jedynie przeczekać, bo jest zimno, mam na sobie tylko lichy strój kolarski i awarię roweru. Pan mówi, że nie da rady, bo on właśnie kończy pracę na dziś, a stacja nie jest czynna całą dobę. Przepraszam więc za zawracanie głowy, a pan zamyka drzwi. Nim zdążyłam pochwycić za rower, drzwi się otwarły z powrotem:
- No ale gdzie pani pójdzie?
- Nigdzie, tu gdzieś usiądę w nieczynnym ogródku.
- Ale jest zimno.
- Wiem, ale nic innego mi nie pozostaje.
- No dobra, niech pani wejdzie, zrobię pani herbatę.
Ekipa ratunkowa
Jestem przeszczęśliwa. Piję herbatę, jem swoje bułki, w tle leci jakiś film i gadamy. Im dłużej gadam, tym większe jest jego zdziwienie. Że trasa tak daleka, że jadę i nocuję sama. Pyta, czy się nie boję. W tym momencie zaczynam się zastanawiać... Może taka samotna jazda faktycznie jest średnio bezpieczna?... Nie mija nawet 40 minut i przyjeżdża ekipa. Okazuje się, że... linka wcale nie jest zerwana – ona jakoś dziwnie się wysmyknęła i stąd zapaść klamki i niedziałający hamulec. Prawdopodobnie winne były starte klocki hamulcowe. Mam zapasowe. Zakładają je i rower działa! Dają mi też napój, jabłko, gruszkę, orzeszki i bułkę. To zupełnie niesamowite – ludzie, których widzę pierwszy raz na oczy przyjechali późną porą specjalnie po to by mi pomóc. Zupełnie bezinteresownie i z wielką życzliwością. Serdecznie dziękuję!
Pokój na godziny
Zjeżdżam z Zieleńca. Podczas zjazdu dogania mnie Wąski. A to miła niespodzianka! Jedziemy razem aż do DK8 i aż do Kudowy. Zjazd dłuuugi. I ziiiimno. Zmarzliśmy strasznie, więc wbijamy się na obiad do restauracji przy BP. Zupy są pyszne i… na tym koniec. Drugie danie jest niejadalne. Ryba smakuje jakby moczyła się tydzień w płynie do mycia naczyń. Frytki są obrzydliwie tłuste. Nie ryzykuję i nie jem tego (Wąski jest niemożliwy – je ten wstrętny posiłek!). Potem bierzemy po kawie. Wąski idzie do kibla, a ja w tym czasie kładę głowę na stół i zasypiam snem twardym. Gdy mnie budzi, nie bardzo wiem co jest grane. Czuję niewytłumaczalny strach. Panikę wręcz. Proponuję, że może się zrzucimy i jak mają tu jakiś pokój, to prześpimy się z 2 godzinki. Zgodnie stwierdzamy, że to dobry pomysł. Idę więc do kobiety z obsługi i zagaduję:
- Czy są tu jakieś miejsca noclegowe? Ja i ten pan potrzebujemy pokój na 2-3 godzinki. (Uśmiecham się by sprawić dobre wrażenie)
- My tu nie prowadzimy pokoi na godziny, proszę pani! – odpowiada kobieta.
Dopiero w tym momencie dociera do mnie jak ona mogła to zrozumieć...
Niezła zajawka
Wychodzimy z restauracji. Jest wściekle zimno. Arek zagaduje towarzystwo z flaszkami siedzące przy stoliku. Dyskusja nabiera kolorów.
- Gdzie jedziecie?
- Na Karłów.
- Na Karłów? Teraz?! Niezła zajawka! Macie namiot? Zresztą nawet jak nie macie, to nic.Jak się mocno kochacie, to się przytulicie i nie zmarzniecie!
Skręca mnie ze śmiechu. Aż ledwo mogę jechać.
Pion i poziom
Podjazd do Karłowa nie jest straszny, ani bardzo trudny. Jest za to długi. Spać chce mi się strasznie. Mam problemy z wyczuciem pionu i poziomu. Mam wrażenie, że jadąc rowerem nie jestem ustawiona prostopadle do ulicy, a równolegle. Chwieję się, tracę pion. Parę razy prawie spadam z roweru. Na chwilę siadam na ulicy. Patrzę w bok, chcę rozbić namiot. Ale z boku drogi przepaść... W Karłowie dobijam się do jakiejś chałupy. Jest 4 nad ranem. Czyli wcale nie noc, a dzień! Czwarta nad ranem. Więc każdy powinien być już na nogach, chętny by przyjąć pod dach zmęczoną rowerzystkę. Ale nic z tego. Nie udaje się. Zaczynamy więc zjazd. Koszmarnie, mam wrażenie, że nie jadę, a płynę. Widok mi się rozmywa, faluje. Na leśnym parkingu razem z Wąskim znajdujemy schowane miejsce między drzewami. On jedzie dalej, ja rozbijam namiot i idę spać.
Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.25 - 05:55 Jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:10 Poobcierana jestem do krwi. ale nikogo tu nie ma, mine wiec moge miec niewyrazna. od jazdy na stojaco nieco bola kolana.
» 2015.08.25 - 07:38 Kawalek jechalam z Waskim, ktory jechal cala noc bez spania. 828km, on do sklepu i moze drzemka, ja jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:58 Od Otmuchowa krajowka. kolumny tirow ‚wanny’, brak pobocza. jak slysze, ze jada, to uciekam na pobocze i przeczekuje. Upiornie. strach.
» 2015.08.25 - 08:31 Ulewa, siedze na przystanku.
» 2015.08.25 - 10:01 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK11
» 2015.08.25 - 10:34 Piekny podjazd ze Zlotego Stoku. W Kotlinie juz jezdzilam. lubie tu byc :-)
» 2015.08.25 - 12:40 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK12
» 2015.08.25 - 12:45 Stronie. Pizzeria abakus w Ladku byla nieczynna. glodna i przemoczona nadaremnie latalam po rynku. teraz siedze w ‚jaskini’ w Stroniu i czekam na pstraga, frytki i surowke. herbata juz jest :-). mozna tu byc z rowerem. dopiero co przestalo padac. Jest tez zimno. 12-15st w deszczu to dotkliwy chlod.
» 2015.08.25 - 15:27 Leje. i caly czas silny, zimny wiatr w twarz. jest mocno zimno.
» 2015.08.25 - 16:51 Mam duzy problem z kolanami, od zimna i deszczu bola. Lepiej jest w nogawkach, ale jak probuje zdjac, to bol niestety wraca. musze je miec caly czas :(. jade powolutku, a czasem nie jade wcale. moze do niedzieli doczlapie ;-) pozdrawia Was kot, ktory ma wstret do zimna i deszczu.
» 2015.08.25 - 17:05 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK13
» 2015.08.25 - 20:37 Zieleniec. zerwalam linke hamulca tylnego.
» 2015.08.25 - 20:42 Ktos moze jakos poratowac? nie mam zapasu, nie umiem zmienic.
» 2015.08.25 - 21:22 To chyba koniec zabawy i maratonu nie ukoncze. ryczec mi sie chce. schodze pieszo z Zielenca. Mam 1 hamulec, a nie wiem w jakim stanie jest linka. zjazd ostry, nie ryzykuje. zal jak cholera. nie myslalam, ze tak to sie skonczy. planowalam dzis jechac cala noc. non stop az do mety. To chyba tyle.
» 2015.08.25 - 22:53 Wrocilam do Zielenca i czekam na pomoc. jada do mnie! a ja siedze w stacji gopru.
» 2015.08.25 - 23:33 Jade dalej!
» 2015.08.26 - 01:17 Serdecznie dziekuje Wam wszystkim za wsparcie! takiego wielkiego odzewu sie nie spodziewalam. Idac najpierw w dol z Zielenca, a potem tam wracajac non stop odbieralam tel. i smsy (do teraz mam 18 nieprzeczytanych). A najwspanialsze jest to, ze dzieki tej szybkiej akcji (calosc 3godz) moge jechac dalej :-):-) zjazd z Zielenca do Kudowy wyziebil bardzo. Dogonil mnie Waski. w Kudowie jemy na bp obiad. muli mnie strasznie, zasypiam nad talerzem.
» 2015.08.26 - 01:18 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK14.
» 2015.08.26 - 04:56 Spie kawalek przed Radkowem, bo przewracalam sie z niewyspania.
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
Wanny
Droga nr 44 z Otmuchowa do Paczkowa jest tragiczna – ruch bardzo duży i są to prawie same TIRy z naczepami typu „wanna”. Prawie płasko, ale z potężnym wiatrem w twarz. Jadę sama. Tyłek mam paskudnie otarty. Walczę z bólem tyłka i z tym wiatrem. W końcu z ponurego nieba zaczyna padać. Ubieram deszczówkę i jadę. Często się odwracam, gdy widzę stado TIRów uciekam na trawę z boku drogi. Pobocza brak, jest wąsko, a TIRy nie bardzo chcą hamować i zachowywać bezpieczną odległość przy wyprzedzaniu. Osobówki z naprzeciwka wyprzedzają kolumny TIRów. To co się tu wyprawia, to jakiś horror. Włączam lampki przednią i tylną w trybie migającym. Deszcz przechodzi w wredną ulewę. Sino. Akurat mijam przystanek autobusowy, więc szybko się chowam i przeczekuję najgorsze. Zimno. Mokro. TIR za TIRem.
Kot w jaskini
Wjazdem do Złotego Stoku kończę jazdę upiorną krajówką i zaczynam objazd Kotliny Kłodzkiej. Znam i lubię Kotlinę. To tu Klan uczył mnie jazdy w dolnym chwycie. Leśny podjazd do Lądka to prawdziwa uczta dla oka. Jest cudnie zielono! Niestety cały czas pada i jest zimno. Zaczynają mnie z tego zimna boleć kolana. W Lądku szukam pizzerii Abakus, ale jest nieczynna. Przemoczona i głodna jadę dalej aż do Stronia Śląskiego. Tu wbijam się do restauracji Jaskinia. Biorę pstrąga, frytki, surówkę, gorącą herbatę i dochodzę do siebie po solidnym wymarznięciu. Przede mną nieprzyjemny wjazd na Puchaczówkę. Tego podjazdu akurat nie lubię. Łyso tu i prawie zawsze mocno wieje. Dziś nie ma wyjątku i też wieje. W Idzikowie trochę się zagapiam i zamiast odbić w szutrowy skręt w lewo, jadę prosto. Ale szybko to wykrywam i od razu zawracam. Droga jest wąska, ciągle góra-dół. Pada co chwilę, wieje, zimno. Co za wredna pogoda! Kolana bolą. Uuuuu! Aaaaaa!
Narto-rolki
Przed Różanką spotykam jednego z naszych i trochę jedziemy razem. Potem on odskakuje na podjeździe. Doganiam 2 sakwiarzy – dziewczynę i chłopaka. Gadamy trochę, opowiadam o maratonie. Sympatyczne spotkanie. Przed Zieleńcem doganiam chłopaka, który na narto-rolkach ćwiczy narciarstwo biegowe. Ostro pędzi i trudno go dogonić, ale w końcu się udaje. Chwilę gadamy. Przebiegł tak już 50km! Jadę do Zieleńca. Na końcu podjazdu ubieram się ciepło na zjazd, zjadam kanapkę i ruszam w dół.
W szaleństwie i desperacji
Jeszcze chwila i będzie ciemno. W dole palą się już światła. Fajnie to wygląda. Daję po hamulcach, by zrobić fotkę i wtedy brzdęk! Prawa klamka się zapadła! A szlag by to – wygląda na to, że zerwałam linkę tylnego hamulca. Nie bardzo widzę możliwość jazdy z taką awarią. Jazda z jednym hamulcem w górach to słaby pomysł, zwłaszcza, że nie wiem jak tu wygląda stan linki. Próbuję trochę zjechać, ale idzie to fatalnie. Zaczynam więc schodzić. Jeszcze to do mnie nie dociera, napieram w dół mimo wszystko w myśl zasady – lepiej powoli do przodu niż stać w miejscu. Idąc piszę smsa, że poszła linka i nie mam zapasu i nie umiem zmienić. Pytam czy ktoś może mi jakoś pomóc. Na początku jest cisza. Idę i czuję straszny smutek. Do mety brakuje tylko i aż 187km. Przez głupią awarię będę musiała się wycofać. Przecież nikt nie przyjedzie późnym wieczorem na odosobnioną, pogrążoną w ciemności górę by mnie wyratować z opresji. W przypływie szaleństwa i desperacji postanawiam iść do mety pieszo. Schodzę więc z Zieleńca. W lasach pracują olbrzymie leśne kombajny. Ścinają drzewa, łapią je, tną na części i układają, przy pomocy ogromnych szczypiec, w stosy. Oświetlone jak statki kosmiczne. W późnowieczornej ciszy trzask upadających drzew brzmi upiornie.
Zalecenia
Naraz rozdzwania się mój telefon. Napływają też smsy. Pomysły są różne. Jedni zalecają zejście do Kudowy, inni każą zjeżdżać na 1 hamulcu, kolejni mówią, że mam się nie poddawać, jeszcze inni próbują załatwić ekipę ratunkową. W moim imieniu uzyskują zgodę Daniela na pomoc z zewnątrz. Genialnym pomysłem rzuca Tomek. Zaleca bym wróciła do Zieleńca. Widział tam kolarskie zgrupowanie. Może kolarze tam nocują. Jeśli tak, to z pewnością ktoś ma linkę i umie ją założyć. W dodatku do Zieleńca jest pod górę – nie trzeba używać hamulców – można jechać. To wspaniały pomysł! Wstępuje we mnie energia i wiara, że może nie wszystko stracone. Idąc/ jadąc odbieram kolejne telefony i smsy. Aż nie nadążam. Nie wszystkie daję radę przeczytać. Niektórzy się skarżą, że nie idzie się do mnie dodzwonić, bo ciągle jest zajęte! Odbieram telefon co chwilę. Dzwoni do mnie ktoś mówiąc, że jest chłopak z okolicy, co zna się na serwisie i przyjadą ekipą autem do Zieleńca. Pyta czy potrzebuję czegoś jeszcze. Mam pustkę w głowie. Na myśl przychodzi mi jedynie… sucha bułka. Mówię więc: tak – przyda się sucha bułka.
Zrobię pani herbatę!
W Zieleńcu ciemno. Hotele pozamykane, na portierniach pusto, palą się tylko mdłe światła. Ekipa ma być za 40 minut. Zimno! Siadam w nieczynnym ogródku na krzesełku z metalu. Dostaję dreszczy. Łażę więc po Zieleńcu i zauważam stację GOPRu. Pali się światło, przez okno widzę faceta. Pukam. Od razu mówię, że nie potrzebuję pomocy medycznej, a jedynie przeczekać, bo jest zimno, mam na sobie tylko lichy strój kolarski i awarię roweru. Pan mówi, że nie da rady, bo on właśnie kończy pracę na dziś, a stacja nie jest czynna całą dobę. Przepraszam więc za zawracanie głowy, a pan zamyka drzwi. Nim zdążyłam pochwycić za rower, drzwi się otwarły z powrotem:
- No ale gdzie pani pójdzie?
- Nigdzie, tu gdzieś usiądę w nieczynnym ogródku.
- Ale jest zimno.
- Wiem, ale nic innego mi nie pozostaje.
- No dobra, niech pani wejdzie, zrobię pani herbatę.
Ekipa ratunkowa
Jestem przeszczęśliwa. Piję herbatę, jem swoje bułki, w tle leci jakiś film i gadamy. Im dłużej gadam, tym większe jest jego zdziwienie. Że trasa tak daleka, że jadę i nocuję sama. Pyta, czy się nie boję. W tym momencie zaczynam się zastanawiać... Może taka samotna jazda faktycznie jest średnio bezpieczna?... Nie mija nawet 40 minut i przyjeżdża ekipa. Okazuje się, że... linka wcale nie jest zerwana – ona jakoś dziwnie się wysmyknęła i stąd zapaść klamki i niedziałający hamulec. Prawdopodobnie winne były starte klocki hamulcowe. Mam zapasowe. Zakładają je i rower działa! Dają mi też napój, jabłko, gruszkę, orzeszki i bułkę. To zupełnie niesamowite – ludzie, których widzę pierwszy raz na oczy przyjechali późną porą specjalnie po to by mi pomóc. Zupełnie bezinteresownie i z wielką życzliwością. Serdecznie dziękuję!
Pokój na godziny
Zjeżdżam z Zieleńca. Podczas zjazdu dogania mnie Wąski. A to miła niespodzianka! Jedziemy razem aż do DK8 i aż do Kudowy. Zjazd dłuuugi. I ziiiimno. Zmarzliśmy strasznie, więc wbijamy się na obiad do restauracji przy BP. Zupy są pyszne i… na tym koniec. Drugie danie jest niejadalne. Ryba smakuje jakby moczyła się tydzień w płynie do mycia naczyń. Frytki są obrzydliwie tłuste. Nie ryzykuję i nie jem tego (Wąski jest niemożliwy – je ten wstrętny posiłek!). Potem bierzemy po kawie. Wąski idzie do kibla, a ja w tym czasie kładę głowę na stół i zasypiam snem twardym. Gdy mnie budzi, nie bardzo wiem co jest grane. Czuję niewytłumaczalny strach. Panikę wręcz. Proponuję, że może się zrzucimy i jak mają tu jakiś pokój, to prześpimy się z 2 godzinki. Zgodnie stwierdzamy, że to dobry pomysł. Idę więc do kobiety z obsługi i zagaduję:
- Czy są tu jakieś miejsca noclegowe? Ja i ten pan potrzebujemy pokój na 2-3 godzinki. (Uśmiecham się by sprawić dobre wrażenie)
- My tu nie prowadzimy pokoi na godziny, proszę pani! – odpowiada kobieta.
Dopiero w tym momencie dociera do mnie jak ona mogła to zrozumieć...
Niezła zajawka
Wychodzimy z restauracji. Jest wściekle zimno. Arek zagaduje towarzystwo z flaszkami siedzące przy stoliku. Dyskusja nabiera kolorów.
- Gdzie jedziecie?
- Na Karłów.
- Na Karłów? Teraz?! Niezła zajawka! Macie namiot? Zresztą nawet jak nie macie, to nic.Jak się mocno kochacie, to się przytulicie i nie zmarzniecie!
Skręca mnie ze śmiechu. Aż ledwo mogę jechać.
Pion i poziom
Podjazd do Karłowa nie jest straszny, ani bardzo trudny. Jest za to długi. Spać chce mi się strasznie. Mam problemy z wyczuciem pionu i poziomu. Mam wrażenie, że jadąc rowerem nie jestem ustawiona prostopadle do ulicy, a równolegle. Chwieję się, tracę pion. Parę razy prawie spadam z roweru. Na chwilę siadam na ulicy. Patrzę w bok, chcę rozbić namiot. Ale z boku drogi przepaść... W Karłowie dobijam się do jakiejś chałupy. Jest 4 nad ranem. Czyli wcale nie noc, a dzień! Czwarta nad ranem. Więc każdy powinien być już na nogach, chętny by przyjąć pod dach zmęczoną rowerzystkę. Ale nic z tego. Nie udaje się. Zaczynamy więc zjazd. Koszmarnie, mam wrażenie, że nie jadę, a płynę. Widok mi się rozmywa, faluje. Na leśnym parkingu razem z Wąskim znajdujemy schowane miejsce między drzewami. On jedzie dalej, ja rozbijam namiot i idę spać.
Moje dzisiejsze smsy:
» 2015.08.25 - 05:55 Jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:10 Poobcierana jestem do krwi. ale nikogo tu nie ma, mine wiec moge miec niewyrazna. od jazdy na stojaco nieco bola kolana.
» 2015.08.25 - 07:38 Kawalek jechalam z Waskim, ktory jechal cala noc bez spania. 828km, on do sklepu i moze drzemka, ja jade dalej.
» 2015.08.25 - 07:58 Od Otmuchowa krajowka. kolumny tirow ‚wanny’, brak pobocza. jak slysze, ze jada, to uciekam na pobocze i przeczekuje. Upiornie. strach.
» 2015.08.25 - 08:31 Ulewa, siedze na przystanku.
» 2015.08.25 - 10:01 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK11
» 2015.08.25 - 10:34 Piekny podjazd ze Zlotego Stoku. W Kotlinie juz jezdzilam. lubie tu byc :-)
» 2015.08.25 - 12:40 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK12
» 2015.08.25 - 12:45 Stronie. Pizzeria abakus w Ladku byla nieczynna. glodna i przemoczona nadaremnie latalam po rynku. teraz siedze w ‚jaskini’ w Stroniu i czekam na pstraga, frytki i surowke. herbata juz jest :-). mozna tu byc z rowerem. dopiero co przestalo padac. Jest tez zimno. 12-15st w deszczu to dotkliwy chlod.
» 2015.08.25 - 15:27 Leje. i caly czas silny, zimny wiatr w twarz. jest mocno zimno.
» 2015.08.25 - 16:51 Mam duzy problem z kolanami, od zimna i deszczu bola. Lepiej jest w nogawkach, ale jak probuje zdjac, to bol niestety wraca. musze je miec caly czas :(. jade powolutku, a czasem nie jade wcale. moze do niedzieli doczlapie ;-) pozdrawia Was kot, ktory ma wstret do zimna i deszczu.
» 2015.08.25 - 17:05 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK13
» 2015.08.25 - 20:37 Zieleniec. zerwalam linke hamulca tylnego.
» 2015.08.25 - 20:42 Ktos moze jakos poratowac? nie mam zapasu, nie umiem zmienic.
» 2015.08.25 - 21:22 To chyba koniec zabawy i maratonu nie ukoncze. ryczec mi sie chce. schodze pieszo z Zielenca. Mam 1 hamulec, a nie wiem w jakim stanie jest linka. zjazd ostry, nie ryzykuje. zal jak cholera. nie myslalam, ze tak to sie skonczy. planowalam dzis jechac cala noc. non stop az do mety. To chyba tyle.
» 2015.08.25 - 22:53 Wrocilam do Zielenca i czekam na pomoc. jada do mnie! a ja siedze w stacji gopru.
» 2015.08.25 - 23:33 Jade dalej!
» 2015.08.26 - 01:17 Serdecznie dziekuje Wam wszystkim za wsparcie! takiego wielkiego odzewu sie nie spodziewalam. Idac najpierw w dol z Zielenca, a potem tam wracajac non stop odbieralam tel. i smsy (do teraz mam 18 nieprzeczytanych). A najwspanialsze jest to, ze dzieki tej szybkiej akcji (calosc 3godz) moge jechac dalej :-):-) zjazd z Zielenca do Kudowy wyziebil bardzo. Dogonil mnie Waski. w Kudowie jemy na bp obiad. muli mnie strasznie, zasypiam nad talerzem.
» 2015.08.26 - 01:18 INFO: Zawodnik Marzena Szymańska zdobył punkt PK14.
» 2015.08.26 - 04:56 Spie kawalek przed Radkowem, bo przewracalam sie z niewyspania.
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
Pomorze (4)
Sobota, 15 sierpnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 170.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 952m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano nad naszym stawem siedzi
wędkarz. Zjadamy śniadanie i zwijamy się. Kolejny dzień ładnej pogody przed
nami! Zaliczając gminy w pomorskim można mieć wrażenie, że są tu same lasy. Prawie
cały czas jedziemy schowani w lasach. Droga do Bytowa umyka szybko. Dalej
jedziemy do Lęborka. Kręcimy się tu przez chwilę i lecimy nad morze po gminę
Łeba. Dojazd do Łeby jest koszmarny. Wraz z nami jedzie tu pełno samochodów.
Wszystko wskazuje na to, że wszyscy chcą wypoczywać nad morzem. W samej Łebie
nieprzebrany tłum ludzi. Udaje nam się dopchać po lody. Miejsc by usiąść nie
ma. Uciekamy więc w boczną uliczkę i siedząc na krawężniku zajadamy. Miejsce
niezbyt ciekawe. Co druga, trzecia osoba, która tu skręca, trzyma w ręku
flaszkę piwa i ma czerwoną, nalaną twarz. Przebijamy się nad samo morze. Michał
zostaje przy zejściu na plażę, ja na chwilę idę pomoczyć nogi. Potem idziemy
jeszcze na gofry i zwijamy się. Uciekamy z Łeby zupełnie inną drogą niż ta,
którą dojechaliśmy. Ruch był tak wredny, że jazda zgodnie z planem tą samą
drogą zupełnie nam się nie uśmiecha. Nadkładamy zatem kilka kilometrów i
jedziemy bocznymi drogami. Na noc rozbijamy się w dużym zagłębieniu terenu na
granicy pola i lasu. Wg prognoz ma nie padać – można więc bez obaw spać w
dołku.
Mapa:
Zaliczone gminy: Kołczygłowy, Tuchomie, Czarna Dąbrówka, Cewice, Nowa Wieś Lęborska, Lębork, Wicko, Łeba, Łęczyce (9 gmin).
ZDJĘCIA
Mapa:
Zaliczone gminy: Kołczygłowy, Tuchomie, Czarna Dąbrówka, Cewice, Nowa Wieś Lęborska, Lębork, Wicko, Łeba, Łęczyce (9 gmin).
ZDJĘCIA
Pomorze (3)
Piątek, 14 sierpnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 178.09 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 858m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pobudka znowu o 6.00. Od rana
pogoda jest bardzo dobra. Kontynuujemy jadę lasami. Dziś trafia się nam jeden
odcinek gruntowy. Mamy też do przejechania prawie 40 km krajówkami. Pierwszy
kawałek to DK25 ze Sporysza do Białego Boru. To bardzo nieprzyjemna droga. Ruch
jest znaczny, a pobocza brak. Jedyne co można zrobić, to przejechać to szybko.
Rozpędzamy się więc i lecimy 30-33km/h cały ten odcinek. W Białym Borze szybkie
zakupy oraz wizyta na stacji i lecimy na drugą krajówkę – DK20, którą jedziemy
aż do Miastka. Tu ruch nie jest już tak duży i jedzie się nawet dość przyjemnie.
W Miastku jest gorąco. W piekarni kupujemy ciastka i rozsiadamy się w parku.
Wypoczynek niestety uprzykrzają nam osy. Jest ich pełno i cały czas trzeba je
odganiać. Dalej jedziemy mniej głównymi drogami i znowu prawie cały czas przez
lasy. W Sławnie jemy pyszne lody. Spieszyć się nie musimy, bo jest jeszcze dość
wcześnie, a wiele do przejechania już nie zostało. Podjazd dnia wypada za
wyjazdem z Kępic. Jest aż 9% nachylenia. Po raz pierwszy podczas tego wyjazdu
wrzucam z przodu mniejszą tarczę. Dystans robimy nieco dłuższy od zakładanego,
bo trafiamy na ogrodzone tereny. Kiedy tylko ogrodzenia się kończą i pojawia
się możliwość zjechania z asfaltu – skręcamy. Całkiem przypadkiem trafiamy w
wyjątkowo ładne miejsce – nad śródpolny stawek, którego z szosy zupełnie nie
było widać. Rozbijamy namioty nad tym stawkiem, na kwietnej łące. Gdy jemy
kolację, nad staw przychodzi stado krów. Znając opowieści o spotkaniach ze zbyt
towarzyskimi krowami, czuję lekki niepokój. Na szczęście jednak krowy przyszły
tu tylko na chwilę, by się napić i jest z nimi młoda dziewczyna z psem.
Mapa:
Zaliczone gminy: Koczała, Biały Bór, Miastko, Kępice, Polanów, Malechowo, Sławno teren wiejski, Sławno miasto (8 gmin).
ZDJĘCIA
Mapa:
Zaliczone gminy: Koczała, Biały Bór, Miastko, Kępice, Polanów, Malechowo, Sławno teren wiejski, Sławno miasto (8 gmin).
ZDJĘCIA
Pomorze (2)
Czwartek, 13 sierpnia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 163.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 612m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstajemy o 6.00. Dużo do
przejechania nie mamy – jakieś 160 km. Jest ciepło, ale nie tak obezwładniająco
gorąco jak w Poznaniu. W ładnej pogodzie kilometry uciekają szybko. W Skarszewach
oglądamy pochyły rynek, na krótko zatrzymujemy się na rynku w Starogardzie
Gdańskim. Dłuższy postój robimy dopiero w Skórczu. Rozsiadamy w kawiarnio –
ciastkarni przy wystawionym na zewnątrz stoliku. Jemy słodkie ciasta, piję
kawę. Miło tak posiedzieć i poleniuchować. Zaraz za Skórczem wjeżdżamy w lasy.
Nieprzyjemnie robi się dopiero na dojeździe do Czerska i w samym Czersku. Ruch
jest duży, duży jest też hałas. Ostatnio jakoś coraz bardziej irytuje mnie
warkot silników. Oddalamy się trochę od hałaśliwej drogi i pod wierzbą, na
trawce robimy drugi długi wypoczynek. Dalsza droga idzie przez lasy. Za Brusami
jak grzyby po deszczu pojawiają się przy drodze znaki zakazu jazdy rowerami.
Obok jest droga dla rowerów, ale niestety na większej części to droga gruntowa,
która nie nadaje się do jazdy rowerami szosowymi. Na szosie ruchu dużego nie
ma, ale i tak najwyraźniej przeszkadzamy kierowcom, bo trąbią na nas często i
gęsto. W Swronegaciach robimy zdjęcie przy tabliczce z nazwą miejscowości.
Piękne jeziora, których jest tu sporo przyciągają wczasowiczów – wakacyjna
atmosfera dosłownie unosi się w powietrzu. Jedziemy kawałek dalej i w lasach,
na srebrzących się mchach, rozbijamy namioty.
Mapa:
Zaliczone gminy: Trąbki Wielkie, Skórcz teren wiejski, Skórcz teren miejski, Czersk (4 gminy).
ZDJĘCIA
Mapa:
Zaliczone gminy: Trąbki Wielkie, Skórcz teren wiejski, Skórcz teren miejski, Czersk (4 gminy).
ZDJĘCIA
Opolskie (3)
Niedziela, 26 lipca 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 160.79 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 672m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pobudka znowu o 6:00, od samego rana mocno wieje. Szum lasu
jest miły dla ucha, ale niestety niczego dobrego nie zapowiada. Wczoraj setka
pod wiatr, dziś 40 km pod wiatr (jeszcze mocniejszy) do Opola. Strach ma
wielkie oczy, bo tylko początek jest paskudny. W Strzelcach Opolskich
wylatujemy na DK94. Droga ta ma szerokie pobocze i biegnie częściowo lasami,
częściowo w szpalerach drzew. Dzięki temu wiatr nie dokucza nam prawie wcale.
Od przedszkola do Opola
Samo Opole podoba nam się. Ładny jest budynek dworca i poczty, długim deptakiem się jedzie na rynek. Jest niedzielny poranek, ale niektóre kafejki są już czynne. Siadamy na wolnym powietrzu, na wygodnych fotelach. Jemy pyszny sernik na ciepło. Piję wspaniałą kawę po angielsku.
Zmiana
Po tak miłej przerwie aż chce się jechać dalej. Sporo kręcimy w okolicach Krapkowic (zaliczamy same Krapkowice i 2 gminy, do których można stąd łatwo i szybko dojechać), a potem lecimy do Zdzieszowic. Tu mieliśmy się rozdzielić – Michał miał lecieć dalej swoją gminną trasą, a ja – już sama, do Strzelec Opolskich przez Górę Świętej Anny. Ostatecznie jedziemy jeszcze kawałek wspólnie - Góra wcale nie jest tak daleko i podjazd robimy razem.
Sacrum i profanum
Dość szybko zaczynamy żałować, że odłączam jadąc właśnie tym wariantem (w drugiej opcji mogłam odłączyć kawałek dalej i pojechać na pociąg do Gliwic) – bo jest tu zatrzęsienie samochodów. Auto na aucie, przez co zarówno podjazd jak i samo miejsce (gdzie przecież znajdują się bazylika i sanktuarium), traci cały urok. Zamiast spokoju – dziki tłum. Wszędzie budy z jedzeniem, pełno os, pomnik papieża pośród grilowanych kiełbas. Siadamy w oddaleniu od bazyliki i na trawce pod drzewem jemy nasz prowiant. Chwilę później rozjeżdżamy się. Michał wraca na trasę, ja (niestety) muszę uciekać na pociąg, aby w poniedziałek móc być w pracy.
Każdy wolny dzień
Do Strzelec Opolskich, skąd mam bezpośrednie połączenie z Poznaniem, jest niecałe 15km i w większości jest to zjazd. Samochodów jest oczywiście pełno, do tego tworzy się korek, bo w trzech kolumnach idzie jakaś pielgrzymka. Zjeżdżam więc z prędkością 9-14 km/h. Gdy w końcu i ja wyprzedzam ostatnią kolumnę, oddycham z ulgą – wreszcie spokój! W samych Strzelcach do odjazdu pociągu mam ponad godzinę, dłuższą chwilę siedzę na ławeczce pod ratuszem, a potem zwiedzam Strzelce bardzo dokładnie. Pociąg podjeżdża bardzo wygodny – wieszam rower na haku, po czym zajmuję swoją miejscówkę przy oknie. Dzięki działającej klimatyzacji podróż jest przyjemna. Wszystko co dobre jednak się kończy – na ostatnią godzinkę jazdy klima zostaje wyłączona i natychmiast robi się duszno i gorąco. Do tego pociąg zaczyna się wlec jak ślimak po suchej ziemi. Chciałoby się, aby każdy wolny dzień wlókł się właśnie tak.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Strzelce Opolskie (obszar wiejski), Strzelce Opolskie (miasto), Izbicko, Tarnów Opolski, Opole, Prószków (obszar wiejski), Prószków (miasto), Krapkowice (obszar wiejski), Krapkowice (miasto), Strzeleczki, Walce, Gogolin (miasto), Gogolin (obszar wiejski), Zdzieszowice (obszar wiejski), Zdzieszowice (miasto), Leśnica (obszar wiejski), (16 gmin).
Od przedszkola do Opola
Samo Opole podoba nam się. Ładny jest budynek dworca i poczty, długim deptakiem się jedzie na rynek. Jest niedzielny poranek, ale niektóre kafejki są już czynne. Siadamy na wolnym powietrzu, na wygodnych fotelach. Jemy pyszny sernik na ciepło. Piję wspaniałą kawę po angielsku.
Zmiana
Po tak miłej przerwie aż chce się jechać dalej. Sporo kręcimy w okolicach Krapkowic (zaliczamy same Krapkowice i 2 gminy, do których można stąd łatwo i szybko dojechać), a potem lecimy do Zdzieszowic. Tu mieliśmy się rozdzielić – Michał miał lecieć dalej swoją gminną trasą, a ja – już sama, do Strzelec Opolskich przez Górę Świętej Anny. Ostatecznie jedziemy jeszcze kawałek wspólnie - Góra wcale nie jest tak daleko i podjazd robimy razem.
Sacrum i profanum
Dość szybko zaczynamy żałować, że odłączam jadąc właśnie tym wariantem (w drugiej opcji mogłam odłączyć kawałek dalej i pojechać na pociąg do Gliwic) – bo jest tu zatrzęsienie samochodów. Auto na aucie, przez co zarówno podjazd jak i samo miejsce (gdzie przecież znajdują się bazylika i sanktuarium), traci cały urok. Zamiast spokoju – dziki tłum. Wszędzie budy z jedzeniem, pełno os, pomnik papieża pośród grilowanych kiełbas. Siadamy w oddaleniu od bazyliki i na trawce pod drzewem jemy nasz prowiant. Chwilę później rozjeżdżamy się. Michał wraca na trasę, ja (niestety) muszę uciekać na pociąg, aby w poniedziałek móc być w pracy.
Każdy wolny dzień
Do Strzelec Opolskich, skąd mam bezpośrednie połączenie z Poznaniem, jest niecałe 15km i w większości jest to zjazd. Samochodów jest oczywiście pełno, do tego tworzy się korek, bo w trzech kolumnach idzie jakaś pielgrzymka. Zjeżdżam więc z prędkością 9-14 km/h. Gdy w końcu i ja wyprzedzam ostatnią kolumnę, oddycham z ulgą – wreszcie spokój! W samych Strzelcach do odjazdu pociągu mam ponad godzinę, dłuższą chwilę siedzę na ławeczce pod ratuszem, a potem zwiedzam Strzelce bardzo dokładnie. Pociąg podjeżdża bardzo wygodny – wieszam rower na haku, po czym zajmuję swoją miejscówkę przy oknie. Dzięki działającej klimatyzacji podróż jest przyjemna. Wszystko co dobre jednak się kończy – na ostatnią godzinkę jazdy klima zostaje wyłączona i natychmiast robi się duszno i gorąco. Do tego pociąg zaczyna się wlec jak ślimak po suchej ziemi. Chciałoby się, aby każdy wolny dzień wlókł się właśnie tak.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Strzelce Opolskie (obszar wiejski), Strzelce Opolskie (miasto), Izbicko, Tarnów Opolski, Opole, Prószków (obszar wiejski), Prószków (miasto), Krapkowice (obszar wiejski), Krapkowice (miasto), Strzeleczki, Walce, Gogolin (miasto), Gogolin (obszar wiejski), Zdzieszowice (obszar wiejski), Zdzieszowice (miasto), Leśnica (obszar wiejski), (16 gmin).