MRDP 2021 (4)
Środa, 25 sierpnia 2021 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, MRDP 2021
Km: | 235.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 13:34 | km/h: | 17.37 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 3048m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstaję po 5 godzinach snu. Początek dnia wygląda tak:
„Jem pierogi, które kupiłam wczoraj o 8 rano w Woli Uhruskiej. Na ciepło, jest tu mikrofala. Nie wiem, chyba nadal pada. Jednak ostatecznie wolę walkę z deszczem niż z wiatrem. Wiatr kosztuje więcej sił. A deszcz jest jedynie nieprzyjemny.”
Chwilę później dodaję: „Na samą myśl o wyjściu stąd mam dreszcze”. Zatem nie jest to zbyt przyjemny poranek.
Kiedy wychodzę z hotelu z rowerem na zewnątrz, nie pada, ale jest chłodno i przeraźliwie szaro. Mam na sobie mokrawe ubrania i mokre buty oraz skarpetki. Jadę przez obrzeża Przemyśla i usiłuję ustalić, jaki to dzień tygodnia. Z pewnością jest wcześnie rano. To wszystko, co wiem. To nie daje mi spokoju, a ponieważ i tak muszę zdjąć spodnie deszczowe i osłonkę na kask, zatrzymuję się, na chwilę uruchamiam telefon i nadaję: „To jest czwartek, czy piątek? No bo chyba nie SOBOTA?”
W. odpowiada: „jest środa dzisiaj. Spokojnie.”
To jest ten moment, w którym uwierzyłabym w każdy dzień. Jednak świadomość, że jest to środa działa na mnie kojąco.
Jest niesamowicie zimno, albo tak mi się wydaje. To nieistotne. Ważne jest tylko to, by jakoś sobie z tym zimnem poradzić. Ubieram więc kompletny wełniany zestaw, który mam ze sobą – właśnie na wypadek, gdyby zrobiło się wściekle zimno.
Ścianka przed Aksmanicami prawie mnie zabija i… wspominam ją do teraz jako jeden z najcięższych podjazdów MRDP. Choć obiektywnie patrząc, nie było tam niczego specjalnego. Następnie jest długi podjazd do Arłamowa i dalej dość szybki, zimny zjazd. Skacząc po niezbyt jeszcze dużych górkach, osiągam Ustrzyki Dolne. Tylna przerzutka nie działa jak należy, a to przecież dopiero początek gór. Kiedyś umiałam podregulować, gdy w 2018 r. jechałam TABR i wtedy w zasadzie robiłam to po raz ostatni. Czy nadal umiem – teraz, na wyścigu dookoła Polski, wolę nie sprawdzać. W Ustrzykach Dolnych szukam serwisu rowerowego. Znajduję. Przyjmuje mnie miły pan, który mówi, że jestem już czwartą osobą z MRDP, która go odwiedza. Szykuję się na to, że chwilę tu posiedzę. Wyjmuję więc pączka i kabanosa. Tymczasem regulacja jest tak szybka i prosta, że ledwo wgryzam się w pączka, a tu już po robocie! Serwisant nie bierze ode mnie ani grosza. Każe jechać. No to jadę. Pączka dokończę później.
Jadę na metę BBT - moim chwilowym celem są teraz Ustrzyki Górne. Nadal nie pada. Jest nawet całkiem przyjemnie. Czy wieje? Hmm…. nie pamiętam. Być może. Rabe i długi podjazd, zjazd do Czarnej Górnej, piękne Lutowiska, Stuposiany, Pszczeliny – zwykle jadę tu nocą. Mam na myśli BBT. Pod Caryńską stukam obowiązkowego smsa o zaliczeniu punktu kontrolnego, to 111 km trasy na dziś, a potem idę na obiad. Tym razem nie do Caryńskiej. Z pewnością zjadłam obiad 2-daniowy. Była to pomidorowa lub rosół. A na drugie danie coś z mięsem i ziemniakami lub frytkami. Potem jeszcze pierogi na wynos. Żeby mieć na wieczór i jutro rano. Gdziekolwiek to będzie.
Wychodzę z restauracji i jadę dalej. Za Ustrzykami Górnymi trasa dalej idzie pod górę, aż na Przełęcz Wyżniańską (855 m n.p.m.). Potem zjazd i wdrapywanie się na Przełęcz Wyżną (872 m n.p.m.). No to teraz około 10 km zjazdu. Można nieco odetchnąć. Gdzieś na tym odcinku spotykam kibiców. Popołudniowe słońce świeci w oczy i nie widzę dokładnie. Chłopak i dziewczyna z boku drogi, kibicują i znają nawet moje imię. Gdybym tylko mogła ich rozpoznać! Na pewno się uśmiecham, może nawet coś odpowiadam – nie pamiętam. W każdym razie bardzo miło!
Mała stacja paliw na wjeździe do Cisnej. Odwiedzam ją chyba zawsze, nie inaczej jest teraz. Zimno mi. To 146 km dzisiejszej trasy, jest godzina 18:00. Biorę kawę i batony Bounty. Normalnie raczej za nimi nie przepadam, ale teraz czuję, że muszę zjeść koniecznie i natychmiast. Smakują wybornie. Wieczór jest słoneczny, niebo czyste. A to zapowiada lodowato zimną noc, tu, w tych górach. Szukam więc noclegu pod dachem. Szybko liczę trasę i wychodzi mi Krempna, która jest 90 km stąd. Rezerwuję pokój. Potem już na spokojnie sprawdzam telefon i znajduję potwierdzenie swoich przypuszczeń co do zimna. M. wspomina nawet, że to może być przymrozek. Oj…
Po zachodzie słońca temperatura szybko spada. Ubieram na siebie prawie wszystko, co mam. Niebo jest idealnie czyste i czarne, świecą na nim gwiazdy oraz księżyc. Ale w dolinkach ścielą się mgły. Chwilami prawie zupełnie nie widzę, gdzie jadę. Wilgotno i paskudnie zimno. To już lepiej być wyżej, bo tam cieplej.
Z drogi tej pozostało jedno, mocne wspomnienie: jadąc mam po lewej stronie otwarty widok. Widzę góry, czarne niebo z gwiazdami i księżycem oraz mgły w dole. Granatowo, srebrzyście. Ciemno, a jednak świetliście – niesamowicie. Jest to jeden z nielicznych momentów, gdy bardzo żałuję, że jestem tu sama. Że z nikim nie mogę dzielić tej magicznej chwili. Opis, to nie to samo. Zdjęcie - też nie. Cóż…
Cała reszta drogi do Krempnej zlała się w jedno uczucie zimna, spowitego mgłami i ciemnością. Szkoda, że noclegu nie wzięłam w Tylawie. Mogłabym już wreszcie odpocząć. Tymczasem do Krempnej 21 km. I wydaje mi się, że jest to nieskończenie daleko.
A w Krempnej czeka na mnie jeszcze większa mgła. Miejscowość w dziwny sposób ciągnie się. W końcu docieram do odbicia na miejscówkę noclegową. Kieruję się zgodnie ze wskazaniami telefonu i… to chyba nie tutaj! Syn właścicielki kwatery przez telefon próbuje mnie poprowadzić, ale nic z tego nie wychodzi. Obok jest komisariat policji. Dobry punkt orientacyjny. Tu się schodzimy. Tej nocy.
Jest fajnie, bo rower mogę wziąć do pokoju mimo, że cały ocieka wilgocią od mgły. Mam pokój z łazienką, natomiast na korytarzu jest kuchnia. Gotuję wodę do picia i odsmażam połowę pierogów, które kupiłam w Ustrzykach Górnych. W pokoju jest zimno. Sezon grzewczy jeszcze się przecież nie zaczął. Gorący szybki prysznic i spać.
Ciąg dalszy
„Jem pierogi, które kupiłam wczoraj o 8 rano w Woli Uhruskiej. Na ciepło, jest tu mikrofala. Nie wiem, chyba nadal pada. Jednak ostatecznie wolę walkę z deszczem niż z wiatrem. Wiatr kosztuje więcej sił. A deszcz jest jedynie nieprzyjemny.”
Chwilę później dodaję: „Na samą myśl o wyjściu stąd mam dreszcze”. Zatem nie jest to zbyt przyjemny poranek.
Kiedy wychodzę z hotelu z rowerem na zewnątrz, nie pada, ale jest chłodno i przeraźliwie szaro. Mam na sobie mokrawe ubrania i mokre buty oraz skarpetki. Jadę przez obrzeża Przemyśla i usiłuję ustalić, jaki to dzień tygodnia. Z pewnością jest wcześnie rano. To wszystko, co wiem. To nie daje mi spokoju, a ponieważ i tak muszę zdjąć spodnie deszczowe i osłonkę na kask, zatrzymuję się, na chwilę uruchamiam telefon i nadaję: „To jest czwartek, czy piątek? No bo chyba nie SOBOTA?”
W. odpowiada: „jest środa dzisiaj. Spokojnie.”
To jest ten moment, w którym uwierzyłabym w każdy dzień. Jednak świadomość, że jest to środa działa na mnie kojąco.
Jest niesamowicie zimno, albo tak mi się wydaje. To nieistotne. Ważne jest tylko to, by jakoś sobie z tym zimnem poradzić. Ubieram więc kompletny wełniany zestaw, który mam ze sobą – właśnie na wypadek, gdyby zrobiło się wściekle zimno.
Ścianka przed Aksmanicami prawie mnie zabija i… wspominam ją do teraz jako jeden z najcięższych podjazdów MRDP. Choć obiektywnie patrząc, nie było tam niczego specjalnego. Następnie jest długi podjazd do Arłamowa i dalej dość szybki, zimny zjazd. Skacząc po niezbyt jeszcze dużych górkach, osiągam Ustrzyki Dolne. Tylna przerzutka nie działa jak należy, a to przecież dopiero początek gór. Kiedyś umiałam podregulować, gdy w 2018 r. jechałam TABR i wtedy w zasadzie robiłam to po raz ostatni. Czy nadal umiem – teraz, na wyścigu dookoła Polski, wolę nie sprawdzać. W Ustrzykach Dolnych szukam serwisu rowerowego. Znajduję. Przyjmuje mnie miły pan, który mówi, że jestem już czwartą osobą z MRDP, która go odwiedza. Szykuję się na to, że chwilę tu posiedzę. Wyjmuję więc pączka i kabanosa. Tymczasem regulacja jest tak szybka i prosta, że ledwo wgryzam się w pączka, a tu już po robocie! Serwisant nie bierze ode mnie ani grosza. Każe jechać. No to jadę. Pączka dokończę później.
Jadę na metę BBT - moim chwilowym celem są teraz Ustrzyki Górne. Nadal nie pada. Jest nawet całkiem przyjemnie. Czy wieje? Hmm…. nie pamiętam. Być może. Rabe i długi podjazd, zjazd do Czarnej Górnej, piękne Lutowiska, Stuposiany, Pszczeliny – zwykle jadę tu nocą. Mam na myśli BBT. Pod Caryńską stukam obowiązkowego smsa o zaliczeniu punktu kontrolnego, to 111 km trasy na dziś, a potem idę na obiad. Tym razem nie do Caryńskiej. Z pewnością zjadłam obiad 2-daniowy. Była to pomidorowa lub rosół. A na drugie danie coś z mięsem i ziemniakami lub frytkami. Potem jeszcze pierogi na wynos. Żeby mieć na wieczór i jutro rano. Gdziekolwiek to będzie.
Wychodzę z restauracji i jadę dalej. Za Ustrzykami Górnymi trasa dalej idzie pod górę, aż na Przełęcz Wyżniańską (855 m n.p.m.). Potem zjazd i wdrapywanie się na Przełęcz Wyżną (872 m n.p.m.). No to teraz około 10 km zjazdu. Można nieco odetchnąć. Gdzieś na tym odcinku spotykam kibiców. Popołudniowe słońce świeci w oczy i nie widzę dokładnie. Chłopak i dziewczyna z boku drogi, kibicują i znają nawet moje imię. Gdybym tylko mogła ich rozpoznać! Na pewno się uśmiecham, może nawet coś odpowiadam – nie pamiętam. W każdym razie bardzo miło!
Mała stacja paliw na wjeździe do Cisnej. Odwiedzam ją chyba zawsze, nie inaczej jest teraz. Zimno mi. To 146 km dzisiejszej trasy, jest godzina 18:00. Biorę kawę i batony Bounty. Normalnie raczej za nimi nie przepadam, ale teraz czuję, że muszę zjeść koniecznie i natychmiast. Smakują wybornie. Wieczór jest słoneczny, niebo czyste. A to zapowiada lodowato zimną noc, tu, w tych górach. Szukam więc noclegu pod dachem. Szybko liczę trasę i wychodzi mi Krempna, która jest 90 km stąd. Rezerwuję pokój. Potem już na spokojnie sprawdzam telefon i znajduję potwierdzenie swoich przypuszczeń co do zimna. M. wspomina nawet, że to może być przymrozek. Oj…
Po zachodzie słońca temperatura szybko spada. Ubieram na siebie prawie wszystko, co mam. Niebo jest idealnie czyste i czarne, świecą na nim gwiazdy oraz księżyc. Ale w dolinkach ścielą się mgły. Chwilami prawie zupełnie nie widzę, gdzie jadę. Wilgotno i paskudnie zimno. To już lepiej być wyżej, bo tam cieplej.
Z drogi tej pozostało jedno, mocne wspomnienie: jadąc mam po lewej stronie otwarty widok. Widzę góry, czarne niebo z gwiazdami i księżycem oraz mgły w dole. Granatowo, srebrzyście. Ciemno, a jednak świetliście – niesamowicie. Jest to jeden z nielicznych momentów, gdy bardzo żałuję, że jestem tu sama. Że z nikim nie mogę dzielić tej magicznej chwili. Opis, to nie to samo. Zdjęcie - też nie. Cóż…
Cała reszta drogi do Krempnej zlała się w jedno uczucie zimna, spowitego mgłami i ciemnością. Szkoda, że noclegu nie wzięłam w Tylawie. Mogłabym już wreszcie odpocząć. Tymczasem do Krempnej 21 km. I wydaje mi się, że jest to nieskończenie daleko.
A w Krempnej czeka na mnie jeszcze większa mgła. Miejscowość w dziwny sposób ciągnie się. W końcu docieram do odbicia na miejscówkę noclegową. Kieruję się zgodnie ze wskazaniami telefonu i… to chyba nie tutaj! Syn właścicielki kwatery przez telefon próbuje mnie poprowadzić, ale nic z tego nie wychodzi. Obok jest komisariat policji. Dobry punkt orientacyjny. Tu się schodzimy. Tej nocy.
Jest fajnie, bo rower mogę wziąć do pokoju mimo, że cały ocieka wilgocią od mgły. Mam pokój z łazienką, natomiast na korytarzu jest kuchnia. Gotuję wodę do picia i odsmażam połowę pierogów, które kupiłam w Ustrzykach Górnych. W pokoju jest zimno. Sezon grzewczy jeszcze się przecież nie zaczął. Gorący szybki prysznic i spać.
Ciąg dalszy
komentarze
Może czułaś tylko zimno , ale kibicowałem zawzięcie Marzenko .
Rebe - 11:32 sobota, 18 września 2021 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!