Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2023

Dystans całkowity:324.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:02
Średnia prędkość:21.59 km/h
Suma podjazdów:1496 m
Maks. tętno maksymalne:171 (0 %)
Maks. tętno średnie:140 (0 %)
Suma kalorii:4120 kcal
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:324.50 km i 15h 02m
Więcej statystyk

Gdańsk w styczniu 2023

Sobota, 14 stycznia 2023 Kategoria do 350, Gdańsk, Kocia czytelnia
Km: 324.50 Km teren: 0.00 Czas: 15:02 km/h: 21.59
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: 4.0°C HRmax: 171171 HRavg 140
4120: 4120kcal Podjazdy: 1496m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni czas nie był dla mnie łaskawy. Dopadła mnie silna infekcja. Nie do końca więc czułam, że to odpowiedni czas na coroczny (już ósmy) zimowy Gdańsk. Jednak prognozy i dobre temperatury (około 4 stopni na plusie) oraz sprzyjający wiatr (tzn. raczej nie w twarz) mówiły: "jedź!". Nic, że ma być deszcz. Tam, daleko czeka przecież rozświetlona choinka. Targana wątpliwościami, czy jestem już wystarczająco zdrowa, kupiłam bilet powrotny z Gdańska, na niedzielę 15 stycznia. A potem spakowałam bagaż na rower i poszłam spać.

Startuję o 6:16 rano, na tak lekkim rowerze, na jakim nigdy dotąd nie jechałam do Gdańska zimą. Jest chłodno. Podchodząc bardzo optymistycznie do całej tej jazdy i swojego zdrowia, zabrałam ze sobą tylko 1 opakowanie chusteczek. Bardzo szybko się okazało, że to zdecydowanie za mało. Już po zaledwie kilku kilometrach od domu, a było to w Wierzonce wiedziałam, że będę musiała mieć ich daleko więcej. Moje zatoki najwyraźniej nie uporały się jeszcze do końca z infekcją. Wydmuchuję nos często i obficie.

W Janowcu tradycyjnie zajeżdżam na Orlen, na kawę. A przy okazji zgarniam sporą część serwetek papierowych do zwalczania wydzieliny z zatok. Nie bardzo mam kieszenie na takie ilości, więc po prostu wypycham nimi kurtkę i taka wypchana będę jechać już do końca.
Przytkany nos powoduje, iż dużo oddycham ustami. Od tego pod koniec jazdy będę czuła lekki ból gardła oraz obawę, czy infekcja czasem nie wróciła. Tzn., czy najzwyczajniej w świecie jadąc do Gdańska tuż po chorobie, nie przegięłam.

Od Janowca, aż za Kcynię mam kilkudziesięciokilometrowy odcinek z silnym i lodowatym wiatrem bocznym. Czuję, jak wiatr ten przenika moją głowę mimo, że mam przecież podwójną czapkę, w tym z windstopperem. Wiatr szarpie mną i momentami jedzie się tak źle, że aż szkoda gadać. Jakby tego było mało na tym fragmencie drogi, po raz drugi dziś, łapie mnie deszcz. Częściowo przeczekuję go na przystanku. Deszcz i 4 stopnie zimna oraz silny wiatr i pracujące pełną parą zatoki to dość średnie połączenie.



Przed Nakłem jest już lepiej. Jadę lasami oraz schowana w dolinie Noteci. No i kierunek jest zgodny z aktualnie wiejącym wiatrem.



W Nakle, które jest mniej więcej na 115 km trasy robię zasadniczo ostatni przystanek w cieple. Piję herbatkę i zjadam bułkę. Biorę też nowy zapas serwetek pod kurtkę.
Potem jadę przez Nakło inaczej niż zwykle. Podczas picia herbaty opracowałam na szybko nowy wariant przejazdu przez miasto. Jest ślepa (dla samochodów) uliczka, 1 przejście dla pieszych i trochę... terenu. I jest to strzał w 10! Po raz pierwszy stwierdzam: w Nakle nie było strasznie.



Za Nakłem tradycyjny odcinek 10 km, na Mroczę. Tu ruch bywa umiarkowany, co czyni ten fragment mało przyjemnym. Tym razem jest znośnie.
Po odbiciu na Koronowo, wracają puste szosy. Po raz pierwszy na tej trasie, w tym miejscu mam czystą sytuację: po szalonym zjeździe nad Brdę, mogę na moment zatrzymać się na moście i zrobić kilka zdjęć. Jest tu wąsko. Zawsze jechał tu za mną jakiś samochód, więc ja musiałam też. Teraz jest pusto. Zatrzymuję się i rozglądam i pstrykam zdjęcia. Na rynku w Koronowie jak zawsze robię kontrolę czasu. Jest godzina 14:57, za mną 155 km. Ani źle, ani dobrze. Wiem, że nad jeziorem Wierzchy będę już po zachodzie słońca. W połowie stycznia dzień jest taki krótki!







W Koronowie jadę dk 56, którą od zawsze uważam za dziwną. Odbijam z niej w bok po 5 km. Dalsza droga jest ok. To przeplatanka lasów i niedużych miejscowości. Spokojne szosy, ładne widoki. W okolicach Świekatowa po raz pierwszy w życiu łapie mnie wysiłkowy kurcz w mięsień uda. No, niefajne uczucie. W ogóle jest o tyle dziwnie, że cały czas jadę na wysokim tętnie i raczej dużym wysiłku, choć wcale nie szybko. Zrzucam to na kompletny brak formy, związany z chorobą, którą niedawno przeszłam. Chociaż rzeczywisty powód jest zupełnie inny...

Na mniej więcej 190 km trasy chowam się na chwilę na przystanku. Już jest prawie kompletnie ciemno, ale nieopodal świeci latarnia. Osłonięta od wiatru szukam w torbie zapasowej baterii do lampki. Lepiej teraz przygotować, niż szarpać się z tym później w jakimś losowym i pewnie ciemnym oraz wywianym miejscu. Kiedy ruszam, strachu napędza mi odgłos czyichś kroków. Któż?! To raczej jest odludzie. Była to kobieta z dzieckiem w wózku. Nieoświetlona. Gdybym jej nie usłyszała, to może bym jej nawet nie zauważyła.



Niedługo później docieram szybkim (od tego roku wyremontowanym i gładkim!) zjazdem nad jezioro Wierzchy. Jak zwykle jest tu przepięknie. Cicho i spokojnie. I przejmująco zimno. Nie stoję tu długo. Ziąb każe jechać dalej. A dalej jest rozświetlony Tleń. Nie tylko się nie zatrzymuję tutaj, ja nawet nie zwalniam. Przystanek Tleń już dla mnie nie istnieje.



Podjazd, dość długi. Potem Osie i Lipinki. W międzyczasie sporo świątecznych iluminacji. Najładniejsze są w Lipinkach.



To również tu zaczyna się jeden z dwóch moich ulubionych odcinków: Lipinki - Przewodnik - Jaszczerek. Którejś zimy brnęłam tu w śniegu. Droga jest wąska i trochę już nadgryziona czasem. Jest tu mocno ciemno i zupełnie pusto, dookoła gęsty, nieprzenikniony, styczniowy las. Jakieś 15 km dalej jest Skórcz. Chciałam zatrzymać się tu na kawę mimo, że to mała stacja i nie ma miejsca, by usiąść. Niestety kończy się na planach. Ekspres nie działa. Nic tu po mnie zatem, jadę dalej, zjadając jedynie żela. O dziwo, po żelu jestem jak nowa. Pojawia się myśl, że w takim razie, skoro tych żeli mam jeszcze kilka, to może szarpnę się i już bez przystanków w cieple pojadę do końca. Zimno i wieje i pewnie by było wygodniej jeszcze w międzyczasie posiedzieć gdzieś. No ale rezygnując z wygód, mogę być szybciej w Gdańsku.



Na 256 km odbijam w lewo z drogi nr 234. Jest znowu wąsko, po bokach drogi rosną grube, wysokie i stare drzewa. Bardzo lubię tę drogę. Jest to droga na Pelplin. Dziś mam na niej silny wiatr, centralnie w plecy. A potem sam Pelplin. Nie jest tu tego wieczoru zbyt przyjemnie. Kręci się dużo podpitych, młodych ludzi. Obserwując ich, jestem nieco zdegustowana. Nie bawię tu długo. Robię 2 zdjęcia i już jadę dalej.





Zaczyna padać (po raz trzeci dziś) deszcz. I pada już prawie do samego końca. Na wyjeździe z miasta znowu wiatr boczny. Wszystko zmienia się, gdy wjeżdżam na dk 91. Wiatr znowu w plecy. W dodatku coraz silniejszy. Poboczne umiarkowanie czyste. Miejscami trochę piachu, jadąc na wąskich oponach trzeba się skoncentrować, by przypadkiem nie zaliczyć gleby.

Na krótką chwilę zatrzymuję się w Tczewie. Wchodzę na Orlen. Tylko po to by w cieple wykonać telefon do Gdańska z informacją, że chwilę się spóźnię. Głos w telefonie, po drugiej stronie, jest uosobieniem Gdańska.

Tabliczkę Gdańsk mijam o 23:23.



Natomiast na Długim Targu melduję się równo o północy. Wieje tak mocno, że muszę przytrzymywać rower, gdyż wiatr usiłuje mi go wyrwać. Cały Długi Targ w świątecznych światełkach. No i najpiękniejsza choinka, jaką znam! Jest pięknie. Fontanna Neptuna, Zielona Brama, Motława. Idealnie. Tylko bardzo zimno! Zaczynają łapać mnie dreszcze, a gardło niepokojąco kłuje. Jeszcze tylko kilka zdjęć, żeby złapać tę chwilę na dłużej.











A potem uśmiecham się, gdyż wiem, że ta chwila nie kończy się teraz. Ona będzie trwać. Wykonuję kilka kroków w bok. I jestem pod drzwiami hotelu. Już tu na mnie czeka miła dziewczyna. Melduję się i upewniam, czy na pewno mam z okna widok na te wszystkie wspaniałości: cały Długi Targ, fontannę, choinkę, Zieloną Bramę. Ona śmieje się i zapewnia, że tak. Idę zatem na 2 piętro. Potem otwieram drzwi pokoju i podchodzę do okna. I wtedy dzieje się magia. Ten wspaniały widok jest tej nocy i jutrzejszego ranka tylko dla mnie. Idę pod gorący prysznic, a potem siadam na niezwykle szerokim parapecie z herbatą i obiadem. Mając poniżej całe piękno Gdańska.









kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum