Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Poznań - Warszawa

Sobota, 27 września 2014 Kategoria do 400, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: 351.65 Km teren: 0.00 Czas: 14:34 km/h: 24.14
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 730m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Moje ostatnie TRZYSTA /w tym roku/ solo.

Więcej trzysetek nie planuję chyba, że w towarzystwie. Za długo jest ciemno. Samotna jazda po ciemku jest przygnębiająca.

Na Warszawę ostrzyłam sobie zęby od dawna. A dzień już coraz krótszy, więc jeśli chciałam tam pojechać jeszcze w tym roku, to nie było na co czekać. Jeszcze na początku tygodnia zapowiadał się elegancki wiatr na Warszawę. Im bliżej jednak było soboty, tym bardziej prognozy się krzaczyły. Wiatr zamiast w plecy miał być raczej boczny. Do tego mogły się trafić jakieś deszczyki. Byłam jednak na tę trasę nastawiona psychicznie i chyba tylko śnieg, albo czołowy huragan mogły mnie zniechęcić ;).

Bylejakość
Przez ponad tydzień przed wyjazdem byłam nie do życia. Miałam straszny problem z kręgosłupem. Łupało mnie tak mocno, że poważnie utrudniało normalne funkcjonowanie. Miałam przez to nawet problemy z koncentracją. Wszechogarniający BÓL zdominował wszystko. Nie bolało jedynie na rowerze i trochę się uspokajało gdy leżałam. Zaniepokojona poleciałam nawet prywatnie na RTG. Gdy wykluczona została poważna kontuzja (z taką nie odważyłabym się pojechać), przykręciłam do roweru lemondkę i wyrysowałam przed kompem trasę. Wyrysowałam byle jak. Ciężko mi było siedzieć i klikać, więc nawet przez miasta, zamiast dokładnie wypunktować ulice, robiłam proste długie krechy (ta bylejakość potem się zemściła, bo w miastach się motałam).

Casting

Ta trasa miała być wyjątkowa. I była. Zrobić trasę Poznań – Warszawa, to być jak pociąg IC :). W dodatku to właśnie na tej trasie wypadał 20.000 km na rowerze w tym roku. No i miałam rehabilitować kręgosłup. Który rower pojedzie? Ze wszystkich 5, które mam do finału castingu przechodzą 2: szosówka i przełajówka. Niby się waham, ale z tyłu głowy dobrze wiem, że to przełajówka wygra. Znamy się dopiero od marca, ale jesteśmy wyjątkowo zgranym duetem.

Łuna nad miastem
W sobotę budzik dzwoni chwilę po 3:00 w nocy. Śniadanie, herbata, radio, Internet i o 4:20 ruszam. Jest zupełnie ciemno. To noc bez księżyca i bez gwiazd. W dodatku popaduje. Fantastyczny wprost początek długiego wyjazdu! Przez chwilę przelatuje mi nawet przez głowę myśl, by wrócić do domu. W końcu w Warszawie z nikim nie jestem umówiona i wcale nie muszę tam jechać. No ale skoro już wstałam o tak absurdalnej godzinie.... Jadę. Jest ciemno i mokro. Ulice są puste. Tym razem żadnych głównych szos na początek. Prawie od razu wlot w boczne drogi i głębokie nurkowanie w ciemność. Ta ciemność mi przeszkadza. Irytuje. Bardzo długo jest ciemno. W desperacji odwracam się za siebie, by popatrzeć na coś jasnego – łunę nad miastem. Odnoszę wrażenie, że dzień nigdy nie nastanie. Pusto, ciemno.... obco. Nie boję się, ale jakoś tak mi nieswojo.

Gimnastyka
Szybko odkrywam, że nie działa mi przednia przerzutka. Mam do dyspozycji tylko blat. Ale nie przeszkadza to – trasa do Warszawy jest płaska. Docieram do Pobiedzisk. Ciemno. Rynek ładnie podświetlony. Kawiarnia, w której lubię napić się kawy zamknięta na cztery spusty. Nic tu po mnie. Dopiero przed Wierzycami (około 40 km trasy) zaczyna z tej ciemności wyłaniać się szarość. Niebo pełne chmur. Dzień ma wyraźne problemy z przebiciem się ;). Im jaśniej się robi, tym lepiej widać, że ciemne chmury uciekają gdzieś daleko i odsłania się błękit nieba. Aż miło! Wygląda na to, że padać już nie będzie. Powoli rusza się wiatr. Jest tylny i tylno boczny. Gdy tylko robi się jasno, zaczynam testy lemondki i rozciąganie kręgosłupa. Wyprosty, przeprosty, wyginanie, rozciąganie. Oj, jak boli!! I tak ćwiczę kręgosłup przez cały dzień (nic przyjemnego, ale pod koniec dnia będę się czuła daleko lepiej).

Sfatygowana
Pierwszy dłuższy przystanek robię na stacji paliw tuż za Sompolnem. Oczywiście kawa. Facet, który obsługuje ekspres przede mną jest mało doświadczony (pewnie po raz pierwszy tutaj) bo nie wie, że ten ekspres działa z przestojami. Zabiera swój kubek, gdy jeszcze nie jest pełen. Ja szybko podstawiam swój i.... załapuję się na jego kawę ;). Gdy popijam kawę, zagaduje mnie chłopak z obsługi. Ni z tego ni z owego mówi, że pewnie daleka droga za mną. Hm.... mam za sobą 126 km i zaczynam się zastanawiać, czy wyglądam na mocno sfatygowaną... Lubię rozmowy na stacjach. Zawsze są miłe, czasem zabawne. Przyłącza się do nas młody chłopak – kierowca, który ma za sobą 1000 km w aucie. Czuje się nieźle wymordowany i pokrzepia się kawą. Miło pogadać, ale czas nie stoi w miejscu. Jadę w stronę Kutna. Cały czas pogoda dopisuje, jest słonecznie i wiatr pomaga. Trasa jest zupełnie płaska. W okolicach Kutna wiatr się wzmaga i trochę szarpie bocznie.

Aura dziwności
Plecy nadal jeszcze bolą. Siedzę na jakimś syfiastym, pełnym szkła przystanku tuż za Kutnem i myślę, czy by tu nie wsiąść w pociąg do domu. No ale wtedy Warszawa by pozostała niezdobyta. Przeliczam sobie w głowie kilometry i godziny i ze zgrozą uświadamiam sobie, że szacując czas jazdy – szacowałam czas netto, a nie brutto. A to dopiero gruby błąd! Jesienne prace polowe trwają w najlepsze. Na polach pełno ciągników i pracujących rolników. Powoli zaczyna się piękna złota jesień. Przyspieszam trochę. Aż do DK 50 jedzie się fajnie. DK50 przed Sochaczewem to jeden wielki nerw. Boję się jej. Krótki odcinek, niecałe 4 km, ale potężny ruch i brak pobocza. Jechałam już wcześniej ten kawałek kilka razy i zawsze było nieciekawie. Gdy tylko wskakuję na tę drogę, robię „dzidę”. Proszę, proszę, w nóżkach grubo ponad 200km, a tu nadal mogę bezboleśnie zrobić sprint trzymając 31-35 km/h ;). Mam dużo szczęścia – TIR za TIRem. Cały sznur, ale... z naprzeciwka. Pas w moją stronę jest pusty. Aż nie do wiary! Sochaczew jest dziwny. Pamiętam jak tu byłam z Krzychem w wichurze, potem na BBT. Zawsze miałam odczucie, że aura dziwności unosi się tu w powietrzu. To trzeba poczuć na własnej skórze ;). Naraz wydaje mi się, że nie jadę sama. Odwracam się, na kole siedzi mi szosowiec. Szybki zjazd do centrum i zatrzymanie na placyku z widokiem na kościół. Robię fotkę i wtedy zaczepia mnie grupka żołnierzy. Chyba są lekko podpici, bo zalecają się niezwykle „subtelnie” ;). Po chwili dojeżdża szosowiec, który wisiał mi na kole (został na światłach) i okazuje się, że... to dzieciak! Na oko z 12 lat. Z dumą mówi, że trenuje kolarstwo, od niedawna ma SPD i lubi czasówki! Fachowym okiem patrzy na mój rower i wykrzykuje „to przełajówka!”. Chwilę jeszcze jedziemy razem, potem nasze drogi rozdzielają się.

Pociągi
Za Sochaczewem rozpoczynam jazdę drogami, których nie znam. Trochę strach – przede mną dojazd do Warszawy. Spodziewam się, że to zbyt przyjemne nie będzie. Czy będzie duży ruch? No ale skoro nie wsiadłam do pociągu ani w Kutnie, ani w Sochaczewie, to znaczy, że do Warszawy jednak dojadę (plecy po całym dniu gimnastyki są tak rozciągnięte, że już nie bolą). Wysyłam smsa do Wilka, że jestem w Sochaczewie i tnę na Warszawę. Myślę, że to już niedaleko, więc gnam - by zdążyć na pociąg o 19:00. Czas wyszacowałam źle, ale to już chyba blisko. Zdążę? Nadzieja upada, gdy widzę napis, że do Warszawy jeszcze 54 km. Nie zdążę na pewno. Następny pociąg o 22:35. Mogę więc pobawić się komórką, bo mam duuużo czasu ;). Wilk zaleca jazdę przez Kampinos i Leszno. Kamień z serca! Tak właśnie mam wyznaczoną trasę. Im bliżej Warszawy, tym ruch większy. Sytuację niebezpieczną mam tylko raz, gdy biały wóz sportowy wyprzedza mnie na gazetę, a potem chamsko zajeżdża drogę. Już o 19:00 jest ciemno. Łapię się na to czego w sumie chciałam uniknąć – wjazd do wielkiego miasta po ciemku.

Policja
Ku mojemu zaskoczeniu nie jest aż tak źle. Ruch w mieście jest duży ale... znośny. Popełniam jednak całą masę wykroczeń i tylko czekam aż mnie ktoś strąbi, skrzyczy, albo zgarnie mnie policja i wlepi mandat. Generalnie myśl o policji towarzyszy mi cały czas, bo:
1. Na pasie do jazdy w prawo jadę prosto (na prawie każdym skrzyżowaniu),
2. Jadę pasami dla autobusów,
3. Zatrzymuję się na ulicy, by zrobić fotki,
4. Czasem jadę na czerwonym,
5. Gdy nie udaje mi się zmienić pasa na wielopasmówce, to robię to na światłach – biegając po skrzyżowaniu (!)
Generalnie zachowuję się strasznie. Nie powinno się wpuszczać kotów do wielkich miast ;)). Z daleka widzę Pałac Kultury – mój cel. Tyle tylko, że aby dotrzeć pod niego zgodnie z moim śladem, to bym musiała jechać pod prąd ruchliwą arterią. Aż tak szalona nie jestem. Jadę więc chodnikiem (kolejne wykroczenie).

Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka ;)
W końcu jednak się udaje – jestem u celu! Jadę jeszcze na Stare Miasto pod Kolumnę Zygmunta. Proszę przypadkową dziewczynę o zrobienie mi fotki. Warszawa po zmroku, prezentuje się świetnie. Nie tylko Pałac Kultury i Stare Miasto, ale też pięknie podświetlone drapacze chmur. Jedyne czego żałuję, to że nie udało się spotkać z Wilkiem, który był padnięty po jakiejś morderczej wyrypie. Być w Warszawie i nie zobaczyć Wilka, to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża ;). Ze Starego Miasta wracam na Warszawę Centralną. Kupuję bilet i jem „wystawny obiad” w dworcowym McD. No a potem długa podróż koleją do domu. W Poznaniu jestem przed 3:00 w nocy, główne ulice są zupełnie puste. No i w końcu jestem w domu. Idę spać chwilę po 4:00 nad ranem, po ponad dobie na nogach.



Trasa:
Fotki:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Dla wszystkich tych, co nie mają jeszcze dość - druga część weekendu - tym razem mniej czytania - więcej oglądania: http://kot.bikestats.pl/1230813,Do-Torunia.html

komentarze
Opis jak i dystans najwyższej próby, czyta się to (szczególnie ten plastyczny opis świtu) z przyjemnością. ;)

Na Centralnym obowiązkowym punktem (choć prawdę mówiąc nie wiem czy czynnym w tych godzinach) jest punkt o nazwie "prosto z pieca" z pysznymi, gorącymi drożdżówkami. Trudno go znaleźć, zawsze mam z tym problem (jest w jednym z przejść umiejscowionych w poprzek peronów, jedynym niewyremontowanym), ale warto się trochę pomęczyć, by potem delektować się wiśniową drożdżówą. Chociaż te z morelami też są niezłe. I z jabłkiem również. ;)
michuss
- 10:40 poniedziałek, 6 października 2014 | linkuj
Byłem w Rzymie, byłem w Watykanie a papieża nie widziałem! Chylę czoła przed Twoim wyczynem! Chciałbym mieć tyle siły i tyle odwagi co Ty!
lenek1971
- 21:16 niedziela, 5 października 2014 | linkuj
dodoelk - odpoczywam, odpoczywam, a sposób w jaki to robię zależy od tego od czego potrzebuję akurat odpocząć :).

starszapani - tych wykroczeń było mnóstwo. Aż się sama dziwię, że to wszystko uszło mi płazem :).

akacja68 - lemondkę bardzo polecam. To była moja pierwsza jazda na niej, ale daje fajną możliwość odpoczynku.

Norbert - mało brakowało, a "kreski" by nie było! GPS zastrajkował i miałam duży problem, by wycisnąć z niego dane z tego weekendu. Musiałam go potraktować brutalnie, ale ostatecznie się udało i mapkę z kreską zamieściłam :).

elizium, lea, wilk - dziękuję! :)
Kot
- 06:44 środa, 1 października 2014 | linkuj
Najlepszy akapit o wykroczeniach :D Jesteś the best :) Myślałam jednak, że jedziesz do Wilka na kawę, a tu nie udało się nawet go spotkać :(
Ściskam :)
starszapani
- 19:56 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
odpoczywasz kiedyś ?

gratulacje oczywiście
dodoelk
- 18:23 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
Też zastanawiam się nad lemondką, tylko na mojej kierownicy nie ma za bardzo miejsca na jej montaż. Fajny dystans. Twoje wyczyny dopingują mnie do coraz dłuższych tras :)
akacja68
- 16:45 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
Gratulacje, w końcu ta lemondka zagościła na Twoim rowerze ;)
wilk
- 15:48 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
Biję pokłony.
Za upór, zacięcie i uśmiech :)
lea
- 10:35 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
Pięknie Kocie, dwie dyszki się okręciły, no no :D
elizium
- 07:46 poniedziałek, 29 września 2014 | linkuj
Pięknie się prezentuje rowerek z tą lemondką :) Czekam na relację i gratuluję traski :)
starszapani
- 11:36 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Moje "stare oczy" wypatrzą więcej niż bym chciał ... :-)
Jurek57
- 07:06 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Ha! Byłam ciekawa, czy ktoś zauważy :)). Z lemondką bardzo się polubiłam :) teraz mogę leżeć jeszcze bardziej.
Kot
- 07:02 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
"Lemondziarze wszystkich krajów łączcie się" :-)
Super !!!
Jurek57
- 06:56 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Adam - no bo ja nie mam twojego nr tel! Nie dałeś mi. Poślij na prv. Nigdzie nie nocowałam. Spóźniłam się na pociąg o 19:00. Gnałam na niego aż zobaczyłam za Sochaczewem tablicę "Warszawa 48". A była wtedy 18:00. W godzinę nie miałam szans zdążyć ;)
Pojechałam więc o 22.35. Trochę się pokręciłam po mieście, potem posiedziałam na Centralnej. Nawet w miarę to minęło. Za to podróż była bardzo męcząca po takiej trasie. Następnym razem może wkręcę się do Was na nocleg - jeśli zaprosicie :).
Kot
- 06:51 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Kurcze i nic nie zdradziłaś, że nas odwiedzasz! Gdzie nocowałaś?
Ksiegowy
- 06:41 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum