Wpisy archiwalne w miesiącu
Grudzień, 2015
Dystans całkowity: | 2242.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 64:17 |
Średnia prędkość: | 23.52 km/h |
Suma podjazdów: | 8475 m |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 77.32 km i 10h 42m |
Więcej statystyk |
Praca
Poniedziałek, 21 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 31.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 140m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
35 choinek.
Powrót
Niedziela, 20 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 24.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 101m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nocna masakra
Sobota, 19 grudnia 2015 Kategoria do 400, Kocia czytelnia
Km: | 373.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 16:49 | km/h: | 22.18 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1128m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jest JEDEN KOT - http://kot.bikestats.pl/c,34062,Kotometria.html
Na trasie widziałam aż 83 choinki!
............................................................................................................
Planowo miałam jechać do Sierpca. 220km. Jednak ostatecznie zmieniłam zdanie. Spakowałam namiot, graty potrzebne do snu (materac, śpiwór) i mając w kieszeni bilet powrotny z sierpcowej wycieczki (wzięłam go by się dociążyć) poleciałam na Olsztyn. Czasem jest tak, że trzeba się nieco wyżyć, odreagować. Taka trasa jest w sam raz. Jadąc do Olsztyna bazowałam na sierpcowej wycieczce. Niczego w trasie na Sierpc nie zmieniłam. Jedyne co zrobiłam, to dokleiłam do niej ciąg dalszy.
Zbieractwo
Rano jak (prawie) zwykle dopadło mnie zamotanie. Zanim wyszłam z domu postałam chwilę w korytarzu i próbowałam zebrać myśli i swoje klamoty. To pierwsze mi się nie udało, to drugie jednak tak. A to oznaczało, że mogę jechać. Jeszcze tylko szybka-powolna akcja w piwnicy z odkręcaniem lemondki (aby zmieścić na kierownicy śpiwór) i jazda.
Pilnie
Oczywiście jest ciemno. To 19 grudnia i jeden ze zdecydowanie najkrótszych dni w roku. Jadę tak sobie ze świadomością, że zanim się rozjaśni to długo jeszcze. Gdy docieram do Pobiedzisk – niebo jest nieczarne. A okna znajomej cukierni – nieciemne. To może kawa? A czemuż by nie? Mam pełno czasu. Pociąg powrotny dopiero o 9 z minutami w niedzielę. Piję kawę, jem ciastka mimo, że dopiero co wyszłam z domu.
Najważniejsze są te krótkie chwile gdy czuje się błogość. Tak więc zajmuję się pilnie tym odczuwaniem.
Uśmiech
Lecę dalej na Czerniejewo. Wspominam różne sytuacje. Między innymi pewną trasę, która skończyła się w Sochaczewie. Teraz wiatr nie jest specjalnie mocny. A moja trasa… nie idzie dokładnie po linii wiatru. To szło przeprowadzić prościej, aby jechało się łatwiej. Prawie zupełnie zgodnie z wiatrem. Zamiast tej zgodności mam… lekki uśmiech. Trasa ma kształt uśmiechu. Uśmiecham się, lecz się nie śmieję.
Ciekawe
W Witkowie coś we mnie wstępuje. Goni za mną jakiś miejscowy chłopak. Dociskam. 30km/h. Nic – on nadal grzeje. Wzdycham ciężko i przykładam się mocniej. 34km/h. Mam spokój. Wreszcie. Święty spokój to jest to czego mi potrzeba. Ale to szybko ucieka, bo oto próbuje mnie staranować dziadek na rowerze. Skręca w lewo – nie widzi mnie. Drę się na niego. Słyszy w końcu.
Czasem, aby dotarło, trzeba solidnie się wydrzeć.
Udało nam się nie zderzyć. Ciekawe, czy też najadł się tyle strachu co ja.
Skoro
Okolice Powidza to tradycyjnie tragiczne dziury. Wściekam się tu, choć to oczywiście zupełnie niepotrzebne. Po co się złościć, skoro i tak nic nie idzie zrobić?...
Złodzieje
Kawałek za Skulskiem jem pod sklepem kanapkę. Krzesła są łańcuchami przykute do stołu. Widocznie takie są cenne, albo tak bardzo tu kradną. Jest niemożliwie ciepło. Aż 11 stopni. Grudzień, jego druga połowa. Siedzę na dworze i nie jest mi zimno. W każdym razie nie mam dreszczy.
Do końca
Patrzę na laminowaną mapę, by sprawdzić jak daleko mam jeszcze do Włocławka i widzę, że to bardzo daleko. Trzeba więc jechać. Gdy tam wreszcie docieram, dzień powoli dobiega końca. Wklepuję do Garmina, że ma mi poszukać McD. Szuka, mieli i znajduje. No to jadę. Przez miasto. Nieprzyjemnie. Duży ruch. A potem zalegam na długo. Zestaw, potem kawa. I tak sobie obserwuję jak za oknem robi się czarno. Aż nie chce mi się wychodzić na zewnątrz. Teraz to już nic tylko noc – aż do samego końca.
Cóż można zobaczyć, gdy wszędzie jest ciemno?
Ponoć najważniejsze jest niewidoczne dla oczu….
Sakwiarz
Na rynku we Włocławku pełno ludzi. Są ładne świąteczne iluminacje. Wkręcam się w tłum. Pod zamkiem ze światełek zaczepiam sympatycznego sakwiarza i tak oto mam zdjęcie – ja tegoroczna „królowa BS” i „mój” zamek. Most na Wiśle podświetlony jest na zielono.
Co za dużo…
Dalej jest pod górę. Długi podjazd, z nachyleniem do 9%. Mielę. Przelatuję w ciemnościach jakieś 60 km i docieram do Sierpca. Szukam Orlenu, ale trafiam też McD – są obok siebie. Chwila zastanowienia i siedzę w McD. Piję tu słodką, dużą kawę. Jest pyszna, ale chyba ogólnie za dużo jem i piję, bo zaczyna mnie dziwnie mdlić. Gdy wsiadam na rower, nie jest nic lepiej. A chwilami to nawet gorzej. W międzyczasie oszczekuje mnie pełno psów. Gonią, szczekają. Masakra. Chyba wszyscy powypuszczali dziś z domów swoje psy. Szczęśliwie (lub nie) ostaję się cała, z lekką nerwicą jedynie. W Działdowie Orlen. Jest super – bo z kanapą. Biorę dużą herbatę. Może od niej poczuję się lepiej.
Niespodzianka
Przeliczam sobie czas i wychodzi mi, że za dużo poleciało go na postoje. Czasu zupełnie nie pilnowałam do tej pory. Siedziałam sobie w różnych miejscach dokładnie tyle, na ile miałam ochotę. No i teraz mam – wg wyliczeń dojadę na miejsce, tj. do Olsztyna około…. 5 nad ranem!
Ludzie pomyślą
Myślę sobie, że nic to. Grunt to dojechać do Nidzicy. Stamtąd do Olsztyna jest już blisko. Jakieś 58 km. A śpiąc gdzieś w lesie na południu (a nie na północy) od miasta – nawet bliżej. W Nidzicy czuję wielkie niezadowolenie. Mam do siebie pretensje o te zbyt długie postoje. Najchętniej bym na siebie nawrzeszczała, ale to przecież absurdalne – tak krzyczeć na siebie. W dodatku jestem w mieście – ludzie pomyślą, że oszalałam.
Podziwiam w ciemności
Za Nidzicą zaczynają się najładniejsze tereny. Wiem, bo widzę je w nocy już po raz drugi (poprzednio we wrześniu w ciemności podziwiałam). Same lasy, jeziorka. Spać mi się chce. Walczę z sennością. Są momenty gdy mam zwidy. Raz wydaje mi się, że zza drzew wyłania się ogromna, czarna ręka, która usiłuje chwycić mnie za kaptur kurtki. Tak mnie to przeraża, że aż się zatrzymuję…. by postać i ocknąć się trochę. Potem ktoś przeprowadza ze mną wywiad. Coś gada o jednym kocie i ekstremalnej wycieczce asfaltowej. Wybucham prawdziwym, głośnym śmiechem. Jadę i się śmieję.
Nocne pomysły kota i dzików
A potem na ulicę wybiega stado dzików. Już nie jest mi do śmiechu, ale dziki niezawodnie pomagają mi wyjść z tego świata sennych absurdów. Przedni hamulec nie działa (linkę podciągałam kilka razy, grubo przed Działdowem – po raz ostatni. Dałam już sobie spokój, bo to i tak nie działa – coś się zepsuło na dobre). Hamuję więc tylko tylnym. Dziki chwilę myślą. Ja też chwilę myślę. Stoimy wszyscy na drodze. One wpadają na pomysł, że pójdą jednak do lasu, a ja, że zostanę na drodze.
Odsypianie
Od tej pory nic już mi się nie majaczy. Mocno senna, ale jednak przytomna – docieram do Olsztyna. Robię fotkę przy tabliczce i cofam się kawałek do lasu. Tam rozbijam namiot i idę spać. Budzik ustawiam na 10.00. Pojadę do domu późniejszym pociągiem. Raz po raz trzeba się wyspać.
Dobranoc!
Mapa:
ZDJĘCIA
Na trasie widziałam aż 83 choinki!
............................................................................................................
Planowo miałam jechać do Sierpca. 220km. Jednak ostatecznie zmieniłam zdanie. Spakowałam namiot, graty potrzebne do snu (materac, śpiwór) i mając w kieszeni bilet powrotny z sierpcowej wycieczki (wzięłam go by się dociążyć) poleciałam na Olsztyn. Czasem jest tak, że trzeba się nieco wyżyć, odreagować. Taka trasa jest w sam raz. Jadąc do Olsztyna bazowałam na sierpcowej wycieczce. Niczego w trasie na Sierpc nie zmieniłam. Jedyne co zrobiłam, to dokleiłam do niej ciąg dalszy.
Zbieractwo
Rano jak (prawie) zwykle dopadło mnie zamotanie. Zanim wyszłam z domu postałam chwilę w korytarzu i próbowałam zebrać myśli i swoje klamoty. To pierwsze mi się nie udało, to drugie jednak tak. A to oznaczało, że mogę jechać. Jeszcze tylko szybka-powolna akcja w piwnicy z odkręcaniem lemondki (aby zmieścić na kierownicy śpiwór) i jazda.
Pilnie
Oczywiście jest ciemno. To 19 grudnia i jeden ze zdecydowanie najkrótszych dni w roku. Jadę tak sobie ze świadomością, że zanim się rozjaśni to długo jeszcze. Gdy docieram do Pobiedzisk – niebo jest nieczarne. A okna znajomej cukierni – nieciemne. To może kawa? A czemuż by nie? Mam pełno czasu. Pociąg powrotny dopiero o 9 z minutami w niedzielę. Piję kawę, jem ciastka mimo, że dopiero co wyszłam z domu.
Najważniejsze są te krótkie chwile gdy czuje się błogość. Tak więc zajmuję się pilnie tym odczuwaniem.
Uśmiech
Lecę dalej na Czerniejewo. Wspominam różne sytuacje. Między innymi pewną trasę, która skończyła się w Sochaczewie. Teraz wiatr nie jest specjalnie mocny. A moja trasa… nie idzie dokładnie po linii wiatru. To szło przeprowadzić prościej, aby jechało się łatwiej. Prawie zupełnie zgodnie z wiatrem. Zamiast tej zgodności mam… lekki uśmiech. Trasa ma kształt uśmiechu. Uśmiecham się, lecz się nie śmieję.
Ciekawe
W Witkowie coś we mnie wstępuje. Goni za mną jakiś miejscowy chłopak. Dociskam. 30km/h. Nic – on nadal grzeje. Wzdycham ciężko i przykładam się mocniej. 34km/h. Mam spokój. Wreszcie. Święty spokój to jest to czego mi potrzeba. Ale to szybko ucieka, bo oto próbuje mnie staranować dziadek na rowerze. Skręca w lewo – nie widzi mnie. Drę się na niego. Słyszy w końcu.
Czasem, aby dotarło, trzeba solidnie się wydrzeć.
Udało nam się nie zderzyć. Ciekawe, czy też najadł się tyle strachu co ja.
Skoro
Okolice Powidza to tradycyjnie tragiczne dziury. Wściekam się tu, choć to oczywiście zupełnie niepotrzebne. Po co się złościć, skoro i tak nic nie idzie zrobić?...
Złodzieje
Kawałek za Skulskiem jem pod sklepem kanapkę. Krzesła są łańcuchami przykute do stołu. Widocznie takie są cenne, albo tak bardzo tu kradną. Jest niemożliwie ciepło. Aż 11 stopni. Grudzień, jego druga połowa. Siedzę na dworze i nie jest mi zimno. W każdym razie nie mam dreszczy.
Do końca
Patrzę na laminowaną mapę, by sprawdzić jak daleko mam jeszcze do Włocławka i widzę, że to bardzo daleko. Trzeba więc jechać. Gdy tam wreszcie docieram, dzień powoli dobiega końca. Wklepuję do Garmina, że ma mi poszukać McD. Szuka, mieli i znajduje. No to jadę. Przez miasto. Nieprzyjemnie. Duży ruch. A potem zalegam na długo. Zestaw, potem kawa. I tak sobie obserwuję jak za oknem robi się czarno. Aż nie chce mi się wychodzić na zewnątrz. Teraz to już nic tylko noc – aż do samego końca.
Cóż można zobaczyć, gdy wszędzie jest ciemno?
Ponoć najważniejsze jest niewidoczne dla oczu….
Sakwiarz
Na rynku we Włocławku pełno ludzi. Są ładne świąteczne iluminacje. Wkręcam się w tłum. Pod zamkiem ze światełek zaczepiam sympatycznego sakwiarza i tak oto mam zdjęcie – ja tegoroczna „królowa BS” i „mój” zamek. Most na Wiśle podświetlony jest na zielono.
Co za dużo…
Dalej jest pod górę. Długi podjazd, z nachyleniem do 9%. Mielę. Przelatuję w ciemnościach jakieś 60 km i docieram do Sierpca. Szukam Orlenu, ale trafiam też McD – są obok siebie. Chwila zastanowienia i siedzę w McD. Piję tu słodką, dużą kawę. Jest pyszna, ale chyba ogólnie za dużo jem i piję, bo zaczyna mnie dziwnie mdlić. Gdy wsiadam na rower, nie jest nic lepiej. A chwilami to nawet gorzej. W międzyczasie oszczekuje mnie pełno psów. Gonią, szczekają. Masakra. Chyba wszyscy powypuszczali dziś z domów swoje psy. Szczęśliwie (lub nie) ostaję się cała, z lekką nerwicą jedynie. W Działdowie Orlen. Jest super – bo z kanapą. Biorę dużą herbatę. Może od niej poczuję się lepiej.
Niespodzianka
Przeliczam sobie czas i wychodzi mi, że za dużo poleciało go na postoje. Czasu zupełnie nie pilnowałam do tej pory. Siedziałam sobie w różnych miejscach dokładnie tyle, na ile miałam ochotę. No i teraz mam – wg wyliczeń dojadę na miejsce, tj. do Olsztyna około…. 5 nad ranem!
Ludzie pomyślą
Myślę sobie, że nic to. Grunt to dojechać do Nidzicy. Stamtąd do Olsztyna jest już blisko. Jakieś 58 km. A śpiąc gdzieś w lesie na południu (a nie na północy) od miasta – nawet bliżej. W Nidzicy czuję wielkie niezadowolenie. Mam do siebie pretensje o te zbyt długie postoje. Najchętniej bym na siebie nawrzeszczała, ale to przecież absurdalne – tak krzyczeć na siebie. W dodatku jestem w mieście – ludzie pomyślą, że oszalałam.
Podziwiam w ciemności
Za Nidzicą zaczynają się najładniejsze tereny. Wiem, bo widzę je w nocy już po raz drugi (poprzednio we wrześniu w ciemności podziwiałam). Same lasy, jeziorka. Spać mi się chce. Walczę z sennością. Są momenty gdy mam zwidy. Raz wydaje mi się, że zza drzew wyłania się ogromna, czarna ręka, która usiłuje chwycić mnie za kaptur kurtki. Tak mnie to przeraża, że aż się zatrzymuję…. by postać i ocknąć się trochę. Potem ktoś przeprowadza ze mną wywiad. Coś gada o jednym kocie i ekstremalnej wycieczce asfaltowej. Wybucham prawdziwym, głośnym śmiechem. Jadę i się śmieję.
Nocne pomysły kota i dzików
A potem na ulicę wybiega stado dzików. Już nie jest mi do śmiechu, ale dziki niezawodnie pomagają mi wyjść z tego świata sennych absurdów. Przedni hamulec nie działa (linkę podciągałam kilka razy, grubo przed Działdowem – po raz ostatni. Dałam już sobie spokój, bo to i tak nie działa – coś się zepsuło na dobre). Hamuję więc tylko tylnym. Dziki chwilę myślą. Ja też chwilę myślę. Stoimy wszyscy na drodze. One wpadają na pomysł, że pójdą jednak do lasu, a ja, że zostanę na drodze.
Odsypianie
Od tej pory nic już mi się nie majaczy. Mocno senna, ale jednak przytomna – docieram do Olsztyna. Robię fotkę przy tabliczce i cofam się kawałek do lasu. Tam rozbijam namiot i idę spać. Budzik ustawiam na 10.00. Pojadę do domu późniejszym pociągiem. Raz po raz trzeba się wyspać.
Dobranoc!
Mapa:
ZDJĘCIA
Praca
Piątek, 18 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 28.27 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 101m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z pracy w silnym deszczu.
18 choinek.
Brakuje jeszcze 323,14 km.
18 choinek.
Brakuje jeszcze 323,14 km.
Praca
Czwartek, 17 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 30.09 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 126m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Powrót z pracy w mżawce. Ledwo jechałam, tak się nażarłam na pracowej wigilii. Zjadłam aż 4 półmiski zupy grzybowej, a przecież to nie wszystko :)).
Dziś 11 choinek.
Brakuje jeszcze 351,41km. Mój cel jest jasny jak słońce. Ale nie mogę na niego patrzeć wprost, bo oślepia.
Dziś 11 choinek.
Brakuje jeszcze 351,41km. Mój cel jest jasny jak słońce. Ale nie mogę na niego patrzeć wprost, bo oślepia.
Praca
Środa, 16 grudnia 2015 Kategoria do 100
Km: | 83.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 324m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do pracy w mżawce i w zimnie (+1). Po pracy na kawę, ciastko i herbatkę. A potem do domu.
11 choinek dzisiaj.
Brakuje mi jeszcze 381,5 km.
11 choinek dzisiaj.
Brakuje mi jeszcze 381,5 km.
Praca
Wtorek, 15 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 29.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 119m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś 10 choinek.
Dojazd do pracy w mżawce i przy +1*C.
Zostało jeszcze 464,96 km.
Dojazd do pracy w mżawce i przy +1*C.
Zostało jeszcze 464,96 km.
Praca
Poniedziałek, 14 grudnia 2015 Kategoria do 50
Km: | 37.72 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 165m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
20 choinek.
..................................
Brakuje mi jeszcze do szczęścia 493,99. Czynię starania.
..................................
Brakuje mi jeszcze do szczęścia 493,99. Czynię starania.
Pod pałac
Sobota, 12 grudnia 2015 Kategoria do 350, Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście
Km: | 314.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 13:09 | km/h: | 23.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 711m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdy wczesnym rankiem wychodzę z domu, jest jeszcze zupełnie
ciemno. Zapowiadali deszcz, tymczasem w ogóle nie pada, choć ulice całe są
mokre – padło najwyraźniej jeszcze niedawno. Sprawdza się za to wiatr. Trasę na
dziś wybrałam łatwą – DK92, zgodnie z kierunkiem wiatru – na wschód.
Wyrysowałam ją aż do Warszawy, jednak to tylko mglisty plan max. Nadal mam
problem z kolanem. Nie wiem jak będzie. DK92 to w związku z tym
najbezpieczniejsza opcja. W razie gdyby zaczęło boleć – mogę szybko się
ewakuować koleją do domu. Sama droga to nic ciekawego. Widoki marne.
Rekompensatą są za to świetne nawierzchnie. Trzeba jednak uważać – warunki nie
są najlepsze: szosa jest mokra, jest ciemno, a na początkowym odcinku jest
trochę kolein. Odnoszę wrażenie, że jeden nieostrożny ruch i może być gleba.
Mózg w żołądku
Pierwszy przystanek robię na 66 km, w Słupcy. Biorę dużą kawę i zapiekankę szpinakową. Od jakiegoś czasu jest już jasno. Niby wieje w plecy, raz po raz pokazuje się słońce, a jednak jedzie mi się dość ciężko. Jedząc i pijąc patrzę przez okno na niebo i …. nie mam ochoty stąd wychodzić na to okropne zimno. Bo jest zimno. Tylko 4 stopnie. Zamiast marudzić – powinnam się cieszyć – nadal nie pada. A mogło przecież lać. W sumie jest fajnie. No to jadę dalej - ciekawa gdzie uda mi się zajechać. Lecę teraz prawie bez przerw (są krótkie foto-przerwy) aż do Kutna. Im bliżej Kutna, tym bardziej moje myśli koncentrują się na McD. Jest prawie tak jakbym składała się wyłącznie z żołądka. Myślę żołądkiem. Kiedy w końcu widzę długo wyczekiwaną tablicę „M 6 km” nie posiadam się z radości – zaraz siądę sobie w cieple i zjem coś dobrego :)).
Sezon na wiśnie
Biorę tradycyjny swój zestaw. A potem na dokładkę jeszcze kawę i sezonowe ciasteczko z wiśnią. Dowiaduję się w tym momencie, że połowa grudnia to właśnie jest sezon na wiśnie. Jak dla mnie sezon na wiśnie może trwać przez cały rok – wszelkie wiśniowe ciasteczka zawsze chętnie zjem!
Bombkowy Kot
I znowu jadę długo, a długo. Aż w ciemnościach już docieram do Sochaczewa. Na ryneczku piękne iluminacje świąteczne. A najładniejsza jest wielka bombka, do której można wejść. Udaje mi się nawet wydębić stąd zdjęcie, jak stoję w tej bombce. Robię jeszcze fotkę sochaczewskiego kościoła i lecę dalej. Trzeba przyznać, że trochę czasu roztrwoniłam. W szczególności za długo siedziałam w McD w Kutnie. Do końca trasy zostało jeszcze ponad 50km, a zapas czasu mam coraz mniejszy. Przez chwilę myślę, czy nie zakończyć trasy tu, w Sochaczewie. Tym bardziej, że właśnie zaczyna kropić. Ale szybko dochodzę do wniosku, że to już niewiele mi zostało do przejechania. Jadę więc dalej. Mżawka szybko się uspokaja.
Mózg w żołądku
Pierwszy przystanek robię na 66 km, w Słupcy. Biorę dużą kawę i zapiekankę szpinakową. Od jakiegoś czasu jest już jasno. Niby wieje w plecy, raz po raz pokazuje się słońce, a jednak jedzie mi się dość ciężko. Jedząc i pijąc patrzę przez okno na niebo i …. nie mam ochoty stąd wychodzić na to okropne zimno. Bo jest zimno. Tylko 4 stopnie. Zamiast marudzić – powinnam się cieszyć – nadal nie pada. A mogło przecież lać. W sumie jest fajnie. No to jadę dalej - ciekawa gdzie uda mi się zajechać. Lecę teraz prawie bez przerw (są krótkie foto-przerwy) aż do Kutna. Im bliżej Kutna, tym bardziej moje myśli koncentrują się na McD. Jest prawie tak jakbym składała się wyłącznie z żołądka. Myślę żołądkiem. Kiedy w końcu widzę długo wyczekiwaną tablicę „M 6 km” nie posiadam się z radości – zaraz siądę sobie w cieple i zjem coś dobrego :)).
Sezon na wiśnie
Biorę tradycyjny swój zestaw. A potem na dokładkę jeszcze kawę i sezonowe ciasteczko z wiśnią. Dowiaduję się w tym momencie, że połowa grudnia to właśnie jest sezon na wiśnie. Jak dla mnie sezon na wiśnie może trwać przez cały rok – wszelkie wiśniowe ciasteczka zawsze chętnie zjem!
Bombkowy Kot
I znowu jadę długo, a długo. Aż w ciemnościach już docieram do Sochaczewa. Na ryneczku piękne iluminacje świąteczne. A najładniejsza jest wielka bombka, do której można wejść. Udaje mi się nawet wydębić stąd zdjęcie, jak stoję w tej bombce. Robię jeszcze fotkę sochaczewskiego kościoła i lecę dalej. Trzeba przyznać, że trochę czasu roztrwoniłam. W szczególności za długo siedziałam w McD w Kutnie. Do końca trasy zostało jeszcze ponad 50km, a zapas czasu mam coraz mniejszy. Przez chwilę myślę, czy nie zakończyć trasy tu, w Sochaczewie. Tym bardziej, że właśnie zaczyna kropić. Ale szybko dochodzę do wniosku, że to już niewiele mi zostało do przejechania. Jadę więc dalej. Mżawka szybko się uspokaja.
Gigantyczna choinka
Z DK92 w Sochaczewie uciekam na lokalne drogi. Od tego miejsca aż do Warszawy DK92 nie jest już zbyt przyjemna do jazdy rowerem. A po ciemku i gdy drogi są mokre od deszczu – to już zwłaszcza. Na dworzec centralny docieram 5 minut przed odjazdem pociągu. Jeszcze szybki rzut oka na Pałac Kultury, który dziś jest podświetlony na zielono i wygląda trochę jak gigantyczna choinka. Tak oto kończę ten dziwny dzień. Nie wierzyłam, że uda mi się dojechać aż do Warszawy.
Mapa:
Zdjęcia
Z DK92 w Sochaczewie uciekam na lokalne drogi. Od tego miejsca aż do Warszawy DK92 nie jest już zbyt przyjemna do jazdy rowerem. A po ciemku i gdy drogi są mokre od deszczu – to już zwłaszcza. Na dworzec centralny docieram 5 minut przed odjazdem pociągu. Jeszcze szybki rzut oka na Pałac Kultury, który dziś jest podświetlony na zielono i wygląda trochę jak gigantyczna choinka. Tak oto kończę ten dziwny dzień. Nie wierzyłam, że uda mi się dojechać aż do Warszawy.
Mapa:
Zdjęcia