Wpisy archiwalne w kategorii
do 200
Dystans całkowity: | 18929.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 155:33 |
Średnia prędkość: | 18.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.30 km/h |
Suma podjazdów: | 124713 m |
Liczba aktywności: | 110 |
Średnio na aktywność: | 172.08 km i 9h 09m |
Więcej statystyk |
Opolskie (2)
Sobota, 25 lipca 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 199.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 452m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstajemy umiarkowanie wcześnie – o 6:00. Śniadanie i zwijanie
się idzie nam szybko. Od samego rana jest bardzo ciepło. Prawie też od razu we
znaki zaczyna nam się dawać wiatr. A właściwie Michałowi, bo ja chowam się za
jego plecami. Gminą dnia jest Wilków. Nie sprawdzamy jednak, czy biegają tam
wilki, lecz wpadamy z wizytą jedynie na chwilę. Na wyjeździe z Namysłowa, na
skrzyżowaniu DK39 i drogi nr 454 widzimy interwencję straży i pogotowia przy
wypadku. Poszkodowanym okazuje się być rowerzysta. Wygląda to fatalnie – całą
klatkę piersiową ma zakrwawioną, leży na ulicy i nie rusza się, rower
koszmarnie powyginany. [Doczytałam – ponoć rowerzysta wymusił pierwszeństwo,
ostatecznie helikopter przetransportował go do szpitala w Opolu].
Kup
W drodze do Krzywej Góry dopada nas jedyna tego dnia krótka burza. Pada i grzmi, ale nic gwałtownego się nie dzieje, jedynie temperatura z obłędnych 36 stopni spada do przyjemnych 26. Krótki postój robimy na przystanku w Kupie. Nazwa „Kup” jest dość dziwna.
Dużo silniejsza burza przeszła między Węgrami a Kotórzem Małym – musiało wiać mocno, bo poprzewracały się drzewa. Jeziora Turawskiego nie widać z drogi. Wchodzimy betonowymi schodkami na jego koronę, by choć na chwilę zobaczyć taflę wody.
Dzień dobry!
Na Opolszczyźnie nazwy miejscowości często podawane są podwójnie – po polsku i po niemiecku. Prawdziwym hitem jest Dobrodzień z niemiecka – Guttentag. Do końca zaplanowanego na dziś przelotu brakuje niewiele. Przysiadamy więc na rynku, jemy pyszne lody, po czym zbieramy się by zaliczyć jeszcze gminę Zawadzkie. Robimy tu zakupy, biorę „prysznic” na Orlenie i jedziemy w las. Tak jak wczoraj - śpimy w jagodach. Jest tu też sporo kleszczy. Aż dwie sztuki przyłapuję podczas spaceru po mojej nodze.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Perzów, Rychtal, Domaszowice, Namysłów (obszar wiejski), Namysłów (miasto), Wilków :), Świerczów, Pokój, Murów, Popielów, Dobrzeń Wielki, Łubniany, Turawa, Chrząstowice, Ozimek, Zębowice, Dobrodzień (obszar wiejski), Dobrodzień (miasto), Kolonowskie, Zawadzkie, Jemielnica (21 gmin).
Kup
W drodze do Krzywej Góry dopada nas jedyna tego dnia krótka burza. Pada i grzmi, ale nic gwałtownego się nie dzieje, jedynie temperatura z obłędnych 36 stopni spada do przyjemnych 26. Krótki postój robimy na przystanku w Kupie. Nazwa „Kup” jest dość dziwna.
Dużo silniejsza burza przeszła między Węgrami a Kotórzem Małym – musiało wiać mocno, bo poprzewracały się drzewa. Jeziora Turawskiego nie widać z drogi. Wchodzimy betonowymi schodkami na jego koronę, by choć na chwilę zobaczyć taflę wody.
Dzień dobry!
Na Opolszczyźnie nazwy miejscowości często podawane są podwójnie – po polsku i po niemiecku. Prawdziwym hitem jest Dobrodzień z niemiecka – Guttentag. Do końca zaplanowanego na dziś przelotu brakuje niewiele. Przysiadamy więc na rynku, jemy pyszne lody, po czym zbieramy się by zaliczyć jeszcze gminę Zawadzkie. Robimy tu zakupy, biorę „prysznic” na Orlenie i jedziemy w las. Tak jak wczoraj - śpimy w jagodach. Jest tu też sporo kleszczy. Aż dwie sztuki przyłapuję podczas spaceru po mojej nodze.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Perzów, Rychtal, Domaszowice, Namysłów (obszar wiejski), Namysłów (miasto), Wilków :), Świerczów, Pokój, Murów, Popielów, Dobrzeń Wielki, Łubniany, Turawa, Chrząstowice, Ozimek, Zębowice, Dobrodzień (obszar wiejski), Dobrodzień (miasto), Kolonowskie, Zawadzkie, Jemielnica (21 gmin).
Lubuskie gminobranie (4)
Niedziela, 7 czerwca 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 167.27 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 615m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lubuskie gminobranie (1)
Czwartek, 4 czerwca 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 183.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 577m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wycieczka nad Jeziorak (2)
Niedziela, 24 maja 2015 Kategoria Kocia czytelnia, do 200
Km: | 196.73 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:36 | km/h: | 20.49 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1032m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Całą noc z ciernistych krzewów, które rosną w łysym polu
nadaje słowik. Poza tym trochę pada – prognozy sprawdziły się z opóźnieniem
(niepotrzebnie brałam zestaw przeciwdeszczowy).
Teledyski
Rano niebo jest częściowo w chmurach, wieje. Jem szybkie śniadanie, które popijam zimną wodą z camelbaka. Oj, brakuje kuchenki i ciepłego napoju ;). Zwijam namiot, spaceruję polem do ulicy i jadę. Dziś dużo mam pod wiatr (spod Brodnicy aż do Morąga – nieco ponad 100km). Stację Orlenu udaje mi się dopaść po 10 km jazdy (na wjeździe do Brodnicy). Jest przed 6:00, więc przyległa restauracja jest zamknięta, ale sama stacja - czynna. Biorę więc dużą, czarną kawę i zjadam (ze smakiem) przedwczorajszą drożdżówkę. Za przyzwoleniem miłej dziewczyny z obsługi stacji – siadam przy restauracyjnym stole. Biały obrus, szklany wazonik z kwiatem bzu, a nawet TV z teledyskami – ale śniadanie ;).
Nagroda
Brodnicę objeżdżam bokiem (byłam już kiedyś, zwiedzałam – bardzo ładne miasto). Za Brodnicą na dobre zaczynają się pagórki. Niby nic wielkiego, ale praktycznie ani przez chwilę nie jest płasko. Jadę przez piękne lasy Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Pięknie tu. Jest parę minut po 9:00 gdy docieram do Iławy, na liczniku 66 km. To dobra godzina – wszystko wskazuje na to, że zdążę nawet na wcześniejszy pociąg do domu.W dodatku w porównaniu z dniem wczorajszym, dziś jest wspaniała pogoda – pełne słońce (zamiast jasnoszarego nieba). Pora na nagrodę za całą tę trasę. Nagrodę cudowną i wspaniałą, którą jest runda dookoła Jezioraka :).
Wyliczanka
Moją nagrodą cieszę się kilka bitych godzin. Nagroda jest wyboista, dziurawa i spękana, ale też słoneczna, zielona, błękitna i kwietna. Zachwyca... do bólu. Między Tardą a Miłomłynem droga daje mi solidny wycisk – na chwilę bez żadnego ostrzeżenia, przechodzi w niedbale ułożoną trylinkę, potem na zjeździe są takie wyrwy, że z trudem panuję nad rowerem. Miłomłyn i na chwilę trochę równiej – jak miło. Odwiedzam tu sklep i zdzieram z siebie kurtkę (ciepło).
Mój ślad zapisany w gps kończy się niespodziewanie w Kamieniu Dużym. A to wredna niespodzianka! Tak to niestety jest, gdy planuje się trasę na szybko, na kolanie. Do centrum Iławy jakieś 6-7 km. A czasu do odjazdu pociągu nie aż tak wiele, bo:
raz, że jechałam powoli, nie spiesząc się,
dwa – były straszne dziury, które spowalniały,
trzy – nie wiedziałam, że ślad się urwie jeszcze przed Iławą.
Nawiguję zatem patrząc na mapkę w GPS. Samą Iławę trochę znam, ale jakoś inaczej zapamiętałam lokalizację dworca. Jest nieco nerwowo, ale udaje mi się dotrzeć na miejsce z bezpiecznym zapasem czasu.
Mapa:
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Teledyski
Rano niebo jest częściowo w chmurach, wieje. Jem szybkie śniadanie, które popijam zimną wodą z camelbaka. Oj, brakuje kuchenki i ciepłego napoju ;). Zwijam namiot, spaceruję polem do ulicy i jadę. Dziś dużo mam pod wiatr (spod Brodnicy aż do Morąga – nieco ponad 100km). Stację Orlenu udaje mi się dopaść po 10 km jazdy (na wjeździe do Brodnicy). Jest przed 6:00, więc przyległa restauracja jest zamknięta, ale sama stacja - czynna. Biorę więc dużą, czarną kawę i zjadam (ze smakiem) przedwczorajszą drożdżówkę. Za przyzwoleniem miłej dziewczyny z obsługi stacji – siadam przy restauracyjnym stole. Biały obrus, szklany wazonik z kwiatem bzu, a nawet TV z teledyskami – ale śniadanie ;).
Nagroda
Brodnicę objeżdżam bokiem (byłam już kiedyś, zwiedzałam – bardzo ładne miasto). Za Brodnicą na dobre zaczynają się pagórki. Niby nic wielkiego, ale praktycznie ani przez chwilę nie jest płasko. Jadę przez piękne lasy Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Pięknie tu. Jest parę minut po 9:00 gdy docieram do Iławy, na liczniku 66 km. To dobra godzina – wszystko wskazuje na to, że zdążę nawet na wcześniejszy pociąg do domu.W dodatku w porównaniu z dniem wczorajszym, dziś jest wspaniała pogoda – pełne słońce (zamiast jasnoszarego nieba). Pora na nagrodę za całą tę trasę. Nagrodę cudowną i wspaniałą, którą jest runda dookoła Jezioraka :).
Wyliczanka
Moją nagrodą cieszę się kilka bitych godzin. Nagroda jest wyboista, dziurawa i spękana, ale też słoneczna, zielona, błękitna i kwietna. Zachwyca... do bólu. Między Tardą a Miłomłynem droga daje mi solidny wycisk – na chwilę bez żadnego ostrzeżenia, przechodzi w niedbale ułożoną trylinkę, potem na zjeździe są takie wyrwy, że z trudem panuję nad rowerem. Miłomłyn i na chwilę trochę równiej – jak miło. Odwiedzam tu sklep i zdzieram z siebie kurtkę (ciepło).
Mój ślad zapisany w gps kończy się niespodziewanie w Kamieniu Dużym. A to wredna niespodzianka! Tak to niestety jest, gdy planuje się trasę na szybko, na kolanie. Do centrum Iławy jakieś 6-7 km. A czasu do odjazdu pociągu nie aż tak wiele, bo:
raz, że jechałam powoli, nie spiesząc się,
dwa – były straszne dziury, które spowalniały,
trzy – nie wiedziałam, że ślad się urwie jeszcze przed Iławą.
Nawiguję zatem patrząc na mapkę w GPS. Samą Iławę trochę znam, ale jakoś inaczej zapamiętałam lokalizację dworca. Jest nieco nerwowo, ale udaje mi się dotrzeć na miejsce z bezpiecznym zapasem czasu.
Mapa:
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Plac zabaw (25)
Czwartek, 30 kwietnia 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 164.07 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1290m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
"Pobaw się z kotem".
Felipe (24)
Środa, 29 kwietnia 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 167.35 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1165m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
"Te amo" - powiedział Felipe.
Róże (14)
Niedziela, 19 kwietnia 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 165.67 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2054m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzikie róże kwitną na biało.
Solo (6)
Sobota, 11 kwietnia 2015 Kategoria do 200
Uczestnicy
Km: | 163.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1131m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano: +4, deszcz.
Solo: 106 km
Reszta w towarzystwie.
Potrafię solo wszędzie.
Solo: 106 km
Reszta w towarzystwie.
Potrafię solo wszędzie.
Jastrowie
Sobota, 21 lutego 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 180.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 603m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Piękny dzień, piękna trasa :). Szczegóły później.
Mapa:
Mapa:
Trasę zaprojektowałam w piątek wieczorem. Ostatnio ciągle
pracuję, jestem zmęczona. Przyszedł więc czas na to, by się trochę rozerwać ;).
Po zaprojektowaniu trasy, umalowałam pazurki i poszłam spać.
Łamaga
W sobotę rano budzik nie dzwonił o żadnej strasznej godzinie, a mimo to ledwo dałam radę zwlec się z łóżka. Co też ta robota robi z człowiekiem… Po śniadaniu i kawie, ruszamy. Krzysztof i ja. Od samego początku jadę jak ostatnia łamaga. Niezbyt szybko, bardzo nierówno. Krzysztof przechodzi sam siebie – często się ogląda i stara dopasować prędkość do mojej. A to dziś wybitnie trudne, bo jadę zupełnie nieprzewidywalnie. Po pierwszych kilometrach czuję, że wymiękam. Jak tak dalej pójdzie, to czarno to widzę ;). Proponuję więc Krzyśkowi, by wracał do domu jeśli czuje, że męczy się jadąc ze mną. On jednak tylko się uśmiecha.
Ze spokojem
Przed Tucznem z lasu wyłazi stado danieli (to chyba były daniele). Około 70 sztuk. Jesteśmy pod wrażeniem. Dzień robi się ładny. Lekki wiaterek pcha nas, za wyjątkiem paru bocznych odcinków, cały czas. W Budziejewku robimy krótką przerwę pod imponującym głazem narzutowym. Właściwie jest to przerwa tylko na fotkę, bo nie rozsiadamy się, ani niczego nie jemy. Przerw nie ma prawie wcale. Jestem przemęczona, więc jazda idzie marnie. Trzeba zatem jechać cały czas i nie zatrzymywać się, aby ze spokojem wyrobić się na pociąg. Raz po raz przeliczam kilometry i czas. Tragicznie nie jest.
Na ławce
Postój drożdżówkowy planujemy zrobić po 80km, w Gołańczy. Przez miasto przelatujemy jednak szybko i gdy przypominamy sobie o drożdżówkach, jest już po zawodach ;). Niedaleko stąd do Margonina – jedziemy tam z mocnym postanowieniem: „drożdżówka, albo i dwie!” Na rynku znajdujemy czyny sklep. Kupujemy słodkie i na chwilę przysiadamy na ławce. To jednak luty. Niby czuć w powietrzu wiosnę, ale powietrze jest chłodne. Gdy się tak siedzi, szybko robi się zimno. Jemy zatem i uciekamy.
Spotkanie
Za Szamocinem mamy długi zjazd w dolinę Noteci. Potem oczywiście trzeba to odpracować. Przed samym Jastrowiem robię fotosesję zerwanego mostu kolejowego na Gwdzie. Wygląda to niesamowicie. A w Jastrowiu krótka runka po mieście i kawa na stacji.
W pociągu do Poznania spotykamy Wojtka, który zrobił dziś (nieco dłuższą od naszej) trasę do Okonka. Podróż mija nam w wesołej, bardzo miłej, atmosferze.
Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Łamaga
W sobotę rano budzik nie dzwonił o żadnej strasznej godzinie, a mimo to ledwo dałam radę zwlec się z łóżka. Co też ta robota robi z człowiekiem… Po śniadaniu i kawie, ruszamy. Krzysztof i ja. Od samego początku jadę jak ostatnia łamaga. Niezbyt szybko, bardzo nierówno. Krzysztof przechodzi sam siebie – często się ogląda i stara dopasować prędkość do mojej. A to dziś wybitnie trudne, bo jadę zupełnie nieprzewidywalnie. Po pierwszych kilometrach czuję, że wymiękam. Jak tak dalej pójdzie, to czarno to widzę ;). Proponuję więc Krzyśkowi, by wracał do domu jeśli czuje, że męczy się jadąc ze mną. On jednak tylko się uśmiecha.
Ze spokojem
Przed Tucznem z lasu wyłazi stado danieli (to chyba były daniele). Około 70 sztuk. Jesteśmy pod wrażeniem. Dzień robi się ładny. Lekki wiaterek pcha nas, za wyjątkiem paru bocznych odcinków, cały czas. W Budziejewku robimy krótką przerwę pod imponującym głazem narzutowym. Właściwie jest to przerwa tylko na fotkę, bo nie rozsiadamy się, ani niczego nie jemy. Przerw nie ma prawie wcale. Jestem przemęczona, więc jazda idzie marnie. Trzeba zatem jechać cały czas i nie zatrzymywać się, aby ze spokojem wyrobić się na pociąg. Raz po raz przeliczam kilometry i czas. Tragicznie nie jest.
Na ławce
Postój drożdżówkowy planujemy zrobić po 80km, w Gołańczy. Przez miasto przelatujemy jednak szybko i gdy przypominamy sobie o drożdżówkach, jest już po zawodach ;). Niedaleko stąd do Margonina – jedziemy tam z mocnym postanowieniem: „drożdżówka, albo i dwie!” Na rynku znajdujemy czyny sklep. Kupujemy słodkie i na chwilę przysiadamy na ławce. To jednak luty. Niby czuć w powietrzu wiosnę, ale powietrze jest chłodne. Gdy się tak siedzi, szybko robi się zimno. Jemy zatem i uciekamy.
Spotkanie
Za Szamocinem mamy długi zjazd w dolinę Noteci. Potem oczywiście trzeba to odpracować. Przed samym Jastrowiem robię fotosesję zerwanego mostu kolejowego na Gwdzie. Wygląda to niesamowicie. A w Jastrowiu krótka runka po mieście i kawa na stacji.
W pociągu do Poznania spotykamy Wojtka, który zrobił dziś (nieco dłuższą od naszej) trasę do Okonka. Podróż mija nam w wesołej, bardzo miłej, atmosferze.
Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Na kołach do Koła
Niedziela, 11 stycznia 2015 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 162.16 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:42 | km/h: | 24.20 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 496m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mimo
porażająco wczesnej godziny, był to łagodny start w dzień. Budzik miałam
ustawiony na 4:45, jednak… obudziłam się sama o 4:25. Tak lubię najbardziej,
gdy budzę się sama, gdy nie wyrywa mnie ze snu jazgot budzika. Chyba każdą,
nawet ładną i łagodną, melodię można szybko znielubić, jeśli się ją ustawi jako
budzik ;). Śniadanie, a do śniadania szybki ogląd serwisów pogodowych. Prognozy
bez zmian: na mojej trasie wiatr w kolorze żółtym, a to oznacza, że średnio
będzie wiało z prędkością 10 m/s. Porywy mają przekraczać 20 m/s. Około 13:00
spodziewany spadek temperatury do około zera i deszczyko-śnieżek. No cóż -
dobrze, że wstałam tak wcześnie. Do 13:00 ta trasa musi być ukończona. Tak by nie załapać się na opad i spadek
temperatury. Po niedawnej przygodzie ze śnieżycą w Pobiedziskach mam lekką
traumę i jestem super ostrożna. Na wszelki wypadek trasa idzie blisko torów,
tak by w razie potrzeby przyciąć ją i … się z niej ewakuować. Mimo tych opcji,
średnio jestem przekonana do jazdy. Rozważam nawet, czy się nie trzepnąć z
powrotem do łóżka ;). Ostatecznie jednak wychodzę z domu. W razie czego będę
ciąć i tyle.
Z ręką na plecach
Jest ciemno i zimno (+3`C). Wieje. Gdy w Pobiedziskach zatrzymuję się by zrobić fotkę ryneczku, wiatr przewraca mój rower. Na drogach pełno jest połamanych gałęzi. W tych ciemnościach trzeba mocno uważać, aby się w coś nie władować. Bo leżą nie tylko małe gałązki, ale i duże, grube gałęzie. Jasnawo robi się przed Czerniejewem. Niebo przybiera lekko różowy (mój ulubiony) kolor. Jest ładnie i jedzie się super – wiatr elegancko mnie pcha. Jest zupełnie tak, jakby ktoś trzymał mi rękę na plecach. Ale do czasu.
Pod pretekstem
Wyjeżdżając z Czerniejewa skręcam na Wrześnię. Dostaję boczne podmuchy. Jest bardzo nieprzyjemnie. Wichura szarpie mną równo. Mogę jechać 18-20km/h i to z bólem. Szukam pretekstu do zatrzymania. Idę w krzaki, wycieram też nos, z którego przy takiej pogodzie leci mi jak z kranu. Następnie wyjmuję lidlowe ciastko z wiśnią (pyszne, polecam!). No i w końcu… kończą się preteksty by nie jechać. Pora zacisnąć zęby i… walczyć. Oj boli! Gdy droga znowu prowadzi z wiatrem, jest po stokroć lepiej. Od razu wraca dobry nastrój. Jestem na wysokości Wrześni. To pierwsze miejsce ewentualnego cięcia trasy. Jedzie się jednak dobrze. Parzę na niebo – na razie nie zanosi się na deszcz. No to jadę dalej :).
Do kości
Drugi paskudny odcinek mam przed Słupcą. Niemile wspominam Słupcę. Kiedyś prawie potrącił mnie tu samochód. Znowu walczę z bocznym wiatrem. Znowu jest nieprzyjemnie. Mam wrażenie, że przewiewa mnie do kości. Zimno mi w zęby. Słupca to drugie „wyjście awaryjne” – tu, tak jak we Wrześni, mogę władować się do pociągu. Jednak przede mną długi odcinek do Kazimierza Biskupiego – równo z tym potężnym wiatrem. Niebo wygląda dobrze, nie zanosi się na deszcz. Żal by teraz było ciąć wycieczkę! No to jadę. Ależ to jest jazda! Wyśmienicie. Wybornie. Tak bym mogla cały czas. 30 km/h nie schodzi z licznika, a nawet jest odcinek, że ciągnę pod 40 km/h i to bez wysiłku. Bosssko! :)
Na pewno
W Kazimierzu wyjeżdżam na drogę nr 264 na Konin. Niezbyt przyjemna jest to droga. Ruchliwa. Jest dzień, ale na wszelki wypadek włączam tylną lampkę. Nie lubię tej drogi. Mam tu wiatr boczny, ale nie przeszkadza on mocno, bo droga na długim kawałku idzie lasem. Dużo powalonych drzew, połamanych gałęzi. Jak po jakiejś katastrofie. No i jest Konin. Mogę tu… ciąć. To ostatnie moje miejsce „awaryjne”. Ale nie tnę. Najgorsze już za mną. Teraz lekko zygzakowata droga do Koła. Po fajnych bocznych drogach. W dodatku przez ciemne chmury przebija słońce. Zjadam (jadąc) drugie ciacho z wiśnią (trzecie będzie jako nagroda w pociągu). Kilometry uciekają szybko i oto jestem w Kole. Niebo miejscami jest błękitne. Aż żal, że zaprojektowałam trasę tylko do Koła. W tych warunkach spokojnie by można lecieć dalej, do Kutna. Ale… czy na pewno? Nad Koło ciągną z oddali granatowe chmury… Na dziś wystarczy tego dobrego.
Mapa:
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Z ręką na plecach
Jest ciemno i zimno (+3`C). Wieje. Gdy w Pobiedziskach zatrzymuję się by zrobić fotkę ryneczku, wiatr przewraca mój rower. Na drogach pełno jest połamanych gałęzi. W tych ciemnościach trzeba mocno uważać, aby się w coś nie władować. Bo leżą nie tylko małe gałązki, ale i duże, grube gałęzie. Jasnawo robi się przed Czerniejewem. Niebo przybiera lekko różowy (mój ulubiony) kolor. Jest ładnie i jedzie się super – wiatr elegancko mnie pcha. Jest zupełnie tak, jakby ktoś trzymał mi rękę na plecach. Ale do czasu.
Pod pretekstem
Wyjeżdżając z Czerniejewa skręcam na Wrześnię. Dostaję boczne podmuchy. Jest bardzo nieprzyjemnie. Wichura szarpie mną równo. Mogę jechać 18-20km/h i to z bólem. Szukam pretekstu do zatrzymania. Idę w krzaki, wycieram też nos, z którego przy takiej pogodzie leci mi jak z kranu. Następnie wyjmuję lidlowe ciastko z wiśnią (pyszne, polecam!). No i w końcu… kończą się preteksty by nie jechać. Pora zacisnąć zęby i… walczyć. Oj boli! Gdy droga znowu prowadzi z wiatrem, jest po stokroć lepiej. Od razu wraca dobry nastrój. Jestem na wysokości Wrześni. To pierwsze miejsce ewentualnego cięcia trasy. Jedzie się jednak dobrze. Parzę na niebo – na razie nie zanosi się na deszcz. No to jadę dalej :).
Do kości
Drugi paskudny odcinek mam przed Słupcą. Niemile wspominam Słupcę. Kiedyś prawie potrącił mnie tu samochód. Znowu walczę z bocznym wiatrem. Znowu jest nieprzyjemnie. Mam wrażenie, że przewiewa mnie do kości. Zimno mi w zęby. Słupca to drugie „wyjście awaryjne” – tu, tak jak we Wrześni, mogę władować się do pociągu. Jednak przede mną długi odcinek do Kazimierza Biskupiego – równo z tym potężnym wiatrem. Niebo wygląda dobrze, nie zanosi się na deszcz. Żal by teraz było ciąć wycieczkę! No to jadę. Ależ to jest jazda! Wyśmienicie. Wybornie. Tak bym mogla cały czas. 30 km/h nie schodzi z licznika, a nawet jest odcinek, że ciągnę pod 40 km/h i to bez wysiłku. Bosssko! :)
Na pewno
W Kazimierzu wyjeżdżam na drogę nr 264 na Konin. Niezbyt przyjemna jest to droga. Ruchliwa. Jest dzień, ale na wszelki wypadek włączam tylną lampkę. Nie lubię tej drogi. Mam tu wiatr boczny, ale nie przeszkadza on mocno, bo droga na długim kawałku idzie lasem. Dużo powalonych drzew, połamanych gałęzi. Jak po jakiejś katastrofie. No i jest Konin. Mogę tu… ciąć. To ostatnie moje miejsce „awaryjne”. Ale nie tnę. Najgorsze już za mną. Teraz lekko zygzakowata droga do Koła. Po fajnych bocznych drogach. W dodatku przez ciemne chmury przebija słońce. Zjadam (jadąc) drugie ciacho z wiśnią (trzecie będzie jako nagroda w pociągu). Kilometry uciekają szybko i oto jestem w Kole. Niebo miejscami jest błękitne. Aż żal, że zaprojektowałam trasę tylko do Koła. W tych warunkach spokojnie by można lecieć dalej, do Kutna. Ale… czy na pewno? Nad Koło ciągną z oddali granatowe chmury… Na dziś wystarczy tego dobrego.
Mapa:
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...