Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:3803.66 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:185:58
Średnia prędkość:18.89 km/h
Suma podjazdów:24960 m
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:158.49 km i 15h 29m
Więcej statystyk

MRDP (1)

Sobota, 19 sierpnia 2017 Kategoria Kocia czytelnia, do 600, MRDP 2017, Ekstremalnie
Km: 560.70 Km teren: 0.00 Czas: 26:42 km/h: 21.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 3014m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
And when it's over and it's gone
You almost wish that you could have all that bad stuff back
So that you could have the good."

Od teraz na wiaty przystankowe będę patrzyła zupełnie inaczej. Nigdy nie będą to już dla mnie zwykłe przystanki autobusowe, lecz wspaniałe miejsca, gdzie można na chwilę wpaść w ramiona Morfeusza, zasnąć.Ławka pod wiatą – niczym wygodne łóżko. Wysprejowane napisy na ścianach - niczym drogocenne malowidła. Jest dach, są ściany… to prawie jak hotel! Trochę brudno, ale ostatecznie kogo to obchodzi? Przecież to zupełnie nieistotne, skoro samemu jest się niewiele bardziej czystym ;)

W końcu marzenie spełnia się. Wraz z grupką rowerowych zapaleńców, w pochmurną i chłodną sierpniową sobotę, stoję pod latarnią morską na Rozewiu. Są tu nie tylko maratończycy, ale też kibice. Najbardziej rozczula mnie Iga – 7,5-letnia córeczka Michussa – moja najmłodsza Kibicka. Przyjechała razem z Michałem na start z pięknie namalowanym kolorowym plakatem i ubrana w różową koszulkę z wizerunkiem kota! To było genialne. Iga – pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie!



Odbieramy nadajniki GPS, dzięki którym będzie można na bieżąco śledzić naszą pozycję na trasie. A potem widzę na żywo widok ów, na który tak czekałam: Daniel – dyrektor maratonu - przemawia przez megafon i prezentuje wielką mapę Polski z narysowaną trasą MRDP. Zaraz się zacznie. Maraton Rowerowy Dookoła Polski. 3142 km z limitem czasu 10 dni. Najcięższy ultra maraton w kraju. Ponad to nie ma już nic. Udział w tym maratonie to spełnienie marzeń każdego ultrasa. Ciarki mam na plecach. Z radości, że to już. Że to zraz! Że to właśnie teraz!



Startujemy o 12.10 i prawie od razu robi się… bardzo nieprzyjemnie. Wpadamy w mega korek. Ruch jest ogromny i ta mordęga trwa przez jakieś 60 km – aż do wydostania się z Trójmiasta. Maratończycy odważnie przeciskają się między samochodami, jadą środkiem pomiędzy pasami i sznurami aut. Kupa nerwów. Zupełnie nie umiem tak jeździć. Szybko zostaję z tyłu. Trochę lecę ścieżkami dla rowerów, trochę chodnikami, trochę ulicą. Jest to mega niewygodne i ultra upierdliwe. Zdarza mi się nawet przebiegać przez ulicę. Peletonu już dawno nie widać, a ja usiłuję się wydostać z tej okropnej aglomeracji. Szybko staje się jasne, że w tej sytuacji nie mam szans zdążyć na prom, z którego mamy ruszyć już na ostro. Tak więc moją jazdę w kat. Total Extreme zaczynam dużo szybciej niż inni soliści – jakieś 30 km za linią startu, kiedy to zostaję sama.

Nie. Świat wcale się nie kończy. Mam wiele solowych tras na koncie. Wiele samotnych nocy na rowerze. To żaden dramat i drobiazg ten nie jest w stanie wytrącić mnie z równowagi. Dużo bardziej przeszkadza to, że co chwilę chce mi się sikać ;).

Na prom Świbno docieram jako ostatnia. Za mną nie ma już nikogo. Przepływam na drugą stronę i widzę niosący pociechę i nadzieję na rychły koniec plakat z napisem: MRDP jeszcze tylko 3030 km. Zaczyna się wreszcie normalna jazda. Nie ma już korków i jazgotu samochodów. W okolicach Elbląga spodziewałam się spotkać ludzi z BS, jednak nie było tam już nikogo z kibiców. Powoli robi się szaro, tymczasem zauważam, że tylna lampka na dynamo przestała świecić. Podłączona była tak, by świeciła na stałe. Padła na szybkim zjeździe. Miało być dobre światło z tyłu non stop, a tu klapa.Na szczęście mam zapasową mocną lampkę tylną na baterie. Ta awaria dość solidnie mnie wkurza. Nie wiem jak to wszystko jest podłączone i trochę się boję, czy czasem ta awaria nie spowoduje następnej – tj. zgaśnięcia lampki przedniej. To by było dużo gorsze, bo jako zapas mam jedynie czołówkę.



Planuję pierwszą noc jechać bez snu, dlatego około 22.00 zatrzymuję się w Braniewie na Orlenie na kawę i kanapkę. Czuję też, że wreszcie mnie przestaje boleć głowa, która łupała od samego rana. Nocna jazda jest bardzo monotonna (jak zwykle – nie lubię jeździć nocą, bo to okropnie nudne), do czasu, gdy zauważam w oddali dwie migające lampki. W końcu doganiam te światełka. Są to Zuza i Olaf. Nie wiem jeszcze, że będziemy się tasowali aż do samej mety.

Noc jest chłodna i wilgotna. Mgliście, nieprzyjemnie. Dwa razy robię postoje na przystankach autobusowych. Inni wypoczywają podobnie - mijam kilka takich zajętych wiat. W jednej z nich śpi Wojtek Łuszcz. Jest na tyle zimno, że wyciągam folię NRC i owijam się nią. Kładę się na chwilę na przystankowej ławce. Nigdy bym nie pomyślała, że przystanek autobusowy może być tak cudownym miejscem do wypoczynku! Stoi nade mną Morfeusz... wszystko trwa może z kwadrans. Może nawet nie. Nie wiem nawet czy spałam, czy był to tylko półsen.

Poranek jest niewiele lepszy niż noc. Nadal zimno i mgła. W Baniach Mazurskich wchodzę do sklepu kupić bułkę i serek wiejski. Potem siadam przy stoliku na zewnątrz. Obok kręci się dwóch panów popijających piwko. Nie ma jeszcze 8 godziny, a oni już wstawieni! Kiedy tak siedzę i jem, ze sklepu wychodzi ekspedientka i proponuje herbatę. Jak miło! Po całej nocy w siodle gorąca herbata to jest to. Na to wszystko wjeżdża Robert1973. A to niespodzianka! Myślałam, że jest daleko z przodu. Tymczasem okazuje się, że tej pierwszej nocy spał kilka godzin i teraz wypoczęty rusza dalej. Wchodzi na chwilę do sklepu i pędzi.

Po śniadaniu jadę dalej, do Gołdapi. Gdy tam docieram, czuję się dość mocno zmęczona. Nadal jest rano i nadal jest chłodno i szaro. Widzę stację Orlenu, ale nie decyduję się na postój. Niebo nie wygląda zbyt dobrze. Jest mocno zaciągnięte chmurami i wszystko wskazuje na to, że zacznie padać. No i spełnia się: około godz. 14.00 do akcji wkracza deszcz. Ubieram strój deszczowy i jadę. Nie ma na co czekać, to w końcu maraton, a nie wyjazd turystyczny. Kurtka deszczowa jest czarna, zarzucam więc na grzbiet kamizelkę odblaskową.Drogi są dziurawe. Pada cały czas, pada gdy jem obiad, w Gibach też gibie i końca gibania nie widać.



Około 21.00 docieram do Nowego Dworu. Jest ciemno i leje. Nie widzę szans, by w tych warunkach rozbić namiot nie topiąc wszystkiego. Ziemia jest przesiąknięta wodą i tej wody cały czas przybywa. Co za koszmar! Wchodzę na werandę nieczynnej o tej godzinie restauracji. Pompuję materac, wyciągam folię NRC i… to tyle dobrego. Widzi mnie dwóch facetów. Czyli miejscówka spalona. Czasu leci sporo, bo muszę zwinąć wszystko i się stąd wynieść. Najgorsze jest jednak to, że nie mam noclegu! Miejscowość nie jest turystyczna. Nie ma żadnych agroturystyk, hoteli. Nic. Są tylko zwykłe domy. Czyli… do dzieła!

Jadę powoli ulicą. Patrzę na domki. Na te, w których palą się światła. Jeden z nich ma fajne zdobienia. To tu zapukam. Wejście jest od tyłu. Wpadam w 2 głębokie kałuże, ale to nic nie szkodzi, buty i tak są już od dawna utopione. Pukam do drzwi. Otwiera pan w średnim wieku, z pianką do golenia na twarzy. Jest zaskoczony moim widokiem. Cóż – ja też bym była, gdyby o tej porze zapukała do moich drzwi kompletnie przemoczona rowerzystka.

- Musi mi pan pomóc, potrzebuję się wyspać z 3-4 godziny. Warunki są straszne, nie ma jak rozbić namiotu. Jadę w Maratonie Rowerowym Dookoła Polski. Może ma pan jakąś szopę, garaż, miejsce gdzie można się schować przed tym deszczem i wiatrem oraz zimnem...

Pan patrzy na mnie z coraz większym zdziwieniem. Po czym otwiera szeroko drzwi i zaprasza do domu. Jest mi nieco niezręcznie, bo jestem tak mokra, że można by mnie wykręcać (choć jak mawiają: „koty się pierze, ino się nie wykręca”). Proponuje mi normalne łóżko, ale nie mogę przecież taka mokra i brudna wejść na salony! Protestuję więc i proszę o kawałek podłogi na korytarzu. Wtedy miły pan otwiera mi bardzo ciepłe pomieszczenie: jest to kotłownia. Stoi tu duży piec, jest czysto, sucho i cieplutko. Kiedy wyjmuję materac, on robi mi herbatkę. Nie mam jednak siły czekać aż ona ostygnie. Kładę się od razu, pytając jeszcze, czy będę mogła bez problemu wyjść w środku nocy, by dalej jechać. To żaden problem – mogę wyjść o dowolnej godzinie.

Mapa:

ZDJĘCIA


Ciąg dalszy

Dojazdy przed MRDP

Piątek, 18 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 12.71 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 87m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze

MRDP

Czwartek, 17 sierpnia 2017 Kategoria Kocia czytelnia, do 50
Km: 28.65 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 124m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Już w najbliższą sobotę start MRDP - 3142 km dookoła Polski z limitem czasu 10 dni. Startuję w kategorii Total Extreme, co oznacza, że trasę muszę pokonać solo.
Trzymajcie za mnie kciuki! :)
www.mrdp.pl


Poniedziałek

Środa, 16 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 12.66 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 50m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Pora odpocząć od roweru :)

Czwartek, 10 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 16.33 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 79m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Jutro jadę nad morze, na małe wakacje z siostrą :)

Test

Środa, 9 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 37.76 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 100m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Jazdę rozpoczęłam krótko przed zachodem słońca. Zależało mi na jeździe po ciemku przez las, by sprawdzić oświetlenie. Wszystko działa bez zarzutu.
Sprawdzałam też buty i wkładki. Kolano nie mogło się zdecydować: boleć, czy nie boleć. Sama więc nie wiem jak ten test wypadł. Potrzebna by była dłuższa jazda, ale już nie mam na to czasu...

Środa

Środa, 9 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 27.54 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 125m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Wtorek

Wtorek, 8 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 25.22 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 118m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze

Poniedziałek

Poniedziałek, 7 sierpnia 2017 Kategoria do 50
Km: 19.51 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 106m Sprzęt: Hardtail Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś króciutko, bo spieszyłam się na rehabilitację kolana.

Kórnicki Maraton Turystyczny

Sobota, 5 sierpnia 2017 Kategoria do 350, Kocia czytelnia
Km: 318.20 Km teren: 0.00 Czas: 12:27 km/h: 25.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 779m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
 W piątek wychodzę z pracy wcześniej. W poniedziałek będę musiała to odrobić, ale nie myślę o tym teraz.
Biegam po domu i kończę pakowanie się. Po to, by jak najszybciej zjawić się w Kórniku i móc spędzić tam nie tylko wieczór, ale też miłe popołudnie w kręgu ludzi, których znam i lubię.
Na miejscu jestem około 17:00. Czas aż do późnego wieczora mija nam na pogaduszkach i jedzeniu. Jest tak fajnie, że chciałoby się zatrzymać czas. Chwilo, trwaj - myślę sobie.

Dawno nie spałam na sali. Przypominają mi się czasy, gdy startowałam w Supermaratonach szosowych. Zawsze, gdy była możliwość spania na sali - wybierałam tę opcję. Moje legowisko jest przy oknie oraz drzwiach wejściowych - co chwilę ktoś się kręci i trzaska drzwiami. Mimo, że na zewnątrz jest ciepło, tu jest chłodno - chodzi klima. Trochę zatykają mi się zatoki. Kilka razy z tego powodu się wybudzam w nocy.

Rano śniadanie, krzątanina przy rowerze. Dostajemy wszyscy lokalizatory GPS i jedziemy dużą grupą do Kórnika. Tam, w grupkach wypuszczanych co 5 minut, jest start ostry. Moja, szósta grupa, startuje o 8:25. No to jedziemy i od początku dzida jest z nami. Grupę prowadzi Tereska narzucając ostre tempo, jakieś 35 km/h. Próbuję dojść do ładu z lusterkiem zamontowanym na kierownicy, ale szybko daję sobie spokój. Jak tak dalej będę się bawiła, to Tereska zaraz mi zwieje. Trzeba trzymać koło. Potem na zmiany wychodzą panowie i nadal jest ostro. Jak dla mnie to za szybko. Dociągamy w ten sposób do startującej przed nami grupki, która jedzie 500 km. Dochodzimy ich, chwilę jedziemy razem i.... dalej dzida. Grupka zostaje w tyle, z nami zabiera się bardzo młody chłopak - Eryk. Wkrótce staje się to, czego się spodziewałam - Tereska zrywa mnie. Widzę ją potem z daleka - zrywa też chłopaków i jedzie sama. Potem chyba na nich litościwie czeka, bo znowu widać ich razem.

Aż do promu na Warcie w Pogorzelicy jadę z Erykiem. Jest to klasyka jazdy solo we dwoje. Eryk swoje i ja swoje. On lewą stroną szosy, ja prawą. I tak się toczymy. Na przeprawie promowej spotykamy całą wielką grupę. Wszyscy czekają, bo pan obsługujący prom poszedł zrobić sobie kawę. Jest nas tylu, że część osób musi poczekać na drugą turę. Mi udaje się zabrać w pierwszej. Po wyjściu z promu, znowu dzida. Wielka grupa poleciała razem. Zostałam z Erykiem. Kontynuujemy jazdę razem-osobno. Dochodzę do wniosku, że bez sensu jest taka jazda i czekam na jakąś grupę. Nadjeżdża grupa pięćsetek. Jest to ta sama grupa, którą dogoniliśmy jeszcze przed promem, z której zabrał się wtedy z nami Eryk. Jadą w niej Jark, Gosia i jej mąż. Tempo trzymają przyjemne, więc jedziemy sobie razem. Eryk poleciał nieco do przodu, ale przez jakiś czas mamy go jeszcze w zasięgu wzroku. Lecimy sobie we czworo i gadamy o najróżniejszych imprezach kolarskich. Zaczynam myśleć , czy by się z nimi nie zabrać i nie pojechać na 500 km. Nie mam co prawda (celowo – aby nie kusiło) wgranej do gpsa pięćsetki, ale przecież…

Jedziemy razem do stacji Moya przed Grodźcem (106 km trasy). Tam wpadamy uzupełnić bidony. Przy okazji Gosia bierze kawę i hot doga, a ja mirindę w puszeczce. Jeszcze tylko smarowanie kremem przeciwsłonecznym i można lecieć dalej. Starujemy ze stacji. Chwilę jadę jako pierwsza. Obracam się za siebie i widzę, że moja ekipa jednak jeszcze nie ruszyła! Myślę sobie, że z pewnością szybko mnie dojdą, w końcu sama jakiejś dużej prędkości nie rozwinę, więc za chwilę znowu będziemy jechać we czwórkę.

Kiedy tak jadę sama, dogania mnie duet z Lublina – Mariusz i Andrzej. Jedziemy więc razem. Czasem oni lekko uciekają mi, czasem ja im. Później pojawia się duża grupa z Kórnika. Jedzie w niej Elizium. Byłam pewna, że są przede mną, bo wcześniej już nas mijali. Musieli się gdzieś zatrzymać. Myślę sobie, że to doskonała okazja, by siąść na koło. Grupa jedzie mocno, chwilami tempo idzie pod 40 km/h. Jednak w takim roju prawie nie czuć tej szalonej prędkości. Razem docieramy do punktu żywieniowego przed Kołem. Wpadamy wszyscy do szkoły na obiad. Jest tu Kawerna, Eryk i parę innych osób, kiedy zsiadam z roweru, widzę Tereskę, która właśnie stąd ucieka.

Zjadam część arbuza, zupę pomidorową i drugie danie, piję kompot, biorę wodę do bidonu. I… chyba pora lecieć dalej. Odstępuję od pomysłu by jechać 500 km. W końcu nie bez powodu zapisałam się na 300. Raz, że gnębią mnie kontuzje (dziś w zestawie: ból prawego biodra, prawego kolana, mięśnia lewej łydki oraz ból obu stóp), dwa – za chwilę MRDP i doprawdy – nie warto się zarzynać. Będzie jeszcze ku temu okazja. Całe 10 dni okazji. Do punktu żywieniowego przejechałam 168 km ze średnią 27 km/h. Oczywiście wiem, że dalej już tak słodko nie będzie.



Eli ostrzega mnie, abym uważała w Kole, bo dużo ścieżek, policja i ogólnie średnio przyjemnie. Ruszam sama i na lekkim stresie – skoro Koło takie niefajne. Kiedy jadę w stronę miasta, z naprzeciwka na punkt jedzie Giovanni z małą ekipą. Koło jakoś przejeżdżam. Za to masakrujący jest wiatr. Pięćsetki chyba będą miały lżej, bo wieczorem i w nocy wiatr ma być słabszy i z korzystniejszego kierunku. Teraz jest silny i w twarz.

Wcale nie lubię jeździć pod wiatr. Czuję się wtedy trochę jak mała dziewczynka, której ktoś każe wypić gorzki syrop. Wiem, że muszę – ale bardzo nie chcę. Krzywię się więc i… staram się trzymać w miarę dobre tempo – by jak najszybciej to mieć za sobą. Tak więc na liczniku widzę najczęściej 23 km/h. Czasem więcej, czasem lekko mniej. Nie ma sensu się zatrzymywać. To tylko przedłuży cierpienie i wszelkie boleści. Moje biedne stopy mocno odczuwają niewygodę chropowatych asfaltów, których jest teraz bardzo dużo. Typowych postojów nie robię. Zatrzymuję się raz na Orlenie, by nalać wody do wysychającego bidonu. Tracę może 3 minuty. Potem pod Licheniem, by zrobić fotę bazyliki oraz w Koninie by zrobić zdjęcie pokrywy kanalizacji deszczowej. Na to wszystko łącznie nie schodzi nawet 10 minut. Poza tym stoję kilka razy na światłach i raz na przejeździe kolejowym. I to jest wszystko. Nie jadę zbyt szybko, ale za to równo. Raz po raz tasuję się z chłopakiem nr 343 w stroju Garmin-Cervelo. On jedzie wyraźnie szybciej niż ja, ale robi sporo przerw. Dogania mnie, zatrzymuje się gdzieś, potem znowu mnie dogania – i tak kilka razy. 27 km przed metą, gdy dogania mnie po raz kolejny – proponuje współpracę, tj. że powiezie mnie, a ja mu ponawiguję. Zgadzam się na ten układ.

Dzień dobiega końca. Kolega ma bardzo słabe oświetlenie. Lampka przednia nie jest zbyt mocna, tylna nagle się psuje – po włączeniu od razu gaśnie. Tak więc swoją mocną lampą oświetlam drogę z przodu i tylną lampką świecę za nas dwoje z tyłu. Nie ma oczywiście mowy bym wyszła na zmianę – nie chcemy przecież, aby jakiś kierowca w nas wjechał. Kiedy mamy 5 km do mety, zaczyna delikatnie kropić.

21:31 – wpadamy na metę. Jazda, ze wszystkimi postojami, zajęła mi 13 godzin i 6 minut. Jestem zadowolona. Następne osoby po nas przyjeżdżają na metę już w deszczu. Wieczór mija na gadaniu i jedzeniu. A największą nagrodą za trudy trasy jest… hybrydowy manicure, który w nocy robi mi Kamila. Nigdy wcześniej moje pazurki nie wyglądały tak szałowo!


Mapa:

Zdjęcia

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum