MRDP (8)
Niedziela, 27 sierpnia 2017 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, MRDP 2017
Km: | 204.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 13:18 | km/h: | 15.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2612m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Budzi mnie światło – jasno jak w dzień i jakiś hałas – jakby
wybuch.
Jasny gwint! Co tu jest grane?
Chwila, może mi się tylko zdawało. Znowu jest ciemno. Coś tylko szumi, hałasu już nie ma.
I nagle znowu robi się jasno jak w dzień. Potem łomot. Burza! Błyskawice rozświetlają nocne niebo jedna za drugą. Grzmi prawie cały czas. W najlepsze trwa ulewa. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek doświadczyła tak potężnej burzy. Na domiar złego, jestem na łysym, skoszonym polu, na górce. W namiocie. Szpilki są wbite w ziemię na słowo honoru...
Matko Boska! Chyba znalazłam się w samym piekle!
Kiedy sobie to uświadamiam, kulę się ze strachu w śpiworze.
A co będzie, jeśli w namiot walnie piorun? Przeżyję? Czy w najbliższej okolicy są punkty wyższe niż mój namiot? Umieram ze strachu i modlę się, aby to się skończyło. Jednak końca nie widać. Słabo wbite szpilki mszczą się teraz na mnie. W najgorszych chwilach muszę częściowo wypełzać na zewnątrz i trzymać tropik. Co za horror! Upiornie wygląda mój rower, gdy pada na niego światło błyskawic. Wszystko trwa jakieś dwie godziny. Burza zabrała mi jedną godzinę snu, jedną godzinę jazdy rowerem oraz masę nerwów. Kiedy wreszcie myślę, że to koniec tego koszmaru, okazuje się, że to była tylko krótka przerwa. Słyszę w oddali burzę, która przetoczyła się chwilę temu, a teraz nad sobą mam następną.
O 4:10 piszę na relację sms: Noc grozy pod namiotem. Przeszly, jedna po drugiej, silne burze. A ja tu na polu, na otwartym terenie i na gorce. Ziemia tu twarda, wiec szpilki wbilam niestety prowizorycznie. W koncu nocleg na chwile. w krytycznych momentach musialam czesciowo wylazic i trzymac tropik. Lalo, grzmialo i lataly blyskawice. Przez ok. 2 godz. Prawie umarlam ze strachu. A przeciez nocuje pod namiotem czesto. Nadal tu siedze.
Kiedy zwijam namiot, jest on mokry jak szmata do podłogi. Z prawdziwą ulgą uciekam z pola. Najbliższym miastem jest Prudnik. Kiedy widzę stację Orlenu, z radością zajeżdżam. Pora wrócić do normalności, wypić kawę i… tak zwyczajnie ucieszyć się z tego, że przetrwałam tą straszną noc.
Zaczepia mnie tu chłopak, który przyjechał samochodem. Rozmawiamy. Mówi, że w okolicy burza pozrywała dachy, połamała drzewa i nie pamięta by kiedykolwiek wcześniej była tu aż taka nawałnica. Gdy dowiaduje się, że jadę dookoła Polski i tej nocy siedziałam w namiocie na polu, na górce, aż nie może w to uwierzyć. Stwierdza, że jestem niemożliwa i… stawia mi kawę, mufinkę, zapasową mufinkę na drogę oraz napój izotoniczny. Mimo, że tłumaczę, że nic ze mnie specjalnego i jadę na szarym końcu, uważa, że robię coś wielkiego. Czuję się trochę zmieszana i żałuję, że nie mogę pochwalić się lepszym wynikiem.
W Głuchołazach (PK 21) jestem kilka minut przed Zuzą. Wstępuję na chwilę na stację do toalety, gdy wychodzę, spotykamy się na ulicy. Potem parę razy tasujemy się.
Jest fajnie. Śmiejemy się, robimy sobie fotki.
Fot. Zuza Przybylska
W Otmuchowie jestem pierwsza. Zuza co prawda jedzie szybciej niż ja, ale po coś się w międzyczasie zatrzymała. Trochę boję się DK 46, która idzie na Paczków. Pamiętam ją z GMRDP. Wtedy tasowałam się z Wąskim, lało, a na tej drodze jechało pełno TIRów. Tym razem jest dużo lepiej. Słoneczny dzień, TIRów prawie nie ma. Za to wieje w twarz. Droga wydaje się płaska, lecz w rzeczywistości pnie się lekko pod górę. Jadę poooowooooliiii. Orlen pod Paczkowem jest jak wybawienie. Włażę do środka. Jest klima! O, jak dobrze! Można odpocząć od upału. Biorę herbatę i jedzenie oraz izotonik. Do bidonów leję podczas maratonu wyłącznie izotoniki. Najchętniej niebieski Powerade.
Wygląda mało naturalnie.
Hmm… zupełnie sztucznie.
W zasadzie tak jak zimowy spryskiwacz do szyb. Ale smakuje dobrze.
Siedzę tu już jakiś czas i walczę z moim nadajnikiem GPS, który nie działa, przez co nie widać mnie na stronie monitoringu, gdy przyjeżdża Zuza. Też ma dość upału i orki pod wiatr. Wprowadza rower do środka. Mój stoi na zewnątrz, jak zwykle. Gadamy o rowerach – Zuza troszczy się o swój, wszędzie go ze sobą bierze. Ja swój zostawiam bez opieki wierząc,że klienci stacji paliw to bardziej fani motoryzacji, niż kolarzówek. Na noclegach mój rower leży w krzakach. Nie przypinam go. No bo przecież kto normalny, w nocy, po krzakach wpadłby na pomysł, by szukać sobie kolarzówki?
Ze stacji zwijam się pierwsza. W Złotym Stoku kończy się jazda DK 46, kończą się też w miarę płaskie tereny i zaczynają góry. Leśny podjazd ze Złotego Stoku w stronę Lądka od dawno bardzo lubię. Za to zjazd do Lądka Zdrój jest dość koszmarny – pełen dziur. Kiedy lecę w dół, śpiwór częściowo wypada mi z mocowania na kierownicy i szoruje o przednią oponę. Natychmiast się zatrzymuję, by przytwierdzić go mocniej. W Lądku szybka fotka na rynku. Jestem głodna, ale z GMRDP pamiętam, że nic tu nie ma. Latałam wtedy po rynku jak wściekła, niczego ostatecznie nie znajdując i tylko tracąc czas. Jadę dalej. Dalej jest Stronie Śląskie. Tam na GMRDP zjadłam dobry obiad. Mam nadzieję na powtórkę!
Pechowo, w Stroniu przegapiam tamtą fajną restaurację. Nie cofam się już, szkoda mi czasu. Na początku podjazdu na Puchaczówkę zjadam trochę solonych orzeszków. Musi na razie wystarczyć. Na podjeździe jest zimno i wieje. W dodatku niebo spowite jest znowu ciemnymi chmurami. Podjazd idzie powoli. Zupełnie jakbym się skradała. W kontakcie telefonicznym jestem z Hasky. To kolega, którego poznałam podczas tegorocznej dolnośląskiej majówki. Mieszka w okolicy, wie że jadę MRDP, więc jest to okazja, aby się choć w przelocie zobaczyć. Dość trudno nam się zgadać gdzie jesteśmy, a ja przecież muszę jechać. W końcu udaje się złapać kontakt. Spotykamy się gdzieś w okolicy Wilkanowa. Siadamy chwilę na trawie i gadamy. Odpakowuję i zjadam zapasową mufinkę, którą rano kupił mi w Prudniku na drogę chłopak, którego spotkałam na stacji. Nie ma jednak co za długo siedzieć. Szkoda, że spotkanie takie krótkie, bo chętnie bym pogadała dłużej, ale czas wsiadać na rower i jechać dalej.
Za Wilkanowem jeszcze trochę wąskich, bocznych dróg, a potem wyjazd na krajówkę DK 33, która przez Domaszków (trwa akurat jakiś festyn, może dożynki) idzie do Międzylesia. Międzylesie to PK 24. Jestem tam o 16:27. Wskakuję na stację, bo kończy mi się już picie, no i coś bym zjadła. Chwilę po mnie na tę stację podjeżdżają Zuza z Olafem. Zuza ma problem ze ścięgnem Achillesa, mocno ją boli. Rozsiadamy się całą trójką na popas i mile spędzamy tę chwilę przerwy od jazdy. Ze stacji ruszam pierwsza. Nie czekam, bo i tak nie możemy jechać razem – w końcu jadę w kat. Total Extreme, czyli solo.
Za Różanką jest duży podjazd do Gniewoszowa. Wyjątkowo nieprzyjemny, nachylenie prawie cały czas trzyma 10%. Kosztuje mnie on dużo sił, no i to właśnie tu prawe kolano zaczyna boleć na dobre. Z prawdziwą ulgą kończę wjazd. Na górze w cieplejsze ubrania przebiera się Olaf, który w międzyczasie mnie wyprzedził. Zatrzymuję się, jak on, na przedwieczorne przebieranki. Na to wszystko wjeżdża Zuza. Znowu robi się nam wesoło. Śmiejemy się dosłownie ze wszystkiego. Jeszcze tylko focimy widoczek i jazda. Jest trochę zjazdu, potem droga delikatnie idzie w górę. Nasza trójka ma tu dość podobne tempo jazdy. Jednak o ile Zuza i Olaf z kat. Extreme mogą jechać razem, to ja niestety poza takimi punktami jak stacje, czy miejsca gdzie akurat się zjeżdżamy na chwilę przerwy – nie mogę im towarzyszyć. Zwalniam lekko i pozwalam im się oddalić na tyle, by nikt nas nie posądził o wspólną jazdę.
Droga na długim odcinku idealnie klei się do czeskiej granicy, a podjazd ciągnie się aż do Zieleńca. Robi się już szaro, ale za wszelką cenę chcę dotrzeć do Zieleńca jeszcze dziś i również dziś zjechać do Kudowy. Zostawianie zjazdu na rano to kiepski pomysł. Od razu człowieka wytelepie z zimna. Lepiej jest zaczynać od podjazdu. Coraz bardziej poirytowana ciągnę więc pod górę. Zła jestem na siebie, że nie umiem jechać szybciej. Góra nie chce się skończyć. Jak tak dalej pójdzie, to będę zjeżdżała już po ciemku. W dodatku nie mam jedzenia na wieczór.
W końcu docieram do Zieleńca. Po Zuzie i Olafie od dawna nie ma już śladu. Na postoju na górce za Gniewoszowem coś wspominali, że chcą nocować w Kudowie. Może już tam nawet są. W Zieleńcu kupuję jakąś drożdżówkę i jogurt. Jest prawie zupełnie ciemno. Pora na zjazd. Na GMRDP miałam tu problem z linką hamulca i gdyby nie pomoc kilku wspaniałych ludzi, to bym musiała się wycofać z maratonu. Do mety brakowało mi wtedy tylko niespełna 190 km. Teraz rower działa. Zobaczymy, czy da się normalnie zjechać. Zaczynając zjazd czuję ekscytację. Wspomnienia sprzed dwóch lat żyją w mojej głowie. Wtedy też już było ciemno.
Jadę i… zonk. Droga w remoncie, zerwany asfalt, pofrezowany. Czasem trochę piachu. Nieeeee! Tu chyba nie może być normalnie! Klnę pod nosem, że nienawidzę tego Zieleńca, tego parszywego zjazdu, że nigdy więcej tu nie przyjadę, że zamówię koparkę i spychacz, wyrównam tę chorą górę i będzie pięknie oraz płasko jak w Kórniku. Zjazd częściowo robię w siodle, częściowo z buta. Słabo widzę w nocy, boję się, że nie opanuję roweru, że właduję się w coś na tej drodze bez drogi.
Nadchodzi potem chwila ta, której się obawiałam – DK 8 – słynna TIRostrada. Wyjątkowo nieprzyjemna i niebezpieczna. Chłopak, z którym rano rozmawiałam na stacji w Prudniku wręcz błagał mnie, bym nie jechała tą drogą, a już na pewno nie po ciemku. Przez chwilę zbieram się na odwagę. Przejechać trzeba. Tędy idzie trasa. Na szczęście ten fragment krajówki na MRDP jest zjazdem. Lecę więc szybko, nawet czasem dokręcam, by mieć to z głowy. Trafiam nieźle – ruch jest znikomy. W Kudowie patrzę za dużą stacją BP, przy której jest restauracja. Tam mieli pokoje, pamiętam z GMRDP. Znowu mam ochotę na nocleg pod dachem. Latam po Kudowie i nic – nie mogę znaleźć tej stacji. A przecież musi gdzieś tu być! Przecież razem z Wąskim jedliśmy na GMRDP tam obiad! Nie znajduję. Trudno, jadę dalej. Na Karółw.
W 2015 r., z BP razem z Wąskim ruszyliśmy nocą na leśny podjazd do Karłowa. „Nocą na Karłów jedziecie?! Niezła zajawka!” powiedzieli nam tedy miejscowi. Znam już ten podjazd. Tam nie ma gdzie rozbić namiotu. Nie chcę do Karłowa jechać w nocy! Zatem na wyjeździe z Kudowy szukam jakiejkolwiek miejscówki na namiot. Znajduję szybko. Jest to od razu, gdy tylko kończą się zabudowania, droga lekko się rozszerza w parking, dalej jest lasek. Wbijam się w ten lasek, rozstawiam namiot i wtedy materializuje się Wąski… w moim telefonie. Pisze o nocnej zajawce na Karłów i czuję się tak, jakby był tuż obok. Gdy zasypiam, przychodzi sms od Zuzy, że śpią z Olafem w Zieleńcu, potem słyszę jeszcze jak ktoś podjeżdża samochodem i wysypuje śmieci do „mojego” lasu, jakieś szkło, metal. Ludzie są jednak obrzydliwi.
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
Jasny gwint! Co tu jest grane?
Chwila, może mi się tylko zdawało. Znowu jest ciemno. Coś tylko szumi, hałasu już nie ma.
I nagle znowu robi się jasno jak w dzień. Potem łomot. Burza! Błyskawice rozświetlają nocne niebo jedna za drugą. Grzmi prawie cały czas. W najlepsze trwa ulewa. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek doświadczyła tak potężnej burzy. Na domiar złego, jestem na łysym, skoszonym polu, na górce. W namiocie. Szpilki są wbite w ziemię na słowo honoru...
Matko Boska! Chyba znalazłam się w samym piekle!
Kiedy sobie to uświadamiam, kulę się ze strachu w śpiworze.
A co będzie, jeśli w namiot walnie piorun? Przeżyję? Czy w najbliższej okolicy są punkty wyższe niż mój namiot? Umieram ze strachu i modlę się, aby to się skończyło. Jednak końca nie widać. Słabo wbite szpilki mszczą się teraz na mnie. W najgorszych chwilach muszę częściowo wypełzać na zewnątrz i trzymać tropik. Co za horror! Upiornie wygląda mój rower, gdy pada na niego światło błyskawic. Wszystko trwa jakieś dwie godziny. Burza zabrała mi jedną godzinę snu, jedną godzinę jazdy rowerem oraz masę nerwów. Kiedy wreszcie myślę, że to koniec tego koszmaru, okazuje się, że to była tylko krótka przerwa. Słyszę w oddali burzę, która przetoczyła się chwilę temu, a teraz nad sobą mam następną.
O 4:10 piszę na relację sms: Noc grozy pod namiotem. Przeszly, jedna po drugiej, silne burze. A ja tu na polu, na otwartym terenie i na gorce. Ziemia tu twarda, wiec szpilki wbilam niestety prowizorycznie. W koncu nocleg na chwile. w krytycznych momentach musialam czesciowo wylazic i trzymac tropik. Lalo, grzmialo i lataly blyskawice. Przez ok. 2 godz. Prawie umarlam ze strachu. A przeciez nocuje pod namiotem czesto. Nadal tu siedze.
Kiedy zwijam namiot, jest on mokry jak szmata do podłogi. Z prawdziwą ulgą uciekam z pola. Najbliższym miastem jest Prudnik. Kiedy widzę stację Orlenu, z radością zajeżdżam. Pora wrócić do normalności, wypić kawę i… tak zwyczajnie ucieszyć się z tego, że przetrwałam tą straszną noc.
Zaczepia mnie tu chłopak, który przyjechał samochodem. Rozmawiamy. Mówi, że w okolicy burza pozrywała dachy, połamała drzewa i nie pamięta by kiedykolwiek wcześniej była tu aż taka nawałnica. Gdy dowiaduje się, że jadę dookoła Polski i tej nocy siedziałam w namiocie na polu, na górce, aż nie może w to uwierzyć. Stwierdza, że jestem niemożliwa i… stawia mi kawę, mufinkę, zapasową mufinkę na drogę oraz napój izotoniczny. Mimo, że tłumaczę, że nic ze mnie specjalnego i jadę na szarym końcu, uważa, że robię coś wielkiego. Czuję się trochę zmieszana i żałuję, że nie mogę pochwalić się lepszym wynikiem.
W Głuchołazach (PK 21) jestem kilka minut przed Zuzą. Wstępuję na chwilę na stację do toalety, gdy wychodzę, spotykamy się na ulicy. Potem parę razy tasujemy się.
Jest fajnie. Śmiejemy się, robimy sobie fotki.
Fot. Zuza Przybylska
W Otmuchowie jestem pierwsza. Zuza co prawda jedzie szybciej niż ja, ale po coś się w międzyczasie zatrzymała. Trochę boję się DK 46, która idzie na Paczków. Pamiętam ją z GMRDP. Wtedy tasowałam się z Wąskim, lało, a na tej drodze jechało pełno TIRów. Tym razem jest dużo lepiej. Słoneczny dzień, TIRów prawie nie ma. Za to wieje w twarz. Droga wydaje się płaska, lecz w rzeczywistości pnie się lekko pod górę. Jadę poooowooooliiii. Orlen pod Paczkowem jest jak wybawienie. Włażę do środka. Jest klima! O, jak dobrze! Można odpocząć od upału. Biorę herbatę i jedzenie oraz izotonik. Do bidonów leję podczas maratonu wyłącznie izotoniki. Najchętniej niebieski Powerade.
Wygląda mało naturalnie.
Hmm… zupełnie sztucznie.
W zasadzie tak jak zimowy spryskiwacz do szyb. Ale smakuje dobrze.
Siedzę tu już jakiś czas i walczę z moim nadajnikiem GPS, który nie działa, przez co nie widać mnie na stronie monitoringu, gdy przyjeżdża Zuza. Też ma dość upału i orki pod wiatr. Wprowadza rower do środka. Mój stoi na zewnątrz, jak zwykle. Gadamy o rowerach – Zuza troszczy się o swój, wszędzie go ze sobą bierze. Ja swój zostawiam bez opieki wierząc,że klienci stacji paliw to bardziej fani motoryzacji, niż kolarzówek. Na noclegach mój rower leży w krzakach. Nie przypinam go. No bo przecież kto normalny, w nocy, po krzakach wpadłby na pomysł, by szukać sobie kolarzówki?
Ze stacji zwijam się pierwsza. W Złotym Stoku kończy się jazda DK 46, kończą się też w miarę płaskie tereny i zaczynają góry. Leśny podjazd ze Złotego Stoku w stronę Lądka od dawno bardzo lubię. Za to zjazd do Lądka Zdrój jest dość koszmarny – pełen dziur. Kiedy lecę w dół, śpiwór częściowo wypada mi z mocowania na kierownicy i szoruje o przednią oponę. Natychmiast się zatrzymuję, by przytwierdzić go mocniej. W Lądku szybka fotka na rynku. Jestem głodna, ale z GMRDP pamiętam, że nic tu nie ma. Latałam wtedy po rynku jak wściekła, niczego ostatecznie nie znajdując i tylko tracąc czas. Jadę dalej. Dalej jest Stronie Śląskie. Tam na GMRDP zjadłam dobry obiad. Mam nadzieję na powtórkę!
Pechowo, w Stroniu przegapiam tamtą fajną restaurację. Nie cofam się już, szkoda mi czasu. Na początku podjazdu na Puchaczówkę zjadam trochę solonych orzeszków. Musi na razie wystarczyć. Na podjeździe jest zimno i wieje. W dodatku niebo spowite jest znowu ciemnymi chmurami. Podjazd idzie powoli. Zupełnie jakbym się skradała. W kontakcie telefonicznym jestem z Hasky. To kolega, którego poznałam podczas tegorocznej dolnośląskiej majówki. Mieszka w okolicy, wie że jadę MRDP, więc jest to okazja, aby się choć w przelocie zobaczyć. Dość trudno nam się zgadać gdzie jesteśmy, a ja przecież muszę jechać. W końcu udaje się złapać kontakt. Spotykamy się gdzieś w okolicy Wilkanowa. Siadamy chwilę na trawie i gadamy. Odpakowuję i zjadam zapasową mufinkę, którą rano kupił mi w Prudniku na drogę chłopak, którego spotkałam na stacji. Nie ma jednak co za długo siedzieć. Szkoda, że spotkanie takie krótkie, bo chętnie bym pogadała dłużej, ale czas wsiadać na rower i jechać dalej.
Za Wilkanowem jeszcze trochę wąskich, bocznych dróg, a potem wyjazd na krajówkę DK 33, która przez Domaszków (trwa akurat jakiś festyn, może dożynki) idzie do Międzylesia. Międzylesie to PK 24. Jestem tam o 16:27. Wskakuję na stację, bo kończy mi się już picie, no i coś bym zjadła. Chwilę po mnie na tę stację podjeżdżają Zuza z Olafem. Zuza ma problem ze ścięgnem Achillesa, mocno ją boli. Rozsiadamy się całą trójką na popas i mile spędzamy tę chwilę przerwy od jazdy. Ze stacji ruszam pierwsza. Nie czekam, bo i tak nie możemy jechać razem – w końcu jadę w kat. Total Extreme, czyli solo.
Za Różanką jest duży podjazd do Gniewoszowa. Wyjątkowo nieprzyjemny, nachylenie prawie cały czas trzyma 10%. Kosztuje mnie on dużo sił, no i to właśnie tu prawe kolano zaczyna boleć na dobre. Z prawdziwą ulgą kończę wjazd. Na górze w cieplejsze ubrania przebiera się Olaf, który w międzyczasie mnie wyprzedził. Zatrzymuję się, jak on, na przedwieczorne przebieranki. Na to wszystko wjeżdża Zuza. Znowu robi się nam wesoło. Śmiejemy się dosłownie ze wszystkiego. Jeszcze tylko focimy widoczek i jazda. Jest trochę zjazdu, potem droga delikatnie idzie w górę. Nasza trójka ma tu dość podobne tempo jazdy. Jednak o ile Zuza i Olaf z kat. Extreme mogą jechać razem, to ja niestety poza takimi punktami jak stacje, czy miejsca gdzie akurat się zjeżdżamy na chwilę przerwy – nie mogę im towarzyszyć. Zwalniam lekko i pozwalam im się oddalić na tyle, by nikt nas nie posądził o wspólną jazdę.
Droga na długim odcinku idealnie klei się do czeskiej granicy, a podjazd ciągnie się aż do Zieleńca. Robi się już szaro, ale za wszelką cenę chcę dotrzeć do Zieleńca jeszcze dziś i również dziś zjechać do Kudowy. Zostawianie zjazdu na rano to kiepski pomysł. Od razu człowieka wytelepie z zimna. Lepiej jest zaczynać od podjazdu. Coraz bardziej poirytowana ciągnę więc pod górę. Zła jestem na siebie, że nie umiem jechać szybciej. Góra nie chce się skończyć. Jak tak dalej pójdzie, to będę zjeżdżała już po ciemku. W dodatku nie mam jedzenia na wieczór.
W końcu docieram do Zieleńca. Po Zuzie i Olafie od dawna nie ma już śladu. Na postoju na górce za Gniewoszowem coś wspominali, że chcą nocować w Kudowie. Może już tam nawet są. W Zieleńcu kupuję jakąś drożdżówkę i jogurt. Jest prawie zupełnie ciemno. Pora na zjazd. Na GMRDP miałam tu problem z linką hamulca i gdyby nie pomoc kilku wspaniałych ludzi, to bym musiała się wycofać z maratonu. Do mety brakowało mi wtedy tylko niespełna 190 km. Teraz rower działa. Zobaczymy, czy da się normalnie zjechać. Zaczynając zjazd czuję ekscytację. Wspomnienia sprzed dwóch lat żyją w mojej głowie. Wtedy też już było ciemno.
Jadę i… zonk. Droga w remoncie, zerwany asfalt, pofrezowany. Czasem trochę piachu. Nieeeee! Tu chyba nie może być normalnie! Klnę pod nosem, że nienawidzę tego Zieleńca, tego parszywego zjazdu, że nigdy więcej tu nie przyjadę, że zamówię koparkę i spychacz, wyrównam tę chorą górę i będzie pięknie oraz płasko jak w Kórniku. Zjazd częściowo robię w siodle, częściowo z buta. Słabo widzę w nocy, boję się, że nie opanuję roweru, że właduję się w coś na tej drodze bez drogi.
Nadchodzi potem chwila ta, której się obawiałam – DK 8 – słynna TIRostrada. Wyjątkowo nieprzyjemna i niebezpieczna. Chłopak, z którym rano rozmawiałam na stacji w Prudniku wręcz błagał mnie, bym nie jechała tą drogą, a już na pewno nie po ciemku. Przez chwilę zbieram się na odwagę. Przejechać trzeba. Tędy idzie trasa. Na szczęście ten fragment krajówki na MRDP jest zjazdem. Lecę więc szybko, nawet czasem dokręcam, by mieć to z głowy. Trafiam nieźle – ruch jest znikomy. W Kudowie patrzę za dużą stacją BP, przy której jest restauracja. Tam mieli pokoje, pamiętam z GMRDP. Znowu mam ochotę na nocleg pod dachem. Latam po Kudowie i nic – nie mogę znaleźć tej stacji. A przecież musi gdzieś tu być! Przecież razem z Wąskim jedliśmy na GMRDP tam obiad! Nie znajduję. Trudno, jadę dalej. Na Karółw.
W 2015 r., z BP razem z Wąskim ruszyliśmy nocą na leśny podjazd do Karłowa. „Nocą na Karłów jedziecie?! Niezła zajawka!” powiedzieli nam tedy miejscowi. Znam już ten podjazd. Tam nie ma gdzie rozbić namiotu. Nie chcę do Karłowa jechać w nocy! Zatem na wyjeździe z Kudowy szukam jakiejkolwiek miejscówki na namiot. Znajduję szybko. Jest to od razu, gdy tylko kończą się zabudowania, droga lekko się rozszerza w parking, dalej jest lasek. Wbijam się w ten lasek, rozstawiam namiot i wtedy materializuje się Wąski… w moim telefonie. Pisze o nocnej zajawce na Karłów i czuję się tak, jakby był tuż obok. Gdy zasypiam, przychodzi sms od Zuzy, że śpią z Olafem w Zieleńcu, potem słyszę jeszcze jak ktoś podjeżdża samochodem i wysypuje śmieci do „mojego” lasu, jakieś szkło, metal. Ludzie są jednak obrzydliwi.
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
komentarze
To są nasze (okolice Kłodzka) górki. Z takimi przychodzi nam się mierzyć. Ale kilometrów dziennie kilkadziesiąt a nie setki. Gratulacje!
ulamaj - 22:54 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
co tu pisać - brak słów nocka pod namiotem podczas burzy jest poza moją wyobraźnią :) Kiedyś r rodzicami jak byłam mała pojechaliśmy pod namiot.
Lekki deszczyk popadał i rodzice się zwinęli i przyjechaliśmy do domu - ot takie wspomnienie z jakiś dziecięcych wakacji :D
Ale kiedyś to namioty to wielkie były ...tzn pakowne. Mam ten namiot jeszcze na działce - nie wiem czy do sakwy crosso by się zmieścił ... Katana1978 - 21:54 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Lekki deszczyk popadał i rodzice się zwinęli i przyjechaliśmy do domu - ot takie wspomnienie z jakiś dziecięcych wakacji :D
Ale kiedyś to namioty to wielkie były ...tzn pakowne. Mam ten namiot jeszcze na działce - nie wiem czy do sakwy crosso by się zmieścił ... Katana1978 - 21:54 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Naturalnie, że zrobiłaś coś wielkiego!
Relacja napisana w świetnym stylu, burza była straszna, ale opis burzy to istne arcydzieło :) malarz - 21:34 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Relacja napisana w świetnym stylu, burza była straszna, ale opis burzy to istne arcydzieło :) malarz - 21:34 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
W sierpniu raz się denerwowałem, a teraz drugi raz. Ta burza pod namiotem ze śledziami ledwo wbitymi, masakra!
yurek55 - 19:52 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Pięknie Ci poszły moje górki !Kto po nich jeźdźł wie , że lekko nie jest . Szkoda ,że nie było czasu na pogadanie przy obiedzie. A stacja BP w Kudowie jest w stronę granicy a nie Karłowa, jeden sms i bym podpowiedział. Pozdrawiam , gratuluję i Wielkie Słowa Uznania dla Twoich mocy .
Hasky05 - 19:38 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
On nie tylko uważał, że robisz coś wielkiego, On był pewny, że zrobisz coś wielkiego... Bo wszyscy Tobie kibicując w to wierzyliśmy, a Ty "tylko" to zrobiłaś :)
sierra - 19:36 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Niezłe akcenty humorystyczne ;) za to ten śmieciarz na końcu dobijający... :/
mors - 18:59 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!