Wpisy archiwalne w kategorii
do 200
Dystans całkowity: | 18929.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 155:33 |
Średnia prędkość: | 18.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.30 km/h |
Suma podjazdów: | 124713 m |
Liczba aktywności: | 110 |
Średnio na aktywność: | 172.08 km i 9h 09m |
Więcej statystyk |
Dolnośląski maj (2)
Sobota, 29 kwietnia 2017 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 168.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 975m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po
deszczowej nocy przyszedł zimny poranek. Nie pada, choć wszystko dookoła jest
mokre. Jem śniadanie, piję kawę i jadę zdobywać nowe gminy. Dojeżdżając do
Oławy patrzę z drogi na Odrę. Stan wody jest wysoki, a silny nurt rzeki niesie ze
sobą spore konary drzew. Centrum miasteczka oglądam w porannym słońcu. Dość
cicho, zielono i spokojnie tu. Na wyjeździe wpadam na Orlen. Z dziewczyną z
obsługi ucinam miłą pogawędkę o podróżach rowerem oraz na stopa. I tylko
kręcący się tu klienci od czasu do czasu przeszkadzają nam w rozmowie.
Duże wrażenie robi na mnie rynek w ruinie w Wiązowie. Jest tu kamienny bruk w tak złym stanie, że miejscami zamiast niego jest to goła ziemia, są dziury, kałuże. Sam ratusz ma odrapaną elewację i też wygląda strasznie. Za Wiązowem droga prowadzi mnie w teren. Jest nierówno, jak to w terenie. Dobra dotąd pogoda zaczyna się psuć. Na niebie pojawiają się napompowane wodą chmury i wkrótce spada pierwsza dziś ulewa. Takich przelotnych deszczy, o różnej intensywności i długości, jest sporo aż do końca dnia. Cała jazda sprowadza się do przemykania od jednej wiaty przystankowej do drugiej. O ile wczoraj deszcz mi kompletnie nie przeszkadzał, dziś nie mam ochoty moknąć. Wzgórza Strzelińskie oglądam zatem w warunkach bardzo zmiennej pogody. Czasem pada i temperatura spada do 9 stopni, czasem wychodzi słońce i robi się 10 stopni cieplej. Kiedy docieram do Nysy, akurat nadciąga kolejna wielka chmura. Szybko zwiedzam centrum miasta i chowam się w jednej z restauracyjek. Kiedy zajadam smaczny makaron, za oknem jest ściana wody.
Tuż przed Ziębicami, na jednej z wiosek, atakuje mnie nieduży pies. Jest mały, ale wyjątkowo agresywny - dawno nie widziałam aż tak agresywnego psa. Schodzę więc z roweru i idę. Wtedy trochę odpuszcza, ale cały czas trzyma się blisko, gotowy do ponownego ataku. Gdy tak idę, zagaduje mnie miejscowa. Opowiada, że mam sporo szczęścia, że jestem tu dzisiaj, bo wczoraj było tu pełno śniegu. Szuka w smartfonie i po chwili pokazuje mi fotki – droga, którą właśnie sobie idziemy, cała pod śniegiem! W międzyczasie wredny pies w końcu gdzieś zniknął, można jechać dalej. Ziębice są ciekawe. Już sam wjazd do starego centrum miasteczka jest super, bo jest to bardzo oryginalny budynek bramowy.
Nadchodzi powoli wieczór, a wraz z nim czas, by poszukać miejsca na nocleg. Przy mojej gminnej trasie nie ma akurat gdzie się schować, w dodatku coraz bardziej zbliżam się do Ząbkowic Śląskich, w których wolę być jutro rano, niż dziś wieczorem. Odbijam więc w bok i dość przypadkowo robię spory podjazd. Noc spędzam w lesie.
Duże wrażenie robi na mnie rynek w ruinie w Wiązowie. Jest tu kamienny bruk w tak złym stanie, że miejscami zamiast niego jest to goła ziemia, są dziury, kałuże. Sam ratusz ma odrapaną elewację i też wygląda strasznie. Za Wiązowem droga prowadzi mnie w teren. Jest nierówno, jak to w terenie. Dobra dotąd pogoda zaczyna się psuć. Na niebie pojawiają się napompowane wodą chmury i wkrótce spada pierwsza dziś ulewa. Takich przelotnych deszczy, o różnej intensywności i długości, jest sporo aż do końca dnia. Cała jazda sprowadza się do przemykania od jednej wiaty przystankowej do drugiej. O ile wczoraj deszcz mi kompletnie nie przeszkadzał, dziś nie mam ochoty moknąć. Wzgórza Strzelińskie oglądam zatem w warunkach bardzo zmiennej pogody. Czasem pada i temperatura spada do 9 stopni, czasem wychodzi słońce i robi się 10 stopni cieplej. Kiedy docieram do Nysy, akurat nadciąga kolejna wielka chmura. Szybko zwiedzam centrum miasta i chowam się w jednej z restauracyjek. Kiedy zajadam smaczny makaron, za oknem jest ściana wody.
Tuż przed Ziębicami, na jednej z wiosek, atakuje mnie nieduży pies. Jest mały, ale wyjątkowo agresywny - dawno nie widziałam aż tak agresywnego psa. Schodzę więc z roweru i idę. Wtedy trochę odpuszcza, ale cały czas trzyma się blisko, gotowy do ponownego ataku. Gdy tak idę, zagaduje mnie miejscowa. Opowiada, że mam sporo szczęścia, że jestem tu dzisiaj, bo wczoraj było tu pełno śniegu. Szuka w smartfonie i po chwili pokazuje mi fotki – droga, którą właśnie sobie idziemy, cała pod śniegiem! W międzyczasie wredny pies w końcu gdzieś zniknął, można jechać dalej. Ziębice są ciekawe. Już sam wjazd do starego centrum miasteczka jest super, bo jest to bardzo oryginalny budynek bramowy.
Nadchodzi powoli wieczór, a wraz z nim czas, by poszukać miejsca na nocleg. Przy mojej gminnej trasie nie ma akurat gdzie się schować, w dodatku coraz bardziej zbliżam się do Ząbkowic Śląskich, w których wolę być jutro rano, niż dziś wieczorem. Odbijam więc w bok i dość przypadkowo robię spory podjazd. Noc spędzam w lesie.
Zaliczone
gminy: Czernica, Siechnice, Oława (teren wiejski), Oława (miasto), Domaniów,
Wiązów, Strzelin, Przeworno, Kamiennik, Pakosławice, Nysa, Ziębice, Ząbkowice
Śląskie (13 gmin).
Zdjęcia
Ciąg dalszy
Kłodawa - Zgierz
Sobota, 8 kwietnia 2017 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 163.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:03 | km/h: | 20.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 582m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Albo go nie było, albo przeoczyłam – wagonu z miejscami na
rowery. W rezultacie podróż do Kłodawy spędziłam mając swój rower prawie na
kolanach. Była to świetna okazja, by przypatrzeć mu się z bliska, tzn. temu
jaki jest brudny.
Na miejscu jestem chwilę przed 10 rano, od razu ruszam na południe, a potem na wschód. Wiatr mi sprzyja lub mam go lekko z boku. Aż do DK91 jadę mało ruchliwymi drogami, a sama krajówka też nie jest zła. Ruch raczej niewielki, do tego szerokie pobocze. Przyjemna jazda kończy się, gdy zjeżdżam z 91. Zaczyna się walka z wiatrem. 16 km pod centralnie czołowy wiatr. Prawie stoję w miejscu, mozolnie i powoli przesuwając się do przodu. Gdy szosa w końcu wykręca i mogę trochę odpocząć od wiatru, oddycham z ulgą. W Świnicach Warckich znajduję ciekawy obiekt – sanktuarium Urodzin i Chrztu św. Faustyny. Kiedy podjeżdżam bliżej, słyszę gromkie: „witam kolegę!”. Rozglądam się dookoła i nie widzę nikogo do kogo mogłoby być skierowane to zawołanie. Jestem tu tylko ja :). „Raczej koleżankę” kwituję cierpko, odpowiadając starszemu panu. Pan jest nieco zaskoczony, że nie ma do czynienia z facetem i robi się bardzo wesoło. Chwilę rozmawiamy – p. Włodek mieszka w Kłodawie, dużo jeździ na rowerze, zbiera pieczątki oraz odznaki turystyczne. Robimy sobie pamiątkową fotkę, szybko zwiedzam sanktuarium i jadę dalej.
Ciekawe tereny mijam nad Nerem. Sama rzeka nie jest może imponująca, ale sporo tu kanałów, są też imponujące rozlewiska – prawdziwy ptasi raj. Pięknie jest też w okolicach Sarnowa, mam okazję przejechać wyasfaltowaną groblą nad Stawami Sarnów. Sielską jazdę zabija wyjazd na DK72. Droga nie jest zbyt szeroka, nie ma pobocza, a ruch jest duży. Nic przyjemnego.
W Aleksandrowie Łódzkim spędzam chwilę czasu oglądając świetnie przygotowane dekoracje świąteczne. Jest ogromny zając i mega pisanki. Aż żałuję, że jestem tu za dnia – całość musi genialnie wyglądać po zmroku, gdy zostaną zapalone wszystkie lampeczki. Robię serię fotek i zmykam.
Za Aleksandrowem teren jest dość monotonny. Wieś podobna do wsi. Pies do psa – a tych goni mnie niestety całkiem sporo. Ciekawie robi się gdy wjeżdżam w lasy i docieram do Grotników. Co zaskakujące, gdy mijam tabliczkę z napisem „Zgierz”, droga zamienia się w gruntówkę. Spoglądam na zegarek – do zachodu słońca już całkiem blisko. Decyduję się nie wjeżdżać do centrum miasta w sobotni wieczór. Droga gruntowa ma kilka ładnych kilometrów, ale jest całkiem wygodna. Tego dnia lasu już nie opuszczam. Kiedy tylko trafia się okazja, czmycham w bok i rozbijam namiot.
Na miejscu jestem chwilę przed 10 rano, od razu ruszam na południe, a potem na wschód. Wiatr mi sprzyja lub mam go lekko z boku. Aż do DK91 jadę mało ruchliwymi drogami, a sama krajówka też nie jest zła. Ruch raczej niewielki, do tego szerokie pobocze. Przyjemna jazda kończy się, gdy zjeżdżam z 91. Zaczyna się walka z wiatrem. 16 km pod centralnie czołowy wiatr. Prawie stoję w miejscu, mozolnie i powoli przesuwając się do przodu. Gdy szosa w końcu wykręca i mogę trochę odpocząć od wiatru, oddycham z ulgą. W Świnicach Warckich znajduję ciekawy obiekt – sanktuarium Urodzin i Chrztu św. Faustyny. Kiedy podjeżdżam bliżej, słyszę gromkie: „witam kolegę!”. Rozglądam się dookoła i nie widzę nikogo do kogo mogłoby być skierowane to zawołanie. Jestem tu tylko ja :). „Raczej koleżankę” kwituję cierpko, odpowiadając starszemu panu. Pan jest nieco zaskoczony, że nie ma do czynienia z facetem i robi się bardzo wesoło. Chwilę rozmawiamy – p. Włodek mieszka w Kłodawie, dużo jeździ na rowerze, zbiera pieczątki oraz odznaki turystyczne. Robimy sobie pamiątkową fotkę, szybko zwiedzam sanktuarium i jadę dalej.
Ciekawe tereny mijam nad Nerem. Sama rzeka nie jest może imponująca, ale sporo tu kanałów, są też imponujące rozlewiska – prawdziwy ptasi raj. Pięknie jest też w okolicach Sarnowa, mam okazję przejechać wyasfaltowaną groblą nad Stawami Sarnów. Sielską jazdę zabija wyjazd na DK72. Droga nie jest zbyt szeroka, nie ma pobocza, a ruch jest duży. Nic przyjemnego.
W Aleksandrowie Łódzkim spędzam chwilę czasu oglądając świetnie przygotowane dekoracje świąteczne. Jest ogromny zając i mega pisanki. Aż żałuję, że jestem tu za dnia – całość musi genialnie wyglądać po zmroku, gdy zostaną zapalone wszystkie lampeczki. Robię serię fotek i zmykam.
Za Aleksandrowem teren jest dość monotonny. Wieś podobna do wsi. Pies do psa – a tych goni mnie niestety całkiem sporo. Ciekawie robi się gdy wjeżdżam w lasy i docieram do Grotników. Co zaskakujące, gdy mijam tabliczkę z napisem „Zgierz”, droga zamienia się w gruntówkę. Spoglądam na zegarek – do zachodu słońca już całkiem blisko. Decyduję się nie wjeżdżać do centrum miasta w sobotni wieczór. Droga gruntowa ma kilka ładnych kilometrów, ale jest całkiem wygodna. Tego dnia lasu już nie opuszczam. Kiedy tylko trafia się okazja, czmycham w bok i rozbijam namiot.
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Olszówka, Daszyna, Świnice Warckie, Dalików, Aleksandrów Łódzki, Parzęczew, Ozorków (obszar wiejski), Ozorków (miasto), Zgierz (obszar wiejski), Zgierz (miasto) - 10 gmin.
Ride in memory of Mike Hall
Niedziela, 2 kwietnia 2017 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: | 185.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
"One thousand cyclists gathered in Sydney this morning to ride in
memory of Mike Hall, the British ultracyclist killed on Friday at the
age of 35 while taking part in the inaugural Indian Pacific Wheel Race."
In memory of Mike
Jedna z najjaśniejszych gwiazd kolarstwa-ultra zgasła...
Jakieś 15 tys. km. od Sydney uczciłam Jego pamięć i ja.
In memory of Mike
Jedna z najjaśniejszych gwiazd kolarstwa-ultra zgasła...
Jakieś 15 tys. km. od Sydney uczciłam Jego pamięć i ja.
Listopadowa noc
Niedziela, 6 listopada 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia, Kocia muzyka
Km: | 171.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 503m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Listopadowa noc jest uparta. Trwa, i trwa, i trwa. Ile tak można trwać?...
I kiedy wiara w to, że w końcu przyjdzie dzień zmienia się w narastające zniecierpliwienie, on nadchodzi
Jest tak obłędnie szary i chłodny, że jedyne na co ma się ochotę, to gorąca kawa
Jeszcze daleko, lecz myślami jestem już w tam: siedzę w małej kawiarni, w cieple, spoglądam przez okno, być może wertuję gazetę.
I gdy docieram na miejsce okazuje się, że to... ostatni raz. Nigdy więcej nie wypiję tu kawy. Żal. Myślami jestem w przeszłości. Ale tylko na chwilę.
"Pewnie gdzieś mamy czas i miejsce. W których razem, jesteśmy, czytamy gazetę i pijemy kawę."
I kiedy wiara w to, że w końcu przyjdzie dzień zmienia się w narastające zniecierpliwienie, on nadchodzi
Jest tak obłędnie szary i chłodny, że jedyne na co ma się ochotę, to gorąca kawa
Jeszcze daleko, lecz myślami jestem już w tam: siedzę w małej kawiarni, w cieple, spoglądam przez okno, być może wertuję gazetę.
I gdy docieram na miejsce okazuje się, że to... ostatni raz. Nigdy więcej nie wypiję tu kawy. Żal. Myślami jestem w przeszłości. Ale tylko na chwilę.
"Pewnie gdzieś mamy czas i miejsce. W których razem, jesteśmy, czytamy gazetę i pijemy kawę."
1993
Sobota, 22 października 2016 Kategoria do 200, Kocia muzyka
Km: | 189.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 497m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zdjęcie zostało zrobione z daleka. Fotografowi drgnęła ręka, bo jest
nieostre. Widać na nim niezbyt wyraźnie osiem osób. Dzień jest szary i
chyba niezbyt ciepły - wszyscy mają na sobie sweterki lub lekkie kurtki.
Ona ma na sobie czarną spódnicę do kolan i oliwkowy sweterek. On w
całości ubrany jest w kolorze ciemno-niebieskiego jeansu. Stoją obok
siebie i jako jedyni z całej ósemki opierają się o kamienną część
wielkiej bramy. Wiele można o nich powiedzieć. O ich marzeniach. Wszystko przed nimi. Nie znają przyszłości. Odwracam fotografię. Rok 1993.
Widzę wyraźnie tę scenę, gdy jadę wieczorem przez Licheń. Ona to ja. Nie zatrzymuję się. Nie zwalniam. Nie odwracam się. Jestem całe lata dalej.
But if by chance you're here alone. Can I have a moment before I go?
mapa:
Widzę wyraźnie tę scenę, gdy jadę wieczorem przez Licheń. Ona to ja. Nie zatrzymuję się. Nie zwalniam. Nie odwracam się. Jestem całe lata dalej.
But if by chance you're here alone. Can I have a moment before I go?
mapa:
Jesienne zakupy
Niedziela, 2 października 2016 Kategoria do 200, Pobaw się z Kotem
Km: | 157.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 371m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pojechałam do Torunia kupić pierniczki. Nic do jesiennej herbaty nie smakuje tak wybornie jak pierniki :)
W Toruniu jest sobie kot. Znajdź go:
więcej zdjęć
W Toruniu jest sobie kot. Znajdź go:
więcej zdjęć
Heksagram
Sobota, 3 września 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 184.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 763m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lubię wstawać wcześnie rano. Rano świat inaczej pachnie, inaczej brzmi, inaczej wygląda. Dla tych chwil warto nastawić budzik na 5:00. Poranna kawa 3w1 jest miłym początkiem dnia. Nie ma rosy. Jest ciepło. Czy to na pewno jest wrzesień?
Śmieję się. Miało nie padać. Tymczasem leciutko kropi. Chyba nie powinnam być zaskoczona. Tego roku deszcz jest moim bratem. W delikatnej mżawce podjeżdżam pod kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Górze. Akurat trwa msza. Wchodzę. Przyklękam i chwilę się modlę.
To nie ja wypatrzyłam cukiernię. Czasem warto przystanąć i popatrzeć na to co robią inni i być jak oni. Miejscowy rowerzysta zatrzymuje się prawie za moimi plecami. I otwiera drzwi. Zapach słodkości wabi. Chowam aparat. Idę po drożdżówkę.
Wrzesień to jeszcze jest lato. W ten weekend obchodzone jest święto śliwki. Też świętuję. Przy drodze rośnie mirabelkowe drzewko. Mirabelki to też są śliwki. W ramach świętowania zrywam owoce. Pyszne!
Na wjeździe do gminy Ścinawa, przekraczam most na Odrze. Samo miasteczko jest dość dziwne. W centrum na wysokim postumencie stoi czołg. Spotykam tam milicję oraz... Waxa!
Jadąc do Lubina oczekiwania mam duże. Nie wiem dlaczego, ale spodziewam się ładnego miasteczka. Gdy oczekiwania są wysokie, często kończy się na rozczarowaniu. Cóż.... a miało być tak pięknie! Pociechą jest Orlen. Wykorzystuję tu kupon rabatowy i taniej niż normalnie zamawiam pierogi ruskie oraz kawę. Najadam się do syta.
Śmieję się. Miało nie padać. Tymczasem leciutko kropi. Chyba nie powinnam być zaskoczona. Tego roku deszcz jest moim bratem. W delikatnej mżawce podjeżdżam pod kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Górze. Akurat trwa msza. Wchodzę. Przyklękam i chwilę się modlę.
To nie ja wypatrzyłam cukiernię. Czasem warto przystanąć i popatrzeć na to co robią inni i być jak oni. Miejscowy rowerzysta zatrzymuje się prawie za moimi plecami. I otwiera drzwi. Zapach słodkości wabi. Chowam aparat. Idę po drożdżówkę.
Wrzesień to jeszcze jest lato. W ten weekend obchodzone jest święto śliwki. Też świętuję. Przy drodze rośnie mirabelkowe drzewko. Mirabelki to też są śliwki. W ramach świętowania zrywam owoce. Pyszne!
Na wjeździe do gminy Ścinawa, przekraczam most na Odrze. Samo miasteczko jest dość dziwne. W centrum na wysokim postumencie stoi czołg. Spotykam tam milicję oraz... Waxa!
Jadąc do Lubina oczekiwania mam duże. Nie wiem dlaczego, ale spodziewam się ładnego miasteczka. Gdy oczekiwania są wysokie, często kończy się na rozczarowaniu. Cóż.... a miało być tak pięknie! Pociechą jest Orlen. Wykorzystuję tu kupon rabatowy i taniej niż normalnie zamawiam pierogi ruskie oraz kawę. Najadam się do syta.
Czasami jestem zdolna do poświęceń. W Jędrzychowie już z daleka dostrzegłam ruiny. To stary zamek. Staram się podejść bliżej. Wchodzę w zarośnięty nieużytek. Osty, pokrzywy i jeżyny. No ale na zdjęciu zamku nie może być widać kabli i słupów.
Polkowice są lodowate. Jem tu lody aż dwa razy! Ale upał. Jest tak gorąco, że koniecznie muszę zjeść lody jeszcze raz. Któż mnie goni? Nikt przecież. Pani z lodziarni na rynku zaprasza, abym tu jeszcze przyszła, bo jest czynne do końca września. Ale ja... jestem tu przecież tylko na chwilę.
To co mijam to jakiś ogromny zakład pracy. Z naprzeciwka jakiś czas temu jechał brodaty cyklista na kolarzówce. Teraz mnie dogania mówi mi, że jest to kopalnia miedzi "Rudna". Nie jest trudno mnie dogonić, bo jadę pomału. Zagaduje i tak gadamy przez.... ponad 60 km. Ciekawe i sympatyczne jest to spotkanie. Tomek modyfikuje moją trasę polecając wizytę w Sanktuarium Maryjnym w Grodowcu. Jedziemy tam zatem. To zaskakujące, ale często jest tak, że nie znamy zbyt dobrze tego co jest blisko nas. Tomek wiele razy przejeżdżał obok na treningach, ale nigdy nie był w środku. W posadzce na wejściu do świątyni... heksagram. Magia i religia. Razem...
Rozdzielamy się na skrzyżowaniu dróg nr 104 i 292. Jadę jeszcze kawałek. Trafiam na roboty drogowe. Szukam powoli miejsca do spania. Pierwsza próba: pudło. Niby ok, ale coś mi nie pasuje. Nie czuję tego miejsca. Więc jadę dalej. Gdzieś na granicy pola i lasu stawiam namiot. To już pora do snu. Czyż nie?
Rozdzielamy się na skrzyżowaniu dróg nr 104 i 292. Jadę jeszcze kawałek. Trafiam na roboty drogowe. Szukam powoli miejsca do spania. Pierwsza próba: pudło. Niby ok, ale coś mi nie pasuje. Nie czuję tego miejsca. Więc jadę dalej. Gdzieś na granicy pola i lasu stawiam namiot. To już pora do snu. Czyż nie?
Mapa:
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Góra, Wąsosz, Jemielno, Wińsko, Ścinawa, Lubin (miasto), Lubin (obszar wiejski), Polkowice, Rudna, Grębocice, Pęcław.
ciąg dalszy
"Oto widzisz, znowu idzie jesień"
Sobota, 13 sierpnia 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 183.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 815m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano wstaję wcześnie, tak jak lubię. Czyli o 5. Kawa i śniadanie
w akompaniamencie wystrzałów. Cały czas polują. Gdy ruszam, zaczyna padać.
Polowania kończą się. Droga jest wąska i zupełnie pusta, mijają mnie jedynie 3
samochody terenowe. Dwa z nich wiozą ustrzelone sarny, jeden dzika. Z małym
deszczem płynę sobie do Szwecji. Po raz pierwszy planując trasę, kliknęłam
opcję nie dla samochodu, lecz dla roweru. Pobieżnie sprawdziłam, czy wszędzie
na pewno jest asfalt. Powinnam jednak była sprawdzić dokładniej… W Szwecji
nawigacja prowadzi mnie na gruntową drogę i drewnianą kładkę. Da się to
sforsować, ale rower na oponach 23 mm to nie jest najlepszy sprzęt na takie
terenowe atrakcje. Drogi, którymi jadę mają podłą nawierzchnię. Trzęsie
okropnie, w dodatku mam pod wiatr, który coraz bardziej się rozkręca.
Wjeżdżam na teren gminy Wierzchowo. To przedostatnia jaka mi została do zaliczenia w woj. zachodniopomorskim. Zapamiętam tę gminę na długo, jako tę… z której nie mogłam wyjechać. W Świerczynie łapię kapcia. Pół biedy – bo to na szczęście przednie koło. Wpadam na pomysł, że zamiast zmieniać dętkę, załatam. I zonk. Klej do łatek, który wożę ze sobą od wieków, wysechł. Czyli w tym momencie mam do dyspozycji tylko zapasową dętkę. W razie drugiego kapcia jestem ugotowana. Jadę dalej nieco podenerwowana. A co, jeśli na tych parszywych drogach znowu na coś najadę?
Zerkam na gps – byle do Złocieńca. Jest jeszcze dość wcześnie, więc pewnie kupię tam gdzieś klej do gum. Klej faktycznie udaje się kupić. Od razu odzyskuję dobry humor. Gdyby tylko nie ten wiatr w twarz, to by było super. W drodze po ostatnią gminę zachodniopomorskiego – Ostrowice, muszę przejechać przez aż 2 odcinki kamiennego bruku. Ten w Gronowie jest paskudnie nierówny. Mści się też planowanie trasy „dla roweru”, bo na wyjeździe w stronę Cieszyna mam dość długi odcinek szutrowy. Potem jednak szosy wracają i są to takie szosy jak lubię najbardziej: wąskie, bez ruchu aut. W dodatku jest wyjątkowo ładnie, bo to już teren Drawskiego Parku Krajobrazowego. Teoretycznie powinno być fajnie, ale cały czas jedzie mi się strasznie ciężko. Po aż 90 km jazdy z bagażem pod przeszkadzający wiatr, czuję się umordowana i w zasadzie to czołgam się. Czarne myśli w mojej głowie podpowiadają, że jeśli tak „fantastycznie” pojadę BBT, to nie mam najmniejszych szans na zmieszczenie się w limicie czasowym. Trudno. Zrezygnowana dojeżdżam do kolejnego odcinka gruntowego. To droga na Uradz. Na rozdrożu stoi krzyż, pod nim ławeczki, a obok rośnie śliwa. No to przerwa. Zrywam trochę śliwek i siadam na ławeczce.
Szuter na Uradz jest złej jakości i na moim rowerze nie da się nim jechać. Klikam więc w gps i modyfikuję trasę – polecę przez Barwice. W drodze do Barwic dogania mnie dwóch wesołych rowerzystów. „MTB Łąka” taki napis widnieje na ich koszulkach. Niby MTB, a oponki mają założone szosowe. Jedziemy razem wesoło paplając aż do Barwic. Oni dalej wykręcają na Czaplinek, ja zjeżdżam na Orlen. Wreszcie kawa! Po 130 km należy mi się. Potem jeszcze wizyta w sklepie i mogę jechać dalej. Jakieś 6 km przed Szczecinkiem kolejne spotkanie. Oto dogania mnie szosowiec! Zagaduje i już jedziemy sobie razem. Siadam na kole. Jak fajnie! Jak lekko! Jest to jednak bardzo istotna różnica: jechać samej, a jechać ze wsparciem. Prędkość od razu wzrasta i jest znacznie łatwiej. Kolega jest bardzo miły i lecimy tak do miasta. Zatrzymujemy się razem na stacji (uzupełniam wodę na nocleg) i potem dalej tniemy aż za Gwdę Wielką. Rozstajemy się na zjeździe z DK 20 na drogę nr 201.
Ciągnę jeszcze z 8 km do Czarnego. Zatrzymuję się na stacji, sprawdzić co się dzieje z tylnym kołem. Od jakiegoś czasu dziwnie dzwoni. Kto szuka, ten znajduje: mam dwie pęknięte szprychy. To niestety oznacza koniec wyjazdu. Wracam więc w stronę Szczecinka. Niedaleko przed skrzyżowaniem dróg nr 20 i 201 wnikam w las. Rosną tu piękne, stare świerki, rozbijam namiot w ich cieniu.
Rower i namiot – któż by nie chciał znaleźć takiego zestawu pod choinką?
Mapka:
Zdjęcia
Jeśli opisy do fotek się nie wyświetlają, to trzeba kliknąć z boku po prawej na "i". Wtedy je widać. Zwykłej Picasy chyba już niestety nie ma. Tylko to badziewie Google Zdjęcia zostało :(.
Wjeżdżam na teren gminy Wierzchowo. To przedostatnia jaka mi została do zaliczenia w woj. zachodniopomorskim. Zapamiętam tę gminę na długo, jako tę… z której nie mogłam wyjechać. W Świerczynie łapię kapcia. Pół biedy – bo to na szczęście przednie koło. Wpadam na pomysł, że zamiast zmieniać dętkę, załatam. I zonk. Klej do łatek, który wożę ze sobą od wieków, wysechł. Czyli w tym momencie mam do dyspozycji tylko zapasową dętkę. W razie drugiego kapcia jestem ugotowana. Jadę dalej nieco podenerwowana. A co, jeśli na tych parszywych drogach znowu na coś najadę?
Zerkam na gps – byle do Złocieńca. Jest jeszcze dość wcześnie, więc pewnie kupię tam gdzieś klej do gum. Klej faktycznie udaje się kupić. Od razu odzyskuję dobry humor. Gdyby tylko nie ten wiatr w twarz, to by było super. W drodze po ostatnią gminę zachodniopomorskiego – Ostrowice, muszę przejechać przez aż 2 odcinki kamiennego bruku. Ten w Gronowie jest paskudnie nierówny. Mści się też planowanie trasy „dla roweru”, bo na wyjeździe w stronę Cieszyna mam dość długi odcinek szutrowy. Potem jednak szosy wracają i są to takie szosy jak lubię najbardziej: wąskie, bez ruchu aut. W dodatku jest wyjątkowo ładnie, bo to już teren Drawskiego Parku Krajobrazowego. Teoretycznie powinno być fajnie, ale cały czas jedzie mi się strasznie ciężko. Po aż 90 km jazdy z bagażem pod przeszkadzający wiatr, czuję się umordowana i w zasadzie to czołgam się. Czarne myśli w mojej głowie podpowiadają, że jeśli tak „fantastycznie” pojadę BBT, to nie mam najmniejszych szans na zmieszczenie się w limicie czasowym. Trudno. Zrezygnowana dojeżdżam do kolejnego odcinka gruntowego. To droga na Uradz. Na rozdrożu stoi krzyż, pod nim ławeczki, a obok rośnie śliwa. No to przerwa. Zrywam trochę śliwek i siadam na ławeczce.
Szuter na Uradz jest złej jakości i na moim rowerze nie da się nim jechać. Klikam więc w gps i modyfikuję trasę – polecę przez Barwice. W drodze do Barwic dogania mnie dwóch wesołych rowerzystów. „MTB Łąka” taki napis widnieje na ich koszulkach. Niby MTB, a oponki mają założone szosowe. Jedziemy razem wesoło paplając aż do Barwic. Oni dalej wykręcają na Czaplinek, ja zjeżdżam na Orlen. Wreszcie kawa! Po 130 km należy mi się. Potem jeszcze wizyta w sklepie i mogę jechać dalej. Jakieś 6 km przed Szczecinkiem kolejne spotkanie. Oto dogania mnie szosowiec! Zagaduje i już jedziemy sobie razem. Siadam na kole. Jak fajnie! Jak lekko! Jest to jednak bardzo istotna różnica: jechać samej, a jechać ze wsparciem. Prędkość od razu wzrasta i jest znacznie łatwiej. Kolega jest bardzo miły i lecimy tak do miasta. Zatrzymujemy się razem na stacji (uzupełniam wodę na nocleg) i potem dalej tniemy aż za Gwdę Wielką. Rozstajemy się na zjeździe z DK 20 na drogę nr 201.
Ciągnę jeszcze z 8 km do Czarnego. Zatrzymuję się na stacji, sprawdzić co się dzieje z tylnym kołem. Od jakiegoś czasu dziwnie dzwoni. Kto szuka, ten znajduje: mam dwie pęknięte szprychy. To niestety oznacza koniec wyjazdu. Wracam więc w stronę Szczecinka. Niedaleko przed skrzyżowaniem dróg nr 20 i 201 wnikam w las. Rosną tu piękne, stare świerki, rozbijam namiot w ich cieniu.
Rower i namiot – któż by nie chciał znaleźć takiego zestawu pod choinką?
Mapka:
Zdjęcia
Jeśli opisy do fotek się nie wyświetlają, to trzeba kliknąć z boku po prawej na "i". Wtedy je widać. Zwykłej Picasy chyba już niestety nie ma. Tylko to badziewie Google Zdjęcia zostało :(.
Słoneczna noc
Wtorek, 28 czerwca 2016 Kategoria do 200
Km: | 151.22 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1518m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Słoneczną noc poprzedziła seria mrocznych dni.
Tunel
Czwartek, 23 czerwca 2016 Kategoria do 200
Km: | 161.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1546m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tunel.