Trans Am Bike Race (19)
Środa, 20 czerwca 2018 Kategoria do 300, Kocia czytelnia, Trans Am Bike Race 2018
Km: | 250.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 417m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wyjątkowo długim nocnym wypoczynku, na rowerze jestem o 5
rano. Nie pada i jest jeszcze zupełnie ciemno.
W końcu słońce wchodzi leniwie na Wielką Równinę. Pokazuje się i zaraz chowa za deszczowymi chmurami. To dość typowe dla tego obszaru. Wczesny poranek to często niebo chmurne. Potem te chmury znikają i jest pełne słońce i niesamowite gorąco.
W Larned zjadam śniadanie. Tym razem niezbyt smaczne. No ale jeść trzeba. Dalsza trasa to znowu upał. Do tego umiarkowany, nieco pomagający, wiatr. Droga ma, znaną już od dość długiego czasu, postać prostej jak drut kreski. Monotonia, kolejne niemal identyczne miasteczka i ogromne, puste przestrzenie zupełnie mi nie przeszkadzają, choć… momentami mam wrażenie, że stoję w miejscu.
Po przejechaniu około 170 km, zatrzymuję się w Nickerson. Tu, w bardzo przyjemnej restauracji, zjadam obiad. Rower jest w środku razem ze mną. Kiedy wytłumaczyłam właścicielce, że ów rower i to co jest do niego przyczepione stanowią tu, w Ameryce, cały mój dobytek, przyznała mi rację, że rower musi być wszędzie tam gdzie ja.
Dziś jest dzień, gdy planuję dotrzeć do Newton. Jest to znany wśród zawodników punkt wyścigu – w mieście znajduje się sklep rowerowy, którego właściciele i pracownicy kibicują uczestnikom Trans Am. Ponoć można tu liczyć na dużą życzliwość, pomoc w regulacjach/naprawach roweru, a nawet prysznic i nocleg.
Na dojeździe do miasta spotykam kilku cyklistów, którzy wyjeżdżają mi na spotkanie. Jedziemy sobie kawałkami razem, tj. obok siebie, rozmawiając.
Od jednego z nich dowiaduję się, że Lech Kiedrowski, którego usiłuję od dłuższego czasu dorwać był tu rano. Ponoć jechał mniej żwawo niż ja. To daje mi pewną nadzieję. Może się uda go dogonić? Kto wie.
W samym Newton, jadąc trasą, omijam słynny sklep. Planowałam w nim nocować, więc widząc, że wyjeżdżam z miasta, sprawdzam na tablecie lokalizację tego sklepu. Miasto – a więc działa net. Od razu dostaję pełno wiadomości, że pojechałam źle, że ominęłam sklep. Fajnie – cieszę się, że ludzie obserwują mój wyścig, że są czujni.
Wracam do sklepu, nie jest on ściśle na trasie, to dlatego poleciałam za daleko. Tymczasem… czeka mnie niemiła niespodzianka. Okazuje się, że sklep jest zamknięty. Na szybie podany jest namiar na hotel. W zasadzie to drzwi obok. Pukam. Wchodzę do środka i niestety… nie zrobiłam wcześniej rezerwacji, więc nici z noclegu. Na serwis roweru też nie mogę liczyć – tzn. nie dziś. Dopiero jutro, od 9, czy 10 rano. Cóż… tak długo nie mogę czekać. To wyścig!
W międzyczasie odzywa się Gen, której już dość długo nie widziałam. Pyta, czy rano będę jeszcze w Newton. Odpowiadam, że ruszę przed świtem i nie będę czekała na serwis roweru, bo to w końcu wyścig i trzeba jechać. Nie wiem jeszcze, że w ten sposób tracę ostatnią podczas TABR szansę na spotkanie jej. Ponieważ ona w Newton podejmie decyzję o wycofaniu się z wyścigu.
Wychodzę z hotelu na zewnątrz lekko zdruzgotana. Inaczej to miało wyglądać. Prysznica dziś nie będzie. Szkoda. Idę na żarcie. Zamawiam pizzę. Potem jeszcze market. Trzeba kupić prowiant na jutro na śniadanie i picie. Dzień kończę tradycyjnie: lokalizuję pocztę. Jest to duża poczta. Bardzo fajna, bo są zakamarki. Nie muszę się układać przy skrzynkach. Na dobrą sprawę, najpewniej przez całą noc nie przyjdzie mnie oglądać zupełnie nikt. W dodatku są gniazdka elektryczne w ścianie. Mogę doładować elektronikę. Doskonale! Zasypiam w dobrym nastroju.
Mapa
Ciąg dalszy
W końcu słońce wchodzi leniwie na Wielką Równinę. Pokazuje się i zaraz chowa za deszczowymi chmurami. To dość typowe dla tego obszaru. Wczesny poranek to często niebo chmurne. Potem te chmury znikają i jest pełne słońce i niesamowite gorąco.
W Larned zjadam śniadanie. Tym razem niezbyt smaczne. No ale jeść trzeba. Dalsza trasa to znowu upał. Do tego umiarkowany, nieco pomagający, wiatr. Droga ma, znaną już od dość długiego czasu, postać prostej jak drut kreski. Monotonia, kolejne niemal identyczne miasteczka i ogromne, puste przestrzenie zupełnie mi nie przeszkadzają, choć… momentami mam wrażenie, że stoję w miejscu.
Po przejechaniu około 170 km, zatrzymuję się w Nickerson. Tu, w bardzo przyjemnej restauracji, zjadam obiad. Rower jest w środku razem ze mną. Kiedy wytłumaczyłam właścicielce, że ów rower i to co jest do niego przyczepione stanowią tu, w Ameryce, cały mój dobytek, przyznała mi rację, że rower musi być wszędzie tam gdzie ja.
Dziś jest dzień, gdy planuję dotrzeć do Newton. Jest to znany wśród zawodników punkt wyścigu – w mieście znajduje się sklep rowerowy, którego właściciele i pracownicy kibicują uczestnikom Trans Am. Ponoć można tu liczyć na dużą życzliwość, pomoc w regulacjach/naprawach roweru, a nawet prysznic i nocleg.
Na dojeździe do miasta spotykam kilku cyklistów, którzy wyjeżdżają mi na spotkanie. Jedziemy sobie kawałkami razem, tj. obok siebie, rozmawiając.
Od jednego z nich dowiaduję się, że Lech Kiedrowski, którego usiłuję od dłuższego czasu dorwać był tu rano. Ponoć jechał mniej żwawo niż ja. To daje mi pewną nadzieję. Może się uda go dogonić? Kto wie.
W samym Newton, jadąc trasą, omijam słynny sklep. Planowałam w nim nocować, więc widząc, że wyjeżdżam z miasta, sprawdzam na tablecie lokalizację tego sklepu. Miasto – a więc działa net. Od razu dostaję pełno wiadomości, że pojechałam źle, że ominęłam sklep. Fajnie – cieszę się, że ludzie obserwują mój wyścig, że są czujni.
Wracam do sklepu, nie jest on ściśle na trasie, to dlatego poleciałam za daleko. Tymczasem… czeka mnie niemiła niespodzianka. Okazuje się, że sklep jest zamknięty. Na szybie podany jest namiar na hotel. W zasadzie to drzwi obok. Pukam. Wchodzę do środka i niestety… nie zrobiłam wcześniej rezerwacji, więc nici z noclegu. Na serwis roweru też nie mogę liczyć – tzn. nie dziś. Dopiero jutro, od 9, czy 10 rano. Cóż… tak długo nie mogę czekać. To wyścig!
W międzyczasie odzywa się Gen, której już dość długo nie widziałam. Pyta, czy rano będę jeszcze w Newton. Odpowiadam, że ruszę przed świtem i nie będę czekała na serwis roweru, bo to w końcu wyścig i trzeba jechać. Nie wiem jeszcze, że w ten sposób tracę ostatnią podczas TABR szansę na spotkanie jej. Ponieważ ona w Newton podejmie decyzję o wycofaniu się z wyścigu.
Wychodzę z hotelu na zewnątrz lekko zdruzgotana. Inaczej to miało wyglądać. Prysznica dziś nie będzie. Szkoda. Idę na żarcie. Zamawiam pizzę. Potem jeszcze market. Trzeba kupić prowiant na jutro na śniadanie i picie. Dzień kończę tradycyjnie: lokalizuję pocztę. Jest to duża poczta. Bardzo fajna, bo są zakamarki. Nie muszę się układać przy skrzynkach. Na dobrą sprawę, najpewniej przez całą noc nie przyjdzie mnie oglądać zupełnie nikt. W dodatku są gniazdka elektryczne w ścianie. Mogę doładować elektronikę. Doskonale! Zasypiam w dobrym nastroju.
Mapa
Ciąg dalszy
komentarze
"Rower i to co do niego przyczepione"...To ciekawe? Czy przykre doświadczenie?
Cieszę się, że masz czas na pisanie. lutra - 18:03 środa, 2 stycznia 2019 | linkuj
Cieszę się, że masz czas na pisanie. lutra - 18:03 środa, 2 stycznia 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!