Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2019
Dystans całkowity: | 2116.18 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 78:08 |
Średnia prędkość: | 19.76 km/h |
Suma podjazdów: | 7860 m |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 78.38 km i 9h 46m |
Więcej statystyk |
Kaliskie gminobranie (1)
Piątek, 7 czerwca 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 80.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:33 | km/h: | 17.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 442m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Późnym piątkowym popołudniem wysiadam na stacji kolejowej
w Kaliszu. Jest przyjemnie ciepło. Nie spieszę się. Zaczynam od przypięcia
roweru w małym tłumku innych rowerów i idę do pobliskiej galerii handlowej
zachęcona swojskim szyldem McD. Nie zdążyłam dziś zjeść żadnego obiadu, a w
dodatku pakując się w pośpiechu zapomniałam zabrać ze sobą butli z paliwem do
kuchenki. To oznacza, że wieczorem nie będzie gotowania. Co gorsze – nie będzie też porannej kawy w sobotę i w niedzielę.
Jadąc do McD ruchomymi schodami zastanawiam się, czy bez kawy to wszystko ma
sens… Biorę zestaw z rybą i nie kuszę dłużej losu – wychodzę z nim na zewnątrz.
Jest cieplutko. Siadam na ławce i jem.
A potem ruszam w zaplanowaną, nie tak dawno temu, gminną trasę po okolicach Kalisza. Sporo mam tu gminnych dziur do załatania. Wiem więc, że mimo, że trasa dość długa, to łowy nie będą zbyt obfite. Z miasta uciekam ścieżkami rowerowymi idącymi wzdłuż bardzo głównych i bardzo ruchliwych ulic. Czasami jest pod górę, bo zaczynają się schody. Dosłownie. Czasem po bokach mocno ograniczają mnie bariery. Te metalowe, czerwono-białe. Wszystko to jednak – wobec wizji braku jutrzejszej porannej kawy w namiocie – są błahostki.
Dziś zaliczam tylko jedną gminę, jest to Lisków. Jedzie mi się bardzo przyjemnie. Zupełnie bez wysiłku. Kiedy słońce zachodzi, wyciągam lampki. Jest jeszcze jasno, bo to przecież czerwiec, ale wyciągając lampkę przednią, zauważam, że mocowanie mam wybrakowane. A to pech! Ale, czy na pewno? W końcu podczas klasycznych gminobrań nie jeżdżę nocami. Przecież już za chwilę będę szukać miejscówki. Czy czegoś jeszcze zapomniałam zabrać? Mam nadzieję, że już nie. Nadal jest jeszcze widno, gdy wchodzę na wielką skoszoną łąkę. Obok jest mały staw, w którym głośno rechoczą żaby. Ładne, pełne uroku miejsce. Rozstawiam namiot. Pora kończyć dzień.
A potem ruszam w zaplanowaną, nie tak dawno temu, gminną trasę po okolicach Kalisza. Sporo mam tu gminnych dziur do załatania. Wiem więc, że mimo, że trasa dość długa, to łowy nie będą zbyt obfite. Z miasta uciekam ścieżkami rowerowymi idącymi wzdłuż bardzo głównych i bardzo ruchliwych ulic. Czasami jest pod górę, bo zaczynają się schody. Dosłownie. Czasem po bokach mocno ograniczają mnie bariery. Te metalowe, czerwono-białe. Wszystko to jednak – wobec wizji braku jutrzejszej porannej kawy w namiocie – są błahostki.
Dziś zaliczam tylko jedną gminę, jest to Lisków. Jedzie mi się bardzo przyjemnie. Zupełnie bez wysiłku. Kiedy słońce zachodzi, wyciągam lampki. Jest jeszcze jasno, bo to przecież czerwiec, ale wyciągając lampkę przednią, zauważam, że mocowanie mam wybrakowane. A to pech! Ale, czy na pewno? W końcu podczas klasycznych gminobrań nie jeżdżę nocami. Przecież już za chwilę będę szukać miejscówki. Czy czegoś jeszcze zapomniałam zabrać? Mam nadzieję, że już nie. Nadal jest jeszcze widno, gdy wchodzę na wielką skoszoną łąkę. Obok jest mały staw, w którym głośno rechoczą żaby. Ładne, pełne uroku miejsce. Rozstawiam namiot. Pora kończyć dzień.
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Lisków.
Ciąg dalszy
Nasze ULTRA będzie teraz inne...
Czwartek, 6 czerwca 2019 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: | 31.71 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 178m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj, późnym wieczorem, dowiedziałam się, że jeden z nas, ultramaratończyków nie żyje. Tomek w minioną sobotę uczestniczył w Maratonie Podróżnika na trasie nieco ponad 300 km. Był już prawie na mecie. Brakował niespełna kilometr. Chyba potrafię wyobrazić sobie radość jaką musiał czuć, gdy już wiedział, że za chwilę skończy jazdę - do tego z pięknym wynikiem. Niestety to wszystko zniszczył głupi kierowca samochodu, który jadąc z ogromną prędkością najechał na Tomka.
Tomek przez kilka dni walczył o życie w szpitalu i niestety walkę tę przegrał. Zostawił żonę i dwie córki. Jestem głęboko wstrząśnięta. Cały dzień o tym myślę i nie mogę uwierzyć, że to się rzeczywiście wydarzyło. Realizował swoją pasję - jak każdy z nas.
Cześć Jego pamięci.
Nasze ULTRA będzie teraz inne...
Tomek przez kilka dni walczył o życie w szpitalu i niestety walkę tę przegrał. Zostawił żonę i dwie córki. Jestem głęboko wstrząśnięta. Cały dzień o tym myślę i nie mogę uwierzyć, że to się rzeczywiście wydarzyło. Realizował swoją pasję - jak każdy z nas.
Cześć Jego pamięci.
Nasze ULTRA będzie teraz inne...
Ciepła środa
Środa, 5 czerwca 2019 Kategoria do 50
Km: | 31.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 169m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ciepły wtorek
Wtorek, 4 czerwca 2019 Kategoria do 50
Km: | 31.63 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 178m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ale ciepło! Ale fajnie! :)
Powrót do codzienności
Poniedziałek, 3 czerwca 2019 Kategoria do 50
Km: | 27.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 153m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Moje nogi zardzewiałe i skrzypiące. Ale działają :)
Powrót
Niedziela, 2 czerwca 2019 Kategoria do 50
Km: | 10.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 41m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po 7 godzinach i 20 minutach jazdy pociągiem, wsiadłam na rower.
Biała Podlaska
Sobota, 1 czerwca 2019 Kategoria do 550, Kocia czytelnia, Biała Podlaska
Km: | 537.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 23:58 | km/h: | 22.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1498m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
O dziwo budzę się sama, przed budzikiem, o godz. 3.30 - mimo imprezowego piątkowego wieczoru. Chwilę jeszcze leżę, po czym wstaję. Ten dodatkowy czas może się przydać. Jedząc śniadanie zastanawiam się, w którym momencie trasy dadzą mi się we znaki deficyty snu. Kiedy wychodzę z domu, jest 4.50. Słońce ledwo co wstało, wisi nisko na niebie. 15 stopni ciepła, mgły. Tak wygląda sobotni poranek. Spakowałam się minimalistycznie. Mój zestaw wygląda prawie tak samo jak ten, który miałam na wyjeździe do Augustowa. Z tym, że teraz w miejsce kurtki puchowej wskoczył strój na deszcz - bo mogą trafić się ulewy i burze.
Pierwszy postój robię po 105 km, na Orlenie w Ślesinie. Nie wiem nawet kiedy ten czas tak szybko ucieka. Uwijam się non-stop: jem, piję, jednocześnie dolewając izo- do bidonów, przebierając się (tzn. ściągając rękawki, nogawki, czapkę i wiatrówkę) oraz od razu smarując skórę kremem z wysokim filtrem przeciwsłonecznym. Nie zdążyłam nawet spokojnie siąść i zająć się odpoczynkiem, a tu już trzeba jechać!
Najgorszy ruch trafiam pomiędzy Ślesinem a Sompolnem i potem dalej na drodze nr 269. Nie trafia się żadna niebezpieczna sytuacja, ale jednak jest mało przyjemnie i marzę tylko o tym, by z tej drogi uciec. Uciekam na południe, zgodnie ze śladem, który zaprojektowałam w domu - jadę przez Babiak do Kłodawy. W Kłodawie, wg rozpiski, mam Orlen. Sprawdzam bidony - niczego mi nie brakuje, więc jadę bez postoju.
Od Kłodawy aż za Łowicz (jest to 87 km) jadę DK 92. Ruch jest mały, a droga ta ma szerokie pobocze. Są to więc przyjemne kilometry, które uciekają szybko i bezstresowo. Po drodze jest Kutno i McD. Docieram mocno głodna. W McD pełno ludzi, po prostu dziki tłum. Chyba każdy uparł się dziś, by przyjść tu coś zjeść. Jest gorąco, na szczęście w środku działa klima. Zjadam zamówiony zestaw z rybą i uciekam. Zupełnie nie odpoczęłam, hałas i ci wszyscy ludzie - to było bardzo męczące. Z ulgą wsiadam na rower.
Za Łowiczem na DK 92 jest parę odcinków zwężeń pobocza, ale w związku z małym ruchem nie jest to problem. W Łowiczu odwiedzam Orlen. Sprzedaje tu bardzo miły pan, który pozwala mi wnieść rower do środka. Dzięki temu oszczędzam trochę czasu - nie muszę wyciągać i zabierać ze sobą całej zawartości torby na kierownicę, ani tego potem z powrotem pakować. Wypijam herbatę i zjadam pierniczki. Siedzę tu chwilę. Odpoczywam o wiele bardziej niż w McD, bo jest cisza i spokój. W ciszy odpoczywam najlepiej. Zregenerowana ruszam dalej i kawałek za Łowiczem odbijam w prawo, na Nieborów. Most na Bzurze jest wąski, drewniany. Na chwilę zsiadam z roweru i robię fotki. Ładnie tu. W samym Nieborowie przystaję przy bramie pałacu. Jedno zdjęcie i już jadę dalej.
Lasy na południe od Bolimowa zaskakują nową drogą. Towarzyszy jej kostkowa ścieżka rowerowa. Wszystko jest nowe, a więc jeszcze w miarę równe. Na tej drodze rowerowej dogania mnie miejscowy cyklista. Pyta ile przejechałam i dokąd jadę. Mówię mu, że jestem mniej więcej w połowie drogi do Białej Podlaskiej. Jest zaskoczony - stwierdza, że po raz pierwszy słyszy o tak zwariowanym planie. Gadamy trochę jadąc sobie razem, później on odbija na Skierniewice, które są zupełnie blisko, a ja kontynuuję swoją wyrypę do Białej Podlaskiej. Odwiedzam gminę Puszcza Mariańska. Fajna nazwa, nigdy w życiu tu nie byłam. Gmina w jednym momencie zaskakuje mnie znakiem drogowym informującym o drodze kończącej się ślepo. Szosa rzeczywiście szybko pogarsza się, potem pojawiają się drobne kamyki. Ale poza tym jest przejezdnie. Szczęśliwie na tych kamykach nie łapię kapcia.
Dojeżdżając do Mszczonowa mam na liczniku 300 km. Zatrzymuję się na Orlenie. Jest to ostatni Orlen przed nocą. Z mapy wynika, że przez całą noc nie będzie zupełnie nic. Żadnych stacji przez najbliższe 156 km. Przez kilka chwil kręcę się tuż przy stacji. Nie bardzo wiem co zrobić z rowerem. Stacja jest mikroskopijna i przy drzwiach nie da rady go oprzeć - jak to zwykle robię. Zostawić z boku? Też średnio, bo nie będę go widziała. W końcu przypinam linką i idę na zakupy. Biorę kanapki z tuńczykiem i herbatę z syropem malinowym. Po raz trzeci dostaję do zakupów kartę zdrapkę. Dotychczas nic dziś nie wygrałam. A tym razem - niespodzianka! Wygrałam napój energetyczny. Czuję się rozweselona. Czy to jakiś znak? W nocy nie będzie żadnej stacji, ten energetyk może się przydać. Wymieniam więc zdrapkę na napój i z całymi zakupami siadam na zewnątrz. Jest ciepły wieczór, choć słońce już zachodzi. Pora ubrać się na noc. Dookoła kręci się podpita młodzież. Głośno krzyczą. Cieszę się, że siedzę na zewnątrz, przy rowerze.
Po zachodzie słońca długo jeszcze jest jasnawo. Dopiero około 22 zapada prawdziwa ciemność. Wieczór pachnie słodko kwitnącymi akacjami. Kiedy docieram do Góry Kalwarii (ok. 350 km trasy) jest już od jakiegoś czasu ciemno. Nocne niebo z okolic Warszawy, która jest kawałek na północ stąd, pełne jest samolotów. Ich światełka migają wysoko. Patrzę raz po raz na nie. Każdy dokądś zmierza, ma swoje sprawy, plany. Niektórzy zabierają to wszystko aż pod niebo. W Górze Kalwarii przeprawiam się mostem przez Wisłę. Na tym odcinku muszę przejechać DK50. Jest to jedna z najgorszych dróg w kraju do jazdy rowerem. Tym razem jednak jest już późny sobotni wieczór. Mam farta. Ruchu nie ma.
Dalsze drogi są ciche i spokojne. W wielu miejscach oświetlone. Są to też drogi o dobrej i bardzo dobrej nawierzchni. Przyjemnie się jedzie. W Osiecku siadam pod wiatą przystankową i jem kanapkę. Czytam też internet. Równolegle z moim wyjazdem trwa Maraton Podróżnika. Gdzieś, całkiem niedaleko stąd, ludzie też jadą teraz na rowerach... a więc nie jestem sama. Miła jest to świadomość.
Noc jest chłodniejsza od tego co zapowiadały prognozy. Temperatura spada do 11 stopni. Żaden to dramat, w drodze do Augustowa miałam nocą przecież -1 stopień. A jednak marznę. Dodatkowo miejscami są silne zamglenia i to potęguje odczucie zimna. Noc rozśpiewana jest słowikami. Wszystkie dźwięki nocy słyszę bardzo wyraźnie, bo jadę bez muzyki na uszach. Miałam ją tylko na początkowym odcinku - w Ślesinie wyłączyłam.
Przed Parysowem niespodzianka - znowu ślepa droga. Lekkie zamieszanie, bo najpierw robię błąd i jadę złą drogą. Muszę się cofnąć. Potem ta zamknięta droga. Po wielkości wykopów dochodzę do wniosku, że budują tu chyba jakąś autostradę. Przedarcie się przez tę inwestycję jest raczej mało wykonalne. Na szczęście nad całym tym rozgardiaszem jest nówka sztuka kładka. Biegam więc w środku nocy po schodach nad drogą w budowie. Niczym się nie przejmuję. Nawet fajnie - zawsze to jakieś urozmaicenie dla nudnej nocnej jazdy.
Naraz zauważam, że niebo jest z jednej strony jasnawe. To z pewnością nie jest łuna od Warszawy, bo Warszawa już daleko za mną. To jest.... zaczynający się nowy dzień. O godzinie 2.19 w nocy. Do wschodu słońca jest jeszcze bardzo daleko. Jakieś 2 godziny. Zdążyłam już zapomnieć jak krótka jest noc czerwcowa. Droga dość długo prowadzi wzdłuż rzeki Wilga. Niestety jest zbyt ciemno, bym mogła cokolwiek zobaczyć. Około 3 w nocy zaczęło mi się chcieć spać. Wypijam więc wygranego energetyka - pomaga na chwilę.
Na Orlen w Łukowie docieram głodna i nieco zmarznięta. I doświadczam dużego rozczarowania. Z gorącego jedzenia są wyłącznie hot-dogi. Dla mnie niejadalne. Biorę więc czarną kawę i własną kanapkę. Nie ma gdzie usiąść, więc siadam na parapecie, pod wysokim stolikiem, przy którym można stać. Pani z obsługi z miną cierpiętnicy biega z mopem i myje podłogę. Nie jest tu zbyt przyjemnie.
Drogi do Międzyrzeca Podlaskiego nie pamiętam zbyt dobrze. Było jasno, świeciło słońce, wiatr wiał tak jak w sobotę - czyli słabo i ze zmiennych kierunków. Nie działo się nic szczególnego. W Międzyrzecu nowa stacja Orlen. Tak nowa, że nie było jej jeszcze na mapie. Tym razem jest prawie dobrze - są normalne zapiekanki. Biorę więc i.... nie siadam na pięknych i pewnie wygodnych czerwonych kanapach, tylko na ziemi, pod drzwiami. A to dlatego, że nie pozwolili mi wnieść roweru do środka, a szyby do połowy były mleczno białe. Nie chciałam jeść denerwując się, że nie widzę roweru.
Czuję się średnio. Za długo jechałam bez ciepłego jedzenia, na samym słodkim. Żołądek daje mi się więc we znaki. Mam też poobcierany tyłek. Chce mi się lekko spać. Teraz, tu w Międzyrzecu mogę sobie wybrać, czy jechać do Białej główną drogą DK2 (ma szerokie pobocze), czy bokami. Obie wersje mam wgrane w GPS. Ta pierwsza jest jakieś 20 km krótsza i jest opcją awaryjną na wypadek złego samopoczucia albo braku czasu. Dochodzę do wniosku, że nie czuję się aż tak źle, a czas jeszcze mam. Lecę więc bokami.
Słońce pali moją skórę. Bardzo nie lubię być opalona. Jeszcze nie jest gorąco i wyłącznie przez przypadek zauważam, że skóra na przedramionach jest... czerwonawa! Natychmiast się zatrzymuję i smaruję kremem. Oglądam się uważnie - z tyłu na łydkach jest czerwono. Co za katastrofa. Smaruję zawzięcie. Może jeszcze nie jest za późno.
Ostanie około 20 km to dziurawe i popękane drogi. Jest za to bardzo zielono. Kręcą się tu też inni cykliści, z naprzeciwka jedzie nawet cała duża grupa. No tak, w końcu to niedzielny poranek, pogoda jest piękna. Fajnie jest więc wyjść na rower. Doganiam parę na rowerach. Dziewczyna pyta dokąd jadę. Mówię, że do Białej Podlaskiej. Rozmawiamy chwilę o trasie. Najbardziej interesuje ją jak tak długie trasy wpływają na organizm. Jest to dobry moment na takie pytania, bo akurat kończę już powoli jazdę i wiedzę mam bardzo aktualną. Opowiadam więc o otarciach tyłka, o dłoniach bolących od wstrząsów na nierównych drogach. Opowiadam o krtani, bo po chłodnej nocy nadal jestem zachrypnięta i lekko kaszlę. Mówię o wszystkim tym co właśnie się dzieje.
Potem jest wyjazd na drogę nr 812, jestem tuż przed tablicą z napisem Biała Podlaska i... niewiele brakuje, bym nie dojechała do celu. Za mną pędzi samochód. W ostatnim momencie kierowca zaczyna myśleć i dochodzi do wniosku, że nie zmieści się (nawet na przysłowiową gazetę) pomiędzy mnie a jadący z naprzeciwka samochód. Hamuje z piskiem opon, lekko go rzuca po drodze. Uważam, że ludzie, którzy nie potrafią jeździć samochodami, a mimo tego jeżdżą stwarzając zagrożenie dla życia innych - powinni kończyć definitywnie na drzewach.
Biała Podlaska - dlaczego przyjechałam akurat tutaj? Dlatego, że to daleko od domu i dlatego, że nigdy tu nie byłam. W niedzielę, 2 czerwca, zakończyłam jazdę docierając tu. Równo rok temu 2 czerwca wystartowałam w TABR. Pomyślałam sobie, że tą trasą upamiętnię tamten dzień.
Samo miasteczko jest bardzo zielone. Klimat nieco podobny ma do Augustowa, jednak jest tu zdecydowanie mniej tłoczno. Płynie tu rzeka Krzna i dzieli ona miasto na dwie części. Centrum to są kamienice, plac z małą fontanną, plac mocno zazieleniony. Na zakończenie w jednej z restauracji zjadłam obiad, trafiłam na bardzo miłą dziewczynę w obsłudze, pozwoliła mi wnieść rower do środka. Pytała też jak podoba mi się Biała Podlaska i okolice. Drugie miłe spotkanie na dworcu kolejowym. Na ławce obok siedziała kobieta mająca dużą wiedzę o regionie. Opowiadała mi sporo ciekawostek. Mój zmęczony brakiem snu umysł przyswoił jednak niestety niewiele szczegółów.
Podróż powrotna dużo lepsza niż się spodziewałam. Pierwszy pociąg Regio z Białej do Łukowa o 12.06 z klimatyzacją i bez tłumów. Drugi - TLK z Łukowa do Poznania bez klimy, ale za to udało mi się siedzieć całą trasę. Fajnie, bo kiedy kupowałam bilet, to teoretycznie wszystkie miejscówki były już przydzielone i przysługiwało mi miejsce stojące.
No i to tyle. Było bardzo fajnie :)
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Puszcza Mariańska, Żabia Wola, Tarczyn, Prażmów, Karczew, Sobienie-Jeziory, Osieck, Pilawa, Parysów, Borowie, Miastków Kościelny, Wola Mysłowska, Stanin, Kąkolewnica, Biała Podlaska obszar wiejski, Biała Podlaska miasto (16 gmin).
Pierwszy postój robię po 105 km, na Orlenie w Ślesinie. Nie wiem nawet kiedy ten czas tak szybko ucieka. Uwijam się non-stop: jem, piję, jednocześnie dolewając izo- do bidonów, przebierając się (tzn. ściągając rękawki, nogawki, czapkę i wiatrówkę) oraz od razu smarując skórę kremem z wysokim filtrem przeciwsłonecznym. Nie zdążyłam nawet spokojnie siąść i zająć się odpoczynkiem, a tu już trzeba jechać!
Najgorszy ruch trafiam pomiędzy Ślesinem a Sompolnem i potem dalej na drodze nr 269. Nie trafia się żadna niebezpieczna sytuacja, ale jednak jest mało przyjemnie i marzę tylko o tym, by z tej drogi uciec. Uciekam na południe, zgodnie ze śladem, który zaprojektowałam w domu - jadę przez Babiak do Kłodawy. W Kłodawie, wg rozpiski, mam Orlen. Sprawdzam bidony - niczego mi nie brakuje, więc jadę bez postoju.
Od Kłodawy aż za Łowicz (jest to 87 km) jadę DK 92. Ruch jest mały, a droga ta ma szerokie pobocze. Są to więc przyjemne kilometry, które uciekają szybko i bezstresowo. Po drodze jest Kutno i McD. Docieram mocno głodna. W McD pełno ludzi, po prostu dziki tłum. Chyba każdy uparł się dziś, by przyjść tu coś zjeść. Jest gorąco, na szczęście w środku działa klima. Zjadam zamówiony zestaw z rybą i uciekam. Zupełnie nie odpoczęłam, hałas i ci wszyscy ludzie - to było bardzo męczące. Z ulgą wsiadam na rower.
Za Łowiczem na DK 92 jest parę odcinków zwężeń pobocza, ale w związku z małym ruchem nie jest to problem. W Łowiczu odwiedzam Orlen. Sprzedaje tu bardzo miły pan, który pozwala mi wnieść rower do środka. Dzięki temu oszczędzam trochę czasu - nie muszę wyciągać i zabierać ze sobą całej zawartości torby na kierownicę, ani tego potem z powrotem pakować. Wypijam herbatę i zjadam pierniczki. Siedzę tu chwilę. Odpoczywam o wiele bardziej niż w McD, bo jest cisza i spokój. W ciszy odpoczywam najlepiej. Zregenerowana ruszam dalej i kawałek za Łowiczem odbijam w prawo, na Nieborów. Most na Bzurze jest wąski, drewniany. Na chwilę zsiadam z roweru i robię fotki. Ładnie tu. W samym Nieborowie przystaję przy bramie pałacu. Jedno zdjęcie i już jadę dalej.
Lasy na południe od Bolimowa zaskakują nową drogą. Towarzyszy jej kostkowa ścieżka rowerowa. Wszystko jest nowe, a więc jeszcze w miarę równe. Na tej drodze rowerowej dogania mnie miejscowy cyklista. Pyta ile przejechałam i dokąd jadę. Mówię mu, że jestem mniej więcej w połowie drogi do Białej Podlaskiej. Jest zaskoczony - stwierdza, że po raz pierwszy słyszy o tak zwariowanym planie. Gadamy trochę jadąc sobie razem, później on odbija na Skierniewice, które są zupełnie blisko, a ja kontynuuję swoją wyrypę do Białej Podlaskiej. Odwiedzam gminę Puszcza Mariańska. Fajna nazwa, nigdy w życiu tu nie byłam. Gmina w jednym momencie zaskakuje mnie znakiem drogowym informującym o drodze kończącej się ślepo. Szosa rzeczywiście szybko pogarsza się, potem pojawiają się drobne kamyki. Ale poza tym jest przejezdnie. Szczęśliwie na tych kamykach nie łapię kapcia.
Dojeżdżając do Mszczonowa mam na liczniku 300 km. Zatrzymuję się na Orlenie. Jest to ostatni Orlen przed nocą. Z mapy wynika, że przez całą noc nie będzie zupełnie nic. Żadnych stacji przez najbliższe 156 km. Przez kilka chwil kręcę się tuż przy stacji. Nie bardzo wiem co zrobić z rowerem. Stacja jest mikroskopijna i przy drzwiach nie da rady go oprzeć - jak to zwykle robię. Zostawić z boku? Też średnio, bo nie będę go widziała. W końcu przypinam linką i idę na zakupy. Biorę kanapki z tuńczykiem i herbatę z syropem malinowym. Po raz trzeci dostaję do zakupów kartę zdrapkę. Dotychczas nic dziś nie wygrałam. A tym razem - niespodzianka! Wygrałam napój energetyczny. Czuję się rozweselona. Czy to jakiś znak? W nocy nie będzie żadnej stacji, ten energetyk może się przydać. Wymieniam więc zdrapkę na napój i z całymi zakupami siadam na zewnątrz. Jest ciepły wieczór, choć słońce już zachodzi. Pora ubrać się na noc. Dookoła kręci się podpita młodzież. Głośno krzyczą. Cieszę się, że siedzę na zewnątrz, przy rowerze.
Po zachodzie słońca długo jeszcze jest jasnawo. Dopiero około 22 zapada prawdziwa ciemność. Wieczór pachnie słodko kwitnącymi akacjami. Kiedy docieram do Góry Kalwarii (ok. 350 km trasy) jest już od jakiegoś czasu ciemno. Nocne niebo z okolic Warszawy, która jest kawałek na północ stąd, pełne jest samolotów. Ich światełka migają wysoko. Patrzę raz po raz na nie. Każdy dokądś zmierza, ma swoje sprawy, plany. Niektórzy zabierają to wszystko aż pod niebo. W Górze Kalwarii przeprawiam się mostem przez Wisłę. Na tym odcinku muszę przejechać DK50. Jest to jedna z najgorszych dróg w kraju do jazdy rowerem. Tym razem jednak jest już późny sobotni wieczór. Mam farta. Ruchu nie ma.
Dalsze drogi są ciche i spokojne. W wielu miejscach oświetlone. Są to też drogi o dobrej i bardzo dobrej nawierzchni. Przyjemnie się jedzie. W Osiecku siadam pod wiatą przystankową i jem kanapkę. Czytam też internet. Równolegle z moim wyjazdem trwa Maraton Podróżnika. Gdzieś, całkiem niedaleko stąd, ludzie też jadą teraz na rowerach... a więc nie jestem sama. Miła jest to świadomość.
Noc jest chłodniejsza od tego co zapowiadały prognozy. Temperatura spada do 11 stopni. Żaden to dramat, w drodze do Augustowa miałam nocą przecież -1 stopień. A jednak marznę. Dodatkowo miejscami są silne zamglenia i to potęguje odczucie zimna. Noc rozśpiewana jest słowikami. Wszystkie dźwięki nocy słyszę bardzo wyraźnie, bo jadę bez muzyki na uszach. Miałam ją tylko na początkowym odcinku - w Ślesinie wyłączyłam.
Przed Parysowem niespodzianka - znowu ślepa droga. Lekkie zamieszanie, bo najpierw robię błąd i jadę złą drogą. Muszę się cofnąć. Potem ta zamknięta droga. Po wielkości wykopów dochodzę do wniosku, że budują tu chyba jakąś autostradę. Przedarcie się przez tę inwestycję jest raczej mało wykonalne. Na szczęście nad całym tym rozgardiaszem jest nówka sztuka kładka. Biegam więc w środku nocy po schodach nad drogą w budowie. Niczym się nie przejmuję. Nawet fajnie - zawsze to jakieś urozmaicenie dla nudnej nocnej jazdy.
Naraz zauważam, że niebo jest z jednej strony jasnawe. To z pewnością nie jest łuna od Warszawy, bo Warszawa już daleko za mną. To jest.... zaczynający się nowy dzień. O godzinie 2.19 w nocy. Do wschodu słońca jest jeszcze bardzo daleko. Jakieś 2 godziny. Zdążyłam już zapomnieć jak krótka jest noc czerwcowa. Droga dość długo prowadzi wzdłuż rzeki Wilga. Niestety jest zbyt ciemno, bym mogła cokolwiek zobaczyć. Około 3 w nocy zaczęło mi się chcieć spać. Wypijam więc wygranego energetyka - pomaga na chwilę.
Na Orlen w Łukowie docieram głodna i nieco zmarznięta. I doświadczam dużego rozczarowania. Z gorącego jedzenia są wyłącznie hot-dogi. Dla mnie niejadalne. Biorę więc czarną kawę i własną kanapkę. Nie ma gdzie usiąść, więc siadam na parapecie, pod wysokim stolikiem, przy którym można stać. Pani z obsługi z miną cierpiętnicy biega z mopem i myje podłogę. Nie jest tu zbyt przyjemnie.
Drogi do Międzyrzeca Podlaskiego nie pamiętam zbyt dobrze. Było jasno, świeciło słońce, wiatr wiał tak jak w sobotę - czyli słabo i ze zmiennych kierunków. Nie działo się nic szczególnego. W Międzyrzecu nowa stacja Orlen. Tak nowa, że nie było jej jeszcze na mapie. Tym razem jest prawie dobrze - są normalne zapiekanki. Biorę więc i.... nie siadam na pięknych i pewnie wygodnych czerwonych kanapach, tylko na ziemi, pod drzwiami. A to dlatego, że nie pozwolili mi wnieść roweru do środka, a szyby do połowy były mleczno białe. Nie chciałam jeść denerwując się, że nie widzę roweru.
Czuję się średnio. Za długo jechałam bez ciepłego jedzenia, na samym słodkim. Żołądek daje mi się więc we znaki. Mam też poobcierany tyłek. Chce mi się lekko spać. Teraz, tu w Międzyrzecu mogę sobie wybrać, czy jechać do Białej główną drogą DK2 (ma szerokie pobocze), czy bokami. Obie wersje mam wgrane w GPS. Ta pierwsza jest jakieś 20 km krótsza i jest opcją awaryjną na wypadek złego samopoczucia albo braku czasu. Dochodzę do wniosku, że nie czuję się aż tak źle, a czas jeszcze mam. Lecę więc bokami.
Słońce pali moją skórę. Bardzo nie lubię być opalona. Jeszcze nie jest gorąco i wyłącznie przez przypadek zauważam, że skóra na przedramionach jest... czerwonawa! Natychmiast się zatrzymuję i smaruję kremem. Oglądam się uważnie - z tyłu na łydkach jest czerwono. Co za katastrofa. Smaruję zawzięcie. Może jeszcze nie jest za późno.
Ostanie około 20 km to dziurawe i popękane drogi. Jest za to bardzo zielono. Kręcą się tu też inni cykliści, z naprzeciwka jedzie nawet cała duża grupa. No tak, w końcu to niedzielny poranek, pogoda jest piękna. Fajnie jest więc wyjść na rower. Doganiam parę na rowerach. Dziewczyna pyta dokąd jadę. Mówię, że do Białej Podlaskiej. Rozmawiamy chwilę o trasie. Najbardziej interesuje ją jak tak długie trasy wpływają na organizm. Jest to dobry moment na takie pytania, bo akurat kończę już powoli jazdę i wiedzę mam bardzo aktualną. Opowiadam więc o otarciach tyłka, o dłoniach bolących od wstrząsów na nierównych drogach. Opowiadam o krtani, bo po chłodnej nocy nadal jestem zachrypnięta i lekko kaszlę. Mówię o wszystkim tym co właśnie się dzieje.
Potem jest wyjazd na drogę nr 812, jestem tuż przed tablicą z napisem Biała Podlaska i... niewiele brakuje, bym nie dojechała do celu. Za mną pędzi samochód. W ostatnim momencie kierowca zaczyna myśleć i dochodzi do wniosku, że nie zmieści się (nawet na przysłowiową gazetę) pomiędzy mnie a jadący z naprzeciwka samochód. Hamuje z piskiem opon, lekko go rzuca po drodze. Uważam, że ludzie, którzy nie potrafią jeździć samochodami, a mimo tego jeżdżą stwarzając zagrożenie dla życia innych - powinni kończyć definitywnie na drzewach.
Biała Podlaska - dlaczego przyjechałam akurat tutaj? Dlatego, że to daleko od domu i dlatego, że nigdy tu nie byłam. W niedzielę, 2 czerwca, zakończyłam jazdę docierając tu. Równo rok temu 2 czerwca wystartowałam w TABR. Pomyślałam sobie, że tą trasą upamiętnię tamten dzień.
Samo miasteczko jest bardzo zielone. Klimat nieco podobny ma do Augustowa, jednak jest tu zdecydowanie mniej tłoczno. Płynie tu rzeka Krzna i dzieli ona miasto na dwie części. Centrum to są kamienice, plac z małą fontanną, plac mocno zazieleniony. Na zakończenie w jednej z restauracji zjadłam obiad, trafiłam na bardzo miłą dziewczynę w obsłudze, pozwoliła mi wnieść rower do środka. Pytała też jak podoba mi się Biała Podlaska i okolice. Drugie miłe spotkanie na dworcu kolejowym. Na ławce obok siedziała kobieta mająca dużą wiedzę o regionie. Opowiadała mi sporo ciekawostek. Mój zmęczony brakiem snu umysł przyswoił jednak niestety niewiele szczegółów.
Podróż powrotna dużo lepsza niż się spodziewałam. Pierwszy pociąg Regio z Białej do Łukowa o 12.06 z klimatyzacją i bez tłumów. Drugi - TLK z Łukowa do Poznania bez klimy, ale za to udało mi się siedzieć całą trasę. Fajnie, bo kiedy kupowałam bilet, to teoretycznie wszystkie miejscówki były już przydzielone i przysługiwało mi miejsce stojące.
No i to tyle. Było bardzo fajnie :)
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Puszcza Mariańska, Żabia Wola, Tarczyn, Prażmów, Karczew, Sobienie-Jeziory, Osieck, Pilawa, Parysów, Borowie, Miastków Kościelny, Wola Mysłowska, Stanin, Kąkolewnica, Biała Podlaska obszar wiejski, Biała Podlaska miasto (16 gmin).