Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

MRDP 2021 (8)

Niedziela, 29 sierpnia 2021 Kategoria MRDP 2021, Kocia czytelnia, do 200
Km: 192.40 Km teren: 0.00 Czas: 12:59 km/h: 14.82
Pr. maks.: 46.30 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2855m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Dzień zaczynam średnio. Wstaję i od razu siadam. Łydka cała sztywna. Próbuję to delikatnie rozchodzić, w moim wspaniałym apartamencie, w Głuchołazach. Zjadam zimne pierogi z wczoraj i piję gorącą kawę 3w1 (jest na wyposażeniu apartamentu). Czuję się bezradna i myślę sobie, że zaraz wszyscy zaczną mnie doganiać. Że to już jest koniec.

Z Głuchołazów do Otmuchowa same boczne drogi i raczej płasko. Szaro, nic szczególnego. Idealnie gra to z moim nastrojem. On też jest szary i dziwnie zobojętniały. Potem jadę krajową drogą nr 46 przez Paczków aż do Złotego Stoku. Jest to jedna z najnieprzyjemniejszych krajówek w Polsce. Zwykle jest tu ogromny ruch, w większości droga bez pobocza. Tym razem trafiam tu w niedzielny poranek i jest to chyba najlepsza opcja. Ruch mały. Chociaż… mimo małego ruchu, podczas mojego przejazdu dochodzi do kolizji drogowej. Jeden samochód skręca w lewo, a drugi go w tym czasie wyprzedza no i z głośnym trzaskiem się spotykają. Praktycznie zaraz za moimi plecami.

Na wjeździe do Paczkowa, Orlen. Biorę zapiekankę i kawę. Potem jadę do Złotego Stoku. Wysyłam tu smsa potwierdzającego obecność na punkcie kontrolnym i ruszam na przełęcz Jaworową (707 m n.p.m). Podjazd ten robiony od Złotego Stoku, jak teraz, jest moim ulubionym polskim podjazdem. Kręty, wśród drzew, z dobrą nawierzchnią. Bardzo ładny i przyjemny! Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o zjeździe. Fatalne dziury, rower cały podskakuje i trzeba mocno trzymać kierownicę. Nic miłego.

W Lądku-Zdroju (70 km dzisiejszej trasy) nie zatrzymuję się nawet na chwilę. Niebo straszy czarnymi chmurami i uznaję, że w sumie nie mam po co tu stać. Obiad planuję zjeść w Stroniu Śląskim. Niestety w Stroniu nie znajduję niczego czynnego mimo, że uważnie się rozglądam. Wobec tego zatrzymuję się pod drewnianą wiatą. Zjadam tu princessę, chyba pączka oraz kabanosa. Niebo wygląda coraz gorzej. Będzie lało i to już niedługo – widać to wyraźnie. Ruszam na Puchaczówkę (892 m n.p.m.). Zaraz na samym początku podjazdu zaczyna padać. Od razu mocno. Ubieram więc strój deszczowy i jadę, mimo srogiej ulewy. Drogą płynie dosłownie rzeka wody. Niesie ona małe i średnie kamienie. Jeden z nich wpada mi pod przednie koło i cudem ratuję się przed wywrotką. Ta pogoda to jakiś ponury żart! W fatalnych warunkach robię ten podjazd. Natomiast na zjeździe nagle przestaje padać. Marne to pocieszenie, bo i tak wszystko mam mokre. Buty utopione. Który to już raz?



Na zjeździe spotykam mojego kolegę – Roberta. Poznaliśmy się chyba w 2016 roku. Jechałam wtedy akurat na solową majówkę do Czech i spotkaliśmy się jeszcze w Polsce, na jakiejś przełęczy. Byłam wtedy okropnie głodna, a on dał mi trochę cukierków. Dziś wyjechał mi na spotkanie. Wygląda dobrze, nie jest zmoknięty. Jest za to zaskoczony moim wyglądem. No cóż, po tej zlewie muszę wyglądać jak zmokła kura. Witamy się serdecznym uściskiem i wspólnie lecimy regulaminowe 30 minut. Fajnie jest się spotkać, tym bardziej, że ostatnio widzieliśmy się 4 lata temu, podczas poprzedniego MRDP.



Potem już nie pada aż do końca dnia. Droga nr 33 jest umiarkowana. Wąska, lekko pagórkowata, ale bez wielkiego ruchu dzisiaj. Na Orlenie przed Międzylesiem robię przerwę. Zdejmuję tu strój deszczowy i posilam się. Biorę też bagietkę z jajkiem oraz oliwkami na wieczór. W Międzylesiu kolejny punkt kontrolny, potem przejazd kolejowy, a za nim nowa porcja gór. Jeden z pojazdów jest na tyle stromy, że nie daję rady zrobić go w całości w siodle. Potem w dół. A następnie długo i łagodnie pod górę. Popołudnie robi się piękne. Późne słońce wspaniale barwi las oraz góry. Audiofly AF100 sączą do moich uszu kawałek, który pasuje idealnie do tej sytuacji:

The road is long
There are mountains in our way
But we climb a step every day
Love lift us up where we belong
Where the eagles cry
On a mountain high

Odruchowo spoglądam w górę. Na niebie nie szybują orły, ale i tak jest pięknie. Naraz… prawie spadam z roweru. Myślałam, że mam dobrze ustawioną nogę, a tu niespodzianka: nagle ból w prawej łydce przeszywa mnie tak mocno, że aż wydaję z siebie wrzask. Czuję, jak prąd biegnie aż przez stopę! Po chwili stoję z boku drogi. Jedną ręką trzymam rower, drugą usiłuję rozprowadzić ból w łydce. Stoję na jednej nodze. W tej dziwacznej pozycji zastaje mnie jeden z naszych, który mnie właśnie dogania. Pyta, czy złapał mnie kurcz. Odpowiadam mu, że to niestety jest kontuzja.

Kontynuuję jazdę bardzo ostrożnie i wczesnym wieczorem docieram do Zieleńca (149 km trasy). Zieleniec to miejsce, które lubię, ale w którym zawsze czuję się dziwnie. Kiedyś miałam tu awarię hamulca. Innym razem zjeżdżałam stąd nocą po zerwanej drodze. Aż się zastanawiam, z lekką obawą, co tym razem może się tu wydarzyć. Zupełnie niepotrzebnie. Tym razem jest spoko. Zieleniec to również jest zima. Nawet latem. Nie tylko za sprawą wiszących nad głową wyciągów narciarskich oraz wypożyczalni sprzętu zimowego tuż przy drodze. Kiedyś latem widziałam tu działające zimowe iluminacje. Dziś mijam… dużą choinkę świąteczną, która stoi po prawej stronie drogi.



Na zjazd ubieram pełen wełniany komplet, który zabrałam na wypadek, gdyby było wściekle zimno. To już drugi lub trzeci raz, gdy go mam na sobie jako całość. Zjazd lasem do krajowej ósemki leci szybko. Potem na ósemce nadal jest w dół, aż do Kudowy-Zdroju. Ruch nawet nie jest tym razem duży. Jest zupełnie znośnie tyle, że strasznie zimno. W Kudowie jest już głęboka szarówka. Wbijam na stację Shell. To ostatnie miejsce przed podjazdem na Karłów i przed Radkowem z jakąkolwiek cywilizacją. Siedzi tu jeden z naszych. Ten sam, który mijał mnie, gdy stałam na jednej nodze i masowałam łydkę przed Zieleńcem. Najchętniej bym skończyła jazdę już gdzieś tu, w Kudowie, ale zarezerwowałam nocleg w hotelu w Radkowie, a właściciel przez telefon był szalenie sympatyczny i obiecał, że zostawi dla mnie na rano dobre śniadanko. No więc wypada dojechać i nie rozczarować tego miłego pana. Na stacji jedynie wcinam pączka i wychodzę.

Zanim zaczynam się wdrapywać na Karłów, stukam wiadomość do Wąskiego. Kudowa-Zdrój i nocny podjazd na Karłów to wyjątkowo wesołe wspomnienie, gdyśmy podczas Gór MRDP robili ten odcinek razem. Gdy niesamowicie zmęczeni chcieliśmy najpierw na kilka godzin wziąć pokój w Kudowie, by się zdrzemnąć, a pani, którą o ten pokój zapytałam zmierzyła mnie od góry do dołu, popatrzyła na Wąskiego i wycedziła, że ona nie prowadzi pokoi na godziny. Wyszliśmy wtedy na zewnątrz. Jacyś młodzi ludzie, którzy tam stali zapytali dokąd zamierzamy jechać rowerami o tak późnej godzinie. Powiedzieliśmy, że na Karłów. Nigdy nie zapomnę ich zaskoczenia. „Na Karłów? Teraz? Niezła zajawka!” A my po prostu nie mieliśmy innego wyjścia i zataczając się od zakrętu do zakrętu dotarliśmy tam.

Teraz jadę na Karłów sama i też jest ciemno, ale nie tak strasznie późno, jak wtedy. Od zakrętu do zakrętu. Nie zasypiam. Usta same układają się w uśmiech. Ten podjazd to jedno wielkie wspomnienie. Inaczej nie potrafię.

Sam Karłów jest cały w dziurach. A ponieważ nie jest to środek nocy, kręcą się tu różni dziwni ludzie i odnoszę wrażenie, że lepiej nie być tu zbyt długo. Zjazd po ciemku jest niefajny. Bardzo dziurawy, a w dodatku zimno, jak cholera i mgła! Prawie zamarzam na tym zjeździe. Podczas całego MRDP to tutaj właśnie jest mi najzimniej. Gdy trzęsąc się docieram do Radkowa, to aż boję się zatrzymać. Boję się, że jeśli się zatrzymam, to koniec ze mną – zamarznę i znajdą mnie jutro rano. Ale muszę się przecież zatrzymać i namierzyć na telefonie mój hotel! Cała jestem w dreszczach. Ledwo trzymam telefon. Hotel jest na samym rynku w Radkowie. Chwilę tam krążę i mam! Stara kamienica, ładne wejście.



W środku czeka na mnie sympatyczny portier. Mówi, że ma dla mnie śniadanie. Pozwala zabrać rower na górę do pokoju. Idę tam. Wnętrza robią niesamowite wrażenie – są piękne, przestronne i stare. Otwieram drzwi pokoju i przez chwilę stoję w zachwycie. Co za miejsce! Urokliwy pokoik, który czeka na mnie! W środku pali się ciepłym i nienachalnym światłem wysoka lampa. To najpiękniejszy hotel podczas całego MRDP.



Biorę prysznic, zjadam na kolację bagietkę z Orlenu w Międzylesiu i idę spać. Miło jest zasypiać w tak ładnym miejscu.




Ciąg dalszy

komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum