Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2015
Dystans całkowity: | 1748.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 40:04 |
Średnia prędkość: | 24.01 km/h |
Suma podjazdów: | 6426 m |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 58.29 km i 8h 00m |
Więcej statystyk |
Praca
Wtorek, 10 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 29.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 128m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Poniedziałek, 9 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 29.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 137m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wichurka
Niedziela, 8 listopada 2015 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 75.87 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:38 | km/h: | 20.88 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 207m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kiedy jedziemy gdzieś razem: Starszapani i ja, wiadomo, że pogoda będzie.... hmm... daleka od ideału.
Albo będziemy jechać przez 200 km pod wiatr, albo będzie potwornie gorąco, albo mocno zimno. Albo na samym początku długiego przelotu zleje nas deszcz.
Co tym razem? Wichurka! Trochę nami rzucało. Trochę nas spowalniało. Bywało, że lekko bolało. Przed 23km odcinkiem centralnie pod wiatr osłodziłyśmy sobie życie w cukierni.
Jaki stąd wniosek? Powinnyśmy się bardziej skupić na plotach, niż na jeździe rowerami :).
Mapa:
Zdjęcia
Albo będziemy jechać przez 200 km pod wiatr, albo będzie potwornie gorąco, albo mocno zimno. Albo na samym początku długiego przelotu zleje nas deszcz.
Co tym razem? Wichurka! Trochę nami rzucało. Trochę nas spowalniało. Bywało, że lekko bolało. Przed 23km odcinkiem centralnie pod wiatr osłodziłyśmy sobie życie w cukierni.
Jaki stąd wniosek? Powinnyśmy się bardziej skupić na plotach, niż na jeździe rowerami :).
Mapa:
Zdjęcia
Laski w Laskowicach
Sobota, 7 listopada 2015 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 228.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:44 | km/h: | 23.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 714m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
[Siedzi na bujanym fotelu i gmera mnie stopą po grzbiecie. Chyba pije
kawę, bo w pokoju wspaniale pachnie kawą. Przeciągam się i z radosnym
miauknięciem wskakuję jej na kolana.
Łups!
Kubek kawy ląduje na podłodze. Starszapani zrywa się z fotela i żwawo rusza za mną. Oj, niedobrze! Nie dam się tak łatwo złapać.... pędzę przez podwórko, jedną ulicę, drugą.... przez kolejne wioski, miasteczka... Pędzimy zawzięcie razem.]
Wcześnie rano - już nie jest ciemno. Coś tam widać, choć jeszcze niewiele. Jak na listopadowy poranek nie jest szczególnie zimno (10 stopni). Ale... prawie od razu łapie nas deszczyk. Nie pada mocno i początkowo nawet zastanawiamy się, czy jakoś chronić się przed deszczem (wg prognoz miało padać minimalnie i krótko). Ubieramy się jednak i jest to dobra decyzja - pada non stop mniej lub mocniej przez ponad 40 kilometrów.
Nasze stopy
Kiedy docieramy do Ryczywołu, jesteśmy już całe przemoczone. Kurtki deszczowe oczywiście puściły i są teraz jak mokre szmaty. W butach też woda. Ładujemy się do marketu. Najpilniejszą sprawą jest wysuszenie i ogrzanie stóp. Kupuję nam po 2 pary skarpetek, biorę foliówki i na rozweselenie - trochę słodkiego. Niczym się nie przejmując zdejmujemy mokre skarpetki i zakładamy nowe-suche w sklepie, tuż za kasami. Wszyscy mogą podziwiać nasze stopy :).
Delikatnie
Chwilę później zbieramy się na odwagę, by wyjść. Całe jesteśmy mokre. Na szczęście jednak przestało padać. A to daje nadzieję na to, że może jednak nie będziemy ciąć trasy. Dzień aż do końca jest mglisty, raz po raz delikatnie kropi. Mimo to jedzie nam się bardzo dobrze. Jedyną przerwę na kawę robimy w Łobżenicy na Orlenie. Próbujemy się tam podsuszyć, Starsza podkręca nawet grzejnik i rozwiesza na nim kurtkę. Ale grzejnik nie działa.
Bar
Kiedy zapada wieczór, robi się nastrojowo. Jesteśmy akurat w Borach Tucholskich. Las jest wyjątkowo ładny, a mgły dodają mu tajemniczości. Przez chwilę myślę sobie, że fajnie by teraz było wejść w ten las i rozbić namiot.
No ale nie tym razem. Lecimy przed siebie. Robi się ciemno, mgła też jakby większa. Widoczność jest mocno ograniczona. Jedziemy przez to troszkę wolniej. W końcu docieramy do Laskowic. Mamy bezpieczny zapas czasu, idziemy więc do jedynego czynnego tu baru. Knajpa to klasyczna "mordownia". Wystrój archaiczny, jakiś smętny automat do gier. Półmrok. Przy stolikach stali bywalcy tokują nad trunkami. Jak się okazuje - prawie każdy facet jest koło pięćdziesiątki, prawie każdy to kawaler. Wzbudzamy niemałe zainteresowanie. Czujemy, że jeszcze chwila, a zaczną się nam oświadczać :)). Zjadam więc szybko zapiekankę i z nóżki na nóżkę toczymy się na dworzec kolejowy.
Mapa:
Zaliczone gminy: Kęsowo, Tuchola, Cekcyn, Jeżewo (4 gminy).
Zdjęcia
Łups!
Kubek kawy ląduje na podłodze. Starszapani zrywa się z fotela i żwawo rusza za mną. Oj, niedobrze! Nie dam się tak łatwo złapać.... pędzę przez podwórko, jedną ulicę, drugą.... przez kolejne wioski, miasteczka... Pędzimy zawzięcie razem.]
Wcześnie rano - już nie jest ciemno. Coś tam widać, choć jeszcze niewiele. Jak na listopadowy poranek nie jest szczególnie zimno (10 stopni). Ale... prawie od razu łapie nas deszczyk. Nie pada mocno i początkowo nawet zastanawiamy się, czy jakoś chronić się przed deszczem (wg prognoz miało padać minimalnie i krótko). Ubieramy się jednak i jest to dobra decyzja - pada non stop mniej lub mocniej przez ponad 40 kilometrów.
Nasze stopy
Kiedy docieramy do Ryczywołu, jesteśmy już całe przemoczone. Kurtki deszczowe oczywiście puściły i są teraz jak mokre szmaty. W butach też woda. Ładujemy się do marketu. Najpilniejszą sprawą jest wysuszenie i ogrzanie stóp. Kupuję nam po 2 pary skarpetek, biorę foliówki i na rozweselenie - trochę słodkiego. Niczym się nie przejmując zdejmujemy mokre skarpetki i zakładamy nowe-suche w sklepie, tuż za kasami. Wszyscy mogą podziwiać nasze stopy :).
Delikatnie
Chwilę później zbieramy się na odwagę, by wyjść. Całe jesteśmy mokre. Na szczęście jednak przestało padać. A to daje nadzieję na to, że może jednak nie będziemy ciąć trasy. Dzień aż do końca jest mglisty, raz po raz delikatnie kropi. Mimo to jedzie nam się bardzo dobrze. Jedyną przerwę na kawę robimy w Łobżenicy na Orlenie. Próbujemy się tam podsuszyć, Starsza podkręca nawet grzejnik i rozwiesza na nim kurtkę. Ale grzejnik nie działa.
Bar
Kiedy zapada wieczór, robi się nastrojowo. Jesteśmy akurat w Borach Tucholskich. Las jest wyjątkowo ładny, a mgły dodają mu tajemniczości. Przez chwilę myślę sobie, że fajnie by teraz było wejść w ten las i rozbić namiot.
No ale nie tym razem. Lecimy przed siebie. Robi się ciemno, mgła też jakby większa. Widoczność jest mocno ograniczona. Jedziemy przez to troszkę wolniej. W końcu docieramy do Laskowic. Mamy bezpieczny zapas czasu, idziemy więc do jedynego czynnego tu baru. Knajpa to klasyczna "mordownia". Wystrój archaiczny, jakiś smętny automat do gier. Półmrok. Przy stolikach stali bywalcy tokują nad trunkami. Jak się okazuje - prawie każdy facet jest koło pięćdziesiątki, prawie każdy to kawaler. Wzbudzamy niemałe zainteresowanie. Czujemy, że jeszcze chwila, a zaczną się nam oświadczać :)). Zjadam więc szybko zapiekankę i z nóżki na nóżkę toczymy się na dworzec kolejowy.
Mapa:
Zaliczone gminy: Kęsowo, Tuchola, Cekcyn, Jeżewo (4 gminy).
Zdjęcia
Praca
Piątek, 6 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 34.94 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 163m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Czwartek, 5 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 31.86 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 134m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Środa, 4 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 30.13 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 149m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Wtorek, 3 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 35.55 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 175m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Poniedziałek, 2 listopada 2015 Kategoria do 50
Km: | 34.27 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 159m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wieczorem
Niedziela, 1 listopada 2015 Kategoria do 300, Kocia czytelnia, Wielanowo
Km: | 267.45 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 11:27 | km/h: | 23.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1053m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
" - Pewnego dnia widziałem zachód słońca czterdzieści trzy razy!
A chwilę potem dodałeś:
- Wiesz... jak jest naprawdę smutno, to lubi się zachody słońca...
- Taki byłeś smutny w dniu czterdziestu trzech zachodów?
Ale mały książę nie odpowiedział".
A co, jeśli miarą smutku.....
Jak bardzo dziś.....
.............................................................................................
Wieczorem:
Wieczornie pachnie las... drzewami, mokrawą ziemią, opadłymi liśćmi. Trochę.... jak w starym, drewnianym kościele.
Zaciągam się mocno. I jeszcze. I znowu. I nie mam dość....
ZDJĘCIA
A chwilę potem dodałeś:
- Wiesz... jak jest naprawdę smutno, to lubi się zachody słońca...
- Taki byłeś smutny w dniu czterdziestu trzech zachodów?
Ale mały książę nie odpowiedział".
A co, jeśli miarą smutku.....
Jak bardzo dziś.....
.............................................................................................
Wieczorem:
Wieczornie pachnie las... drzewami, mokrawą ziemią, opadłymi liśćmi. Trochę.... jak w starym, drewnianym kościele.
Zaciągam się mocno. I jeszcze. I znowu. I nie mam dość....
W nocy:
To się skończy źle. Czuję, że zaraz stanie się coś strasznego i jestem jak sparaliżowana. Nie mogę zrobić nic... Znajomy dźwięk. Serce wali jak oszalałe. Oczy mam otwarte.
To był tylko zły sen. Pora wstać i zacząć nowy dzień.
W środku dnia:
Słonecznie. Ale to nie jest nachalne, ostre słońce, które kłuje po oczach. Lekka mgiełka dodaje delikatności. Jest ładnie, ale przecież nie obłędnie pięknie. To dobrze, bo doskonałość czasem razi.
W nocy:
Moje buty zapadają się w miękkim piasku. Wąskie opony kolarzówki, którą targam za sobą, żłobią śmieszny zygzak.
Rano przyjdą tu ludzie... moje ślady znikną.
O świcie:
Zimno. Dwa stopnie powyżej zera. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale niebo nie jest już czarne. Gwiazda Poranna blednie. W końcu przestanę ją widzieć. Ponad 50 km od domu. Blisko.... Tu. Piję kawę. To będzie dziś jedyna kawa. Na więcej nie wystarczy czasu. Swoją szansę wykorzystuję właśnie teraz, gdy (być może) jest jeszcze (zbyt) wcześnie.
Rano:
Jestem w niedoczasie. Jeśli dalej pojadę tak jak teraz, to spóźnię się na pociąg o 20 minut. Dyscyplina.
Wieczorem:
Stacja jest schowana w środku lasu. Nie ma tu zupełnie nic. Nie wiem gdzie jest sama miejscowość. Budynków nie ma. To... jak coś pośrodku niczego. Niski, gruntowy peron. Tory. Zatrzymują się tu tylko osobówki.
Kiedyś tu wrócę, by usiąść na zielonej ławce.
W środku dnia:
Prognozy się nie sprawdziły. Zapowiadali południowy wiatr, a wieje z południowego zachodu. To oznacza tylko tyle, że nie jest tak łatwo jak miało być. Nic poza tym. Cel jest jeszcze daleko, ale widzę go wyraźnie. Koncentracja i skupienie.
W nocy:
Jestem pewna, że wszystkie będą białe. Jak zwykle. Idę w głąb cmentarza, na sam kraniec. Dawno mnie tu nie było, lecz mimo ciemności, trafiam od razu. Cicho i spokojnie, poza mną nie ma tu nikogo. Płonące znicze..... gdy pochylisz głowę, wcale nie jest ciemno.
Popołudniem:
Jeśli się boisz, że nie zdążysz, to już nie musisz. Jesteś wysoko. Przed Grzmiącą jest dużo w dół. Lecisz. Sama Grzmiąca to podjazd. 50 m w górę. Nic wielkiego, wciągniesz z blatu. Potem znowu w dół i kolejny mały podjazd. Do Wielanowa, na stację, jest w dół.
Na koniec hamuj! Nie masz pierwszeństwa.
Rano:
Słońce już wstało. Na polach i na trawach bieli się szron. Zmroziło. To jeszcze jesień, ale w progu stoi zima...
W środku dnia:
Mam serdecznie dość górek! Poważnie. Jeśli to potrwa jeszcze i jeszcze, to w końcu się spóźnię. Nie odpuszczę, to jasne jak słońce, ale.... Jadę jak na maratonie. Żarcie podczas jazdy. Gdyby wiatr nie przeszkadzał, gdyby droga nie była tak dziurawa, gdyby było płasko.... gdyby babcia miała wąsy!
Popołudniem:
20 minut niedoczasu skasowane. Co więcej mam nadkład. W Wielanowie będę miała od 15 do 20 minut na… cokolwiek.
W nocy:
...wyobrażam sobie, że one są jak pociąg. Brakuje tylko budki dróżnika, opuszczonego szlabanu i migających czerwonych świateł. Stado jeleni przecina szosę. Stoję w środku lasu i czekam aż sobie pójdą.
Popołudniem:
Pamiętasz pewnie tamten podjazd. 8 %. Zrobiłam Ci tam zdjęcie, gdyśmy w maju jechały do Rzeczenicy. Powspominamy?
Wieczorem:
Wtoczył się powoli.
Stoję przy pierwszym wagonie. Jakoś się wdrapuję do środka z absurdalnie niskiego peronu. I wtedy kolejarz mówi, że z rowerem muszę przejść na sam koniec składu. Oni poczekają. To.... jak skok w przepaść... A potem biegnę peronem. To długi skład. Wspinam się znowu. Czasem w życiu trzeba podbiec, skoczyć, wdrapać się. Czasem warto. Częściej nie.
W nocy:
...a jednak nie wszystkie są białe. Jeden jest czerwony. Ktoś nie wiedział.... a może waśnie wiedział. Mój jest biały. Wtapiam się w tłum.
Wieczorem:
Niebo jak ogień za oknem pociągu. Staram się złapać te chwile.
Po zachodzie słońca:
- Niepotrzebnie pani biegła przez cały peron. Jest pani teraz na samym końcu.
- Nic nie szkodzi. Może to właśnie jest początek.
Uśmiecham się.
Mapa:To się skończy źle. Czuję, że zaraz stanie się coś strasznego i jestem jak sparaliżowana. Nie mogę zrobić nic... Znajomy dźwięk. Serce wali jak oszalałe. Oczy mam otwarte.
To był tylko zły sen. Pora wstać i zacząć nowy dzień.
W środku dnia:
Słonecznie. Ale to nie jest nachalne, ostre słońce, które kłuje po oczach. Lekka mgiełka dodaje delikatności. Jest ładnie, ale przecież nie obłędnie pięknie. To dobrze, bo doskonałość czasem razi.
W nocy:
Moje buty zapadają się w miękkim piasku. Wąskie opony kolarzówki, którą targam za sobą, żłobią śmieszny zygzak.
Rano przyjdą tu ludzie... moje ślady znikną.
O świcie:
Zimno. Dwa stopnie powyżej zera. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale niebo nie jest już czarne. Gwiazda Poranna blednie. W końcu przestanę ją widzieć. Ponad 50 km od domu. Blisko.... Tu. Piję kawę. To będzie dziś jedyna kawa. Na więcej nie wystarczy czasu. Swoją szansę wykorzystuję właśnie teraz, gdy (być może) jest jeszcze (zbyt) wcześnie.
Rano:
Jestem w niedoczasie. Jeśli dalej pojadę tak jak teraz, to spóźnię się na pociąg o 20 minut. Dyscyplina.
Wieczorem:
Stacja jest schowana w środku lasu. Nie ma tu zupełnie nic. Nie wiem gdzie jest sama miejscowość. Budynków nie ma. To... jak coś pośrodku niczego. Niski, gruntowy peron. Tory. Zatrzymują się tu tylko osobówki.
Kiedyś tu wrócę, by usiąść na zielonej ławce.
W środku dnia:
Prognozy się nie sprawdziły. Zapowiadali południowy wiatr, a wieje z południowego zachodu. To oznacza tylko tyle, że nie jest tak łatwo jak miało być. Nic poza tym. Cel jest jeszcze daleko, ale widzę go wyraźnie. Koncentracja i skupienie.
W nocy:
Jestem pewna, że wszystkie będą białe. Jak zwykle. Idę w głąb cmentarza, na sam kraniec. Dawno mnie tu nie było, lecz mimo ciemności, trafiam od razu. Cicho i spokojnie, poza mną nie ma tu nikogo. Płonące znicze..... gdy pochylisz głowę, wcale nie jest ciemno.
Popołudniem:
Jeśli się boisz, że nie zdążysz, to już nie musisz. Jesteś wysoko. Przed Grzmiącą jest dużo w dół. Lecisz. Sama Grzmiąca to podjazd. 50 m w górę. Nic wielkiego, wciągniesz z blatu. Potem znowu w dół i kolejny mały podjazd. Do Wielanowa, na stację, jest w dół.
Na koniec hamuj! Nie masz pierwszeństwa.
Rano:
Słońce już wstało. Na polach i na trawach bieli się szron. Zmroziło. To jeszcze jesień, ale w progu stoi zima...
W środku dnia:
Mam serdecznie dość górek! Poważnie. Jeśli to potrwa jeszcze i jeszcze, to w końcu się spóźnię. Nie odpuszczę, to jasne jak słońce, ale.... Jadę jak na maratonie. Żarcie podczas jazdy. Gdyby wiatr nie przeszkadzał, gdyby droga nie była tak dziurawa, gdyby było płasko.... gdyby babcia miała wąsy!
Popołudniem:
20 minut niedoczasu skasowane. Co więcej mam nadkład. W Wielanowie będę miała od 15 do 20 minut na… cokolwiek.
W nocy:
...wyobrażam sobie, że one są jak pociąg. Brakuje tylko budki dróżnika, opuszczonego szlabanu i migających czerwonych świateł. Stado jeleni przecina szosę. Stoję w środku lasu i czekam aż sobie pójdą.
Popołudniem:
Pamiętasz pewnie tamten podjazd. 8 %. Zrobiłam Ci tam zdjęcie, gdyśmy w maju jechały do Rzeczenicy. Powspominamy?
Wieczorem:
Wtoczył się powoli.
Stoję przy pierwszym wagonie. Jakoś się wdrapuję do środka z absurdalnie niskiego peronu. I wtedy kolejarz mówi, że z rowerem muszę przejść na sam koniec składu. Oni poczekają. To.... jak skok w przepaść... A potem biegnę peronem. To długi skład. Wspinam się znowu. Czasem w życiu trzeba podbiec, skoczyć, wdrapać się. Czasem warto. Częściej nie.
W nocy:
...a jednak nie wszystkie są białe. Jeden jest czerwony. Ktoś nie wiedział.... a może waśnie wiedział. Mój jest biały. Wtapiam się w tłum.
Wieczorem:
Niebo jak ogień za oknem pociągu. Staram się złapać te chwile.
Po zachodzie słońca:
- Niepotrzebnie pani biegła przez cały peron. Jest pani teraz na samym końcu.
- Nic nie szkodzi. Może to właśnie jest początek.
Uśmiecham się.
ZDJĘCIA