Kaliskie gminobranie (1)
Piątek, 7 czerwca 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 80.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:33 | km/h: | 17.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 442m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Późnym piątkowym popołudniem wysiadam na stacji kolejowej
w Kaliszu. Jest przyjemnie ciepło. Nie spieszę się. Zaczynam od przypięcia
roweru w małym tłumku innych rowerów i idę do pobliskiej galerii handlowej
zachęcona swojskim szyldem McD. Nie zdążyłam dziś zjeść żadnego obiadu, a w
dodatku pakując się w pośpiechu zapomniałam zabrać ze sobą butli z paliwem do
kuchenki. To oznacza, że wieczorem nie będzie gotowania. Co gorsze – nie będzie też porannej kawy w sobotę i w niedzielę.
Jadąc do McD ruchomymi schodami zastanawiam się, czy bez kawy to wszystko ma
sens… Biorę zestaw z rybą i nie kuszę dłużej losu – wychodzę z nim na zewnątrz.
Jest cieplutko. Siadam na ławce i jem.
A potem ruszam w zaplanowaną, nie tak dawno temu, gminną trasę po okolicach Kalisza. Sporo mam tu gminnych dziur do załatania. Wiem więc, że mimo, że trasa dość długa, to łowy nie będą zbyt obfite. Z miasta uciekam ścieżkami rowerowymi idącymi wzdłuż bardzo głównych i bardzo ruchliwych ulic. Czasami jest pod górę, bo zaczynają się schody. Dosłownie. Czasem po bokach mocno ograniczają mnie bariery. Te metalowe, czerwono-białe. Wszystko to jednak – wobec wizji braku jutrzejszej porannej kawy w namiocie – są błahostki.
Dziś zaliczam tylko jedną gminę, jest to Lisków. Jedzie mi się bardzo przyjemnie. Zupełnie bez wysiłku. Kiedy słońce zachodzi, wyciągam lampki. Jest jeszcze jasno, bo to przecież czerwiec, ale wyciągając lampkę przednią, zauważam, że mocowanie mam wybrakowane. A to pech! Ale, czy na pewno? W końcu podczas klasycznych gminobrań nie jeżdżę nocami. Przecież już za chwilę będę szukać miejscówki. Czy czegoś jeszcze zapomniałam zabrać? Mam nadzieję, że już nie. Nadal jest jeszcze widno, gdy wchodzę na wielką skoszoną łąkę. Obok jest mały staw, w którym głośno rechoczą żaby. Ładne, pełne uroku miejsce. Rozstawiam namiot. Pora kończyć dzień.
A potem ruszam w zaplanowaną, nie tak dawno temu, gminną trasę po okolicach Kalisza. Sporo mam tu gminnych dziur do załatania. Wiem więc, że mimo, że trasa dość długa, to łowy nie będą zbyt obfite. Z miasta uciekam ścieżkami rowerowymi idącymi wzdłuż bardzo głównych i bardzo ruchliwych ulic. Czasami jest pod górę, bo zaczynają się schody. Dosłownie. Czasem po bokach mocno ograniczają mnie bariery. Te metalowe, czerwono-białe. Wszystko to jednak – wobec wizji braku jutrzejszej porannej kawy w namiocie – są błahostki.
Dziś zaliczam tylko jedną gminę, jest to Lisków. Jedzie mi się bardzo przyjemnie. Zupełnie bez wysiłku. Kiedy słońce zachodzi, wyciągam lampki. Jest jeszcze jasno, bo to przecież czerwiec, ale wyciągając lampkę przednią, zauważam, że mocowanie mam wybrakowane. A to pech! Ale, czy na pewno? W końcu podczas klasycznych gminobrań nie jeżdżę nocami. Przecież już za chwilę będę szukać miejscówki. Czy czegoś jeszcze zapomniałam zabrać? Mam nadzieję, że już nie. Nadal jest jeszcze widno, gdy wchodzę na wielką skoszoną łąkę. Obok jest mały staw, w którym głośno rechoczą żaby. Ładne, pełne uroku miejsce. Rozstawiam namiot. Pora kończyć dzień.
Zdjęcia
Zaliczone gminy: Lisków.
Ciąg dalszy
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!