Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Sen o jesieni

Sobota, 14 listopada 2020 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: 128.40 Km teren: 0.00 Czas: 08:11 km/h: 15.69
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 739m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Wstaję porządnie przed świtem. Dzień nie bardzo chce wyjść z ciemności i kiedy zwijam namiot, nadal jest ciemnawo. Robiąc zdjęcie namiotu, świecę czerwonym światłem czołówki i uzyskuję ciekawy efekt. Efekt płonącego lasu, efekt lasu jak z horroru.



Szary poranek spędzam na Nikiszowcu. Ciekawa dzielnica Katowic, zabudowa robi niesamowite wrażenie. Cieszę się, że jestem tu tak wcześnie rano, bo pora dnia potęguje nierzeczywisty klimat tu panujący.



Dalej są szare, listopadowe lasy. Z drzewami coraz bardziej bezlistnymi, z liśćmi coraz bardziej pozbawionymi kolorów. Lubię listopad chyba od zawsze mimo, że bardziej pewnie by wypadało lubić np. maj. Ja jednak wolę listopad. Ten czas uspokojenia, gdy wszystko zwalnia i przyroda przygotowuje się do nadchodzącej zimy. Lubię krótkie dni na rowerze. Żeby z nich coś wyciągnąć, trzeba się trochę postarać.

Zimny wiatr wyrywa mnie z zamyślenia. Trzeba z nim powalczyć. Do Mikołowa docieram, gdy nadal godzina jest jeszcze wczesna. Mimo pogodowej szarości, rynek wygląda ładnie. W słoneczny dzień, to musi być miłe miejsce.



Przed Łaziskami Górnymi – zaskoczenie dnia. Trasa zupełnie nagle ucieka do parku. W dodatku ucieka bardzo ostro pod górę! Nawierzchnia jest asfaltowa, ale żeby to podjechać z sakwami, należy się przyłożyć do deptania. Koniec podjazdu to jednocześnie najwyższy punkt tego wyjazdu – jestem na wysokości 358 m n.p.m. W parku jest przyjemnie, nie wieje. Siadam na jednej z ławek i robię krótką przerwę na jedzonko. Pusto. To chyba nie jest pora na przesiadywanie na parkowych ławkach.

Następnym przystankiem są Tychy. Droga do miasta pełna była samochodów, dlatego cieszę się, że w końcu tu dojechałam. Na dość dużym placu z fontanną wyjmuję telefon, by porobić zdjęcia i wtedy zauważam, że w torbie na kierownicy jest mokro! Coś się rozlało. Szybko sprawdzam, czy elektronika nie ucierpiała. Na szczęście wszystko jest ok. Natomiast z płynu do dezynfekcji rąk nie zostało nic. Poszedł cały. Wyjmuję zawartość torby i robię dokładne osuszanie chusteczkami. Ostrego, chemicznego zapachu niestety nie udaje mi się pozbyć. Potem jadę na rynek oraz pod Tyskie Browary Książęce.



Cały czas towarzyszy mi myśl, że miło by było gdzieś wejść, wypić coś ciepłego i ogrzać się. Udaje się to urzeczywistnić dopiero na wjeździe do Bierunia. Trafia się akurat Orlen. Biorę dużą kawę z czekoladą i swoją własną kanapkę. Nie ma tu stolików. Jem i piję przy ekspresie do kawy. Na szczęście nikt mnie nie wyprasza na zewnątrz. Rynek w Bieruniu ma fontannę z rzeźbą dziwnego stworka – utopca. Rynek przykuwa też uwagę wyjątkowo zadbaną i różnorodną zielenią. Jest to widoczne nawet teraz, głęboką jesienią!





Z Bierunia jadę do Oświęcimia. Teren wiejski tej gminy zaliczyłam jadąc Wisłę 1200. Teraz pora zobaczyć samo miasto. Jest tu zamek na wzgórzu – wchodzę i oglądam, jest też kościół z wysoką wieżą oraz duży plac rynkowy. Dojazd do miasta był wyjątkowo wredny, drogą krajową numer 44, która na odcinku, który przypadł mi do jazdy, była pełna samochodów i bez pobocza. Ze wzgórza zamkowego udało mi się wypatrzeć alternatywną drogę wyjazdową z miasta.



Przed Pszczyną jadę przez lasy. Dzień chyli się ku końcowi, w dodatku zaczyna padać deszcz. Stoję z boku drogi i zastanawiam się, czy wniknąć w te lasy i rozbić namiot. Do zachodu słońca jakieś 20 minut. Nie jestem jednak przekonana, czy już powinnam kończyć dzień. Zgodnie ze swoją starą zasadą – jeśli nie jestem do jakiegoś miejsca przekonana, jadę dalej.

Jest już po zachodzie słońca i niebo ma kolor granatowy, gdy wjeżdżam na rynek w Pszczynie. Co za miejsce! Jedno ze zadecydowanie najładniejszych na Śląsku! Na tym rynku po prostu chce się być. Jestem więc i zupełnie nie spieszy mi się do dalszej jazdy. Cóż zmieni kwadrans albo dwa? Nic. I tak przecież jest ciemno. I tak kropi deszczyk.



Uroku dodają stalowe rzeźby aniołów.



W tym zachwycie rynkiem ucieka mi to, że miałam jeszcze podjechać do zamku. Cóż… będzie po co tu wrócić. Tymczasem jadę zobaczyć jak wygląda droga nr 933 idąca do Pawłowic. Planując trasę wiedziałam, że może być tu średnio lub nawet nieprzejezdnie, bo długi kilkunastokilometrowy odcinek jest w remoncie. Teraz, po ciemku i w deszczu, okazuje się, że nie wygląda to dobrze. Spotykam tu miłego człowieka, który pyta dokąd zamierzam jechać. Oczywiście nie mówię, że ostatecznie do Zabrza, tylko podaję te Pawłowice, bo w nich kończy się remontowany odcinek. Pytam jak ta droga dalej wygląda i dowiaduję się, że nawierzchnia niekoniecznie będzie zdatna do jazdy dla wąskich szosowych opon. Pan mówi, że są odcinki gruntowe i asfaltowe, ale generalnie poleca wymyślić objazd. Sugeruje nawet konkretne drogi. Drogi te rozważałam jeszcze w domu, ale domyślałam się, że z racji wyłączenia z ruchu drogi 933, pewnie będzie na nich duży ruch…

Ostatecznie jadę kawałek drogą 935. Jest umiarkowanie. To znaczy zimno, kropi deszcz i jest ciemno. Normalne listopadowe warunki. Ruch średni, myślę więc sobie, że dobrze będzie zjechać gdzieś z tej drogi i rozbić namiot. Planuję odbić w lewo i zatrzymać się w niedużym lesie. Plan niestety nie udaje się. Wzdłuż wąskiej drogi wszędzie jest zabudowa. Las średni. Wkrótce dobijam do remontowanej 933. Miejsce, w którym na nią wlatuję jest zupełnie niezłe – jest akurat asfalt! Mijam kościół i zastanawiam się gdzie rozbić namiot. Za kościołem? Trochę nie bardzo. Rozglądam się i zauważam chatkę, a za nią polną drogę i mini las. Wracam tam. Gaszę lampki, zdejmuję odblaskową kamizelkę, wyciszam telefon, spryskuję się preparatem przeciwko kleszczom i idę polną drogą. Przechodzę koło chatki i idę dalej. Droga lekko opada i prowadzi do lasu. Ciemno. Cały czas idę bez świateł. Wchodzę w las. Podłoże jest perfekcyjne. Idealne pod namiot. Rozbijam go szybko, bo zimno! Gdy już jestem w środku, słucham sobie mszy, która odbywa się w kościele za polem i za drogą.
Przede mną długa, listopadowa noc.
I długi listopadowy sen o jesieni.



Zaliczone gminy: Mikołów, Łaziska Górne, Orzesze, Wyry, Kobiór, Tychy, Bieruń, Oświęcim - miasto, Bojszowy, Miedźna, Pszczyna.

komentarze
Witaj Kocie. Jak to jest, że świat się zmienia, a Ty nie? Szacun...
lutra
- 23:09 sobota, 5 grudnia 2020 | linkuj
Fajne klimaty.
krzychs4
- 14:36 niedziela, 29 listopada 2020 | linkuj
Pięknie to opisałaś.
yurek55
- 21:12 piątek, 20 listopada 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum