Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Kaliskie gminobranie (2)

Sobota, 8 czerwca 2019 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 204.80 Km teren: 0.00 Czas: 11:26 km/h: 17.91
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 606m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Budzik dzwoni o 4.30, słońce właśnie wstaje, pora więc i na mnie. Zjadam śniadanie bez ciepłego napoju kawo podobnego i jest średnio fajnie. Potem zwijam wszystko. Jest dużo rosy i znaczna mgła. Namiot mokry. Czas jechać. Po 10 km jazdy docieram nad zbiornik Jeziorsko. Jest bardzo wcześnie, bardzo spokojnie i bardzo pusto. Pstrykam kilka fotek i jadę dalej.

Po wczorajszej lekkości jazdy zupełnie nie ma śladu. Dziwna niemoc jest we mnie. Mam ochotę jechać, ale jakoś marnie mi to wychodzi. W głowie siedzą różne myśli: to może się trafić każdemu z nas, w każdym czasie, na każdej szosie. Każdy z nas może któregoś dnia wyjść na rower i nigdy nie wrócić. Tragedia, która wydarzyła się na Maratonie Podróżnika mocno mną wstrząsnęła. W oczach kręcą mi się łzy i gdy docieram do Małynia i spostrzegam duży, stary, ceglany kościół, czuję, że muszę tam wejść. Miejscowość jest mała, a kościół ogromny, zabytkowy.

Zamknięte. Stoję więc w przedsionku. Kiedy już zbieram się do wyjścia, słyszę czyjeś kroki, potem głos. Starszy pan ubrany jest w zwykłe domowe ciuchy, na stopach ma klapki. Mówi, że zauważył, że ktoś podjechał tu rowerem, że ktoś zainteresował się tym kościołem, więc przyszedł szybko. Przeprasza za swój domowy strój i mówi, że jest proboszczem w tym kościele. Otwiera go dla mnie i opowiada jego historię. Podczas wojny Niemcy zrobili tu spichlerz. Pokazuje ręką starą, ponad stuletnią, posadzkę: tu wszędzie było składowane zboże. Potem pokazuje jeden z cenniejszych zabytków: drewnianą chrzcielnicę z 1555 roku. Opowiada o ołtarzu głównym – stara część jest drewniana, a sam ołtarz i posadzka w tej części nowe. W kościele powtarza się motyw łuków i jest to ładnie wyeksponowane. Kwiaty przy ołtarzu to kwiaty doniczkowe – bardzo zadbane, bo ksiądz lubi je pielęgnować i wystawiać pod ołtarz, gdy akurat kwitną. Teraz akurat pora jest na azalie. Organy na chórze nie działają, ale z boku stoją te, na których można grać. Zasiada i zaczyna grać i śpiewać. Najpierw jest to wiersz Tuwima, potem preludium Bacha. Jestem pod wrażeniem. Po raz pierwszy ktoś dla mnie gra na prawdziwych kościelnych organach! Kiedy kończy mówi, że mogę sobie tu jeszcze chwilę pochodzić. Porobić zdjęcia… I tylko ludzi coraz mniej. Młodzi wyjeżdżają, starzy umierają. W domach gdzie kiedyś żyło po 6 osób, teraz często ostała się tylko jedna. Grubo ponad 1000 pogrzebów już tu odprawiłem – dodaje ze smutkiem.



Dalsze drogi są spokojne i puste. Raz po raz mijam wiaty przystankowe. Pod jedną nawet siedzi kolarz. Szosowiec. Siedzi z głową spuszczoną, chyba nawet mnie nie zauważył. Przed 9 rano już wiatowanie? Oj, wcześnie! Może jedzie od wczorajszego rana. W końcu z szosowcami to nigdy nic nie wiadomo.

Od Dobronia przez Łask, aż po Zduńską Wolę jadę ruchliwą drogą nr 482. Nie jest tu zbyt przyjemnie, ale na szczęście na większości tej drogi jest szerokie pobocze. W Łasku jestem już nieco wypompowana gorącem. Na rynku siadam więc w jednym z ogródków i raczę się lodami. Wreszcie nieco ochłody! W Zduńskiej Woli również się na chwilę zatrzymuję. Jest tu Orlen, więc biorę herbatę i uzupełniam izotonik. Bardzo miły pan sprzedawca przez prawie cały czas ze mną gada. Czasem fajnie jest z kimś na trasie przez chwilę pogadać. Sama Zduńska Wola nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. Najfajniejszy był ładny miejski park ze stawem i fontanną. Poza tym miasteczko, jak miasteczko.

Mniej więcej od Wiadawy rozpoczęła się jazda pod silny, czołowy wiatr. Jakieś 40 km takiej jazdy. Początkowo wiał wiatr gorący, następnie niespodziewanie się to zmieniło i zaczął wiać wiatr zimny. To było zaskakujące przejście. Ubrałam nawet kurtkę i nogawki oraz czapkę. Spadło kilka kropli deszczu… i wróciło ciepło. Na terenie gminy Klonowa zrobiłam zakupy na sobotni wieczór oraz na niedzielny poranek. Niestety niedziela znowu będzie bez handlu. Kiedy tak jechałam sobie przez tę gminę, minął mnie dość powoli samochód, a z samochodu, przez otwarte okno wychynęła czyjaś uśmiechnięta twarz: Marzena, to ty? Tak to ja – a w samochodzie siedział kolega Pirzu! Co za niespodzianka! Wkrótce, w pierwszym dogodnym miejscu zatrzymaliśmy się, by pogadać. W końcu takiego spotkania na trasie nie można przepuścić! Gadamy więc zawzięcie i jest bardzo fajnie. Paweł zaprasza mnie nawet na nocleg, jeśli planuję spać gdzieś w pobliżu, jednak ja wiem, że będę musiała pojechać dziś jeszcze kawałek dalej.



Zaliczanie gmin to czasem jest robienie dziwnych zygzaków, wjazd i powrót tą samą drogą, by zaliczyć którąś z gmin – tak jest m.in. z gminą Brąszewice. 5 km w jedną stronę i powrót po swoim śladzie w drugą. Kto zalicza, ten zrozumie.

Dzień powoli dobiega końca, w sklepie Groszek, gdzieś przy drodze, proszę ekspedientkę… o trochę wrzątku. Potrzebuję zalać obiad gorącą wodą, a przecież nie mam kuchenki. Pani z uśmiechem spełnia moją prośbę. Potem jadę jeszcze drogą nr 449 jakieś 5 km i rozbijam namiot w lesie sosnowym. Czuję się niesamowicie senna. Nie siedzę więc długo nad tabletem, tylko od razu idę spać.



Zdjęcia

Zaliczone gminy: Zadzim, Dobroń, Zduńska Wola teren wiejski, Zduńska Wola miasto, Brzeźnio, Złoczew, Lututów, Klonowa, Brąszewice, Czajków, Kraszewice, Brzeziny.

Ciąg dalszy


komentarze
Lubię takie "witacze", mają swój styl :)
michuss
- 20:50 wtorek, 11 czerwca 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum