Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Trans Am Bike Race (6)

Czwartek, 7 czerwca 2018 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, Trans Am Bike Race 2018
Km: 209.20 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1694m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Kiedy rano wychodzę z rowerem na ulicę, jest głęboka szarówka. Kontynuuję podjazd do New Meadows. Dzień wstaje chmurny, a dojeżdżając do miejscowości widzę w oddali kłęby dymu. Jadę z nadzieją, że nie jest to żaden pożar, że droga tam, daleko jest otwarta. W końcu okazuje się, że to jakieś zakłady tak dymią. W New Meadows zatrzymuję się na śniadanie. Z lokalu do którego wchodzę, wychodzi John. Dowiaduję się też, że James ruszył z parku miejskiego w nocy i jest gdzieś z przodu. Ustawiając rower czuję, że dłoń dziwnie mi się lepi. Spoglądam na nią i widzę... krew. Sporo krwi. Nie wiem jak i kiedy, rozcięłam sobie palec. Jem śniadanie, trochę rozmawiam z miejscowymi, wrzucam krótką informację na FB.



Po śniadaniu dzień robi się słoneczny. Znowu błękitne niebo. Droga opada, więc jedzie się fajnie. Raz po raz, podczas wyścigu, spotykam sakwiarzy jadących w drugą stronę. Ich rowery są mocno obładowane, jadą na ogół powoli lub bardzo powoli. Chwilami trochę im zazdroszczę tego, że nie muszą się spieszyć, że mogą zatrzymać się w dowolnym miejscu, że mają czas na robienie zdjęć, że mogą robić przerwy, gdy pogoda staje się zbyt ciężka do jazdy. Tu, na wyścigu, wszystko wygląda inaczej. Nie ma czasu, wszędzie jestem tylko przez chwilę.



Drogi cały czas są praktycznie zupełnie puste. W dodatku szerokie i najczęściej z poboczami. Docieram do White Bird. To ostatnia miejscowość przed dużym podjazdem na przełęcz White Bird Pass. Zatrzymuję się w sklepie. Kupuję do jedzenia słodkie bułki. Pytam o zwykłą, czarną herbatę. Teoretycznie nie ma. W praktyce miły sprzedawca przynosi mi ją z zaplecza. W dodatku pozwala usiąść. Daje krzesło. Rozsiadam się więc między sklepowymi półkami. Dobra regeneracja. To gdzieś tu dowiaduję się, że doganiam Genevieve - Kanadyjkę, która wystartowała mocno, ale najwyraźniej zaczyna słabnąć. Kolega pisze mi, że najpewniej złapię ją jutro. Postanawiam, że… sprawię mu niespodziankę i zrobię to jeszcze dziś.



Przychodzi czas, by skończyć posiadówkę w sklepie i ruszyć w drogę. Przede mną góra dnia. Jest gorąco. Smaruję się kremem przeciwsłonecznym i zaczynam wspinaczkę. Idzie mi dobrze. Jadę żwawo aż na wysokość 1250 m n.p.m. W międzyczasie psuje się pogoda. Góry, które widzę teraz jak na dłoni robią się sine. Połyka je sine niebo. To nie wróży niczego dobrego. Zrywa się silny i zimny wiatr.



Pędzę więc ile sił w nogach na górę. To już niedaleko. Jeszcze tylko 80 m w pionie... i wtedy się zaczyna burza. Burza w górach, na wysokości 1250 m. Nic miłego. Pospiesznie się chowam. Trochę desperacko… wchodzę pod drzewo iglaste. Iglak marnie spisuje się w roli parasola. Siedzę przebierając się w ciuchy deszczowe i podjadając chipsy. Kiedy już jestem ubrana, naprędce analizuję. Ta burza dopiero się rozkręca. Nie ma się gdzie schować. Miejscówka pod drzewem to słaby pomysł. Do przeskoczenia jeszcze 80 m pionu. Trochę ryzykancko… Jednak kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Jadę. Pośród grzmotów i błyskawic oraz w strugach deszczu dokańczam podjazd. A potem przystępuję do zjazdu. Jest to ciężki zjazd. Kręta, górska droga idzie ostro w dół. Asfalt jest spękany, leży na nim żwir. Cały czas leje. Kto zjeżdżał w podobnych warunkach, wie co mam na myśli.



Grangeville osiągam w ulewie. Niebo cały czas jest sine. Wbijam się wraz z rowerem na dużą stację paliw. Robimy tu mały potop i dochodzimy do siebie. Ja i mój rower. Zjadam jakieś niezbyt dobre jedzenie. Ładuję elektronikę. Kupuję baterie litowe do GPSa. Dość długo tu siedzę. Na mapce TABR widzę, że kilka osób zostało tu na noc. Nic dziwnego. Pewnie też złapała ich ta ostra burza. Jest późne popołudnie. Też chętnie już bym nigdzie dalej dziś nie jechała. Jednak jest to wyścig. Uśmiecham się do siebie. Zakładam mokre odzienie i wychodzę na zewnątrz. W drogę!



Początek to droga lekko opadająca w dół poprzeplatana elementami podjazdu. Idzie średnio szybko. Raz robię przystanek, bo czuję, że mi zimno. Pora ubrać się cieplej. Kiedy przychodzi zasadniczy zjazd, jest już praktycznie ciemno. Zjazd jest ostry, droga kiepska. Łatwo wylecieć z tej drogi. Zjeżdżam ostrożnie. W końcu jestem na dole. Stites – tu bym mogła zostać. Ale nie zostanę. A to dlatego, że Gen śpi miejscowość dalej – w Kooskia. Z mojej rozpiski wynika, że mogę śmiało tam jechać. Są tam zarówno kościoły jak i poczta. Czyli miejsce do spania z pewnością się znajdzie.

Szosa nie jest już tak szalona. Jest praktycznie płasko. Jadę sobie i jadę, aż docieram do celu. W miejscowości widzę spacerującą ulicą dziewczynę. To Gen! Chwilę gadamy. Mówi, że ona i dwóch kolegów śpią w hotelu niedaleko i jeśli niczego nie znajdę, to zapraszają. To bardzo miłe. Jednak postanawiam się rozejrzeć. Wchodzę na stację paliw i pytam o kościół. Zaskoczony chłopak pyta, czy o tak późnej godzinie będę się modlić i… którego z kościołów szukam, bo jest ich tu kilka. Odpowiadam, że interesuje mnie każdy kościół, że to może być dowolny kościół. Jego brwi unoszą się wysoko ze zdumienia. Prawie pod niebo. No bo jak można szukać dowolnego kościoła??



Niepotrzebnie tracę czas objeżdżając kościoły – wszystkie są zamknięte. Ostatecznie ląduję na poczcie. Każda poczta w Stanach składa się z dwóch części: urzędowej czynnej zwykle do ok. 15.00 oraz ogólnodostępnej ze skrytkami na przesyłki – czynna 24 h. Pali się tu światło i nie idzie go zgasić. To typowe. Tak będzie na prawie każdej poczcie aż do końca wyścigu. To moja pierwsza poczta noclegowa podczas Trans Am. Dmucham materac, wyciągam śpiwór, naciągam czapkę na oczy. Dobranoc!



Mapa

Ciąg dalszy

komentarze
Pięknie opisujesz drogę - coś niewyobrażalnie trudnego pokazujesz tak, że aż chciałoby się tam być. Dziękuję!
jarstr
- 09:06 sobota, 8 września 2018 | linkuj
Chętnie jeszcze poczytam, tym bardziej że na swoją jazdę solo mam marne szanse :(.
koszmar67
- 20:01 piątek, 7 września 2018 | linkuj
W Rowertourze jest fajniejsza relacja, bo dotarłem już do Yorktown ;-). Szacun za podjęcie wyzwania i ukończenie imprezy.
MARECKY
- 19:52 piątek, 7 września 2018 | linkuj
Opowieść trochę jak o włóczędze,mam na myśli wędrówkę. Gdyby jeszcze czas nie odgrywał tak ważnej roli.
lutra
- 19:03 piątek, 7 września 2018 | linkuj
O Ameryce można różnie myśleć i mówić, ale nie sposób o niej zapomnieć...
Wdzięczniśmy, że słowami i obrazami zabierasz nas w Twój świat i czas. Jak to dobrze, że wciąż będzie ciąg dalszy! :)
100mil
- 08:46 piątek, 7 września 2018 | linkuj
Też czekam, bo Lolo jeszcze dobrze pamiętam. :)
koszmar67
- 07:43 piątek, 7 września 2018 | linkuj
pierwsza noc pole za Monmouth 161,4 mili, 260 km
druga noc obserwatorium kibelek 141,1 , 227 km
trzecia noc Dayville 138,1 mil, 222 km
czwarta noc nad rzeką pod namiotem 131,1 mil, 211 km
piąta noc na cudzym polu 115,2 mil, 185 km
szósta noc Kooskia 125,5 mil, 202 km
...
Czekam na noc w Lolo. :)
jotka69
- 07:28 piątek, 7 września 2018 | linkuj
Uwierz. To wszystko się wydarzyło. Wydarzyło się jeszcze więcej. To długa opowieść... z innego świata.
Ja tam wrócę.
Kot
- 06:05 piątek, 7 września 2018 | linkuj
Nie mogę uwierzyć :-)
Darecki
- 05:41 piątek, 7 września 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum