MRDP (7)
Sobota, 26 sierpnia 2017 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, MRDP 2017
Km: | 214.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:10 | km/h: | 17.61 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2044m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Strumyk szemrał jednostajnie, a ja spałam błogo.Po czterech godzinach budzik radośnie ogłosił
początek dnia. Zrobił to, nie wiedzieć czemu, w środku nocy. Właśnie wtedy,
kiedy jest najlepszy sen.
Aż do Istebnej na trasie są dziś na tapecie duże podjazdy. W tym Szare z betonowymi, ażurowymi płytami oraz Koniaków, gdzie na części podjazdu jest kamienny bruk. Pod górę jest też do samej Istebnej, która jest 19 punktem kontrolnym. Idzie pomału (no właśnie: idzie!), ale nie ma powodów do narzekań. Przecież mogło być gorzej. Mogło być 5 stopni i ulewa. W końcu to polskie lato.
W Istebnej przysiadam na ławeczce przystankowej. Nie ma wiaty, nie ma też Morfeusza. Pojawia się za to starzec o lasce. Zagaduje. Rozmawiamy o oscypkach. Tak nam się dobrze rozmawia, że nabieram odwagi i zadaję mu pytanie, które dręczy mnie od wczoraj:
- czy wie pan może jaki jest dziś dzień tygodnia?
- z jakiej planety pani spadła? – Pyta zaskoczony staruszek. Po czym uśmiecha się wesoło i mówi:
- dziś jest to sobota. To chyba dobrze, że sobota?
- tak, tak… pewnie to dobrze – odpowiadam, choć nie do końca jestem o tym przekonana. Myślami uciekam już w szybkie obliczenia: skoro dziś jest sobota, to niedługo będzie wtorkowe południe. Mój czas! Czas ucieka, pora się stąd ruszyć! Dziadek jednak jest znacznie szybszy niż ja i to on mówi mi „do widzenia”. Podpierając się laską powoli odchodzi, a ja jeszcze przez chwilę zbieram się do jazdy.
Za Istebną jest jeszcze jeden wredny podjazd. Czuję, że zaczyna mnie na nim boleć prawe kolano. Zjeżdżam to co podjechałam i tak docieram do Wisły. Co chwilę pada drobny deszcz, w dodatku zrobił się duży ruch na drodze. No i to kolano. Jestem poirytowana. Zajeżdżam na Orlen. Biorę kawę i zapiekankę. Mam nadzieję, że gdy ruszę po tej przerwie, ból kolana ustąpi. Tak sam z siebie, normalnie. Tak jak sam z siebie przyszedł.
Ból nie mija. Boli gdzieś na wysokości rzepki. Minęły za to góry. Przynajmniej na razie. Wisła, Ustroń, Cieszyn – jest tam tak okropnie (wielki ruch i hałas), że najlepiej byłoby to wszystko zrównać z ziemią, zaorać i posadzić kwiaty oraz ziemniaki. Przynajmniej ładnie by było. I smacznie. Chociaż… nie. W Cieszynie trzeba zostawić przynajmniej jeden dom – ten w którym mieszka sympatyczny Kibic MRDP, który chwilę przy mnie jechał na rowerze MTB, miał na imię Daniel. Byłam w prawdziwym szoku. Z niesamowitą lekkością towarzyszył mi, skacząc po krawężnikach, trawnikach, chodnikach oraz szosie. Natomiast ja, na kolarzówce, wlekłam się jak lokomotywa ciągnąca 64 wagony z węglem.
Za Zebrzydowicami na chwilę wjeżdża się do Czech. Dzięki temu trasa omija Jastrzębie Zdrój oraz Wodzisław Śląski, które są równie urocze i wspaniałe jak Wisła, czy Ustroń. Jest płasko i gorąco. To dobre warunki dla mojego bolącego kolana. Staram się je oszczędzać i wychodzi mi to całkiem nieźle, a w cieple ból jest jakby mniejszy.
W Kietrzu (PK 20) jestem nieco zmęczona upałem. W tym samym sklepie co na GMRDP w 2015 r. zatrzymuję się na małe zakupy. W tym czasie śmiga obok mnie Olaf. Miasteczka nie opuszczam od razu. Jestem głodna. To dobra pora na obiad. Do restauracji nie mogę wejść z rowerem, ale patrzę na niego przez okno. Na zewnątrz nie chcę jeść, bo za ciepło. Poza tym jest tu pełno os. Były pod sklepem, są i tu. Zamawiam zupę grzybową i makaron po bolońsku. Porcje bardzo duże, ledwo dałam radę!
Dalszej trasy, aż do jej dzisiejszej końcówki jakoś nie pamiętam. Chyba nie było niczego ciekawego. Na noc znajduję super miejscówkę. Jest to pole tuż za Klisinem. Pole jest znacznie wyżej od drogi. To oznacza, że wystarczy się wdrapać na górkę i z drogi będzie się zupełnie niewidocznym. Idealnie! Nie trzeba daleko szukać, chodzić, tracić czasu. Pole jest skoszone. Ziemia twarda. Szpilki nie chcą wchodzić. Nic nie szkodzi. Ja tu tylko na cztery godzinki. Wbijam je prowizorycznie, na słowo honoru. Ale to wystarczy….
Prawda, że wystarczy?...
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
Aż do Istebnej na trasie są dziś na tapecie duże podjazdy. W tym Szare z betonowymi, ażurowymi płytami oraz Koniaków, gdzie na części podjazdu jest kamienny bruk. Pod górę jest też do samej Istebnej, która jest 19 punktem kontrolnym. Idzie pomału (no właśnie: idzie!), ale nie ma powodów do narzekań. Przecież mogło być gorzej. Mogło być 5 stopni i ulewa. W końcu to polskie lato.
W Istebnej przysiadam na ławeczce przystankowej. Nie ma wiaty, nie ma też Morfeusza. Pojawia się za to starzec o lasce. Zagaduje. Rozmawiamy o oscypkach. Tak nam się dobrze rozmawia, że nabieram odwagi i zadaję mu pytanie, które dręczy mnie od wczoraj:
- czy wie pan może jaki jest dziś dzień tygodnia?
- z jakiej planety pani spadła? – Pyta zaskoczony staruszek. Po czym uśmiecha się wesoło i mówi:
- dziś jest to sobota. To chyba dobrze, że sobota?
- tak, tak… pewnie to dobrze – odpowiadam, choć nie do końca jestem o tym przekonana. Myślami uciekam już w szybkie obliczenia: skoro dziś jest sobota, to niedługo będzie wtorkowe południe. Mój czas! Czas ucieka, pora się stąd ruszyć! Dziadek jednak jest znacznie szybszy niż ja i to on mówi mi „do widzenia”. Podpierając się laską powoli odchodzi, a ja jeszcze przez chwilę zbieram się do jazdy.
Za Istebną jest jeszcze jeden wredny podjazd. Czuję, że zaczyna mnie na nim boleć prawe kolano. Zjeżdżam to co podjechałam i tak docieram do Wisły. Co chwilę pada drobny deszcz, w dodatku zrobił się duży ruch na drodze. No i to kolano. Jestem poirytowana. Zajeżdżam na Orlen. Biorę kawę i zapiekankę. Mam nadzieję, że gdy ruszę po tej przerwie, ból kolana ustąpi. Tak sam z siebie, normalnie. Tak jak sam z siebie przyszedł.
Ból nie mija. Boli gdzieś na wysokości rzepki. Minęły za to góry. Przynajmniej na razie. Wisła, Ustroń, Cieszyn – jest tam tak okropnie (wielki ruch i hałas), że najlepiej byłoby to wszystko zrównać z ziemią, zaorać i posadzić kwiaty oraz ziemniaki. Przynajmniej ładnie by było. I smacznie. Chociaż… nie. W Cieszynie trzeba zostawić przynajmniej jeden dom – ten w którym mieszka sympatyczny Kibic MRDP, który chwilę przy mnie jechał na rowerze MTB, miał na imię Daniel. Byłam w prawdziwym szoku. Z niesamowitą lekkością towarzyszył mi, skacząc po krawężnikach, trawnikach, chodnikach oraz szosie. Natomiast ja, na kolarzówce, wlekłam się jak lokomotywa ciągnąca 64 wagony z węglem.
Za Zebrzydowicami na chwilę wjeżdża się do Czech. Dzięki temu trasa omija Jastrzębie Zdrój oraz Wodzisław Śląski, które są równie urocze i wspaniałe jak Wisła, czy Ustroń. Jest płasko i gorąco. To dobre warunki dla mojego bolącego kolana. Staram się je oszczędzać i wychodzi mi to całkiem nieźle, a w cieple ból jest jakby mniejszy.
W Kietrzu (PK 20) jestem nieco zmęczona upałem. W tym samym sklepie co na GMRDP w 2015 r. zatrzymuję się na małe zakupy. W tym czasie śmiga obok mnie Olaf. Miasteczka nie opuszczam od razu. Jestem głodna. To dobra pora na obiad. Do restauracji nie mogę wejść z rowerem, ale patrzę na niego przez okno. Na zewnątrz nie chcę jeść, bo za ciepło. Poza tym jest tu pełno os. Były pod sklepem, są i tu. Zamawiam zupę grzybową i makaron po bolońsku. Porcje bardzo duże, ledwo dałam radę!
Dalszej trasy, aż do jej dzisiejszej końcówki jakoś nie pamiętam. Chyba nie było niczego ciekawego. Na noc znajduję super miejscówkę. Jest to pole tuż za Klisinem. Pole jest znacznie wyżej od drogi. To oznacza, że wystarczy się wdrapać na górkę i z drogi będzie się zupełnie niewidocznym. Idealnie! Nie trzeba daleko szukać, chodzić, tracić czasu. Pole jest skoszone. Ziemia twarda. Szpilki nie chcą wchodzić. Nic nie szkodzi. Ja tu tylko na cztery godzinki. Wbijam je prowizorycznie, na słowo honoru. Ale to wystarczy….
Prawda, że wystarczy?...
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
komentarze
Widok wschodu Słońca-zachwycający... szkoda tylko że trzeba się zbierać i dalej walczyć :)
sierra - 19:24 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Fajnie to opisujesz. Śledzę i czekam na kolejne. Wtedy jak cię opuściłem to pojechałem przodem przez Czechy (inna trasą jak wy) i złapałem Olafa koło Zabełkowa. Potem machałem ci jeszcze jak mijałaś mnie na jednym zjeździe w Gorzycach. Miło było poznać ponadprzeciętnego Kota:)
daniel3ttt - 21:32 sobota, 9 września 2017 | linkuj
Śniadanie przy Twojej relacji z MRDP i kolacja też... :)
Bardzo ładne zdjęcia, masz dobre oko. czarnykotek - 18:51 sobota, 9 września 2017 | linkuj
Bardzo ładne zdjęcia, masz dobre oko. czarnykotek - 18:51 sobota, 9 września 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!