Harpagan 48 - Lipusz - TR200
Sobota, 18 października 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 174.17 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:35 | km/h: | 18.17 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1125m | Sprzęt: Terenówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Piątkowy dojazd na jesiennego Harpagana jest nieciekawy.
Jedziemy autem. Na początku pada deszcz, potem jest mgła. Szybko też robi się
ciemno. Niedaleko przed Kcynią Krzysztof zauważa, że zaczyna grzać się silnik
samochodu. Jest coraz gorzej, więc dojazdu do Kcyni (8 km) nie ryzykujemy.
Zatrzymujemy się pod pierwszym napotkanym domem. Wysiadam i proszę o wodę.
Dolewamy do chłodnicy wody i jedziemy. W Kcyni kupujemy płyn do chłodnic. Chłodnica musi być porządnie nieszczelna, bo widać jak kapie spod maski. Jakby
tego było mało, 3 km przed Więcborkiem tuż przed maskę wybiega nam duży dzik.
Nie mamy szans wyhamować, ani go ominąć. Na szczęście szosa jest pusta,
Krzysztof lekko odbija, ale i tak uderzamy w dzika. Zatrzymujemy się. Rozbity
reflektor. Dzik leży w rowie, jeszcze żywy. Dzwonię na 112 aby zgłosić tego
dzika. Proszę, aby się pospieszyli, bo on przecież żyje. Dalsza podróż już bez
sensacji. Na miejscu spotkanie z Ewą i Magdą, które zajęły nam miejsce na sali
(Ewa po raz pierwszy na Harpaganie - razem z Magdą i dwoma kolegami, którzy
mają za sobą kilka startów w tej imprezie - pojedzie jutro TR100). Tym razem
sala jest duża. Sporo miejsc jest wolnych. Odbieramy pakiety startowe, trochę
jeszcze gadamy i idziemy spać.
Wredna małpa
Rano wstajemy bardzo wcześnie. Jemy śniadanie i szykujemy się do startu. Zaczynamy od spóźnienia na rozdanie map. Pięknie po prostu! A przecież chcieliśmy jechać na wynik :-|. Po pobraniu map szybko myślimy nad trasą. Mamy nieco inne pomysły, ostatecznie daje się je jednak pogodzić. Niedługo po starcie podczepia się do nas jakiś chłopak. Coś tam nawet gada, że pojedzie z nami. Zachwycona nie jestem. Stosunek do pijawek mam bardzo konkretny. Jedziemy tak kawałek, gdy pada mi lampka. Krzysztof ma baterie, krzyczę więc do niego, by się zatrzymał. Zatrzymuje się. Przystaje również ten chłopak. No nie! Klasyczna pijawka! Co tu kryć – jestem wściekła. Nie idzie nam: najpierw spóźnienie, teraz zabawa z lampką, a ten tu stoi i czeka jak na cud jakiś. Bez ogródek mówię mu, że nie musi czekać. Gdy ten łagodny komunikat nie dociera, odpalam wprost, że jedziemy we dwójkę, a nie we trójkę i nie ma na nas czekać, bo my nie chcemy jechać we troje. Tak ostre postawienie sprawy daje już efekt. Pewnie sobie ten chłopak pomyślał o mnie wszystko co najgorsze. No ale trudno.
Łamaga
Do pierwszego punktu docieramy w małym tłoku – dużo osób też zaczyna od PK15.
Na dojeździe ktoś zagaduje mnie: Kot?
W tej szarówce nie poznaję i odpowiadam: tak, a ty kto?
On na to: Stasiej!
Chwilę gadamy o tym kto komu dołoży tym razem ;).
Punkt jest w znacznym obniżeniu terenu. Trzeba zejść po skarpie. Chodzenie od stromiznach nigdy nie było moją specjalnością. Krzysztof łapie mnie więc za rękę i pomaga zejść. Chłopak z obsługi punktu pyta, czy z moimi nogami wszystko jest ok. Jak najbardziej ok. Tyle, że ja po prostu łamagą jestem. To wszystko. Punkt ma klimacik – jeszcze głęboka szarówka, a w obniżeniu terenu mały namiot i ognisko. Ładnie to wygląda.
Dywan
Jedziemy dalej na północ do PK19. Punkt jest na plaży, nad jeziorem Kotynia. Jest szaro, a wody jeziora są bardzo spokojne. Na małe molo wchodzi jeden z zawodników razem z rowerem. Robię fotkę. Kolejne punkty: PK7 – na krańcu jez. Mausz i PK9 – na rozwidleniu dróg w Czarnej Dąbrowie, wchodzą szybko. Nawigacja Krzysztofa jest bezbłędna. Idzie wprost świetnie. Przed nami długi przelot szosowy. Mijamy Studzienice, jeszcze kawałek pędzimy szosą i zjeżdżamy w teren. PK18 w Skoszewie na polanie nadjeziornej pada naszym kolejnym łupem. Równie łatwo znajdujemy PK5 (parking leśny) i PK10 (Dziemiany, skrzyżowanie przecinek). Między tymi ostatnimi dwoma punktami jest krótki odcinek po paskudnych kocich łbach. Ktoś chyba z przekory wioskę z tym brukiem nazwał… Dywan :)). Jadąc gadamy trochę o innych imprezach na orientację. Harpagan niewątpliwie ma swój klimat. Punkty z namiotami i często ogniskami. Dzięki temu jest zdecydowanie łatwiej niż na np. Trudach czy Grassorze, gdzie nie ma namiotów i obsługi punktów, a perforatory do potwierdzania wizyty na punkcie często są wymyślnie poukrywane. Tu jeśli się jest blisko punktu, to go widać już z daleka i nie trzeba oglądać każdego drzewa z każdej strony, by znaleźć to właściwe :).
Bo cię nienawidzę!!!
Droga do PK6 to najpierw przejazd szosą przez Dziemiany do Radunia. W Raduniu robimy krótką przerwę pod sklepikiem. Stoi tu jakiś stary rzęch. Silnik odpalony, szyby opuszczone. Jego właściciel musi kochać muzykę, bo ta ryczy na cały głos. Jest to jakiś smętne wycie i przygnębiająca melodia. Do tego wszystko to dobywa się z fatalnych głośników. W depresję można wpaść. Właściciel to mocno wychudzony jegomość z papierosem w gębie. Cóż, gdybym musiała słuchać takiej muzyki i z takich głośników, to chyba też z rozpaczy przestałabym jeść ;). Zbieramy się do odjazdu, gdy nagle słyszymy kobiecy wrzask gdzieś za sklepem: bo cię nienawidzę!!! Co za dziwaczne miejsce ;)). W drogę! Zanim docieramy do PK6 mijamy wieś o nazwie Kolano. Punkt nawigacyjnie znowu łatwy.
Skrojony na miarę
W drugiej części dnia terenu jest więcej niż szosy. Jednak zupełnie to nie przeszkadza. Drogi i ścieżki są ubite. Piaskownice trafiają się sporadycznie. Nie ma też większych trudności technicznych, ani wymagających podjazdów, które potrafią zaskoczyć na Harpaganach np. w okolicach Gdańska. Można zatem jechać równym tempem. Ten Harpagan jest jak skrojony pode mnie :). Na postojach pilnujemy się, choć ostatecznie i tak tracimy na nie 1 godzinę i 47 minut.
Pechowa 13
Jedziemy na południe do Leśna po PK16. Jeszcze bardziej oddalamy się od bazy i zdobywamy PK8 nad jez. Skąpe oraz położony ponad 10 km na wschód od niego PK20 (na leśnej polanie). Przelot do PK14 na półwyspie nad jez. Wdzydze to najpierw szosa, potem trochę terenu. Sama końcówka to pocięty korzeniami piaszczysty singiel opadający 24% zjazdem nad samo jezioro. Punkt zaliczony. W planach mamy jeszcze PK13, PK17 i PK11. Jedziemy najpierw na PK13. Tu po raz pierwszy pojawiają się problemy. Ścieżka jakby znikała. Potem trafiamy na rozwalający się mostek z pni drzew i desek. Na szczęście dalej jest już lepiej. Przed PK13 błądzimy. Nie tylko my. Wielu zawodników się tu mota. Z wieloma mijamy się kilka razy. Czeszemy teren. Nikt z mijanych nie ma punktu. A czas leci. Decydujemy, że odpuszczamy ten punkt. Przystajemy z boku. Jem bułkę. I wtedy pojawia się ekipa, z którą już się dziś tu tasowaliśmy. Pytają czy trafiliśmy na punkt. Mówimy, że nie. Na co oni odpalają, że punkt znaleźli. Miła dziewczyna, która jest w tej grupie szczegółowo opowiada jak tam trafić. Chowam bułkę. Pojem kiedy indziej. No to dzida! Jedziemy zgodnie z instrukcją. Pierwszy skręt to jednak nie jest to. Kłania się tutaj nasz brak pokory – trzeba jednak czytać opisy punktów, zwłaszcza jeśli są problemy ze znalezieniem. W tym momencie pomagam Krzysztofowi - posłyszałam jak ktoś gadał, że do punktu jedzie się wzdłuż rowu. Obydwoje wiemy, o który rów chodzi. Motaliśmy się już tu dziś. I byliśmy tak blisko punktu! Przedzieramy się wzdłuż rowu przez jagodziny. Ścieżką, której prawie nie ma. Lekko w dół i jest PK13. Punkt z namiotem - jak pozostałe, ale świetnie zamaskowany.
Mój dzień
Niestety straciliśmy tu sporo czasu. PK17 musimy odpuścić, by nie ryzykować spóźnienia na metę i związanego z tym odejmowania punktów za każdą minutę spóźnienia. Jedziemy na PK11. To po drodze do mety. Na mapie 11 oznaczona jest jako punkt z pomocą medyczną. Nie powinno być więc problemów z szukaniem. I nie ma. Punkt jest widoczny z daleka za sprawą wywieszonych na drzewach kamizelek odblaskowych. Zaliczamy go i w powoli zapadającej szarówce jedziemy na metę. Zapas czasu mamy bezpieczny, nie musimy się denerwować. Na mecie jesteśmy o godzinie 17:52, na pół godziny i osiem minut przed jej zamknięciem. Już wiemy, że to nasz rekordowy Harpagan. Takiego wyniku to nigdy wcześniej nie mieliśmy. Cieszę się jeszcze bardziej, gdy się okazuje, że nasz przejazd zapewnił mi pierwsze miejsce wśród kobiet. Wreszcie!!! Tyle lat na to czekałam! Tyle było Harpaganów, gdy zupełnie załamana kończyłam jazdę ze świadomością, że znowu nie poszło, albo mogło pójść lepiej. Harpagan to chyba jedyne zawody, do których podchodzę bardzo emocjonalnie. Cieszę się więc bardzo :)). To mój dzień. O tak, zdecydowanie! Na mecie pyszny (choć zbyt mały!) posiłek regeneracyjny.
H-48
Uroczyste zakończenie jest szczególnie miłe. Otrzymuję statuetkę z wyciętą w żelastwie wielką literą H. Pod spodem jest napis, że to za pierwsze miejsce na trasie rowerowej 200km wśród kobiet. Do tego dostaję też wspaniały okrągły bochen chleba z napisem Harpagan 48. Wieczór spędzam na rozmowach. Na jednym z materacy obok siedzi dziewczyna z ognisto-rudą czupryną. W ten sposób odwirtualnia się Werrona69.
Zaliczonych punktów kontrolnych: 14/20.
Zdobytych punktów wagowych: 48/60.
Zajęte miejsce: 1/19.
Temperatura minimalna / maksymalna: +3`C , +10`C
Czas jazdy netto: 9:35
Czas jazdy brutto: 11:22
Postoje: 1:47
Trasa:
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Tych co nie mają dość czytania i oglądania zapraszam do poczytania o niedzieli:
http://kot.bikestats.pl/1241034,Masakra.html
Wredna małpa
Rano wstajemy bardzo wcześnie. Jemy śniadanie i szykujemy się do startu. Zaczynamy od spóźnienia na rozdanie map. Pięknie po prostu! A przecież chcieliśmy jechać na wynik :-|. Po pobraniu map szybko myślimy nad trasą. Mamy nieco inne pomysły, ostatecznie daje się je jednak pogodzić. Niedługo po starcie podczepia się do nas jakiś chłopak. Coś tam nawet gada, że pojedzie z nami. Zachwycona nie jestem. Stosunek do pijawek mam bardzo konkretny. Jedziemy tak kawałek, gdy pada mi lampka. Krzysztof ma baterie, krzyczę więc do niego, by się zatrzymał. Zatrzymuje się. Przystaje również ten chłopak. No nie! Klasyczna pijawka! Co tu kryć – jestem wściekła. Nie idzie nam: najpierw spóźnienie, teraz zabawa z lampką, a ten tu stoi i czeka jak na cud jakiś. Bez ogródek mówię mu, że nie musi czekać. Gdy ten łagodny komunikat nie dociera, odpalam wprost, że jedziemy we dwójkę, a nie we trójkę i nie ma na nas czekać, bo my nie chcemy jechać we troje. Tak ostre postawienie sprawy daje już efekt. Pewnie sobie ten chłopak pomyślał o mnie wszystko co najgorsze. No ale trudno.
Łamaga
Do pierwszego punktu docieramy w małym tłoku – dużo osób też zaczyna od PK15.
Na dojeździe ktoś zagaduje mnie: Kot?
W tej szarówce nie poznaję i odpowiadam: tak, a ty kto?
On na to: Stasiej!
Chwilę gadamy o tym kto komu dołoży tym razem ;).
Punkt jest w znacznym obniżeniu terenu. Trzeba zejść po skarpie. Chodzenie od stromiznach nigdy nie było moją specjalnością. Krzysztof łapie mnie więc za rękę i pomaga zejść. Chłopak z obsługi punktu pyta, czy z moimi nogami wszystko jest ok. Jak najbardziej ok. Tyle, że ja po prostu łamagą jestem. To wszystko. Punkt ma klimacik – jeszcze głęboka szarówka, a w obniżeniu terenu mały namiot i ognisko. Ładnie to wygląda.
Dywan
Jedziemy dalej na północ do PK19. Punkt jest na plaży, nad jeziorem Kotynia. Jest szaro, a wody jeziora są bardzo spokojne. Na małe molo wchodzi jeden z zawodników razem z rowerem. Robię fotkę. Kolejne punkty: PK7 – na krańcu jez. Mausz i PK9 – na rozwidleniu dróg w Czarnej Dąbrowie, wchodzą szybko. Nawigacja Krzysztofa jest bezbłędna. Idzie wprost świetnie. Przed nami długi przelot szosowy. Mijamy Studzienice, jeszcze kawałek pędzimy szosą i zjeżdżamy w teren. PK18 w Skoszewie na polanie nadjeziornej pada naszym kolejnym łupem. Równie łatwo znajdujemy PK5 (parking leśny) i PK10 (Dziemiany, skrzyżowanie przecinek). Między tymi ostatnimi dwoma punktami jest krótki odcinek po paskudnych kocich łbach. Ktoś chyba z przekory wioskę z tym brukiem nazwał… Dywan :)). Jadąc gadamy trochę o innych imprezach na orientację. Harpagan niewątpliwie ma swój klimat. Punkty z namiotami i często ogniskami. Dzięki temu jest zdecydowanie łatwiej niż na np. Trudach czy Grassorze, gdzie nie ma namiotów i obsługi punktów, a perforatory do potwierdzania wizyty na punkcie często są wymyślnie poukrywane. Tu jeśli się jest blisko punktu, to go widać już z daleka i nie trzeba oglądać każdego drzewa z każdej strony, by znaleźć to właściwe :).
Bo cię nienawidzę!!!
Droga do PK6 to najpierw przejazd szosą przez Dziemiany do Radunia. W Raduniu robimy krótką przerwę pod sklepikiem. Stoi tu jakiś stary rzęch. Silnik odpalony, szyby opuszczone. Jego właściciel musi kochać muzykę, bo ta ryczy na cały głos. Jest to jakiś smętne wycie i przygnębiająca melodia. Do tego wszystko to dobywa się z fatalnych głośników. W depresję można wpaść. Właściciel to mocno wychudzony jegomość z papierosem w gębie. Cóż, gdybym musiała słuchać takiej muzyki i z takich głośników, to chyba też z rozpaczy przestałabym jeść ;). Zbieramy się do odjazdu, gdy nagle słyszymy kobiecy wrzask gdzieś za sklepem: bo cię nienawidzę!!! Co za dziwaczne miejsce ;)). W drogę! Zanim docieramy do PK6 mijamy wieś o nazwie Kolano. Punkt nawigacyjnie znowu łatwy.
Skrojony na miarę
W drugiej części dnia terenu jest więcej niż szosy. Jednak zupełnie to nie przeszkadza. Drogi i ścieżki są ubite. Piaskownice trafiają się sporadycznie. Nie ma też większych trudności technicznych, ani wymagających podjazdów, które potrafią zaskoczyć na Harpaganach np. w okolicach Gdańska. Można zatem jechać równym tempem. Ten Harpagan jest jak skrojony pode mnie :). Na postojach pilnujemy się, choć ostatecznie i tak tracimy na nie 1 godzinę i 47 minut.
Pechowa 13
Jedziemy na południe do Leśna po PK16. Jeszcze bardziej oddalamy się od bazy i zdobywamy PK8 nad jez. Skąpe oraz położony ponad 10 km na wschód od niego PK20 (na leśnej polanie). Przelot do PK14 na półwyspie nad jez. Wdzydze to najpierw szosa, potem trochę terenu. Sama końcówka to pocięty korzeniami piaszczysty singiel opadający 24% zjazdem nad samo jezioro. Punkt zaliczony. W planach mamy jeszcze PK13, PK17 i PK11. Jedziemy najpierw na PK13. Tu po raz pierwszy pojawiają się problemy. Ścieżka jakby znikała. Potem trafiamy na rozwalający się mostek z pni drzew i desek. Na szczęście dalej jest już lepiej. Przed PK13 błądzimy. Nie tylko my. Wielu zawodników się tu mota. Z wieloma mijamy się kilka razy. Czeszemy teren. Nikt z mijanych nie ma punktu. A czas leci. Decydujemy, że odpuszczamy ten punkt. Przystajemy z boku. Jem bułkę. I wtedy pojawia się ekipa, z którą już się dziś tu tasowaliśmy. Pytają czy trafiliśmy na punkt. Mówimy, że nie. Na co oni odpalają, że punkt znaleźli. Miła dziewczyna, która jest w tej grupie szczegółowo opowiada jak tam trafić. Chowam bułkę. Pojem kiedy indziej. No to dzida! Jedziemy zgodnie z instrukcją. Pierwszy skręt to jednak nie jest to. Kłania się tutaj nasz brak pokory – trzeba jednak czytać opisy punktów, zwłaszcza jeśli są problemy ze znalezieniem. W tym momencie pomagam Krzysztofowi - posłyszałam jak ktoś gadał, że do punktu jedzie się wzdłuż rowu. Obydwoje wiemy, o który rów chodzi. Motaliśmy się już tu dziś. I byliśmy tak blisko punktu! Przedzieramy się wzdłuż rowu przez jagodziny. Ścieżką, której prawie nie ma. Lekko w dół i jest PK13. Punkt z namiotem - jak pozostałe, ale świetnie zamaskowany.
Mój dzień
Niestety straciliśmy tu sporo czasu. PK17 musimy odpuścić, by nie ryzykować spóźnienia na metę i związanego z tym odejmowania punktów za każdą minutę spóźnienia. Jedziemy na PK11. To po drodze do mety. Na mapie 11 oznaczona jest jako punkt z pomocą medyczną. Nie powinno być więc problemów z szukaniem. I nie ma. Punkt jest widoczny z daleka za sprawą wywieszonych na drzewach kamizelek odblaskowych. Zaliczamy go i w powoli zapadającej szarówce jedziemy na metę. Zapas czasu mamy bezpieczny, nie musimy się denerwować. Na mecie jesteśmy o godzinie 17:52, na pół godziny i osiem minut przed jej zamknięciem. Już wiemy, że to nasz rekordowy Harpagan. Takiego wyniku to nigdy wcześniej nie mieliśmy. Cieszę się jeszcze bardziej, gdy się okazuje, że nasz przejazd zapewnił mi pierwsze miejsce wśród kobiet. Wreszcie!!! Tyle lat na to czekałam! Tyle było Harpaganów, gdy zupełnie załamana kończyłam jazdę ze świadomością, że znowu nie poszło, albo mogło pójść lepiej. Harpagan to chyba jedyne zawody, do których podchodzę bardzo emocjonalnie. Cieszę się więc bardzo :)). To mój dzień. O tak, zdecydowanie! Na mecie pyszny (choć zbyt mały!) posiłek regeneracyjny.
H-48
Uroczyste zakończenie jest szczególnie miłe. Otrzymuję statuetkę z wyciętą w żelastwie wielką literą H. Pod spodem jest napis, że to za pierwsze miejsce na trasie rowerowej 200km wśród kobiet. Do tego dostaję też wspaniały okrągły bochen chleba z napisem Harpagan 48. Wieczór spędzam na rozmowach. Na jednym z materacy obok siedzi dziewczyna z ognisto-rudą czupryną. W ten sposób odwirtualnia się Werrona69.
Zaliczonych punktów kontrolnych: 14/20.
Zdobytych punktów wagowych: 48/60.
Zajęte miejsce: 1/19.
Temperatura minimalna / maksymalna: +3`C , +10`C
Czas jazdy netto: 9:35
Czas jazdy brutto: 11:22
Postoje: 1:47
Trasa:
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Tych co nie mają dość czytania i oglądania zapraszam do poczytania o niedzieli:
http://kot.bikestats.pl/1241034,Masakra.html
komentarze
Wielkie gratulacje !!! Jesteś niesamowita :)
Też mnie kiedyś walnął dzik (i to ja prowadziłam) - zbity reflektor, uszkodzony kierunkowskaz, wygięte drzwi i parę stówek w plecy. Drzwi jeszcze nie wymieniłam i teraz jak pada deszcz to mi trochę leci wody do środka. Biedny samochodzik. Ale działa i jeździ więc spoko :) starszapani - 17:22 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Też mnie kiedyś walnął dzik (i to ja prowadziłam) - zbity reflektor, uszkodzony kierunkowskaz, wygięte drzwi i parę stówek w plecy. Drzwi jeszcze nie wymieniłam i teraz jak pada deszcz to mi trochę leci wody do środka. Biedny samochodzik. Ale działa i jeździ więc spoko :) starszapani - 17:22 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Przepięknie!
Wielkie gratulacje za ten sukces.
Świetnie mi się czyta Twoje opisy z Harpaganów :-) lea - 07:30 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Wielkie gratulacje za ten sukces.
Świetnie mi się czyta Twoje opisy z Harpaganów :-) lea - 07:30 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
graty!!
szkoda że nie mogliśmy się wybrać - pewnie na wiosnę się spotkamy, przynajmniej taki jest plan :) dodoelk - 10:05 środa, 22 października 2014 | linkuj
szkoda że nie mogliśmy się wybrać - pewnie na wiosnę się spotkamy, przynajmniej taki jest plan :) dodoelk - 10:05 środa, 22 października 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!