Trans Am Bike Race (4)
Wtorek, 5 czerwca 2018 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, Trans Am Bike Race 2018
Km: | 214.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1954m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kiedy budzik dzwoni, jest jeszcze ciemno a kościelną ciszę
mąci wyłącznie chrapanie współtowarzyszy. Najciszej jak potrafię zbieram się do
drogi. Idzie mi dość opornie. Na chwilę nawet kładę się z powrotem – tak bardzo
chce mi się spać. Siłą woli wstaję po raz drugi. Sama siebie napominam – to nie
są wakacje, lecz wyścig. Musi być ciężko i jest ciężko. Wychodzę na
zewnątrz i od razu uderza mnie przenikliwe zimno. Niebo jest czyściutkie, jakby
całą noc ktoś spędził na polerowaniu go, tak aby kiedy wstanie dzień mogło
zachwycać idealnym błękitem.
Termometr wskazuje, że jest 5 stopni na plusie. Jak na czerwiec, to zimniutko. Tu, w USA, nie ma wiat przystankowych. Nie ma ławek przy drodze, a pomiędzy miejscowościami są długie kilometry pustkowia, gdzie nie ma kompletnie nic. Senność nie daje za wygraną. Kilka razy siadam na barierkach drogowych i przymykam oczy. Na raty ubieram się, a potem, w miarę upływu czasu i wzrostu temperatury – rozbieram. Leci dużo czasu. Widzę i czuję, że trwonię cenny czas. To już lepiej było pospać dłużej, niż tak się plątać bez sensu. Od rana, od samego początku, droga idzie dziś pod górę. Nie jest bardzo stromo, ale konsekwentnie, coraz wyżej.
W końcu, po wielu kilometrach drogi, docieram do miejscowości John Day. Zwalniam i uważnie się rozglądam. Trzeba zjeść śniadanie. Znajduję przyjemne miejsce. Wbijam się razem z rowerem do środka. W większości przypadków nie ma problemu i można wchodzić z rowerem. Zamawiam śniadanie i dochodzę do siebie. To był ciężki poranek.
Dalsza droga rzuca mi przed oczy piękne górskie krajobrazy. To też rozległe pustkowia. Jadąc dochodzę do wniosku, że Ameryka chyba w środku jest raczej pusta. Przynajmniej tak to na razie wygląda. Wielkie miasta, bogactwo – to wszystko jest na wybrzeżach. W głębi lądu jest jakoś tak cicho i pusto.
Droga nie daje wytchnienia, podjazd robi się coraz bardziej dolegliwy. Słońce grzeje mocniej i mocniej. Nie ma gdzie się przed nim schować, bo drzewa – nawet jeśli są – to na tyle daleko od drogi, że nie dają cienia. Nie ma tu szpalerów drzew, pięknych alej jakie często można spotkać w Polsce.
Kolejno wspinam się na trzy przełęcze: Dixie Pass (5277 ft, tj. 1608 m n.p.m.), Tipton Mt. (5124 ft, tj. 1561 m n.p.m.) i Sumpter Pass (5082 ft, tj. 1549 m n.p.m.). Na wysokościówce wyglądają one jak trzy zęby rekina. Mocne podjazdy i mocne zjazdy.
Po drodze znajduję ładną, czerwoną kamizelkę przeciwwiatrową. Zabieram ją ze sobą. Myślę sobie, że może znajdę właściciela, a jeśli nie – to zatrzymam dla siebie. W nogach 108 km i 1337 m pionu. Jest co robić! Na Tipton spotykam 2 zawodników. Chwilę gadamy, okazuje się, że czerwona kamizelka należy do jednego z nich – bardzo się cieszy, że ją znalazłam. Jednocześnie skarży się na bolące kolano (ostatecznie wyścigu, w związku z tą kontuzją, nie ukończy).
Do Baker City jest aż 26 mil, czyli prawie 42 km. Na szczęście w większości jest to zjazd. Samo Baker City to okazja, by coś zjeść. Na stacji paliw, gdzie się zatrzymuję, spotykam ponownie Jamesa. Miłe to jest spotkanie. Nie bardzo wiem, co kupić. James poleca zawijańca z fasolą. Można to odgrzać w mikrofali, która stoi z boku. Średnio to smaczne, ale nie zawiera mięsa oraz jest bardzo kaloryczne. Im więcej kalorii, tym lepiej! Jazda po Ameryce wysysa siły. Są góry, jest bardzo ciepło. Trzeba więc jeść, by mieć siłę. Wiem już, że jedzenie nie musi być smaczne. Ważne, żeby co najmniej dało się je przełknąć. I równie ważne jest to, by było kaloryczne.
Pod koniec dnia mam bardzo duży zjazd. Widoki są niesamowite. Rower pędzi, a ja widzę jak odległe góry, na które patrzyłam z wysokości, zbliżają się do mnie coraz bardziej. Jak coraz bardziej zamykają się nade mną. Niesamowite wrażenie. Kiedy jest już mocno szaro, rozglądam się za miejscem na nocleg. Znajduję ścieżkę uciekającą nad rzekę. To dobry pomysł, by… na chwilę uciec razem z nią. Na kilka godzin. Podłoże jest pełne cierni. Dlatego rozbijam namiot wprost na starym asfalcie. Nie wbijam ani jednej szpilki. Mam nadzieję, że to będzie spokojna noc.
Mapa
Ciąg dalszy
Termometr wskazuje, że jest 5 stopni na plusie. Jak na czerwiec, to zimniutko. Tu, w USA, nie ma wiat przystankowych. Nie ma ławek przy drodze, a pomiędzy miejscowościami są długie kilometry pustkowia, gdzie nie ma kompletnie nic. Senność nie daje za wygraną. Kilka razy siadam na barierkach drogowych i przymykam oczy. Na raty ubieram się, a potem, w miarę upływu czasu i wzrostu temperatury – rozbieram. Leci dużo czasu. Widzę i czuję, że trwonię cenny czas. To już lepiej było pospać dłużej, niż tak się plątać bez sensu. Od rana, od samego początku, droga idzie dziś pod górę. Nie jest bardzo stromo, ale konsekwentnie, coraz wyżej.
W końcu, po wielu kilometrach drogi, docieram do miejscowości John Day. Zwalniam i uważnie się rozglądam. Trzeba zjeść śniadanie. Znajduję przyjemne miejsce. Wbijam się razem z rowerem do środka. W większości przypadków nie ma problemu i można wchodzić z rowerem. Zamawiam śniadanie i dochodzę do siebie. To był ciężki poranek.
Dalsza droga rzuca mi przed oczy piękne górskie krajobrazy. To też rozległe pustkowia. Jadąc dochodzę do wniosku, że Ameryka chyba w środku jest raczej pusta. Przynajmniej tak to na razie wygląda. Wielkie miasta, bogactwo – to wszystko jest na wybrzeżach. W głębi lądu jest jakoś tak cicho i pusto.
Droga nie daje wytchnienia, podjazd robi się coraz bardziej dolegliwy. Słońce grzeje mocniej i mocniej. Nie ma gdzie się przed nim schować, bo drzewa – nawet jeśli są – to na tyle daleko od drogi, że nie dają cienia. Nie ma tu szpalerów drzew, pięknych alej jakie często można spotkać w Polsce.
Kolejno wspinam się na trzy przełęcze: Dixie Pass (5277 ft, tj. 1608 m n.p.m.), Tipton Mt. (5124 ft, tj. 1561 m n.p.m.) i Sumpter Pass (5082 ft, tj. 1549 m n.p.m.). Na wysokościówce wyglądają one jak trzy zęby rekina. Mocne podjazdy i mocne zjazdy.
Po drodze znajduję ładną, czerwoną kamizelkę przeciwwiatrową. Zabieram ją ze sobą. Myślę sobie, że może znajdę właściciela, a jeśli nie – to zatrzymam dla siebie. W nogach 108 km i 1337 m pionu. Jest co robić! Na Tipton spotykam 2 zawodników. Chwilę gadamy, okazuje się, że czerwona kamizelka należy do jednego z nich – bardzo się cieszy, że ją znalazłam. Jednocześnie skarży się na bolące kolano (ostatecznie wyścigu, w związku z tą kontuzją, nie ukończy).
Do Baker City jest aż 26 mil, czyli prawie 42 km. Na szczęście w większości jest to zjazd. Samo Baker City to okazja, by coś zjeść. Na stacji paliw, gdzie się zatrzymuję, spotykam ponownie Jamesa. Miłe to jest spotkanie. Nie bardzo wiem, co kupić. James poleca zawijańca z fasolą. Można to odgrzać w mikrofali, która stoi z boku. Średnio to smaczne, ale nie zawiera mięsa oraz jest bardzo kaloryczne. Im więcej kalorii, tym lepiej! Jazda po Ameryce wysysa siły. Są góry, jest bardzo ciepło. Trzeba więc jeść, by mieć siłę. Wiem już, że jedzenie nie musi być smaczne. Ważne, żeby co najmniej dało się je przełknąć. I równie ważne jest to, by było kaloryczne.
Pod koniec dnia mam bardzo duży zjazd. Widoki są niesamowite. Rower pędzi, a ja widzę jak odległe góry, na które patrzyłam z wysokości, zbliżają się do mnie coraz bardziej. Jak coraz bardziej zamykają się nade mną. Niesamowite wrażenie. Kiedy jest już mocno szaro, rozglądam się za miejscem na nocleg. Znajduję ścieżkę uciekającą nad rzekę. To dobry pomysł, by… na chwilę uciec razem z nią. Na kilka godzin. Podłoże jest pełne cierni. Dlatego rozbijam namiot wprost na starym asfalcie. Nie wbijam ani jednej szpilki. Mam nadzieję, że to będzie spokojna noc.
Mapa
Ciąg dalszy
komentarze
"Niebo jest czyściutkie, jakby całą noc ktoś spędził na polerowaniu go, tak aby kiedy wstanie dzień mogło zachwycać idealnym błękitem." - Dzięki takim opisom Twoja opowieść, chociaż już mi tak dobrze znana, wciąż tak zachwyca.
koszmar67 - 22:13 czwartek, 6 września 2018 | linkuj
Miło powspominać i przeżyć tę przygodę raz jeszcze.
jotka69 - 20:25 czwartek, 6 września 2018 | linkuj
Czytam z zapartym tchem i zupełnie nie wierzę i podziwiam :-)
Darecki - 20:32 środa, 5 września 2018 | linkuj
Smakuję każdy odcinek Twojej cudownej opowieści i czekam na kolejne.
yurek55 - 17:56 środa, 5 września 2018 | linkuj
Super! Każdy przeczytany odcinek powiększa apetyt na następne! :)
100mil - 10:13 środa, 5 września 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!