Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2014
Dystans całkowity: | 2897.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Suma podjazdów: | 13993 m |
Liczba aktywności: | 32 |
Średnio na aktywność: | 90.53 km |
Więcej statystyk |
Wizyta
Czwartek, 19 czerwca 2014 Kategoria do 50
Km: | 10.91 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 46m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca i zakupy
Środa, 18 czerwca 2014 Kategoria do 50
Km: | 39.14 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 209m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z bolącym łokciem i biodrem. Życie czasem niestety boli.
Z Wilkiem do Pragi / 5
Wtorek, 17 czerwca 2014 Kategoria do 50, Kocia czytelnia
Km: | 15.55 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 77m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po nocy spędzonej w autokarze i dużym początkowym
stresie, czy na pewno Michał zabrał z dworca swoją torbę na kierownicę, w
której był między innymi GPS (na szczęście zabrał) docieramy do Poznania. Na
dworcu kolejowym zamawiamy kawę (ja) i kanapkę (Michał) i to już jest koniec
wycieczki. Michał wsiada do pociągu i wraca do Warszawy. Ja natomiast wsiadam
na rower i z bolącym łokciem i biodrem powolutku toczę się do domu.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Z Wilkiem do Pragi / 4
Poniedziałek, 16 czerwca 2014 Kategoria do 200, Kot w wielkim mieście, Kocia czytelnia
Km: | 151.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1873m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
W nocy prawie nie śpię. Zasypiam co prawda szybko, ale
równie szybko budzi mnie zimno i (jak zwykle przy zimnych noclegach) zatkany
nos. Kiedy się trochę rozwidnia sprawdzam temperaturę. Są tylko 3 stopnie
powyżej zera. Zasypiam dopiero na chwilę nad ranem, gdy już wychodzi słońce.
Niewidzialni
Gdy zbieramy się do wyjazdu, samochodem przyjeżdża właściciel terenu. Rzuca rybom karmę. Nic do nas nie mówi, prawie na nas nie patrzy. Zupełnie jak byśmy byli niewidzialni. Po lodowato zimnej nocy nie ma śladu. Robi się wręcz gorąco. W pierwszym lepszym sklepiku kupuję wodę i zaczynamy ostatni etap dojazdu do Pragi. Ta końcówka lekka nie jest. Nie wjeżdżamy co prawda na duże wysokości, ale pagórków jest sporo, a niektóre z nich to prawdziwe ścianki o kilkunastoprocentowych nachyleniach. Coś takiego męczy chyba znacznie bardziej niż jeden porządny, długi podjazd. Kilka razy zjeżdżamy nad rzekę Berounkę, a potem wydostajemy się podjazdami z jej doliny.
Najbardziej w kość daje stromy (12% jak pamiętam) podjazd pod zamek w Krivolacie - pod górę wiedzie tu długa droga wyłożona kamiennym brukiem. Podjazd ciągnie się jeszcze za zamkiem, my jednak jedziemy pod tę wspaniałą budowlę i robimy tu sobie przerwę na jedzenie. Najadamy się porządnie, bo planujemy już bez większych postojów dojechać aż do Pragi. Siedząc pod zamkiem zastanawiamy się czy księżniczki i książęta też się wytrzęsali na kamiennym bruku ;). Przed dojazdem do Pragi musimy dokończyć jeszcze podjazd zamkowy i wykonać z cztery następne. Końcówkę ostatniego z nich pokonujemy ramię w ramię. Jedziemy w sposób dla nas typowy: on na lemondce, ja w dolnym chwycie. Żartujemy sobie, że prawdziwi kolarze podjazdy pokonują trzymając kierownicę w inny sposób niż my teraz. Na żadną olimpiadę już jednak raczej nie pojedziemy, więc profesjonalizm odkładamy na bok ;).
Praga
Do samej Pragi prowadzi świetny zjazd. Niestety mój aparat zaczyna strajkować i zdjęcie, na którym stoję pod tablicą „Praha” nie wychodzi. A tak się poświęciłam, weszłam nawet w pokrzywy! Jazda po centrum Pragi nie jest łatwa ze względu na kamienny bruk i tory tramwajowe. Miasto jest za to piękne. Jestem tu po raz pierwszy. Michał był już kilkukrotnie i pokazuje mi najpiękniejsze miejsca. Pokonujemy stromy (11%) brukowany podjazd by zwiedzić Hradczany. Widok na miasto z góry jest wspaniały. Ale to przecież jeszcze nie wszystko! Spacerkiem idziemy pod katedrę św. Wita i na słynną Złotą Uliczkę. Potem zjeżdżamy na Most Karola. Gwarno tu, tłoczno i ładnie. Spacer kończymy na Rynku Staromiejskim. Przysiadamy na chwilę. Potem idziemy na obiad do McDonaldsa i wracamy z powrotem na Rynek. Siedzimy tak aż do 23.00.
Na bruku
Na dworzec autobusowy zbieramy się mając prawie godzinny zapas czasu do odjazdu. To sporo, ale jeszcze nie wiem, że to dobra decyzja. Ruszamy. To była chwila: myślałam, że jedziemy prosto, tymczasem Michał zaczął skręcać w lewo. Nie zdążyłam wypiąć pedału zatrzaskowego i z impetem runęłam na bruk mocno uderzając łokciem. To moja wina, powinnam bardziej uważać! Ból jest tak przejmujący! Tymczasem robi się małe zbiegowisko i wiele osób pyta, czy wszystko ok. Ktoś z werwą chwyta mnie od tyłu i stawia na ziemi. Aż mi się w głowie zakręciło. Na szczęście do dworca jest blisko i dajemy radę ze spokojem dojść tam pieszo.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Czwarty dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167611,Czechy-z-Kotem-4.html
Niewidzialni
Gdy zbieramy się do wyjazdu, samochodem przyjeżdża właściciel terenu. Rzuca rybom karmę. Nic do nas nie mówi, prawie na nas nie patrzy. Zupełnie jak byśmy byli niewidzialni. Po lodowato zimnej nocy nie ma śladu. Robi się wręcz gorąco. W pierwszym lepszym sklepiku kupuję wodę i zaczynamy ostatni etap dojazdu do Pragi. Ta końcówka lekka nie jest. Nie wjeżdżamy co prawda na duże wysokości, ale pagórków jest sporo, a niektóre z nich to prawdziwe ścianki o kilkunastoprocentowych nachyleniach. Coś takiego męczy chyba znacznie bardziej niż jeden porządny, długi podjazd. Kilka razy zjeżdżamy nad rzekę Berounkę, a potem wydostajemy się podjazdami z jej doliny.
Najbardziej w kość daje stromy (12% jak pamiętam) podjazd pod zamek w Krivolacie - pod górę wiedzie tu długa droga wyłożona kamiennym brukiem. Podjazd ciągnie się jeszcze za zamkiem, my jednak jedziemy pod tę wspaniałą budowlę i robimy tu sobie przerwę na jedzenie. Najadamy się porządnie, bo planujemy już bez większych postojów dojechać aż do Pragi. Siedząc pod zamkiem zastanawiamy się czy księżniczki i książęta też się wytrzęsali na kamiennym bruku ;). Przed dojazdem do Pragi musimy dokończyć jeszcze podjazd zamkowy i wykonać z cztery następne. Końcówkę ostatniego z nich pokonujemy ramię w ramię. Jedziemy w sposób dla nas typowy: on na lemondce, ja w dolnym chwycie. Żartujemy sobie, że prawdziwi kolarze podjazdy pokonują trzymając kierownicę w inny sposób niż my teraz. Na żadną olimpiadę już jednak raczej nie pojedziemy, więc profesjonalizm odkładamy na bok ;).
Praga
Do samej Pragi prowadzi świetny zjazd. Niestety mój aparat zaczyna strajkować i zdjęcie, na którym stoję pod tablicą „Praha” nie wychodzi. A tak się poświęciłam, weszłam nawet w pokrzywy! Jazda po centrum Pragi nie jest łatwa ze względu na kamienny bruk i tory tramwajowe. Miasto jest za to piękne. Jestem tu po raz pierwszy. Michał był już kilkukrotnie i pokazuje mi najpiękniejsze miejsca. Pokonujemy stromy (11%) brukowany podjazd by zwiedzić Hradczany. Widok na miasto z góry jest wspaniały. Ale to przecież jeszcze nie wszystko! Spacerkiem idziemy pod katedrę św. Wita i na słynną Złotą Uliczkę. Potem zjeżdżamy na Most Karola. Gwarno tu, tłoczno i ładnie. Spacer kończymy na Rynku Staromiejskim. Przysiadamy na chwilę. Potem idziemy na obiad do McDonaldsa i wracamy z powrotem na Rynek. Siedzimy tak aż do 23.00.
Na bruku
Na dworzec autobusowy zbieramy się mając prawie godzinny zapas czasu do odjazdu. To sporo, ale jeszcze nie wiem, że to dobra decyzja. Ruszamy. To była chwila: myślałam, że jedziemy prosto, tymczasem Michał zaczął skręcać w lewo. Nie zdążyłam wypiąć pedału zatrzaskowego i z impetem runęłam na bruk mocno uderzając łokciem. To moja wina, powinnam bardziej uważać! Ból jest tak przejmujący! Tymczasem robi się małe zbiegowisko i wiele osób pyta, czy wszystko ok. Ktoś z werwą chwyta mnie od tyłu i stawia na ziemi. Aż mi się w głowie zakręciło. Na szczęście do dworca jest blisko i dajemy radę ze spokojem dojść tam pieszo.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Czwarty dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167611,Czechy-z-Kotem-4.html
Z Wilkiem do Pragi / 3
Niedziela, 15 czerwca 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 169.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2565m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano nie pada i w ogóle nie pada przez cały dzień. To
pierwszy dzień bez deszczu. Jemy śniadanie, zwijamy namioty (rano muszki chyba
są bardzo głodne, bo atakują również mnie) i ruszamy. Trasa cały czas jest
wymagająca – góra/dół. Jest co deptać. Poza tym, że siłowo i szybkościowo
jestem znacznie słabsza od Michała, jedzie mi się bardzo dobrze. Nie cisnę na
maksa, by nie zrobić sobie krzywdy. Jadę w swoim rytmie i jest to najwyraźniej
dobre bo mimo, że w nogach jest już sporo kilometrów (płaska trzysetka i
stosześćdziesiątka po górach) czuję się dobrze. Tego dnia na jednym ze zjazdów
hasają dwa zające. Są śmieszne - zamiast uciekać w bok, biegną przede mną.
Jasnowidz
Pod koniec zjazdu czekam na Michała, który coś poprawiał w swoim rowerze. Gdy dojeżdża, jemy trochę słodkiego i wtedy kierownica mi ucieka, a zębatka wbija się w łydkę. Ruszamy. Michał pierwszy. Ja za nim, ale szybko się zatrzymuję. Przedni bagaż na zjeździe trochę mi się poluzował i ociera o oponę. Muszę poprawić. Spoglądam na łydkę. Niestety krew nie krzepnie jak należy, zdążyła już spłynąć do skarpetki i płynie dalej. By to szlag! Dzwonię do Michała, ale ma wyłączony telefon. Pięknie. Chwilę się zastanawiam czym zająć się najpierw: nogą, czy rowerem. I wtedy widzę, że on do mnie wraca. To jedyny moment podczas całej wycieczki, gdy wrócił się. Skąd wiedział?... Gdy on zajmuje się rowerem, ja opatruję łydkę. Po paru chwilach możemy jechać dalej.
Chłopak na szosówce
Dalsza droga to wymyślony przez Michała skrót. Mówi, że niczego ciekawego nie odpuszczamy, a oszczędzimy trochę drogi. Skrót okazuje się soczysty. Najpierw długi zjazd po nowej niteczce wąskiego asfaltu. Dobrze, że zjazd, bo nachylenie to cały czas kilkanaście procent (max 14%) i to na długim odcinku! Potem trochę się wypłaszcza i zaczyna się podjazd. Nie aż tak ostry, ale za to z fatalną nawierzchnią. Są dziury, asfalt jest strasznie spękany, leżą na nim żwir, piach i nieduże kamienie. Trudno po tym jechać na obładowanym rowerze szosowym. Chwilami pcham zamiast jechać. Gdy tylko nawierzchnia jest lepsza (mniej żwiru i kamyków) – jadę. Później ten parszywy asfalt przechodzi w szutrówkę. Jedzie się po tym lepiej, bo jest równa i gładka. Potem wraca spore nachylenie (podjazd) i coś co kiedyś było szosą. Są to luźne kamienie i luźne odłamki dawnej drogi. Tu dogania nas dwóch chłopaków jadących na lekko na rowerach MTB.Pcham rower,a Michał widząc tych dwóch, ciśnie ostro. Widzę jak ich dogania. Wygląda to niesamowicie: chłopak na szosówce z bagażem dogania w terenie gości na MTB i ostatecznie jednego z nich łyka! Mogę sobie tylko wyobrazić co czuł ten dogoniony. To nie była dla niego zapewne miła niedziela.
Przełajowiec
No ale to jeszcze nie koniec. Spory kawałek dalej Michał czeka na mnie i wskazuje dalszą drogę. A tam nawierzchnia jest jeszcze gorsza, a nachylenie większe. Nawet nie próbuję jechać. Michał próbuje, więc swój marsz zaczynam wcześniej, tak by zrobić mu kilka fotek na podjeździe. Nie do końca wierzę, że to wjedzie. W końcu szosówka jest szosówką, a to już jest typowa droga pod MTB!! On jednak robi to i to w świetnym stylu! Po tym co zobaczyłam nigdy nie uwierzę w to, że średnio jeździ w terenie (tak twierdził). Co więcej dochodzę do przekonania, że mógłby zrobić karierę w przełajach. Skoro na szosówce tak daje czadu, to co dopiero na przełajówce! Skrót okazał się dość morderczy i czasochłonny. Gdybyśmy wiedzieli, że tak to będzie wyglądało.... czasu raczej nie zaoszczędziliśmy.
Najwyższa góra
Wydostajemy się w końcu na szosę z prawdziwego zdarzenia i gdy możemy już jechać zupełnie normalnie, przednia przerzutka w moim rowerze odmawia współpracy. Michał z wybitnego przełajowca płynnie wchodzi w rolę serwisanta. Znowu jeździ na moim rowerze (już po raz trzeci! - Wychodzi na to, że jeździ na nim codziennie) i reguluje. Chodzi potem idealnie, choć on sam nie jest do końca zadowolony z tej regulacji. Przed nami wspinaczka na najwyższy punkt wycieczki - górę Fichtelberg (1215m), która znajduje się po niemieckiej stronie (na chwilę wracamy do Niemiec). Kończąc podjazd trafiamy na końcówkę jakiegoś wyścigu szosowego. Mijają mnie chyba wszyscy (nie daję się tylko gościowi jadącemu na MTB), natomiast Wilk wycina wszystkich po kolei, a potem zadowolony i wypoczęty czeka na mnie z aparatem na szczycie.
Autokar
Zajmujemy jedną z ławeczek i chwilę odpoczywamy. Pogoda jest świetna. Na takich wysokościach zwykle wieje, tymczasem mamy szczęście, bo jest cisza i bardzo dobra widoczność. Aż się nie chce ruszać. No ale komu w drogę... :). Początek zjazdu jest powolny (trzeba uważać na zawodników – niedobitków, kibiców i auta). Michał jest niepocieszony, bo miał ochotę na szybki zjazd (jego początek to piękna prosta), a przyblokowała go jakaś osobówka. Zjazd jest długi. Mamy tu jednak jeden odcinek w remoncie (i znowu Michał nie mógł poszaleć), a potem jadą przed nami 2 auta i autokar (Michał wyprzedza i auta i autokar!!) Gdy osiągamy Karlove Vary, wiemy już że nie wyrobimy się z całą trasą i trzeba będzie ją przyciąć. Dopada mnie straszne przygnębienie z tego powodu.
To nie wyścig!
Siedzimy akurat na ławce w parku, gdy Michał pyta jak podobają mi się Karlove Vary. Jest tu bardzo ładnie, ale trudno mi z siebie cokolwiek wydusić w taki sposób by on nie zorientował się, że gardło mam ściśnięte z żalu. Jedziemy pooglądać jeszcze reprezentacyjny deptak i ruszamy w dalszą drogę. Nie jedziemy długo. Zatrzymujemy się z boku dość ruchliwej drogi. Michał przeprojektowuje trasę. Dzięki tej zmianie nie musimy się już tak mocno spinać. Możemy jechać na większym luzie, ostatecznie nie jest to wyścig. Tłumaczy mi to cierpliwie, ale dobry nastrój wraca mi dopiero dużo później, już na trasie, gdy okazuje się, że jedziemy przez wyjątkowo ładne widokowo okolice. Pod koniec dnia w jednej z wiosek idę po wodę do domku, przy którym w ogródku zauważamy pielącą kobietę. Potem tak dociążeni robimy jeszcze jeden podjazd. Coraz niższe słońce podświetla znajdujący się poniżej drogi staw. Jest tak ładnie, że aż zatrzymuję się na fotkę. Michał natomiast uznaje, że to może być świetna miejscówka. Udajemy się tam i rozbijamy namioty. To nasza najładniejsza miejscówka.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Trzeci dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167604,Czechy-z-Kotem-3.html
Jasnowidz
Pod koniec zjazdu czekam na Michała, który coś poprawiał w swoim rowerze. Gdy dojeżdża, jemy trochę słodkiego i wtedy kierownica mi ucieka, a zębatka wbija się w łydkę. Ruszamy. Michał pierwszy. Ja za nim, ale szybko się zatrzymuję. Przedni bagaż na zjeździe trochę mi się poluzował i ociera o oponę. Muszę poprawić. Spoglądam na łydkę. Niestety krew nie krzepnie jak należy, zdążyła już spłynąć do skarpetki i płynie dalej. By to szlag! Dzwonię do Michała, ale ma wyłączony telefon. Pięknie. Chwilę się zastanawiam czym zająć się najpierw: nogą, czy rowerem. I wtedy widzę, że on do mnie wraca. To jedyny moment podczas całej wycieczki, gdy wrócił się. Skąd wiedział?... Gdy on zajmuje się rowerem, ja opatruję łydkę. Po paru chwilach możemy jechać dalej.
Chłopak na szosówce
Dalsza droga to wymyślony przez Michała skrót. Mówi, że niczego ciekawego nie odpuszczamy, a oszczędzimy trochę drogi. Skrót okazuje się soczysty. Najpierw długi zjazd po nowej niteczce wąskiego asfaltu. Dobrze, że zjazd, bo nachylenie to cały czas kilkanaście procent (max 14%) i to na długim odcinku! Potem trochę się wypłaszcza i zaczyna się podjazd. Nie aż tak ostry, ale za to z fatalną nawierzchnią. Są dziury, asfalt jest strasznie spękany, leżą na nim żwir, piach i nieduże kamienie. Trudno po tym jechać na obładowanym rowerze szosowym. Chwilami pcham zamiast jechać. Gdy tylko nawierzchnia jest lepsza (mniej żwiru i kamyków) – jadę. Później ten parszywy asfalt przechodzi w szutrówkę. Jedzie się po tym lepiej, bo jest równa i gładka. Potem wraca spore nachylenie (podjazd) i coś co kiedyś było szosą. Są to luźne kamienie i luźne odłamki dawnej drogi. Tu dogania nas dwóch chłopaków jadących na lekko na rowerach MTB.Pcham rower,a Michał widząc tych dwóch, ciśnie ostro. Widzę jak ich dogania. Wygląda to niesamowicie: chłopak na szosówce z bagażem dogania w terenie gości na MTB i ostatecznie jednego z nich łyka! Mogę sobie tylko wyobrazić co czuł ten dogoniony. To nie była dla niego zapewne miła niedziela.
Przełajowiec
No ale to jeszcze nie koniec. Spory kawałek dalej Michał czeka na mnie i wskazuje dalszą drogę. A tam nawierzchnia jest jeszcze gorsza, a nachylenie większe. Nawet nie próbuję jechać. Michał próbuje, więc swój marsz zaczynam wcześniej, tak by zrobić mu kilka fotek na podjeździe. Nie do końca wierzę, że to wjedzie. W końcu szosówka jest szosówką, a to już jest typowa droga pod MTB!! On jednak robi to i to w świetnym stylu! Po tym co zobaczyłam nigdy nie uwierzę w to, że średnio jeździ w terenie (tak twierdził). Co więcej dochodzę do przekonania, że mógłby zrobić karierę w przełajach. Skoro na szosówce tak daje czadu, to co dopiero na przełajówce! Skrót okazał się dość morderczy i czasochłonny. Gdybyśmy wiedzieli, że tak to będzie wyglądało.... czasu raczej nie zaoszczędziliśmy.
Najwyższa góra
Wydostajemy się w końcu na szosę z prawdziwego zdarzenia i gdy możemy już jechać zupełnie normalnie, przednia przerzutka w moim rowerze odmawia współpracy. Michał z wybitnego przełajowca płynnie wchodzi w rolę serwisanta. Znowu jeździ na moim rowerze (już po raz trzeci! - Wychodzi na to, że jeździ na nim codziennie) i reguluje. Chodzi potem idealnie, choć on sam nie jest do końca zadowolony z tej regulacji. Przed nami wspinaczka na najwyższy punkt wycieczki - górę Fichtelberg (1215m), która znajduje się po niemieckiej stronie (na chwilę wracamy do Niemiec). Kończąc podjazd trafiamy na końcówkę jakiegoś wyścigu szosowego. Mijają mnie chyba wszyscy (nie daję się tylko gościowi jadącemu na MTB), natomiast Wilk wycina wszystkich po kolei, a potem zadowolony i wypoczęty czeka na mnie z aparatem na szczycie.
Autokar
Zajmujemy jedną z ławeczek i chwilę odpoczywamy. Pogoda jest świetna. Na takich wysokościach zwykle wieje, tymczasem mamy szczęście, bo jest cisza i bardzo dobra widoczność. Aż się nie chce ruszać. No ale komu w drogę... :). Początek zjazdu jest powolny (trzeba uważać na zawodników – niedobitków, kibiców i auta). Michał jest niepocieszony, bo miał ochotę na szybki zjazd (jego początek to piękna prosta), a przyblokowała go jakaś osobówka. Zjazd jest długi. Mamy tu jednak jeden odcinek w remoncie (i znowu Michał nie mógł poszaleć), a potem jadą przed nami 2 auta i autokar (Michał wyprzedza i auta i autokar!!) Gdy osiągamy Karlove Vary, wiemy już że nie wyrobimy się z całą trasą i trzeba będzie ją przyciąć. Dopada mnie straszne przygnębienie z tego powodu.
To nie wyścig!
Siedzimy akurat na ławce w parku, gdy Michał pyta jak podobają mi się Karlove Vary. Jest tu bardzo ładnie, ale trudno mi z siebie cokolwiek wydusić w taki sposób by on nie zorientował się, że gardło mam ściśnięte z żalu. Jedziemy pooglądać jeszcze reprezentacyjny deptak i ruszamy w dalszą drogę. Nie jedziemy długo. Zatrzymujemy się z boku dość ruchliwej drogi. Michał przeprojektowuje trasę. Dzięki tej zmianie nie musimy się już tak mocno spinać. Możemy jechać na większym luzie, ostatecznie nie jest to wyścig. Tłumaczy mi to cierpliwie, ale dobry nastrój wraca mi dopiero dużo później, już na trasie, gdy okazuje się, że jedziemy przez wyjątkowo ładne widokowo okolice. Pod koniec dnia w jednej z wiosek idę po wodę do domku, przy którym w ogródku zauważamy pielącą kobietę. Potem tak dociążeni robimy jeszcze jeden podjazd. Coraz niższe słońce podświetla znajdujący się poniżej drogi staw. Jest tak ładnie, że aż zatrzymuję się na fotkę. Michał natomiast uznaje, że to może być świetna miejscówka. Udajemy się tam i rozbijamy namioty. To nasza najładniejsza miejscówka.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Trzeci dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167604,Czechy-z-Kotem-3.html
Z Wilkiem do Pragi / 2
Sobota, 14 czerwca 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 162.65 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2130m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z prognoz wynikało, że od rana może trochę padać. Gdy
budzę się nie słyszę jednak by deszcz stukał o namiot. Michał chyba jeszcze
śpi, ja natomiast wychodzę z namiotu porobić poranne fotki naszej miejscówki.
Jest to skraj sporej łąki i lasu, a z tyłu biegnie dość głęboki rów, uchodzący
do oczka wodnego. Mimo poranka, nie ma rosy, mogę chodzić w wysokiej trawie
zupełnie bezkarnie. Poranek mija szybko. Jemy śniadanie, zwijamy namioty,
zakładamy na rowery torby, worki, torebki i pokonujemy łąką 150m do drogi.
Motyl i dżdżownica
Od początku płasko nie jest. Każdy podjazd płynnie przechodzi w zjazd i tak jest cały czas. Wznoszenie się idzie mi średnio, tak samo zresztą opadanie. Wilk za to pod górę jedzie za każdym razem jak błyskawica. Są to dosłownie chwile i już go nie ma. Robi to duże wrażenie. Szybki jest również na zjazdach. Mnie idzie to wszystko o wiele gorzej. Wilk upatruje przyczyn mojej powolnej jazdy nie we mnie, a poza mną. Bierze się za regulację mojego przedniego hamulca. Klocki ocierają o tarczę. Może to dlatego tak słabo mi idzie? Chwila i już siedzi na moim rowerze :). Chwila i nic nie ociera. Chwila, chwila! - Jadę szybciej?Ale gdzież tam! Niestety żaden cud się nie zdarza i podczas gdy Michał jest jak lekki motyl, ja jestem jak pełznąca dżdżownica ;). Tak to mniej więcej wygląda.
Zostawiony
Po całej serii ostrych pagórków (Szwajcarska Saksonia) wjeżdżamy na wyjątkowo urokliwą drogę - tuż przy szosie wyrastają pionowe szare skały, z boku biegną tory. Docieramy nad Łabę. Robimy tu parę fotek. Po jakimś czasie zaczyna się długi podjazd. Robimy go ramię w ramię rozmawiając. Nachylenie nie zwala z nóg, dlatego możemy sobie na to pozwolić. Docieramy do miejsca, gdzie przy drodze jest ustawiona duża mapa. Zatrzymujemy się na chwilę, potem przejeżdżamy jeszcze jakieś 7 km (cały czas jadąc pod górę). Gdy droga robi się bardziej stroma, zostaję z tyłu. Michał kawałek dalej czeka. Pewnie chce zrobić fotkę. Przejeżdżam obok i wtedy prosi bym przystanęła. W roztargnieniu aparat zostawił na punkcie z mapą. Chyba tam. Nie ma innego wyjścia, trzeba po niego wrócić. Odpina z roweru cały bagaż i leci na lekko. Ja w tym czasie siedzę na trawce i czytając gazetę pilnuję dobytku. Aparat szczęśliwie udaje się odnaleźć. Kontynuujemy podjazd i nim docieramy pod niemiecko-czeską granicę, zaczyna padać. Robi się też znacznie chłodniej.
Ścianka
Kiedy przestaje padać, zaczynamy zjazd. Cała woda z ulicy szybko dostaje się do butów i od razu stopy zaczynają mi mocno marznąć. Na końcu zjazdu czeka na mnie Michał. Wychodzi słońce, a on mówi, że przed nami solidny podjazd. Pokazuje mi tę ściankę i na jej widok zamieram. 14% pod górę i to na długim odcinku. Szczęście, że mam szeroką kasetę. Szkoda, że mam ciężki rower z bagażem. Zaczyna się łagodnie „siódemką”, potem nachylenie tylko wzrasta. Michał oczywiście odskakuje mi na tym podjeździe i blisko jego końca zatrzymuje się, polując na mnie z aparatem niczym sęp na ofiarę.
Jego głos
Czuję się strasznie. Podjazd jest długi i gdy docieram w miejsce gdzie Michał czeka, jestem już porządnie wymęczona. Z trudem łapię oddech i siłowo wykonuję kolejne obroty korbą. Jest to jedyny moment podczas całej wycieczki gdy nie jestem w stanie zdobyć się na uśmiech do zdjęcia. Muszę wyglądać strasznie i jest mi bardzo przykro, że on musi mnie oglądać w tak nieciekawej sytuacji. Coś do mnie mówi, ale jego słowa zupełnie do mnie nie docierają. Dociera tylko sam głos. Potem podjazd ciągnie się jeszcze, ale nachylenie zmniejsza się do około 9%. Można odpocząć. Dziewięć procent i jest tak świetnie jak gdyby było płasko. Co za ulga!
Jak z bajki
Niedługo później docieramy pod niemiecko-czeską granicę. Robimy sobie tu pamiątkową fotkę. Szosy po czeskiej stronie są zauważalnie gorszej jakości. Poprawia się za to pogoda. Słońce przebija przez ciemne chmury, a ponieważ zbliża się wieczór, okolica nabiera cudownych barw i wygląda jak z bajki. Docieramy pod jakiś zbiornik zaporowy – jest chłodno i Michał mówi, że warto się ubrać, tym bardziej, że znowu nadciągają chmury, z których może pokropić. Ubieramy się zatem i jedziemy dalej. Pod koniec dnia, w małej czeskiej wiosce o nazwie Kliny pukamy do drzwi jednego z domków i prosimy o wodę. Otwiera miły pan, który z uśmiechem bierze nasze butelki i napełnia wodą. Namioty rozbijamy kilka kilometrów dalej, w pobliskim lasku. Miejsce jest ładne, ale Michał narzeka na gryzące muszki. Moja krew musi być wyjątkowo paskudna, bo mogę bez pośpiechu rozbijać namiot i mnie nie gryzą, podczas gdy on cały czas się musi opędzać. Tego dnia nie udało się zrobić założonego dystansu. Zamiast planowanych 215km, przejechaliśmy 162km (w pionie 2130m). W związku z tym planujemy następnego dnia wstać skoro świt i nadrabiać...
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Drugi dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167594,Czechy-z-Kotem-2.html
Motyl i dżdżownica
Od początku płasko nie jest. Każdy podjazd płynnie przechodzi w zjazd i tak jest cały czas. Wznoszenie się idzie mi średnio, tak samo zresztą opadanie. Wilk za to pod górę jedzie za każdym razem jak błyskawica. Są to dosłownie chwile i już go nie ma. Robi to duże wrażenie. Szybki jest również na zjazdach. Mnie idzie to wszystko o wiele gorzej. Wilk upatruje przyczyn mojej powolnej jazdy nie we mnie, a poza mną. Bierze się za regulację mojego przedniego hamulca. Klocki ocierają o tarczę. Może to dlatego tak słabo mi idzie? Chwila i już siedzi na moim rowerze :). Chwila i nic nie ociera. Chwila, chwila! - Jadę szybciej?Ale gdzież tam! Niestety żaden cud się nie zdarza i podczas gdy Michał jest jak lekki motyl, ja jestem jak pełznąca dżdżownica ;). Tak to mniej więcej wygląda.
Zostawiony
Po całej serii ostrych pagórków (Szwajcarska Saksonia) wjeżdżamy na wyjątkowo urokliwą drogę - tuż przy szosie wyrastają pionowe szare skały, z boku biegną tory. Docieramy nad Łabę. Robimy tu parę fotek. Po jakimś czasie zaczyna się długi podjazd. Robimy go ramię w ramię rozmawiając. Nachylenie nie zwala z nóg, dlatego możemy sobie na to pozwolić. Docieramy do miejsca, gdzie przy drodze jest ustawiona duża mapa. Zatrzymujemy się na chwilę, potem przejeżdżamy jeszcze jakieś 7 km (cały czas jadąc pod górę). Gdy droga robi się bardziej stroma, zostaję z tyłu. Michał kawałek dalej czeka. Pewnie chce zrobić fotkę. Przejeżdżam obok i wtedy prosi bym przystanęła. W roztargnieniu aparat zostawił na punkcie z mapą. Chyba tam. Nie ma innego wyjścia, trzeba po niego wrócić. Odpina z roweru cały bagaż i leci na lekko. Ja w tym czasie siedzę na trawce i czytając gazetę pilnuję dobytku. Aparat szczęśliwie udaje się odnaleźć. Kontynuujemy podjazd i nim docieramy pod niemiecko-czeską granicę, zaczyna padać. Robi się też znacznie chłodniej.
Ścianka
Kiedy przestaje padać, zaczynamy zjazd. Cała woda z ulicy szybko dostaje się do butów i od razu stopy zaczynają mi mocno marznąć. Na końcu zjazdu czeka na mnie Michał. Wychodzi słońce, a on mówi, że przed nami solidny podjazd. Pokazuje mi tę ściankę i na jej widok zamieram. 14% pod górę i to na długim odcinku. Szczęście, że mam szeroką kasetę. Szkoda, że mam ciężki rower z bagażem. Zaczyna się łagodnie „siódemką”, potem nachylenie tylko wzrasta. Michał oczywiście odskakuje mi na tym podjeździe i blisko jego końca zatrzymuje się, polując na mnie z aparatem niczym sęp na ofiarę.
Jego głos
Czuję się strasznie. Podjazd jest długi i gdy docieram w miejsce gdzie Michał czeka, jestem już porządnie wymęczona. Z trudem łapię oddech i siłowo wykonuję kolejne obroty korbą. Jest to jedyny moment podczas całej wycieczki gdy nie jestem w stanie zdobyć się na uśmiech do zdjęcia. Muszę wyglądać strasznie i jest mi bardzo przykro, że on musi mnie oglądać w tak nieciekawej sytuacji. Coś do mnie mówi, ale jego słowa zupełnie do mnie nie docierają. Dociera tylko sam głos. Potem podjazd ciągnie się jeszcze, ale nachylenie zmniejsza się do około 9%. Można odpocząć. Dziewięć procent i jest tak świetnie jak gdyby było płasko. Co za ulga!
Jak z bajki
Niedługo później docieramy pod niemiecko-czeską granicę. Robimy sobie tu pamiątkową fotkę. Szosy po czeskiej stronie są zauważalnie gorszej jakości. Poprawia się za to pogoda. Słońce przebija przez ciemne chmury, a ponieważ zbliża się wieczór, okolica nabiera cudownych barw i wygląda jak z bajki. Docieramy pod jakiś zbiornik zaporowy – jest chłodno i Michał mówi, że warto się ubrać, tym bardziej, że znowu nadciągają chmury, z których może pokropić. Ubieramy się zatem i jedziemy dalej. Pod koniec dnia, w małej czeskiej wiosce o nazwie Kliny pukamy do drzwi jednego z domków i prosimy o wodę. Otwiera miły pan, który z uśmiechem bierze nasze butelki i napełnia wodą. Namioty rozbijamy kilka kilometrów dalej, w pobliskim lasku. Miejsce jest ładne, ale Michał narzeka na gryzące muszki. Moja krew musi być wyjątkowo paskudna, bo mogę bez pośpiechu rozbijać namiot i mnie nie gryzą, podczas gdy on cały czas się musi opędzać. Tego dnia nie udało się zrobić założonego dystansu. Zamiast planowanych 215km, przejechaliśmy 162km (w pionie 2130m). W związku z tym planujemy następnego dnia wstać skoro świt i nadrabiać...
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Drugi dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167594,Czechy-z-Kotem-2.html
Z Wilkiem do Pragi / 1
Piątek, 13 czerwca 2014 Kategoria do 350, Kocia czytelnia
Km: | 329.24 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 979m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyjazd do Pragi zaczynam w piątek o drugiej nad ranem. To
wtedy ze snu wyrywa mnie budzik. Rower stoi obok łóżka, gotowy do drogi.
Pozostaje pospiesznie zjeść śniadanie i wyjść z domu. Herbata, kanapka, gazeta.
Skromnie. Gdy ruszam, jest jeszcze ciemno, gdy docieram na poznański Górczyn - jasnawo. Wilk już na mnie czeka. Witamy się i rozpoczynamy na dobre naszą
czterodniową wycieczkę do Pragi. Do Pragi z Poznania można dojechać na raz.
Wybieramy jednak trasę dłuższą, z trzema międzylądowaniami przed osiągnięciem
celu i przejazdem przez trzy kraje: Polskę, Niemcy i Czechy.
Powtórka
Droga pod granicę niemiecką prawie w całości pokrywa się z drogą, którą pokonaliśmy już wcześniej jadąc do Berlina. Jest praktycznie zupełnie płasko. Wtedy było z wiatrem, tym razem (wg prognoz) wiatr ma przeszkadzać. Tymczasem rankiem jest cisza. Delektujemy się nią, dopóki możemy. Krótko po starcie Michał wyłapuje, że moja tylna przerzutka źle chodzi. Wsiada na mój rower i robi testową rundkę regulacyjną. Pierwszy dłuższy postój mamy około setnego kilometra na stacji paliw w Zbąszyniu. Piję tu kawę, jemy coś i ruszamy.
Pierwszy w rankingu
Przednio-boczny wiatr powoli zaczyna się rozkręcać i wszystko wskazuje na to, że prognozy jednak się sprawdzą. Michał jedzie jako pierwszy, ja chowam się za nim. Daję mu ze dwie, może trzy krótkie zmiany, bo aż mi głupio, że tak cały czas się wiozę. Zatrzymanie na fotkę robimy pod monumentalną figurą Jezusa w Świebodzinie, która zgodnie z „Rankingiem Jezusów” jest najwyższym pomnikiem przedstawiającym Zbawiciela. Robimy zdjęcie i Chrystus zdaje się nam błogosławić... ale czy na pewno?... Zastanawiam się nad tym patrząc na niebo pełne chmur, z których właśnie zaczyna padać deszcz... Od tej pory praktycznie aż do końca dnia pogoda jest przekrotna.
Cywil
Następny postój wypada w Krośnie Odrzańskim. Wpadamy do sklepu Netto zrobić ostatnie zakupy po polskiej stronie. Kiedy się tu kręcimy zagaduje mnie jakiś facet. Pyta, czy może znowu jadę do Berlina. Przez chwilę zastanawiam się skąd się znamy. Olśnienie przychodzi szybko – to policjant, którego spotkaliśmy w tym właśnie miejscu na trasie do Berlina. Dziś jest w cywilu (i za chwilę też idzie na rower). Śmiejemy się z tego niespodziewanego spotkania. Co za zrządzenie losu! Kolejne kilometry pokonujemy głównie lasami. Jesteśmy więc osłonięci od wiatru.
Głodny jak wilk
W Gubinku mam ochotę na kawę. Jazda (przez wiatr i poprawianie bagażu, który raz po raz się luzuje) nie idzie jednak tak szybko jak powinna, więc zamiast kawy jest cola. Zaczyna mocniej padać. Ubieram więc kurtkę deszczową i wtedy deszcz prawie ustaje. No i tak ganiamy się z tymi przelotnymi deszczykami. Pogoda by mogła być lepsza, ale również i gorsza, więc nie ma co specjalnie marudzić. W końcówce dnia zaczynają się pagórki. Krajobraz wyraźnie zmienia się i widać, że płasko nie będzie. Pierwsze wzniesienia, którymi kończymy dzień są zapowiedzią tego co będzie dalej. Gdy rozbijamy namioty Michał oświadcza, że jest godny jak wilk. A skoro Wilk gada takie rzeczy, to małe drapieżniki (jak np. koty) muszą się mieć na baczności ;). Ponad trzystukilometrowy przelot udało się wykonać zgodnie z założonym wcześniej planem. Zasypiam zadowolona z tego dnia. Ja, mistrzyni długiej prostej :).
Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Pierwszy dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167583,Czechy-z-Kotem-1.html
Powtórka
Droga pod granicę niemiecką prawie w całości pokrywa się z drogą, którą pokonaliśmy już wcześniej jadąc do Berlina. Jest praktycznie zupełnie płasko. Wtedy było z wiatrem, tym razem (wg prognoz) wiatr ma przeszkadzać. Tymczasem rankiem jest cisza. Delektujemy się nią, dopóki możemy. Krótko po starcie Michał wyłapuje, że moja tylna przerzutka źle chodzi. Wsiada na mój rower i robi testową rundkę regulacyjną. Pierwszy dłuższy postój mamy około setnego kilometra na stacji paliw w Zbąszyniu. Piję tu kawę, jemy coś i ruszamy.
Pierwszy w rankingu
Przednio-boczny wiatr powoli zaczyna się rozkręcać i wszystko wskazuje na to, że prognozy jednak się sprawdzą. Michał jedzie jako pierwszy, ja chowam się za nim. Daję mu ze dwie, może trzy krótkie zmiany, bo aż mi głupio, że tak cały czas się wiozę. Zatrzymanie na fotkę robimy pod monumentalną figurą Jezusa w Świebodzinie, która zgodnie z „Rankingiem Jezusów” jest najwyższym pomnikiem przedstawiającym Zbawiciela. Robimy zdjęcie i Chrystus zdaje się nam błogosławić... ale czy na pewno?... Zastanawiam się nad tym patrząc na niebo pełne chmur, z których właśnie zaczyna padać deszcz... Od tej pory praktycznie aż do końca dnia pogoda jest przekrotna.
Cywil
Następny postój wypada w Krośnie Odrzańskim. Wpadamy do sklepu Netto zrobić ostatnie zakupy po polskiej stronie. Kiedy się tu kręcimy zagaduje mnie jakiś facet. Pyta, czy może znowu jadę do Berlina. Przez chwilę zastanawiam się skąd się znamy. Olśnienie przychodzi szybko – to policjant, którego spotkaliśmy w tym właśnie miejscu na trasie do Berlina. Dziś jest w cywilu (i za chwilę też idzie na rower). Śmiejemy się z tego niespodziewanego spotkania. Co za zrządzenie losu! Kolejne kilometry pokonujemy głównie lasami. Jesteśmy więc osłonięci od wiatru.
Głodny jak wilk
W Gubinku mam ochotę na kawę. Jazda (przez wiatr i poprawianie bagażu, który raz po raz się luzuje) nie idzie jednak tak szybko jak powinna, więc zamiast kawy jest cola. Zaczyna mocniej padać. Ubieram więc kurtkę deszczową i wtedy deszcz prawie ustaje. No i tak ganiamy się z tymi przelotnymi deszczykami. Pogoda by mogła być lepsza, ale również i gorsza, więc nie ma co specjalnie marudzić. W końcówce dnia zaczynają się pagórki. Krajobraz wyraźnie zmienia się i widać, że płasko nie będzie. Pierwsze wzniesienia, którymi kończymy dzień są zapowiedzią tego co będzie dalej. Gdy rozbijamy namioty Michał oświadcza, że jest godny jak wilk. A skoro Wilk gada takie rzeczy, to małe drapieżniki (jak np. koty) muszą się mieć na baczności ;). Ponad trzystukilometrowy przelot udało się wykonać zgodnie z założonym wcześniej planem. Zasypiam zadowolona z tego dnia. Ja, mistrzyni długiej prostej :).
Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Pierwszy dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167583,Czechy-z-Kotem-1.html
Test
Czwartek, 12 czerwca 2014 Kategoria do 50
Km: | 3.29 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 10m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Czwartek, 12 czerwca 2014 Kategoria do 50
Km: | 24.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 140m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca i teatr
Środa, 11 czerwca 2014 Kategoria do 100
Km: | 52.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 240m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |