Masakra
Niedziela, 19 października 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 242.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:58 | km/h: | 22.11 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 945m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Masakrować się można na wiele sposobów. Można spróbować np.
tak:
1. Pojechać długi maraton na orientację na WYNIK, a następnego dnia...
2. Pojechać samotnie 240 km pod wiatr, nie będąc zdrową.
Plany
W niedzielę po Harpaganie budzik dzwoni o 6:00. Wraz z Krzysztofem i Werroną69 jem śniadanie. Potem żegnam się z Ewą i Magdą i wsiadam na szosówkę. Ruszyć miałam o 7:00, ale łapię małe opóźnienie i startuję 7:20. Od wczoraj czuję się niespecjalnie. Mimo to – wczoraj udało mi się przecież wykręcić znakomity wynik. Wierzę więc w to, że dzisiejsza jazda do domu pod wiatr też pójdzie dobrze. Pierwsze kilometry weryfikują jednak moje plany. Plan maksymalny zakładał pełen dojazd z bazy Harpagana do domu (około 240 km), natomiast skrócony – dojazd rowerem do Gołańczy (około 150 km) i stamtąd do domu pociągiem. Mam spisane godziny odjazdu pociągów i po nieciekawym początku jazdy już wiem, że z tego skorzystam - dochodzę do wniosku, że mój stan zdrowia nie pozwala na wersję maksymalną.
Poza prawem
W drodze do Chojnic orientuję się, że nie zabrałam ze sobą telefonu. Nieciekawie. W razie jakiegokolwiek większego problemu, do nikogo nie będę mogła zadzwonić. Modlę się, by spotkać po drodze jadącego autem Krzysztofa. Telefon na pewno jest w którejś z toreb. Spotykamy się za Brusami, kawałek za brukowanym odcinkiem przez miasto. Mam z powrotem mój telefon. Jazda do Chojnic jest mało przyjemna. Czuję się dość źle, wieje w twarz (coraz mocniej wieje), a do tego pełno tu ścieżek rowerowych. Ruch na szosie duży nie jest, ale prawie każdy kierowca wściekle na mnie trąbi, jeden nawet specjalnie zwalnia, otwiera szybę i krzyczy. A te ścieżki to prawdziwe utrapienie. Jechać długiej trasy szosówką się po tym po prostu nie da: co chwilę jakieś zjazdy do posesji, piach, krawężniki, odcinki szutrowe, warstwa mokrych liści. Można jechać ale z wioski do wioski komunikacyjnie i na pewno nie szosówką. Mimo trąbienia, tnę więc uparcie szosą.
Słodki uśmiech
W Chojnicach mijam stację Orlenu. To dopiero 50 km trasy, a ja już czuję, że potrzebuję kawy. Normalnie piję po pierwszej setce. Jednak głowa boli mnie dość mocno i czuję, że to nie ma sensu się tak katować. Szybka decyzja – piję kawę już teraz. Stacja jest duża. Wprowadzam rower do przedsionka. Facet z obsługi mówi, że na zewnątrz są stojaki i mogę go przypiąć. Robię pewną siebie minkę i oświadczam mu, że nie mam zapięcia i w związku z tym zostawię jednak rower tutaj. Facet nie jest zachwycony, ale ja zamiast dyskutować posyłam mu słodki uśmiech, po czym zamawiam kawę. Niczym kot siadam na kamiennym parapecie. Przez szybę miło przygrzewa słoneczko. Przez szybę nie czuć wiatru. Piję, jem 1/3 babki mandarynkowej i jadę dalej.
Barwy i zapachy
Za Chojnicami ulga – koniec ścieżek, szosa już zupełnie inna, jeszcze bardziej pusta. Widoki są świetne. To słoneczny dzień. Kolory jesieni są takie piękne. Wiatr zrywa żółte i czerwone liście z drzew. Spada na mnie deszcz liści. Piękne są też jesienne zapachy: zaoranej ziemi, skoszonej kukurydzy, kwitnącej gorczycy, lasu, opadłych liści.... W Więcborku na liczniku mam 95 km. Czuję się źle, do tego cały czas centralnie wieje w twarz. Od wypicia kawy ujechałam ledwie 45 km. Na następną kawę za wcześnie, no to na stacji biorę herbatkę owocową. Dziewczyna z obsługi pyta jak daleko jadę. (Widać to jakoś po mnie? Mam może na plecach napis: „jadę daleko”?). Mówię, że nie aż tak daleko – z Lipusza do Gołańczy 150 km. Dziewczyna jest w szoku, że można rowerem jechać tak daleko. Herbata jest gorąca, mam czas na chwilę pogawędki.
33 kilometry
Od Więcborka planuję już bez postojów dojechać do Gołańczy na pociąg do Poznania, który odjeżdża o 15:29.
Tuż po przekroczeniu DK10 mijam tablicę z napisem „Gołańcz 33”.
Jak to?
Aż 33 kilometry??
Niemożliwe, miały być 23!!
Mści się na mnie niedokładne rysowanie trasy – zamiast wyznaczać dokładnie z zakrętami, zaznaczałam długie proste krechy, którymi „pościnałam” łącznie na odcinku Lipusz – Gołańcz aż 10 km! Szlag by to trafił. Do pociągu mam równą godzinę. Oczywiście cały czas pod wiatr i cały czas z fatalnym samopoczuciem. Pozamiatane – na pociąg nie zdążę. Mam ochotę się rozpłakać.
Myśli w mojej głowie
Jadę prawie aż do Gołańczy, kilka km przed miasteczkiem siadam na przystanku i jem babkę. Niewesoło mi. Z Gołańczy do domu mam około 90 km, a następny pociąg dopiero o 19:40. Nie warto czekać. Jechać rowerem? Czuję się źle i taka perspektywa wcale mnie nie cieszy. Myśli mam różnorakie. Np. takie by zadzwonić do rodziny i poprosić o zwiezienie z trasy. Taka rąbanka po wyścigu pod wiatr zdrowego by mogła pokonać, a co dopiero chorego! Jednak z jakiej racji mam komuś zabierać niedzielne popołudnie tylko dlatego, że popełniłam gruby błąd projektując trasę i niedoszacowując dystansu do Gołańczy? No to wlekę się do domu. To prawdziwa mordęga. Wiatr wieczorem nie słabnie nic a nic. Stan zdrowia też nie poprawia się ani o jotę. Z jednej strony cieszę się, że jestem tu sama. Że nikogo nie masakruję tą trasą i, że nikt nie musi mnie oglądać w tak fatalnym stanie. Z drugiej strony.... desperacko nie chcę być sama. Jeśli zdrowie zupełnie mi padnie, to nikt mi przecież nie pomoże...
Bono
Gdy docieram do Jabłkowa jest już głęboka szarówka i wkrótce robi się ciemno. W szarówce i ciemności pokonuję jakieś 50 km. Po zachodzie słońca robi się chłodniej, a wiatr wychładza jeszcze bardziej. MP3 chyba sobie ze mnie żarty stroi. Jest zupełnie ciemno, a tu Bono coś śpiewa o pięknym dniu :). A potem jest jeszcze lepiej: „...it`s gonna be bright sunshiny day...” Może i zapowiada się piękny, słoneczny dzień ale to już na pewno nie dzisiaj ;). Zakładam wiatrówkę. Kolejne miejscowości, coraz bliżej domu. W ciemności przez pola, czy przez las? Wybieram las. No i w końcu kończę tę straszną trasę. Jestem w domu. Odstawiam rower z prawdziwą ulgą. Jestem porządnie zmasakrowana.
Trasa:
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
1. Pojechać długi maraton na orientację na WYNIK, a następnego dnia...
2. Pojechać samotnie 240 km pod wiatr, nie będąc zdrową.
Plany
W niedzielę po Harpaganie budzik dzwoni o 6:00. Wraz z Krzysztofem i Werroną69 jem śniadanie. Potem żegnam się z Ewą i Magdą i wsiadam na szosówkę. Ruszyć miałam o 7:00, ale łapię małe opóźnienie i startuję 7:20. Od wczoraj czuję się niespecjalnie. Mimo to – wczoraj udało mi się przecież wykręcić znakomity wynik. Wierzę więc w to, że dzisiejsza jazda do domu pod wiatr też pójdzie dobrze. Pierwsze kilometry weryfikują jednak moje plany. Plan maksymalny zakładał pełen dojazd z bazy Harpagana do domu (około 240 km), natomiast skrócony – dojazd rowerem do Gołańczy (około 150 km) i stamtąd do domu pociągiem. Mam spisane godziny odjazdu pociągów i po nieciekawym początku jazdy już wiem, że z tego skorzystam - dochodzę do wniosku, że mój stan zdrowia nie pozwala na wersję maksymalną.
Poza prawem
W drodze do Chojnic orientuję się, że nie zabrałam ze sobą telefonu. Nieciekawie. W razie jakiegokolwiek większego problemu, do nikogo nie będę mogła zadzwonić. Modlę się, by spotkać po drodze jadącego autem Krzysztofa. Telefon na pewno jest w którejś z toreb. Spotykamy się za Brusami, kawałek za brukowanym odcinkiem przez miasto. Mam z powrotem mój telefon. Jazda do Chojnic jest mało przyjemna. Czuję się dość źle, wieje w twarz (coraz mocniej wieje), a do tego pełno tu ścieżek rowerowych. Ruch na szosie duży nie jest, ale prawie każdy kierowca wściekle na mnie trąbi, jeden nawet specjalnie zwalnia, otwiera szybę i krzyczy. A te ścieżki to prawdziwe utrapienie. Jechać długiej trasy szosówką się po tym po prostu nie da: co chwilę jakieś zjazdy do posesji, piach, krawężniki, odcinki szutrowe, warstwa mokrych liści. Można jechać ale z wioski do wioski komunikacyjnie i na pewno nie szosówką. Mimo trąbienia, tnę więc uparcie szosą.
Słodki uśmiech
W Chojnicach mijam stację Orlenu. To dopiero 50 km trasy, a ja już czuję, że potrzebuję kawy. Normalnie piję po pierwszej setce. Jednak głowa boli mnie dość mocno i czuję, że to nie ma sensu się tak katować. Szybka decyzja – piję kawę już teraz. Stacja jest duża. Wprowadzam rower do przedsionka. Facet z obsługi mówi, że na zewnątrz są stojaki i mogę go przypiąć. Robię pewną siebie minkę i oświadczam mu, że nie mam zapięcia i w związku z tym zostawię jednak rower tutaj. Facet nie jest zachwycony, ale ja zamiast dyskutować posyłam mu słodki uśmiech, po czym zamawiam kawę. Niczym kot siadam na kamiennym parapecie. Przez szybę miło przygrzewa słoneczko. Przez szybę nie czuć wiatru. Piję, jem 1/3 babki mandarynkowej i jadę dalej.
Barwy i zapachy
Za Chojnicami ulga – koniec ścieżek, szosa już zupełnie inna, jeszcze bardziej pusta. Widoki są świetne. To słoneczny dzień. Kolory jesieni są takie piękne. Wiatr zrywa żółte i czerwone liście z drzew. Spada na mnie deszcz liści. Piękne są też jesienne zapachy: zaoranej ziemi, skoszonej kukurydzy, kwitnącej gorczycy, lasu, opadłych liści.... W Więcborku na liczniku mam 95 km. Czuję się źle, do tego cały czas centralnie wieje w twarz. Od wypicia kawy ujechałam ledwie 45 km. Na następną kawę za wcześnie, no to na stacji biorę herbatkę owocową. Dziewczyna z obsługi pyta jak daleko jadę. (Widać to jakoś po mnie? Mam może na plecach napis: „jadę daleko”?). Mówię, że nie aż tak daleko – z Lipusza do Gołańczy 150 km. Dziewczyna jest w szoku, że można rowerem jechać tak daleko. Herbata jest gorąca, mam czas na chwilę pogawędki.
33 kilometry
Od Więcborka planuję już bez postojów dojechać do Gołańczy na pociąg do Poznania, który odjeżdża o 15:29.
Tuż po przekroczeniu DK10 mijam tablicę z napisem „Gołańcz 33”.
Jak to?
Aż 33 kilometry??
Niemożliwe, miały być 23!!
Mści się na mnie niedokładne rysowanie trasy – zamiast wyznaczać dokładnie z zakrętami, zaznaczałam długie proste krechy, którymi „pościnałam” łącznie na odcinku Lipusz – Gołańcz aż 10 km! Szlag by to trafił. Do pociągu mam równą godzinę. Oczywiście cały czas pod wiatr i cały czas z fatalnym samopoczuciem. Pozamiatane – na pociąg nie zdążę. Mam ochotę się rozpłakać.
Myśli w mojej głowie
Jadę prawie aż do Gołańczy, kilka km przed miasteczkiem siadam na przystanku i jem babkę. Niewesoło mi. Z Gołańczy do domu mam około 90 km, a następny pociąg dopiero o 19:40. Nie warto czekać. Jechać rowerem? Czuję się źle i taka perspektywa wcale mnie nie cieszy. Myśli mam różnorakie. Np. takie by zadzwonić do rodziny i poprosić o zwiezienie z trasy. Taka rąbanka po wyścigu pod wiatr zdrowego by mogła pokonać, a co dopiero chorego! Jednak z jakiej racji mam komuś zabierać niedzielne popołudnie tylko dlatego, że popełniłam gruby błąd projektując trasę i niedoszacowując dystansu do Gołańczy? No to wlekę się do domu. To prawdziwa mordęga. Wiatr wieczorem nie słabnie nic a nic. Stan zdrowia też nie poprawia się ani o jotę. Z jednej strony cieszę się, że jestem tu sama. Że nikogo nie masakruję tą trasą i, że nikt nie musi mnie oglądać w tak fatalnym stanie. Z drugiej strony.... desperacko nie chcę być sama. Jeśli zdrowie zupełnie mi padnie, to nikt mi przecież nie pomoże...
Bono
Gdy docieram do Jabłkowa jest już głęboka szarówka i wkrótce robi się ciemno. W szarówce i ciemności pokonuję jakieś 50 km. Po zachodzie słońca robi się chłodniej, a wiatr wychładza jeszcze bardziej. MP3 chyba sobie ze mnie żarty stroi. Jest zupełnie ciemno, a tu Bono coś śpiewa o pięknym dniu :). A potem jest jeszcze lepiej: „...it`s gonna be bright sunshiny day...” Może i zapowiada się piękny, słoneczny dzień ale to już na pewno nie dzisiaj ;). Zakładam wiatrówkę. Kolejne miejscowości, coraz bliżej domu. W ciemności przez pola, czy przez las? Wybieram las. No i w końcu kończę tę straszną trasę. Jestem w domu. Odstawiam rower z prawdziwą ulgą. Jestem porządnie zmasakrowana.
Trasa:
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
komentarze
Brak mi słów normalnie, żeby się tak dobić po Harpaganie. Dajesz czadu !!!
PS. W razie jakbyś kiedyś potrzebowała podwózki autem skądś/dokądś to dzwoń, w razie możliwości podjadę swoją bryką i Cię zgarnę z trasy :) starszapani - 17:25 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
PS. W razie jakbyś kiedyś potrzebowała podwózki autem skądś/dokądś to dzwoń, w razie możliwości podjadę swoją bryką i Cię zgarnę z trasy :) starszapani - 17:25 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Genialny opis!
Wejście do domu i zażycie gorącej kąpieli/prysznica musiało być niebiańskie. Choć jak się jest tak totalnie wyprutym jak Ty po tej trasie to nie sposób w pełni docenić nawet tych niewątpliwych przyjemności.
Mam nadzieję, że nie rozłożył Cię ten powrót na amen. Jak coś to przybijam piątkę jak przeziębiona przeziębionej :-P lea - 07:38 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Wejście do domu i zażycie gorącej kąpieli/prysznica musiało być niebiańskie. Choć jak się jest tak totalnie wyprutym jak Ty po tej trasie to nie sposób w pełni docenić nawet tych niewątpliwych przyjemności.
Mam nadzieję, że nie rozłożył Cię ten powrót na amen. Jak coś to przybijam piątkę jak przeziębiona przeziębionej :-P lea - 07:38 czwartek, 23 października 2014 | linkuj
Szacun kocie - w przyszłym sezonie muszę z Tobą jakąś trasę zrobić... dla zasady!!!
Ksiegowy - 07:53 środa, 22 października 2014 | linkuj
Gratulacje za Harpa :)
Ale ten powrót "na kołach" z -to Mistrzostwo Świata :) sierra - 20:48 wtorek, 21 października 2014 | linkuj
Ale ten powrót "na kołach" z -to Mistrzostwo Świata :) sierra - 20:48 wtorek, 21 października 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!