MRDP (5)
Czwartek, 24 sierpnia 2017 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, MRDP 2017
Km: | 223.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:45 | km/h: | 17.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2259m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
To nie była dobra noc. Było strasznie zimno i prawie nie
spałam. Regeneracja bliska zeru. Leżę w śpiworze i dygoczę. Ale budzik już
zadzwonił i teraz będzie jeszcze straszniej – trzeba wyjść i z tym zimnem się zmierzyć. Nie ma co
odwlekać nieprzyjemnej chwili. Do roboty!
Nieprzespana noc szybko daje się we znaki. Jest mocno zimno, ale jestem ubrana we wszystko co ze sobą mam, w tym w ciuchy, które kupiłam w Lidlu. Czuję, że zasypiam na rowerze. Jadę przez Wolę Michową. Jest tu ładny, drewniany kościółek. Pamiętam go z GMRDP (wtedy widziałam go w nocy). Myślę sobie, że może ma otwarty przedsionek. Szarpię więc drzwi. Nadaremnie. Spania w kościele nie będzie.
Parę kilometrów dalej, z boku drogi, w zagrodzie tłoczą się owce. Widok jest sielski, jednak sielanka nie trwa długo. Naraz wybiegają trzy psy pasterskie wielkości cieląt. Biegną wprost na mnie szczekając groźnie. Nie ma sensu uciekać, bo dorwą i rozszarpią. Gdzie są właściciele tych bydląt?! Zatrzymuję się i zastawiam rowerem. Psy są tuż obok, szczekając i warcząc obserwują mnie. Bardzo powoli, niemal niezauważalnie, staram się oddalić. Nie patrzę na nie, by nie prowokować. Udaje mi się wyjść cało z tej opresji, jednak chwilę trwa dojście do siebie.
Gdy adrenalina ucieka, wraca senność. Z niewyspania źle widzę. Mam problem z wyostrzeniem wzroku. Morfeusz ciągnie do przypadkowej wiaty przystankowej, choć to dzień i jasno świeci słońce. Siedzę na przystanku, a on kiwa mną.
Na prawo.
Na lewo.
Na prawo.
Na lewo.
Uważaj, bo spadniesz z ławki i wybijesz sobie zęby…. Jawa to, czy sen?
A potem całe to zimno ucieka i aż trudno uwierzyć, że było naprawdę. Dzień jest słoneczny i bardzo ciepły. Aż miło!
Na dojeździe do Nowego Żmigrodu (PK13) widzę kogoś za sobą (był to Olaf). Punkt osiągam o 10:50. Jest mocno ciepło, z prognoz nie wynika, by duże chłody miały wrócić. Wpadam więc na pomysł, by nadmiar ciuchów (zakupy z Lidla) oraz rzeczy, które są zbędne odesłać do domu pocztą. Szybciej by było to po prostu gdzieś porzucić, ale moja wielkopolska natura na to nie pozwala. Jadąc patrzę więc za pocztą. Wcale nie muszę długo się rozglądać – znajduję ją w samym Nowym Żmigrodzie! Rozpakowuję prawie cały bagaż, który mam na rowerze i wydzielam rzeczy do odesłania. Schodzi trochę czasu, ale w dalszą drogę jadę ze znacznie mniejszym bagażem. Spora paczka poszła do domu, ale kilka drobiazgów jedzie ze mną dalej: mały flakonik perfum, błyszczyk do ust oraz… zapasowe kolczyki.
Gorlice to jazda w warunkach miejskich – czyli to czego nie lubię. Najbardziej ze wszystkiego chcę się stąd wydostać, a jedyną atrakcją, której robię fotkę, jest ładna pokrywa studzienki kanalizacyjnej.
Po 15:00, jadąc pod górę, widzę wychodzącą z trawy Zuzę. Jest zaspana, w ręku coś trzyma. Jakąś matę, a może materac, albo coś w tym stylu. W przelocie zamieniam z nią kilka słów. Jest to podjazd, więc wolę się nie zatrzymywać. Jak się zatrzymam, to nie wiem czy ruszę. Kiedy tak jadę, to już w końcu sama nie jestem pewna, czy to była Zuza. A może to nie była ona? Może mi się wydawało? Umysł zaczyna płatać mi figle.
PK 14 (Banica) zdobywam w szlachetnym stylu – pieszo. Pamiętam dobrze to podejście z GMRDP, to nie na moje nogi. W siodle nie da rady. Nawet nie próbuję.
Dalej jest już łatwiej. Jest długi zjazd. Początkowo dość ostro w dół, potem droga na odcinku wielu kilometrów łagodnie opada. Wreszcie mogę jechać trochę szybciej. Między Muszyną a Piwniczną Zdrój tasuję się z Zuzą i Olafem. Zawsze miło jest ich spotkać. Od jakiegoś czasu są to jedyni zawodnicy, których widuję na trasie. Zawsze gdy się widzimy, robi się wesoło i śmieszno. Jedzie mi się bardzo dobrze i na tym odcinku jestem wyraźnie szybsza niż oni. Jazdę kończę obiadem w Piwnicznej Zdrój. Tuż przy drodze trafiam bardzo przyjemną restaurację. Można wejść do środka z rowerem. Zamawiam pierogi po Łomnicku (z bryndzą) oraz zupę. Jest to zdecydowanie najlepszy obiad całego MRDP.
Trasa idzie od dłuższego czasu wąską doliną Popradu. Obok rzeki wciśnięta jest droga i tory kolejowe. Cały płaski teren zagospodarowany. Nie wróży to niczego dobrego w szukaniu noclegu. Gdy wychodzę z restauracji, jest głęboka szarówka. Idealnie. Droga odcinkami jest w remoncie i wprowadzony jest ruch wahadłowy. Gdy tylko kończą się zabudowania, czmycham nad Poprad. Przekraczam remontowaną drogę, tory kolejowe i wchodzę na coś w rodzaju placu budowy. Jakieś kruszywo, koparki. W tym małym bałaganie rozstawiam swój własny bałagan. Dobranoc!
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
Nieprzespana noc szybko daje się we znaki. Jest mocno zimno, ale jestem ubrana we wszystko co ze sobą mam, w tym w ciuchy, które kupiłam w Lidlu. Czuję, że zasypiam na rowerze. Jadę przez Wolę Michową. Jest tu ładny, drewniany kościółek. Pamiętam go z GMRDP (wtedy widziałam go w nocy). Myślę sobie, że może ma otwarty przedsionek. Szarpię więc drzwi. Nadaremnie. Spania w kościele nie będzie.
Parę kilometrów dalej, z boku drogi, w zagrodzie tłoczą się owce. Widok jest sielski, jednak sielanka nie trwa długo. Naraz wybiegają trzy psy pasterskie wielkości cieląt. Biegną wprost na mnie szczekając groźnie. Nie ma sensu uciekać, bo dorwą i rozszarpią. Gdzie są właściciele tych bydląt?! Zatrzymuję się i zastawiam rowerem. Psy są tuż obok, szczekając i warcząc obserwują mnie. Bardzo powoli, niemal niezauważalnie, staram się oddalić. Nie patrzę na nie, by nie prowokować. Udaje mi się wyjść cało z tej opresji, jednak chwilę trwa dojście do siebie.
Gdy adrenalina ucieka, wraca senność. Z niewyspania źle widzę. Mam problem z wyostrzeniem wzroku. Morfeusz ciągnie do przypadkowej wiaty przystankowej, choć to dzień i jasno świeci słońce. Siedzę na przystanku, a on kiwa mną.
Na prawo.
Na lewo.
Na prawo.
Na lewo.
Uważaj, bo spadniesz z ławki i wybijesz sobie zęby…. Jawa to, czy sen?
A potem całe to zimno ucieka i aż trudno uwierzyć, że było naprawdę. Dzień jest słoneczny i bardzo ciepły. Aż miło!
Na dojeździe do Nowego Żmigrodu (PK13) widzę kogoś za sobą (był to Olaf). Punkt osiągam o 10:50. Jest mocno ciepło, z prognoz nie wynika, by duże chłody miały wrócić. Wpadam więc na pomysł, by nadmiar ciuchów (zakupy z Lidla) oraz rzeczy, które są zbędne odesłać do domu pocztą. Szybciej by było to po prostu gdzieś porzucić, ale moja wielkopolska natura na to nie pozwala. Jadąc patrzę więc za pocztą. Wcale nie muszę długo się rozglądać – znajduję ją w samym Nowym Żmigrodzie! Rozpakowuję prawie cały bagaż, który mam na rowerze i wydzielam rzeczy do odesłania. Schodzi trochę czasu, ale w dalszą drogę jadę ze znacznie mniejszym bagażem. Spora paczka poszła do domu, ale kilka drobiazgów jedzie ze mną dalej: mały flakonik perfum, błyszczyk do ust oraz… zapasowe kolczyki.
Gorlice to jazda w warunkach miejskich – czyli to czego nie lubię. Najbardziej ze wszystkiego chcę się stąd wydostać, a jedyną atrakcją, której robię fotkę, jest ładna pokrywa studzienki kanalizacyjnej.
Po 15:00, jadąc pod górę, widzę wychodzącą z trawy Zuzę. Jest zaspana, w ręku coś trzyma. Jakąś matę, a może materac, albo coś w tym stylu. W przelocie zamieniam z nią kilka słów. Jest to podjazd, więc wolę się nie zatrzymywać. Jak się zatrzymam, to nie wiem czy ruszę. Kiedy tak jadę, to już w końcu sama nie jestem pewna, czy to była Zuza. A może to nie była ona? Może mi się wydawało? Umysł zaczyna płatać mi figle.
PK 14 (Banica) zdobywam w szlachetnym stylu – pieszo. Pamiętam dobrze to podejście z GMRDP, to nie na moje nogi. W siodle nie da rady. Nawet nie próbuję.
Dalej jest już łatwiej. Jest długi zjazd. Początkowo dość ostro w dół, potem droga na odcinku wielu kilometrów łagodnie opada. Wreszcie mogę jechać trochę szybciej. Między Muszyną a Piwniczną Zdrój tasuję się z Zuzą i Olafem. Zawsze miło jest ich spotkać. Od jakiegoś czasu są to jedyni zawodnicy, których widuję na trasie. Zawsze gdy się widzimy, robi się wesoło i śmieszno. Jedzie mi się bardzo dobrze i na tym odcinku jestem wyraźnie szybsza niż oni. Jazdę kończę obiadem w Piwnicznej Zdrój. Tuż przy drodze trafiam bardzo przyjemną restaurację. Można wejść do środka z rowerem. Zamawiam pierogi po Łomnicku (z bryndzą) oraz zupę. Jest to zdecydowanie najlepszy obiad całego MRDP.
Trasa idzie od dłuższego czasu wąską doliną Popradu. Obok rzeki wciśnięta jest droga i tory kolejowe. Cały płaski teren zagospodarowany. Nie wróży to niczego dobrego w szukaniu noclegu. Gdy wychodzę z restauracji, jest głęboka szarówka. Idealnie. Droga odcinkami jest w remoncie i wprowadzony jest ruch wahadłowy. Gdy tylko kończą się zabudowania, czmycham nad Poprad. Przekraczam remontowaną drogę, tory kolejowe i wchodzę na coś w rodzaju placu budowy. Jakieś kruszywo, koparki. W tym małym bałaganie rozstawiam swój własny bałagan. Dobranoc!
Mapa:
ZDJĘCIA
Ciąg dalszy
komentarze
No cóż wiejskie motywatory, to faktycznie problem... Ja staram się cisnąć na czołówkę z nimi i ty zwykle pomaga, a gaz pieprzowy? Nie wiem czy byłbym w stanie go użyć w czasie pedałowania. Taktyka z zatrzymaniem jest chyba najskuteczniejszą, ale na razie jeszcze jej nie praktykowałem. Najbardziej obawiam się tych, które nie szczekając podążają moim śladem...
Nawet kiedyś zastanawiałem się nad zakupem jakiegoś hukowego ustrojstwa, ale podobno i psy mogą być głuche ;)
Dzień szósty... sierra - 19:09 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Nawet kiedyś zastanawiałem się nad zakupem jakiegoś hukowego ustrojstwa, ale podobno i psy mogą być głuche ;)
Dzień szósty... sierra - 19:09 niedziela, 10 września 2017 | linkuj
Dobra taktyka z niepatrzeniem psu w oczy i osłonę rowerem. Martwiłam się, jak ta sytuacja wpłynie na Twoją dalszą jazdę, niesamowitą masz wolę walki!!! Stosuję taką samą taktykę wc psów + komendy "do domu! Do pana!". Najgorzej jak jestem sama z psem a bydle wyleci, wtedy stosuję brak kontaktu wzrokowego + duży łuk, a... owczarka niemieckiego trzymam za własnym ciałem. Gaz pieprzowy leży w szufladzie i przypomnieliście mi, aby go włożyć do spacerowego ekwipunku.
Marzena jeszcze raz SZACUNEK!
Perfumy, błyszczyk i kolczyki... kurczę, myślałam, że wieziesz lakier do paznokci, znowu mnie zaskoczylas :D Aga - 11:39 piątek, 8 września 2017 | linkuj
Marzena jeszcze raz SZACUNEK!
Perfumy, błyszczyk i kolczyki... kurczę, myślałam, że wieziesz lakier do paznokci, znowu mnie zaskoczylas :D Aga - 11:39 piątek, 8 września 2017 | linkuj
I tym sposobem statystyki czytelnictwa w kraju rosną jak na drożdżach :)
Bitels - 11:00 piątek, 8 września 2017 | linkuj
Czasem wożę w kieszonce kanapki... nie, nie dla siebie - dla psiaków. Czekam na odcinek pt. "Piękny Śląsk Cieszyński". "Kocią czytelnię" odwiedzam regularnie.
wmarek1974 - 08:06 piątek, 8 września 2017 | linkuj
Tego dnia chyba bym poległa. Nieprzespana noc, wyjście z namiotu w takie zimno .... masakra ...
Katana1978 - 20:15 czwartek, 7 września 2017 | linkuj
Jeden pies może być groźny, a co dopiero trzy i to wielkości cieląt! Gdy czytam o atakujących psach, to przypomina mi się film o psach atakujących rowerzystę. Często trafiam na porady, jakoby dobrym sposobem obrony rowerzysty przed psem było użycie gazu. Tylko zastanawiam się, jaka będzie skuteczność tej obrony, gdyby gazu należałoby użyć pod silny wiatr, albo gdyby psów było więcej?
PS Potwierdzam zdanie przedmówców, lektura oczywiście przednia :) malarz - 19:22 czwartek, 7 września 2017 | linkuj
PS Potwierdzam zdanie przedmówców, lektura oczywiście przednia :) malarz - 19:22 czwartek, 7 września 2017 | linkuj
Na takich placach budowy zazwyczaj są ochroniarze...
mors - 18:30 czwartek, 7 września 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!