Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 3213.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 31:35 |
Średnia prędkość: | 23.53 km/h |
Suma podjazdów: | 21927 m |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 110.80 km i 15h 47m |
Więcej statystyk |
Praca
Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 48.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 262m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spotkanie
Niedziela, 9 sierpnia 2015 Kategoria do 100
Km: | 55.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 127m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
W niedzielę mam do zaliczenia tylko dwie gminy. Są to
Wielichowo i Opalenica. Trasa ma 68km, ale udaje mi się ją porządnie skrócić
dzięki temu, że Tomzoo podwozi mnie z Mosiny aż do Kamieńca. Cieszę się bardzo,
bo po wczorajszej upalnej przeprawie jakoś nie mam specjalnej ochoty na rower.
Korzystać z życia
Dziś jest dużo chłodniej – 25-29*C przez większą część przejazdu. Do tego słońce długo schowane jest za chmurami. Jedzie się przyjemnie aż do Wielichowa. Potem robi się mniej sympatycznie, bo zmieniam kierunek jazdy i wiatr zaczyna przeszkadzać. Daleko na szczęście nie muszę jechać. Szybko docieram do Grodziska, gdzie na stacji Orlenu jem drugie śniadanie. Korzystam z życia na całego – biorę dużą kawę mocca i zapiekankę szpinakową, a wszystko to nie za kasę, lecz za punkty z cudem wczoraj uratowanej karty. Po tej miłej przerwie niespiesznie, z nóżki na nóżkę, toczę się do Opalenicy. Czasu do pociągu mam mnóstwo. Zwiedzam więc dokładnie miasteczko, kupuję bilet kolejowy i idę na lody włoskie.
Ich troje
Gdy tak zajadam siedząc przy stoliku i patrząc na ładny ratusz, zauważam wąsatego szosowca. Rower ma niebieski. Jurek57! Wyskakuję jak oparzona zza stolika i drę się: cześć Jurek! Co za miłe, niespodziewane spotkanie. Jurek ma trochę czasu, bo czeka na Lidan, z którą jest tu umówiony na wspólną jazdę. Dosiada się więc. Wkrótce dociera też sama Lidan, którą wreszcie mam okazję poznać. Stwierdza, że wyglądam inaczej niż na zdjęciach. Śmieję się, bo przypomina mi się reakcja Starszejpani (której nie przebije chyba nic) na mój widok gdyśmy się spotkały po raz pierwszy. Wypaliła ona wtedy: „myślałam, że jesteś blondynką!” Siedzimy we trójkę, a potem razem jedziemy na dworzec kolejowy. Są tu pochylnie, którymi można przejechać rowerami na perony. Świetne rozwiązanie, bo nie trzeba się szarpać z noszeniem roweru po schodach, co jest utrapieniem na wielu dworcach. Tu się żegnamy: Lidan i Jurek jadą na swoją wycieczkę, a ja wracam do domu.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Wielichowo, Opalenica (2 gminy).
Korzystać z życia
Dziś jest dużo chłodniej – 25-29*C przez większą część przejazdu. Do tego słońce długo schowane jest za chmurami. Jedzie się przyjemnie aż do Wielichowa. Potem robi się mniej sympatycznie, bo zmieniam kierunek jazdy i wiatr zaczyna przeszkadzać. Daleko na szczęście nie muszę jechać. Szybko docieram do Grodziska, gdzie na stacji Orlenu jem drugie śniadanie. Korzystam z życia na całego – biorę dużą kawę mocca i zapiekankę szpinakową, a wszystko to nie za kasę, lecz za punkty z cudem wczoraj uratowanej karty. Po tej miłej przerwie niespiesznie, z nóżki na nóżkę, toczę się do Opalenicy. Czasu do pociągu mam mnóstwo. Zwiedzam więc dokładnie miasteczko, kupuję bilet kolejowy i idę na lody włoskie.
Ich troje
Gdy tak zajadam siedząc przy stoliku i patrząc na ładny ratusz, zauważam wąsatego szosowca. Rower ma niebieski. Jurek57! Wyskakuję jak oparzona zza stolika i drę się: cześć Jurek! Co za miłe, niespodziewane spotkanie. Jurek ma trochę czasu, bo czeka na Lidan, z którą jest tu umówiony na wspólną jazdę. Dosiada się więc. Wkrótce dociera też sama Lidan, którą wreszcie mam okazję poznać. Stwierdza, że wyglądam inaczej niż na zdjęciach. Śmieję się, bo przypomina mi się reakcja Starszejpani (której nie przebije chyba nic) na mój widok gdyśmy się spotkały po raz pierwszy. Wypaliła ona wtedy: „myślałam, że jesteś blondynką!” Siedzimy we trójkę, a potem razem jedziemy na dworzec kolejowy. Są tu pochylnie, którymi można przejechać rowerami na perony. Świetne rozwiązanie, bo nie trzeba się szarpać z noszeniem roweru po schodach, co jest utrapieniem na wielu dworcach. Tu się żegnamy: Lidan i Jurek jadą na swoją wycieczkę, a ja wracam do domu.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Wielichowo, Opalenica (2 gminy).
Najgorętszy dzień roku
Sobota, 8 sierpnia 2015 Kategoria do 250
Km: | 226.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:32 | km/h: | 21.47 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 457m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Od 12:00 cały czas aż do późnego popołudnia temperatura 40-42*C. Jechałam powoli i często robiłam przerwy, bo w tej strasznej spiekocie miałam problemy z tętnem. Usmażyłam się, uprażyłam, upiekłam i ugotowałam. Jeszcze parę godzin po zakończeniu jazdy miałam gorącą skórę i wydawało mi się, że chyba muszę przez to świecić w ciemności ;).
Szczegóły później.
..........................................................................................................................................................................................................................
W piątkowy wieczór przygotowuję rower do jazdy. Dopompowuję opony i gdy już kończę pracę przy przedniej, łamie się wentyl. A by to szlag! Ale powietrze nie ucieka. Zostawiam jak jest. Już późno, a ja jeszcze nie mam umalowanych paznokci.
Termiczne szaleństwo
W sobotę budzik dzwoni o 3:45 i z pewnym smutkiem stwierdzam, że jest jeszcze ciemno. Najdłuższe dni w roku niestety minęły. Zjadam śniadanie i jadę do Poznania na dworzec kolejowy. Jest 5:00 nad ranem, a termometr już teraz wskazuje 19*C. Zapowiada się prawdziwe termiczne szaleństwo i dlatego… cieszę się, że jadę sama. Pociąg do Rawicza jest klimatyzowany. Rozgrzewam się kawą z wagonu restauracyjnego. To moja najdroższa kawa rozpuszczalna – kosztuje aż 6 zł! Sama kawa to jednak za mało, by podołać klimatyzacji – ubieram wiatrówkę. W Rawiczu zaczynam moje południowo-wielkopolskie gminobranie i jednocześnie… zaczynam dojazd na imprezę urodzinową koleżanki.
W terenie
Na początku plączę się po mieście. Celowo. Aby trochę pozwiedzać. Gdy ruszam na dobre, prawie od razu wylatuję na DK36. Jest wcześnie, ruch mały, a nawierzchnia świetna. Odbijam w bok i nadal jest super - nowy asfalt. Samo się jedzie. A potem ten nowy asfalt przechodzi w grunt. Jadę tak długi kawałek. Docieram do jakiejś wiochy i pod kołami znowu jest szosa. Niestety wiocha kończy się, a razem z nią asfalt. Pod kołami ponownie mam grunt. Początkowo znośny, potem kamienisty. Modlę się tylko, aby nie przeciąć tu opony, bo zapasowej nie brałam. Łącznie po gruncie jadę 6-7 km. Nie tak miało być. Znowu kłania mi się planowanie tras i sprawdzanie w necie czy drogi, które wybrałam to na pewno szosy. Cóż.
Z mokrą głową
Temperatura szybko rośnie. Jeszcze przed południem mój licznik wskazuje, że jest porządnie ponad 30 stopni. Gdy docieram do Kobylina (ok. 40 km trasy) czuję się już nieźle wygrzana. Chowam się na chwilę w cieniu, a potem ruszam na zygzak po gminy Zduny i Cieszków. W drodze po tę drugą na chwilę wlatuję do woj. dolnośląskiego. Wracając do Kobylina na stacji moczę koszulkę i włosy. Jest obrzydliwie gorąco. W Kobylinie wszystkie ławki pod urzędem stoją w słońcu. Siadam więc na chodniku (w cieniu) i opieram się o ścianę kamieniczki. Miło, bo trochę tu wieje. Jaka to ulga odpocząć od bezlitosnego słońca!
Rodzice wiedzą?
Gdy tak siedzę, obok przechodzi starsza kobieta. Patrzy na mnie, więc uśmiecham się i wtedy zaczyna się rozmowa:
-Daleko jedziesz?
- Do Mosiny, na urodziny koleżanki.
- A rodzice wiedzą?
- Wiedzą.
- A ile ty masz lat?
- 35.
- O, przepraszam, wyglądasz tak młodo, myślałam, że z 17-19.
Pani niby wierzy w moje 35, ale chyba jednak nie do końca, bo kontynuuje:
- Mogłaś jechać z koleżanką, zamiast tak sama. A rodzice na pewno wiedzą? Masz ze sobą telefon? Odzywaj się do nich koniecznie!
- Wiedzą, wiedzą i mam ze sobą telefon (śmieję się wesoło).
- Masz jeszcze kawał drogi. Dasz radę dziś do tej koleżanki dojechać?
- Tak, powinnam dotrzeć około 19:00-20:00.
- To będę trzymała za ciebie kciuki!
Pod niebiosa
Kiedy ruszam spod kamieniczki, termometr wskazuje 40*C. I tak trzyma 40-42*C aż do późnego popołudnia. Moje serce słabo znosi tę spiekotę. Tętno cały czas mam podwyższone. Jadę spokojnie, po płaskim, wiatr nie przeszkadza, a tętno pod niebiosa! Najgorsze jest to, że nie czuję, że serce pracuje tak mocno. Dobrze, że mam pulsometr! Obserwuję jego wskazania cały czas i gdy widzę, że jest za wysoko, zatrzymuję się i przeczekuję. Co dziwne, gdy zatrzymuję się i odpoczywam na stojąco, tętno idzie jeszcze mocniej w górę. Widocznie utrzymanie pionowej postawy to jednak spory wysiłek. Gdy siadam na rowerze i prawie nie kręcę – powolutku spada. O szybszej jeździe nie ma mowy, bo mogę sobie zrobić krzywdę. Jadę więc pomału, robię częste postoje i gdy tylko to możliwe – wchodzę do klimatyzowanych pomieszczeń. To jedyny sposób, by przetrwać. O kawie oczywiście w takiej sytuacji mogę zapomnieć. Jem za to lody. Dużo lodów. Prawie same lody. Na nic innego jakoś kompletnie nie mam ochoty.
Włamanie
W Borku Wielkopolskim po raz drugi wchodzę na Orlen. Znowu lody. Płacę, daję kartę. Zaraz – gdzie moja karta?! Nie ma karty! Z lodem w łapie pędzę do roweru. Przeszukuję torbę. I nic. Nie ma. Albo w roztargnieniu zostawiłam na poprzedniej stacji, albo wypadła w jakimś sklepie po drodze. Dzwonię do Wilka, aby włamał się na moje orlenowe konto i posprawdzał mi stację gdzie ostatnio ładowałam punkty i jaki mam nr karty. Ryczeć mi się chce. Jeszcze w zeszłym tygodniu na kórnickiej pięćsetce wszyscy mi tę kartę doładowywali na stacjach. A tu przepadło! Tyle życzliwości i punkty stracone.
Z pomocą Wilka i dziewczyn z obsługi udaje się jednak uratować sytuację. Zgubiona karta zostaje zablokowana. Dostaję nową. Nikt z mojej starej karty nie zdążył zrobić użytku – nadal mam moje punkty! Straciłam tu bite pół godziny, jak nawet nie więcej, straciłam też sporo nerwów.
Złota jesień
Wiem już, że na 20:00 na imprezę urodzinową się nie wyrobię. To jeszcze kawał drogi i nawet jeśli będę jechała prawie bez postojów to nie dam rady – serce nie pozwoli na szybszą jazdę. Gdy wychodzę ze stacji, z radością odkrywam, że ochłodziło się. Jest 39*C i co jeszcze fajniejsze – temperatura trzyma się na tym poziomie i już do 40 nie dobija. Potem ochładza się jeszcze bardziej: 38, 37, 36. Ale fajnie! O ileż przyjemniej jechać! Gdy jestem w rejonie Dolska, na horyzoncie widzę piękną, granatową chmurę. Mogłoby z tego popadać. W oddali pada. Ale tu jest sucho. Susza w południowej Wielkopolsce jest straszliwa. Całe pola podeschniętej kukurydzy. Żółto-złote liście lecące z drzew. Ale to niestety nie jest złota polska jesień, a sam środek lata…
Mocno
Gdy tak jadę, na niektórych odcinkach mam pod kołami mokrą szosę. Padało. Ostatnia prosta do Mosiny miała być z pomagającym wiatrem. Ale chmura burzowa wszystko popsuła i w rezultacie jadę pod wiatr. Błyska się. Zastanawiam się nawet, czy mnie jakaś ulewa nie dopadnie, ale nie dopada. Docieram na urodziny koleżanki mocno spóźniona, mocno przegrzana i mocno brudna od kremu do opalania i kurzu. Nawet po chłodnym prysznicu moja skóra pozostaje gorąca jeszcze przez kilka godzin.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Pakosław, Jutrosin, Kobylin, Zduny, Cieszków, Pępowo, Pogorzela, Piaski, Borek Wielkopolski, Jaraczewo, Krzywiń (11 gmin).
Szczegóły później.
..........................................................................................................................................................................................................................
W piątkowy wieczór przygotowuję rower do jazdy. Dopompowuję opony i gdy już kończę pracę przy przedniej, łamie się wentyl. A by to szlag! Ale powietrze nie ucieka. Zostawiam jak jest. Już późno, a ja jeszcze nie mam umalowanych paznokci.
Termiczne szaleństwo
W sobotę budzik dzwoni o 3:45 i z pewnym smutkiem stwierdzam, że jest jeszcze ciemno. Najdłuższe dni w roku niestety minęły. Zjadam śniadanie i jadę do Poznania na dworzec kolejowy. Jest 5:00 nad ranem, a termometr już teraz wskazuje 19*C. Zapowiada się prawdziwe termiczne szaleństwo i dlatego… cieszę się, że jadę sama. Pociąg do Rawicza jest klimatyzowany. Rozgrzewam się kawą z wagonu restauracyjnego. To moja najdroższa kawa rozpuszczalna – kosztuje aż 6 zł! Sama kawa to jednak za mało, by podołać klimatyzacji – ubieram wiatrówkę. W Rawiczu zaczynam moje południowo-wielkopolskie gminobranie i jednocześnie… zaczynam dojazd na imprezę urodzinową koleżanki.
W terenie
Na początku plączę się po mieście. Celowo. Aby trochę pozwiedzać. Gdy ruszam na dobre, prawie od razu wylatuję na DK36. Jest wcześnie, ruch mały, a nawierzchnia świetna. Odbijam w bok i nadal jest super - nowy asfalt. Samo się jedzie. A potem ten nowy asfalt przechodzi w grunt. Jadę tak długi kawałek. Docieram do jakiejś wiochy i pod kołami znowu jest szosa. Niestety wiocha kończy się, a razem z nią asfalt. Pod kołami ponownie mam grunt. Początkowo znośny, potem kamienisty. Modlę się tylko, aby nie przeciąć tu opony, bo zapasowej nie brałam. Łącznie po gruncie jadę 6-7 km. Nie tak miało być. Znowu kłania mi się planowanie tras i sprawdzanie w necie czy drogi, które wybrałam to na pewno szosy. Cóż.
Z mokrą głową
Temperatura szybko rośnie. Jeszcze przed południem mój licznik wskazuje, że jest porządnie ponad 30 stopni. Gdy docieram do Kobylina (ok. 40 km trasy) czuję się już nieźle wygrzana. Chowam się na chwilę w cieniu, a potem ruszam na zygzak po gminy Zduny i Cieszków. W drodze po tę drugą na chwilę wlatuję do woj. dolnośląskiego. Wracając do Kobylina na stacji moczę koszulkę i włosy. Jest obrzydliwie gorąco. W Kobylinie wszystkie ławki pod urzędem stoją w słońcu. Siadam więc na chodniku (w cieniu) i opieram się o ścianę kamieniczki. Miło, bo trochę tu wieje. Jaka to ulga odpocząć od bezlitosnego słońca!
Rodzice wiedzą?
Gdy tak siedzę, obok przechodzi starsza kobieta. Patrzy na mnie, więc uśmiecham się i wtedy zaczyna się rozmowa:
-Daleko jedziesz?
- Do Mosiny, na urodziny koleżanki.
- A rodzice wiedzą?
- Wiedzą.
- A ile ty masz lat?
- 35.
- O, przepraszam, wyglądasz tak młodo, myślałam, że z 17-19.
Pani niby wierzy w moje 35, ale chyba jednak nie do końca, bo kontynuuje:
- Mogłaś jechać z koleżanką, zamiast tak sama. A rodzice na pewno wiedzą? Masz ze sobą telefon? Odzywaj się do nich koniecznie!
- Wiedzą, wiedzą i mam ze sobą telefon (śmieję się wesoło).
- Masz jeszcze kawał drogi. Dasz radę dziś do tej koleżanki dojechać?
- Tak, powinnam dotrzeć około 19:00-20:00.
- To będę trzymała za ciebie kciuki!
Pod niebiosa
Kiedy ruszam spod kamieniczki, termometr wskazuje 40*C. I tak trzyma 40-42*C aż do późnego popołudnia. Moje serce słabo znosi tę spiekotę. Tętno cały czas mam podwyższone. Jadę spokojnie, po płaskim, wiatr nie przeszkadza, a tętno pod niebiosa! Najgorsze jest to, że nie czuję, że serce pracuje tak mocno. Dobrze, że mam pulsometr! Obserwuję jego wskazania cały czas i gdy widzę, że jest za wysoko, zatrzymuję się i przeczekuję. Co dziwne, gdy zatrzymuję się i odpoczywam na stojąco, tętno idzie jeszcze mocniej w górę. Widocznie utrzymanie pionowej postawy to jednak spory wysiłek. Gdy siadam na rowerze i prawie nie kręcę – powolutku spada. O szybszej jeździe nie ma mowy, bo mogę sobie zrobić krzywdę. Jadę więc pomału, robię częste postoje i gdy tylko to możliwe – wchodzę do klimatyzowanych pomieszczeń. To jedyny sposób, by przetrwać. O kawie oczywiście w takiej sytuacji mogę zapomnieć. Jem za to lody. Dużo lodów. Prawie same lody. Na nic innego jakoś kompletnie nie mam ochoty.
Włamanie
W Borku Wielkopolskim po raz drugi wchodzę na Orlen. Znowu lody. Płacę, daję kartę. Zaraz – gdzie moja karta?! Nie ma karty! Z lodem w łapie pędzę do roweru. Przeszukuję torbę. I nic. Nie ma. Albo w roztargnieniu zostawiłam na poprzedniej stacji, albo wypadła w jakimś sklepie po drodze. Dzwonię do Wilka, aby włamał się na moje orlenowe konto i posprawdzał mi stację gdzie ostatnio ładowałam punkty i jaki mam nr karty. Ryczeć mi się chce. Jeszcze w zeszłym tygodniu na kórnickiej pięćsetce wszyscy mi tę kartę doładowywali na stacjach. A tu przepadło! Tyle życzliwości i punkty stracone.
Z pomocą Wilka i dziewczyn z obsługi udaje się jednak uratować sytuację. Zgubiona karta zostaje zablokowana. Dostaję nową. Nikt z mojej starej karty nie zdążył zrobić użytku – nadal mam moje punkty! Straciłam tu bite pół godziny, jak nawet nie więcej, straciłam też sporo nerwów.
Złota jesień
Wiem już, że na 20:00 na imprezę urodzinową się nie wyrobię. To jeszcze kawał drogi i nawet jeśli będę jechała prawie bez postojów to nie dam rady – serce nie pozwoli na szybszą jazdę. Gdy wychodzę ze stacji, z radością odkrywam, że ochłodziło się. Jest 39*C i co jeszcze fajniejsze – temperatura trzyma się na tym poziomie i już do 40 nie dobija. Potem ochładza się jeszcze bardziej: 38, 37, 36. Ale fajnie! O ileż przyjemniej jechać! Gdy jestem w rejonie Dolska, na horyzoncie widzę piękną, granatową chmurę. Mogłoby z tego popadać. W oddali pada. Ale tu jest sucho. Susza w południowej Wielkopolsce jest straszliwa. Całe pola podeschniętej kukurydzy. Żółto-złote liście lecące z drzew. Ale to niestety nie jest złota polska jesień, a sam środek lata…
Mocno
Gdy tak jadę, na niektórych odcinkach mam pod kołami mokrą szosę. Padało. Ostatnia prosta do Mosiny miała być z pomagającym wiatrem. Ale chmura burzowa wszystko popsuła i w rezultacie jadę pod wiatr. Błyska się. Zastanawiam się nawet, czy mnie jakaś ulewa nie dopadnie, ale nie dopada. Docieram na urodziny koleżanki mocno spóźniona, mocno przegrzana i mocno brudna od kremu do opalania i kurzu. Nawet po chłodnym prysznicu moja skóra pozostaje gorąca jeszcze przez kilka godzin.
Mapa:
ZDJĘCIA
Zaliczone gminy: Pakosław, Jutrosin, Kobylin, Zduny, Cieszków, Pępowo, Pogorzela, Piaski, Borek Wielkopolski, Jaraczewo, Krzywiń (11 gmin).
Praca
Piątek, 7 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 37.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 177m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Czwartek, 6 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 38.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 202m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Środa, 5 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 36.29 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 190m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Wtorek, 4 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 41.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 166m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 31.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 163m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kórnik ULTRA
Sobota, 1 sierpnia 2015 Kategoria do 550, Kocia czytelnia
Km: | 517.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 21:03 | km/h: | 24.56 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1725m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
W końcu doczekałam się maratonu ULTRA prawie pod domem. Na genialny pomysł zorganizowania takiego
przejazdu wpadł Elizium. Baza, start i meta w Kórniku, czyli blisko. Bez
dalekich dojazdów, bez konieczności brania urlopu. Założeniem była dobra zabawa
i koncentracja na tych, którzy chcą właśnie tutaj zrobić swoje pierwsze PIĘĆSET lub pierwsze TRZYSTA. Żadnej klasyfikacji, żadnego
pomiaru czasu, żadnej rywalizacji. Plan zakładał, że cała grupa pojedzie razem
od początku do końca. Miałam ogromną nadzieję, że to się uda. Trasy ułożył
Elizium, to on też załatwił punkt żywieniowy na trasie, dograł sprawę noclegów
przed maratonem, podpowiedział, gdzie blisko bazy można szukać sklepów i
zorganizował ognisko (nie tylko z kiełbaskami, ale też z pieczonymi
ziemniakami!). No i w ogóle – to wszystko to była jego sprawka i tym bardziej
szkoda, że ze względu na dopiero co zrośnięty obojczyk nie mógł wystartować.
Witają nas
Razem z Wilkiem docieramy do Kórnika w piątkowy wieczór. Na miejscu jest już sporo osób. Szybko rozstawiamy namioty i idziemy na ognisko. Są pieczone kiełbaski, w żarze pieką się pyreczki. Dookoła prawie same znajome twarze. Jest bardzo mile, czas upływa szybko. Spać idziemy około 23:00. Jak zwykle zasypiam ledwie tylko zamykam oczy – chwila i już jest ranek. Zimny ranek – tylko 10*C. Jemy śniadanie i szykujemy się do startu. Całą grupą jedziemy na kórnicki rynek. Tam następuje oficjalny początek maratonu. Witają nas przedstawiciele władz miasta oraz OSP, która ufundowała medale dla maratończyków. Zaczynamy jazdę w pięknej pogodzie. Wilk prowadzi grupę. Początkowo jadę tuż za nim, potem latam po peletonie i spędzam czas na przemiłych pogaduszkach.
Ognia!
Chyba kubek kawy 3w1, który wypiłam do śniadania był zbyt duży, bo jeszcze przed pierwszym oficjalnym postojem czuję, że muszę do toalety. Około 48 km trasy, na DK32 zauważam stację, więc od razu zjeżdżam. Przed dalszą jazdą zdejmuję kurtkę (czeka mnie pościg za grupą) i smaruję się kremem do opalania.
No to ognia! Zamiast ognia jest nikły płomyk – wiedziałam gdzie się zatrzymać – na tym kawałku wiatr akurat przeszkadza. Jadę 26-30 km/h. I tak gonię przez 9 km. Potem dostrzegam w oddali samotnego, na czarno ubranego cyklistę. To Wilk zauważył, że przepadłam i wrócił po mnie. Siadam na koło i idzie prawdziwy ogień. Lecimy pod 40km/h. Dociągamy do grupy i wracamy na swoje miejsca: Wilk na czoło peletonu, ja gdzieś do środka/bliżej końca. Jedziemy cały czas bardzo równym tempem. Grupa ładnie trzyma się razem i z tego co obserwuję, wszystkim nastroje dopisują. Pierwsza przerwa to stacja Orlenu w Grodzisku. Mam ze sobą orlenową kartę na punkty. Biorę kawę, mufinki i podaję moją kartę kolejnym uczestnikom maratonu. Każdy chętny robiąc zakupy może mi ją doładować punktami.
Pozorowanie jazdy
Pogoda dopisuje cały czas. Być może wiatr czasem przeszkadza, ale wiem to głównie z opowieści, bo prawie cały czas skrzętnie realizuję swój plan: „obijać się” i się za kimś wiozę. Ze trzy razy wychodzę na czoło peletonu i oczywiście wtedy żałuję, że pracuję nieco mocniej, bo przecież w weekend należy wypoczywać. Następna stacja to nie Orlen, lecz chyba BP w Pniewach. Znowu można usiąść, coś zjeść i wypić oraz – co najważniejsze – choć na chwilę oddać się prawdziwemu lenistwu. Po tym postoju długo nie jedziemy. Ktoś łapie gumę i w związku z tym mamy nieplanowaną, acz przyjętą przez wszystkich z radością, przerwę. [mój sms: „Pełnia szczęścia, jest kapeć w grupie. Leżymy sobie przy ulicy. Wspaniała laba :-) :-)” godz. 14:14]. Jak to miło usiąść na trawie, na asfalcie, albo położyć się w sianie. Jak pokazał Tomek – można tak leżeć siedząc jednocześnie na rowerze, będąc wpiętym w pedały. Genialne pozorowanie jazdy!
Mój żołądek rządzi
Za Pniewami jedziemy przez piękne tereny Krainy 100 Jezior. Trasa niestety nie haczy o punkt widokowy Łężeczki, ale i tak jest pięknie. Za Sierakowem lecimy wzdłuż Warty, południowym skrajem Puszczy Noteckiej. Przed zagłębieniem się w Puszczę wybija 200 km trasy, a to oznacza, że za chwilę dotrzemy na punkt żywieniowy z makaronem. Mój żołądek rządzi mną. Bezwzględnie zmusza mnie do przyspieszenia i ustawienia się gdzieś z przodu grupki, by załapać się na początek kolejki po jedzonko. Czekając na napełnienie miseczki pochłaniam ciastko. Makaron jest pyszny. Zjadam 2 porcje z sosem bolońskim i jedną z warzywnym. Potem jeszcze jedno ciasteczko i trochę okruchów. Leżymy na trawie i wypoczywamy. Jestem tak objedzona, że ledwo się mogę ruszyć. Gdy trzeba znowu wsiąść na rower, przejedzenie wyraźnie przeszkadza, łapie mnie nawet coś w rodzaju kolki.
Prawdziwa przygoda
Na punkcie z makaronem odłącza od grupy Werrona. Postanawia lecieć dalej swoim tempem. Nastawiona jest na prawdziwą przygodę – ma ze sobą nawet śpiwór. Po obiedzie przychodzi czas na podwieczorek. Chyba wszyscy tak czują, bo zatrzymujemy się przy pierwszym napotkanym sklepie. Większość osób (ja też) bierze lody. Jem loda i zapijam go lodowatą colą. Szaleństwo. Przecinamy Puszczę Notecką. Przed Czarnkowem mamy długi zjazd. To prawdziwa przyjemność. Potem jednak przychodzi za to zapłacić – jest 7% pod górę. Trzeba się tu jakoś wgramolić. Najlepiej w miarę sprawnie, aby szybko było po bólu. Pod koniec trafiamy na remontowany kawałek. Tam gdzie jest trochę więcej piasku – przeprowadzam rower.
Gwiazda wieczoru
Przed Margoninem (260 km, 20:26) zaczyna zmierzchać. Robi się chłodno. Zatrzymujemy się więc i przygotowujemy do nocy. W ruch idą lampki, rękawki, nogawki, kurtki. Grupa cały czas trzyma się razem. Raz po raz ktoś na chwilkę odskakuje do przodu, ale kończy się to powrotem do grupy, w której najzwyczajniej w świecie było weselej i sympatyczniej niż samemu gdzieś z przodu. Trochę się obawiałam jak to będzie z nocną jazdą. Czy grupa nadal się utrzyma i czy nie zacznie mnie brać moja zmora – czyli senność. Obawy były niepotrzebne. Gwiazdą wieczoru okazuje się Wąski, który sypie żartami jak z rękawa, recytuje wiersze i gada po rosyjsku. O śnie nie ma mowy - śmieję się tak bardzo, że aż czuję niemoc w nogach.
Dwójki
Grupa trzyma się wzorowo jako jedna całość. Dodatkowo Michał i Tomek wpadają wspólnie na pomysł, abyśmy jechali w nieco bezpieczniejszy sposób – dwójkami. Dotąd grupa leciała razem w sposób dość chaotyczny. Były dwójki, trójki, a nawet czwórki. W takim układzie łatwo o zahaczenie kogoś albo o wypchnięcie na przeciwny pas. Tak więc odtąd dwójkami: na czele Michał i Tomek, zaraz za nimi Kaha i ja, za nami grupa. Miłą niespodzianką było to, że nikt się nie krzywił na taki układ, nikt nie próbował rozwalać grupki. Świetnie to wszystko wyszło, bo w takim dwójkowym układzie dotarliśmy aż do samej mety.
Środek lata
Na wylocie z Wągrowca (305 km, 22:37) – stacja. Już ciemno. Są tu wygodne kanapy i tego nam właśnie teraz potrzeba: posiedzieć w komfortowych warunkach, odpocząć. Z Wągrowca do Słupcy jedziemy drogą nr 190. W ciągu dnia tą drogą nie odważyłabym się pojechać – duży ruch, brak pobocza. Jednak w nocy z soboty na niedzielę – zupełnie pusto. Gniezno to duże rozczarowanie: środek lata, weekendowa noc, a katedra tonie w ciemnościach. Kto wyłączył podświetlenie?
Złota noc
Noc, 2:41, 386 km, stacja w Słupcy. Tu wiele osób zaczyna powoli zasypiać. Stacja jest mała, nie ma gdzie usiąść, siadamy więc na podłodze. Może dzięki takim klientom jak my kiedyś postawią tu kanapy? To Orlen, więc znowu daję w obieg moją kartę na punkty. To złota noc, złoty weekend, prawdziwe punktowe żniwa. Będę pamiętała o tym jak mi podbijaliście kartę, gdy podczas kolejnych tras zamienię te punkty na kawę, ciastko, czy zapiekankę.
Me gusta mucho ir en bicicleta
Około 4 nad ranem zaczyna łapać mnie senność. Proszę więc Wąskiego by zaczął gadać coś śmiesznego. Tu jednak nie Wąski, lecz Kaha staje na wysokości zadania – naucza mnie hiszpańskiego. Znam hiszpański z południowoamerykańskich seriali. Czyli prawie wcale, ledwo, ledwo. Umiem też policzyć (po maratonie już bezbłędnie) do 10. W niedzielę 03.08.2015 Kaha wkładała wiedzę w moją oporną i zmęczoną sennością głowę.
Odio ir al trabajo.
No me gusta ir a trabajar.
Me gusta mucho ir en bicicleta.
Staram się pilnie uczyć i dzięki temu senność szybko ucieka.
Miau!
W Nowym Mieście nad Wartą jest już jasnawo. Znowu stacja (5:51). Gdy wchodzę do środka, słyszę „miau!”. Przy kasie stoi pani z małym kotkiem na rękach. Przez chwilę wydaje mi się, że to chyba wytwór mojej wyobraźni, ale to jest prawdziwy kotek i nawet mogę go pogłaskać. Między Książem Wlkp. a Śremem jest trochę górek. Gdy jedziemy przez Dolsk przypominają mi się słowa, które wypowiedział Jacun w okolicach Czarnkowa – że brakuje jeszcze tego, abyśmy jechali przez Dolsk. Oto i jest Dolsk! Życzenia czasem się spełniają.
Bal debiutantów
Ze Śremu na metę jest już blisko, 28km. Od Zaniemyśla jedziemy wzdłuż ciągu jezior, który kończy się za Kórnikiem. Odliczamy kilometry do końca. Tak to przebalowaliśmy cały dzień i noc. Był to prawdziwy bal debiutantów, a wśród nich najjaśniej świeciła gwiazda Kahy, która zrobiła PIĘĆSET na rowerze MTB z grubymi oponami, z bagażnikiem i sakwą. Pojechała rewelacyjnie. Na metę docieramy zadowoleni z przejechanego dystansu, z doskonałej grupowej jazdy i ładnej trasy. Choć oczywiście szkoda, że to już koniec.
Żniwa
Weekendowe żniwa orlenowo-punktowe: 9089 punktów (kartę mam od 06.06.2015 i do dnia maratonu, podczas swoich wycieczek uzbierałam ledwie 1469 punktów). Dziękuję! :)
Trasa:
ZDJĘCIA
Witają nas
Razem z Wilkiem docieramy do Kórnika w piątkowy wieczór. Na miejscu jest już sporo osób. Szybko rozstawiamy namioty i idziemy na ognisko. Są pieczone kiełbaski, w żarze pieką się pyreczki. Dookoła prawie same znajome twarze. Jest bardzo mile, czas upływa szybko. Spać idziemy około 23:00. Jak zwykle zasypiam ledwie tylko zamykam oczy – chwila i już jest ranek. Zimny ranek – tylko 10*C. Jemy śniadanie i szykujemy się do startu. Całą grupą jedziemy na kórnicki rynek. Tam następuje oficjalny początek maratonu. Witają nas przedstawiciele władz miasta oraz OSP, która ufundowała medale dla maratończyków. Zaczynamy jazdę w pięknej pogodzie. Wilk prowadzi grupę. Początkowo jadę tuż za nim, potem latam po peletonie i spędzam czas na przemiłych pogaduszkach.
Ognia!
Chyba kubek kawy 3w1, który wypiłam do śniadania był zbyt duży, bo jeszcze przed pierwszym oficjalnym postojem czuję, że muszę do toalety. Około 48 km trasy, na DK32 zauważam stację, więc od razu zjeżdżam. Przed dalszą jazdą zdejmuję kurtkę (czeka mnie pościg za grupą) i smaruję się kremem do opalania.
No to ognia! Zamiast ognia jest nikły płomyk – wiedziałam gdzie się zatrzymać – na tym kawałku wiatr akurat przeszkadza. Jadę 26-30 km/h. I tak gonię przez 9 km. Potem dostrzegam w oddali samotnego, na czarno ubranego cyklistę. To Wilk zauważył, że przepadłam i wrócił po mnie. Siadam na koło i idzie prawdziwy ogień. Lecimy pod 40km/h. Dociągamy do grupy i wracamy na swoje miejsca: Wilk na czoło peletonu, ja gdzieś do środka/bliżej końca. Jedziemy cały czas bardzo równym tempem. Grupa ładnie trzyma się razem i z tego co obserwuję, wszystkim nastroje dopisują. Pierwsza przerwa to stacja Orlenu w Grodzisku. Mam ze sobą orlenową kartę na punkty. Biorę kawę, mufinki i podaję moją kartę kolejnym uczestnikom maratonu. Każdy chętny robiąc zakupy może mi ją doładować punktami.
Pozorowanie jazdy
Pogoda dopisuje cały czas. Być może wiatr czasem przeszkadza, ale wiem to głównie z opowieści, bo prawie cały czas skrzętnie realizuję swój plan: „obijać się” i się za kimś wiozę. Ze trzy razy wychodzę na czoło peletonu i oczywiście wtedy żałuję, że pracuję nieco mocniej, bo przecież w weekend należy wypoczywać. Następna stacja to nie Orlen, lecz chyba BP w Pniewach. Znowu można usiąść, coś zjeść i wypić oraz – co najważniejsze – choć na chwilę oddać się prawdziwemu lenistwu. Po tym postoju długo nie jedziemy. Ktoś łapie gumę i w związku z tym mamy nieplanowaną, acz przyjętą przez wszystkich z radością, przerwę. [mój sms: „Pełnia szczęścia, jest kapeć w grupie. Leżymy sobie przy ulicy. Wspaniała laba :-) :-)” godz. 14:14]. Jak to miło usiąść na trawie, na asfalcie, albo położyć się w sianie. Jak pokazał Tomek – można tak leżeć siedząc jednocześnie na rowerze, będąc wpiętym w pedały. Genialne pozorowanie jazdy!
Mój żołądek rządzi
Za Pniewami jedziemy przez piękne tereny Krainy 100 Jezior. Trasa niestety nie haczy o punkt widokowy Łężeczki, ale i tak jest pięknie. Za Sierakowem lecimy wzdłuż Warty, południowym skrajem Puszczy Noteckiej. Przed zagłębieniem się w Puszczę wybija 200 km trasy, a to oznacza, że za chwilę dotrzemy na punkt żywieniowy z makaronem. Mój żołądek rządzi mną. Bezwzględnie zmusza mnie do przyspieszenia i ustawienia się gdzieś z przodu grupki, by załapać się na początek kolejki po jedzonko. Czekając na napełnienie miseczki pochłaniam ciastko. Makaron jest pyszny. Zjadam 2 porcje z sosem bolońskim i jedną z warzywnym. Potem jeszcze jedno ciasteczko i trochę okruchów. Leżymy na trawie i wypoczywamy. Jestem tak objedzona, że ledwo się mogę ruszyć. Gdy trzeba znowu wsiąść na rower, przejedzenie wyraźnie przeszkadza, łapie mnie nawet coś w rodzaju kolki.
Prawdziwa przygoda
Na punkcie z makaronem odłącza od grupy Werrona. Postanawia lecieć dalej swoim tempem. Nastawiona jest na prawdziwą przygodę – ma ze sobą nawet śpiwór. Po obiedzie przychodzi czas na podwieczorek. Chyba wszyscy tak czują, bo zatrzymujemy się przy pierwszym napotkanym sklepie. Większość osób (ja też) bierze lody. Jem loda i zapijam go lodowatą colą. Szaleństwo. Przecinamy Puszczę Notecką. Przed Czarnkowem mamy długi zjazd. To prawdziwa przyjemność. Potem jednak przychodzi za to zapłacić – jest 7% pod górę. Trzeba się tu jakoś wgramolić. Najlepiej w miarę sprawnie, aby szybko było po bólu. Pod koniec trafiamy na remontowany kawałek. Tam gdzie jest trochę więcej piasku – przeprowadzam rower.
Gwiazda wieczoru
Przed Margoninem (260 km, 20:26) zaczyna zmierzchać. Robi się chłodno. Zatrzymujemy się więc i przygotowujemy do nocy. W ruch idą lampki, rękawki, nogawki, kurtki. Grupa cały czas trzyma się razem. Raz po raz ktoś na chwilkę odskakuje do przodu, ale kończy się to powrotem do grupy, w której najzwyczajniej w świecie było weselej i sympatyczniej niż samemu gdzieś z przodu. Trochę się obawiałam jak to będzie z nocną jazdą. Czy grupa nadal się utrzyma i czy nie zacznie mnie brać moja zmora – czyli senność. Obawy były niepotrzebne. Gwiazdą wieczoru okazuje się Wąski, który sypie żartami jak z rękawa, recytuje wiersze i gada po rosyjsku. O śnie nie ma mowy - śmieję się tak bardzo, że aż czuję niemoc w nogach.
Dwójki
Grupa trzyma się wzorowo jako jedna całość. Dodatkowo Michał i Tomek wpadają wspólnie na pomysł, abyśmy jechali w nieco bezpieczniejszy sposób – dwójkami. Dotąd grupa leciała razem w sposób dość chaotyczny. Były dwójki, trójki, a nawet czwórki. W takim układzie łatwo o zahaczenie kogoś albo o wypchnięcie na przeciwny pas. Tak więc odtąd dwójkami: na czele Michał i Tomek, zaraz za nimi Kaha i ja, za nami grupa. Miłą niespodzianką było to, że nikt się nie krzywił na taki układ, nikt nie próbował rozwalać grupki. Świetnie to wszystko wyszło, bo w takim dwójkowym układzie dotarliśmy aż do samej mety.
Środek lata
Na wylocie z Wągrowca (305 km, 22:37) – stacja. Już ciemno. Są tu wygodne kanapy i tego nam właśnie teraz potrzeba: posiedzieć w komfortowych warunkach, odpocząć. Z Wągrowca do Słupcy jedziemy drogą nr 190. W ciągu dnia tą drogą nie odważyłabym się pojechać – duży ruch, brak pobocza. Jednak w nocy z soboty na niedzielę – zupełnie pusto. Gniezno to duże rozczarowanie: środek lata, weekendowa noc, a katedra tonie w ciemnościach. Kto wyłączył podświetlenie?
Złota noc
Noc, 2:41, 386 km, stacja w Słupcy. Tu wiele osób zaczyna powoli zasypiać. Stacja jest mała, nie ma gdzie usiąść, siadamy więc na podłodze. Może dzięki takim klientom jak my kiedyś postawią tu kanapy? To Orlen, więc znowu daję w obieg moją kartę na punkty. To złota noc, złoty weekend, prawdziwe punktowe żniwa. Będę pamiętała o tym jak mi podbijaliście kartę, gdy podczas kolejnych tras zamienię te punkty na kawę, ciastko, czy zapiekankę.
Me gusta mucho ir en bicicleta
Około 4 nad ranem zaczyna łapać mnie senność. Proszę więc Wąskiego by zaczął gadać coś śmiesznego. Tu jednak nie Wąski, lecz Kaha staje na wysokości zadania – naucza mnie hiszpańskiego. Znam hiszpański z południowoamerykańskich seriali. Czyli prawie wcale, ledwo, ledwo. Umiem też policzyć (po maratonie już bezbłędnie) do 10. W niedzielę 03.08.2015 Kaha wkładała wiedzę w moją oporną i zmęczoną sennością głowę.
Odio ir al trabajo.
No me gusta ir a trabajar.
Me gusta mucho ir en bicicleta.
Staram się pilnie uczyć i dzięki temu senność szybko ucieka.
Miau!
W Nowym Mieście nad Wartą jest już jasnawo. Znowu stacja (5:51). Gdy wchodzę do środka, słyszę „miau!”. Przy kasie stoi pani z małym kotkiem na rękach. Przez chwilę wydaje mi się, że to chyba wytwór mojej wyobraźni, ale to jest prawdziwy kotek i nawet mogę go pogłaskać. Między Książem Wlkp. a Śremem jest trochę górek. Gdy jedziemy przez Dolsk przypominają mi się słowa, które wypowiedział Jacun w okolicach Czarnkowa – że brakuje jeszcze tego, abyśmy jechali przez Dolsk. Oto i jest Dolsk! Życzenia czasem się spełniają.
Bal debiutantów
Ze Śremu na metę jest już blisko, 28km. Od Zaniemyśla jedziemy wzdłuż ciągu jezior, który kończy się za Kórnikiem. Odliczamy kilometry do końca. Tak to przebalowaliśmy cały dzień i noc. Był to prawdziwy bal debiutantów, a wśród nich najjaśniej świeciła gwiazda Kahy, która zrobiła PIĘĆSET na rowerze MTB z grubymi oponami, z bagażnikiem i sakwą. Pojechała rewelacyjnie. Na metę docieramy zadowoleni z przejechanego dystansu, z doskonałej grupowej jazdy i ładnej trasy. Choć oczywiście szkoda, że to już koniec.
Żniwa
Weekendowe żniwa orlenowo-punktowe: 9089 punktów (kartę mam od 06.06.2015 i do dnia maratonu, podczas swoich wycieczek uzbierałam ledwie 1469 punktów). Dziękuję! :)
Trasa:
ZDJĘCIA