Trans Am Bike Race (26)
Środa, 27 czerwca 2018 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, Trans Am Bike Race 2018
Km: | 215.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2202m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano pobudka wcześniej niż
zwykle. Cały czas w pośpiechu. Mam ok.
30 km do Elizabethtown.
Kiedy już tam docieram, biorę dobre śniadanie i pędzę na prom na rzece Ohio. Na prom muszę chwilkę poczekać. Nawet się cieszę – przynajmniej mogę nieco odpocząć. Siedzieć kilka minut w bezruchu, bez żadnych wyrzutów sumienia.
Siedzę na ziemi, obok stoi rower i czekam.
Rzeka jest ogromna. Kiedy już płyniemy, patrzę na jej wody. Są to wody bardzo mętne, mające kolor kawy mocno zabielonej mlekiem. Nurt niesie gałęzie, a nawet duże drzewa. Myślę sobie, że musi tu pewnie być głęboko. Prom lekko buja i robi mi się niedobrze.
Z ulgą więc wysiadam na drugim brzegu. Krótko po przeprawie mijam tablicę stanową – wjeżdżam do stanu Kentucky. Stanu owianego złą sławą, ze względu na psy. Hmm... to może być jeszcze gorzej?
Wyjazd ze stanu Illinois nie oznacza, że skończą się burze. Illinois zapamiętam jako stan ciągłej burzy. Jednej za drugą, jednej przechodzącej w drugą. Teraz, na wjeździe do Kentucky, goni mnie znowu burza. Na moment chowam się pod chatką pilotów. Jednak początkowo burza nie jest tak silna i gwałtowna, więc ruszam. I to był błąd... W Marion zatrzymuję się w McDonald. Stała jakość. Nie muszę się zastanawiać co zamówić. Idzie szybko.
Jest deszczowo, burzowo i ciepło. Bardzo duża wilgotność powietrza. Jeśli chodzi o psy, to sposób mam jeden. Bardzo uważnie oglądam wszystkie posesje. Gdy widzę, że pies szykuje się do ataku, to się zwykle zatrzymuję (choć na stromych zjazdach się nie da!!!). To na ogół pomaga. Jak nie pomaga, to psikam w nie gazem na owady, a dalej gazem na niedźwiedzie. Nic się nie zmieniło, nie lubię psów. Żadne inne zwierzęta domowe nie są tak agresywne i napastliwe. Lubię za to koty. Dziś spotkałam jednego. W rowie, przy drodze, przed Sebree. Mały kotek z zakrwawionym noskiem.
Czas! Jestem tu na wyścigu!
Dlaczego akurat mi trafia się akcja z małym kotem potrzebującym pomocy? Odstawiam rower i wyjmuję z rowu tego kota. Trochę mnie ofukał, ale to nic strasznego. Idę z nim do pierwszego najbliższego domu. Jakieś 200 m spaceru i przekazuję miłemu panu, który kręcił się po obejściu.
Potem są górki i deszcze. Mniejsze stromizny, więc da się normalnie jechać.
Pod wieczór mała przygoda na stacji. Zacięły się drzwi od toalety i nie mogłam wyjść! Waliłam ręką w drzwi i wolałam o pomoc. W końcu ktoś przyszedł i mnie uwolnił. Potem szarówka zamieniła się w nocną jazdę do Whitesville. W małych miejscowościach jest dziwnie. Nie ma lamp ulicznych. Są domki i ciemna ulica. Nic nie widać. Nie widać psów, a one przecież są i czasem wylatują, by atakować. To takie irytujące! Poczta w Whitesville jest okropna. Mała i ciasna, żadnych zakamarków, przez przeszklone drzwi wszystko widać. Każdy idący sobie ulicą widzi całe wnętrze tej poczty. No ale nic lepszego tu nie ma. Na myśl o jeździe dalej i kolejnych kilometrach nerwówki, czy z ciemności nie wyleci jakiś wstrętny, agresywny kundel, mam dość. Dziś już dalej nie pojadę.
Na chwilę dołącza tu do mnie 2 chłopaków z wyścigu. Kręcą nosami, że poczta beznadziejna. To fakt, mają rację. Wolą więc iść spać pod kościół – tu ładują jedynie przez jakiś kwadrans elektronikę. Cieszy mnie to. Wolę być na poczcie sama.
Mapa
Ciąg dalszy
Kiedy już tam docieram, biorę dobre śniadanie i pędzę na prom na rzece Ohio. Na prom muszę chwilkę poczekać. Nawet się cieszę – przynajmniej mogę nieco odpocząć. Siedzieć kilka minut w bezruchu, bez żadnych wyrzutów sumienia.
Siedzę na ziemi, obok stoi rower i czekam.
Rzeka jest ogromna. Kiedy już płyniemy, patrzę na jej wody. Są to wody bardzo mętne, mające kolor kawy mocno zabielonej mlekiem. Nurt niesie gałęzie, a nawet duże drzewa. Myślę sobie, że musi tu pewnie być głęboko. Prom lekko buja i robi mi się niedobrze.
Z ulgą więc wysiadam na drugim brzegu. Krótko po przeprawie mijam tablicę stanową – wjeżdżam do stanu Kentucky. Stanu owianego złą sławą, ze względu na psy. Hmm... to może być jeszcze gorzej?
Wyjazd ze stanu Illinois nie oznacza, że skończą się burze. Illinois zapamiętam jako stan ciągłej burzy. Jednej za drugą, jednej przechodzącej w drugą. Teraz, na wjeździe do Kentucky, goni mnie znowu burza. Na moment chowam się pod chatką pilotów. Jednak początkowo burza nie jest tak silna i gwałtowna, więc ruszam. I to był błąd... W Marion zatrzymuję się w McDonald. Stała jakość. Nie muszę się zastanawiać co zamówić. Idzie szybko.
Jest deszczowo, burzowo i ciepło. Bardzo duża wilgotność powietrza. Jeśli chodzi o psy, to sposób mam jeden. Bardzo uważnie oglądam wszystkie posesje. Gdy widzę, że pies szykuje się do ataku, to się zwykle zatrzymuję (choć na stromych zjazdach się nie da!!!). To na ogół pomaga. Jak nie pomaga, to psikam w nie gazem na owady, a dalej gazem na niedźwiedzie. Nic się nie zmieniło, nie lubię psów. Żadne inne zwierzęta domowe nie są tak agresywne i napastliwe. Lubię za to koty. Dziś spotkałam jednego. W rowie, przy drodze, przed Sebree. Mały kotek z zakrwawionym noskiem.
Czas! Jestem tu na wyścigu!
Dlaczego akurat mi trafia się akcja z małym kotem potrzebującym pomocy? Odstawiam rower i wyjmuję z rowu tego kota. Trochę mnie ofukał, ale to nic strasznego. Idę z nim do pierwszego najbliższego domu. Jakieś 200 m spaceru i przekazuję miłemu panu, który kręcił się po obejściu.
Potem są górki i deszcze. Mniejsze stromizny, więc da się normalnie jechać.
Pod wieczór mała przygoda na stacji. Zacięły się drzwi od toalety i nie mogłam wyjść! Waliłam ręką w drzwi i wolałam o pomoc. W końcu ktoś przyszedł i mnie uwolnił. Potem szarówka zamieniła się w nocną jazdę do Whitesville. W małych miejscowościach jest dziwnie. Nie ma lamp ulicznych. Są domki i ciemna ulica. Nic nie widać. Nie widać psów, a one przecież są i czasem wylatują, by atakować. To takie irytujące! Poczta w Whitesville jest okropna. Mała i ciasna, żadnych zakamarków, przez przeszklone drzwi wszystko widać. Każdy idący sobie ulicą widzi całe wnętrze tej poczty. No ale nic lepszego tu nie ma. Na myśl o jeździe dalej i kolejnych kilometrach nerwówki, czy z ciemności nie wyleci jakiś wstrętny, agresywny kundel, mam dość. Dziś już dalej nie pojadę.
Na chwilę dołącza tu do mnie 2 chłopaków z wyścigu. Kręcą nosami, że poczta beznadziejna. To fakt, mają rację. Wolą więc iść spać pod kościół – tu ładują jedynie przez jakiś kwadrans elektronikę. Cieszy mnie to. Wolę być na poczcie sama.
Mapa
Ciąg dalszy
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!