Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2014
Dystans całkowity: | 2118.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Suma podjazdów: | 7850 m |
Liczba aktywności: | 35 |
Średnio na aktywność: | 60.52 km |
Więcej statystyk |
Praca
Poniedziałek, 31 marca 2014
Km: | 72.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 330m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na koniec okresu rozliczeniowego wybrałam wszystkie nadgodziny i wyszłam z pracy wcześniej. Dzięki temu w słonecznie pięknej pogodzie (ale też niestety w trochę przeszkadzającym wietrze) mogłam się pokręcić po okolicy. Trochę terenu, trochę szosy i wizyta u mamy :).
Tak to Kot kończy marcowanie się z marcowym przebiegiem 2118,23 km.
Tak to Kot kończy marcowanie się z marcowym przebiegiem 2118,23 km.
Kółeczko
Niedziela, 30 marca 2014
Km: | 50.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 210m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mieszanka szosy i terenu. Wiosenne kwiaty dla wszystkich czytających :)
Debiut na dwusetce, czyli brawo Starszapani!!
Sobota, 29 marca 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 205.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 501m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jeśli dobrze liczę to
jest to moja czwarta dwusetka w tym roku. Chyba tak właśnie jest. Tym razem nie z Krzysiem, nie sama, ale razem ze
Starsząpanią! Umówione na wspólną jazdę na ten dzień byłyśmy już od dawna.
Stosunkowo niedawno jednak pojawił się pomysł by były to dwie stówki. Gdy
Starsza zaproponowała, ja ochoczo przystałam. Na długą trasę nie trzeba mnie
mocno namawiać :). To miało być pierwsze dwieście Starszej, toteż czułam się
wyróżniona, że to właśnie ja mam w tym debiucie wziąć udział. Wymyśliłyśmy, że
pokręcimy na północ od Poznania.
Starszapani w Puszczy Noteckiej
Pogrzeb
Pierwszy przystanek robimy w Połajewie. Zatrzymujemy się pod ładnym kościołem i nawet przez chwilę myślę, by do niego wejść. Uwagę zwracają jednak ludzie, którzy kierują się do świątyni. Ubrani są na czarno, mają przystrojone na czarno kwiaty. Po chwili pojawia się i karawan. Trafiłyśmy na pogrzeb. Szybko kończymy jedzenie, uzupełniamy płyny i lecimy do Czarnkowa. Lubię to miasteczko. Lubię długi zjazd, który do niego wiedzie, lubię też podjazd, który trzeba pokonać na wyjeździe.
Przed kościołem w Połajewie
Starszej Pani miejsca ustąpię
Przez Czarnków i kawałek za miastem puszczam Starsząpanią przodem. To droga wojewódzka i samochodów nieco tu więcej, a Starsza cała ubrana jest na czarno. Ja w różowej kurtce bardziej rzucam się w oczy i dlatego obstawiam tył. Pierwsza nasza setka to częściowo walka z wiatrem. Jedzie się dość ciężko. Staram się trzymać równe tempo. Takie w sam raz, nie za szybkie nie za wolne. (Druga setka wchodzi o wiele łatwiej, rower prawie sam jedzie i chwilami muszę go wręcz hamować).
„Dalej Kocie!”
Na wyjeździe z Puszczy Noteckiej dogania nas dwóch chłopaków na góralach. Skaczę za nimi, Starsza nie pozostaje dłużna. Przyspieszenie ma nieziemskie. Cóż to za starość, skoro potrafi robić takie sprinty? Wyskakuje do przodu żwawo i krzyczy do mnie: „dalej Kocie!” No więc i leniwy Kot bierze się do roboty. Wychodzę na czoło i radośnie złorzecząc na śmiałków pędzimy sobie trzymając prędkość grubo ponad 30 km/h. No i to tyle :).
Usterka
Bardzo ładnym miasteczkiem jest Obrzycko. Z mostu robię zdjęcia z widokiem na nie. To chyba też właśnie w Obrzycku przytrafia się awaria mojego camelbaka. Coś jest nie tak z uszczelką i niestety przecieka. Sytuację ratuje powaga starości. Starsza kręci głową i karcąco patrzy na Kota. Chwyta zakrętkę z uszczelką i po chwili wszystko działa jak nowe. Bardzo się cieszę, że nie będę miała mokrych pleców. Za Obrzyckiem robimy kilka podjazdów. Jako, że nie czuję się bardzo mocna, robię je na bardzo wysokiej kadencji. W tym szaleństwie jest metoda, bo wchodzą dzięki temu lekko, no i mam chwilę na wykadrowanie fotki ze Starszą w akcji w roli głównej.
Obrzycko
Starszapani kończy podjazd
Ku słońcu
Kiedy powoli kończymy naszą przemiłą wycieczkę po wietrze nie ma już ani śladu. Jest kompletna cisza. Jak błogo! Jedziemy prosto ku zachodzącemu słońcu. Słońce jest niczym ognista kula i wygląda zjawiskowo. Dla takich pięknych chwil warto jeździć na rowerze. Jeszcze piękniejszą chwilą jest 200 na liczniku Starszej i nasza wspólna radość z tej wycieczki. Wielkie gratulacje dla Starszejpani za ten bardzo udany debiut. Swoją pierwszą dwusetkę zrobiła w pięknym stylu.
Starszapani nadaje: http://starszapani.bikestats.pl/1114409,Pierwsza-...
Starszapani w Puszczy Noteckiej
Pogrzeb
Pierwszy przystanek robimy w Połajewie. Zatrzymujemy się pod ładnym kościołem i nawet przez chwilę myślę, by do niego wejść. Uwagę zwracają jednak ludzie, którzy kierują się do świątyni. Ubrani są na czarno, mają przystrojone na czarno kwiaty. Po chwili pojawia się i karawan. Trafiłyśmy na pogrzeb. Szybko kończymy jedzenie, uzupełniamy płyny i lecimy do Czarnkowa. Lubię to miasteczko. Lubię długi zjazd, który do niego wiedzie, lubię też podjazd, który trzeba pokonać na wyjeździe.
Przed kościołem w Połajewie
Starszej Pani miejsca ustąpię
Przez Czarnków i kawałek za miastem puszczam Starsząpanią przodem. To droga wojewódzka i samochodów nieco tu więcej, a Starsza cała ubrana jest na czarno. Ja w różowej kurtce bardziej rzucam się w oczy i dlatego obstawiam tył. Pierwsza nasza setka to częściowo walka z wiatrem. Jedzie się dość ciężko. Staram się trzymać równe tempo. Takie w sam raz, nie za szybkie nie za wolne. (Druga setka wchodzi o wiele łatwiej, rower prawie sam jedzie i chwilami muszę go wręcz hamować).
„Dalej Kocie!”
Na wyjeździe z Puszczy Noteckiej dogania nas dwóch chłopaków na góralach. Skaczę za nimi, Starsza nie pozostaje dłużna. Przyspieszenie ma nieziemskie. Cóż to za starość, skoro potrafi robić takie sprinty? Wyskakuje do przodu żwawo i krzyczy do mnie: „dalej Kocie!” No więc i leniwy Kot bierze się do roboty. Wychodzę na czoło i radośnie złorzecząc na śmiałków pędzimy sobie trzymając prędkość grubo ponad 30 km/h. No i to tyle :).
Usterka
Bardzo ładnym miasteczkiem jest Obrzycko. Z mostu robię zdjęcia z widokiem na nie. To chyba też właśnie w Obrzycku przytrafia się awaria mojego camelbaka. Coś jest nie tak z uszczelką i niestety przecieka. Sytuację ratuje powaga starości. Starsza kręci głową i karcąco patrzy na Kota. Chwyta zakrętkę z uszczelką i po chwili wszystko działa jak nowe. Bardzo się cieszę, że nie będę miała mokrych pleców. Za Obrzyckiem robimy kilka podjazdów. Jako, że nie czuję się bardzo mocna, robię je na bardzo wysokiej kadencji. W tym szaleństwie jest metoda, bo wchodzą dzięki temu lekko, no i mam chwilę na wykadrowanie fotki ze Starszą w akcji w roli głównej.
Obrzycko
Starszapani kończy podjazd
Ku słońcu
Kiedy powoli kończymy naszą przemiłą wycieczkę po wietrze nie ma już ani śladu. Jest kompletna cisza. Jak błogo! Jedziemy prosto ku zachodzącemu słońcu. Słońce jest niczym ognista kula i wygląda zjawiskowo. Dla takich pięknych chwil warto jeździć na rowerze. Jeszcze piękniejszą chwilą jest 200 na liczniku Starszej i nasza wspólna radość z tej wycieczki. Wielkie gratulacje dla Starszejpani za ten bardzo udany debiut. Swoją pierwszą dwusetkę zrobiła w pięknym stylu.
Starszapani nadaje: http://starszapani.bikestats.pl/1114409,Pierwsza-...
Praca
Piątek, 28 marca 2014
Km: | 43.77 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 213m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś w drodze z pracy dogonił mnie szosowiec i potem kilka ładnych kilometrów jechaliśmy sobie razem. Na początku się wiozłam, potem jechaliśmy obok siebie i gadaliśmy. Bardzo sympatyczny początek weekendu. Po raz pierwszy od wizyty w szpitalu jechało mi się lekko. Najwyraźniej mój organizm doszedł już do siebie po narkozie. Dziś jest również ten dzień, gdy przekroczyłam 4000 km w tym roku.
Praca
Czwartek, 27 marca 2014
Km: | 30.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 161m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miasto
Środa, 26 marca 2014
Km: | 27.82 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 106m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca
Wtorek, 25 marca 2014
Km: | 23.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 140m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Podobnie jak wczoraj: w deszczu, wietrze i zimnie. Dziś rano było nawet zimniej, tylko 3 stopnie.
Praca
Poniedziałek, 24 marca 2014
Km: | 25.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 143m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
W zimnie (rano 5 stopni, wieczorem 4), deszczu i wietrze. Wspaniały początek wiosny.
Kółeczko
Niedziela, 23 marca 2014
Km: | 77.31 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 220m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tym razem we dwójkę. Ja i kolega. Jechaliśmy sobie dziś spokojniutko. Ostatnie 20 kilometrów w lekkim deszczyku. Tak sobie popada dwa dni :)
231 kilometrów samotności
Sobota, 22 marca 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 238.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 438m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
(Kilometrów łącznie wyszło 238,54 ale przez 7 km miałam wsparcie - stąd tytuł jest jaki jest).
Od początku tygodnia wiedziałam, że dziś na trasę pojadę sama. Krzysztof jest chory - to po ostatniej sobocie. Zaszkodziło mu polowanie na dostawczaka (i tak zresztą zakończone fiaskiem). Dokąd pojadę? Sama do końca nie wiedziałam. Ułożyłam sobie kilka tras, ale prognozy były niepewne. Wiatr kręcący i możliwe deszcze. Taka prognoza może rozwalić każdy plan. Na rajd z wiatrem to zupełnie nie pasuje. No i ten możliwy deszcz…
Wybór trasy w miarę szybko staje się więc oczywisty. Dziś budzik zadzwonił o 5:00. Przestawiłam go od razu na 20 minut później. Po pięciu minutach wiercenia się doszłam jednak do wniosku, że już się przebudziłam. Do śniadania radia nie włączam (Krzysztof jeszcze śpi). Toli polecam, by nie biegała zbyt głośno. Po śniadaniu tradycyjnie kawa, a do niej trochę babki mandarynkowej. No i tak mijają dwie godziny. Rano lubię mieć spokój i czas dla siebie, nawet jeśli to oznacza wczesną pobudkę. Tuż po 7:00 startuję na wahadło :). Najpierw dojazd – niecałe 30 km. Idzie pomału jak krew z nosa. Tak już mam, że rozkręcam się powoli. Jestem trochę jak stary diesel :). No i zaczynam „się wahać”.
Początek:
Rano wiatr prawie nie przeszkadza, więc jedzie się dobrze. Przez słuchawki Bono śpiewa: „it`s a beautiful day, sky…” czy rzeczywiście? Chyba jednak nie do końca, bo niebo jest uroczo szare i wygląda jakby zaraz miał spaść deszcz. No i spada - mżawka nr 1 (łącznie trafiły mi się 3 mżawki). Na 71 km trasy widzę jadących z naprzeciwka szosowców. Im bliżej są, tym bardziej oczom nie wierzę:
Zielona bluza z wieżowcami. Stasiu?
Biało-czerwona bluza z krzyżem. Jacek?
Tak, to oni!
To najradośniejszy moment trasy. Zatrzymujemy się i chwilę gadamy. Dla mnie to już prawie kolejna nawrotka i potem ich kierunek. Nawracam więc nieco wcześniej. Jacek bierze mnie na koło. Dyktuje mocne tempo. Tuż za mną Stasiu. W ten sposób wiozę się przez 7 km. Potem oni odkręcają w stronę domu, a ja zawracam do miejsca, z którego mnie zgarnęli.
Wierzganie:
W międzyczasie pojawia się wiatr i zabawa zaczyna się na dobre. Zmagam się z nim w typowy dla siebie sposób: gdy jest z wiatrem – przechodzę w górny chwyt i robię z siebie żagiel, gdy pod wiatr – jadę w dolnym chwycie i na ugiętych łokciach. Na trasie spotykam sporo maszyn rolniczych (wiosna!), mija mnie też kilka autobusów. Samochodów praktycznie nie ma. Tętno mam bardzo równe. Gdy patrzę na pulsometr, nadziwić się nie mogę. Prawie cały czas 144 lub około tego. To niewiele. Sama z siebie się śmieję, że na wykresie wyjdzie płaska kreska, zupełnie jakbym umarła.
Płaska linia mojego życia:
Trasę urozmaicam sobie śpiewaniem. Nikt mnie nie słyszy, więc mogę sobie fałszować. Raz po raz obracam się za siebie, by sprawdzić, czy faktycznie jestem sama :).
Tętno mi skacze na widok szosowca na białym rowerze, który niespodziewanie wjeżdża na trasę. Jedzie w kierunku zgodnym z moim i dzieli nas jakieś 20 m. On mnie nie widzi, a ja go gonię. Nie jest to jednak takie łatwe. Przekraczam dość istotnie 30km/h. Jest jakieś 10 m przede mną, ale przyspiesza. Cały czas mnie nie widzi. Zaklinam rzeczywistość, by wreszczie się obrócił! Mam ochotę wszasnąć do niego, by poczekał. Nie robię jednak tego. Przecież się nie znamy.
Poczekałby?
A Ty? Poczekał(a)byś słysząc jak woła nieznajoma?
Chłopak jedzie równym tempem i tnie szosę na pół. Puszczam go. To dopiero 103 kilometr, nawet nie połowa założonego dystansu. Nie pora na sprinty. Widzę go przed sobą przez kolejne 10 km.
Zaginam czasoprzestrzeń:
Raz po raz przebija słońce. Aż do końca „wahania się” nie dzieje się nic istotnego. Do sklepu zajeżdżam raz. 1 bukłak i duży bidon to jednak trochę mało. Dokupuję 1 litr jabłkowego Tymbarku. Po wahadle robię łącznie 6 pełnych kursów.
Nadal się waham mimo, że to już 183 kilometr:
Tętno średnie: 146, maksymalne: 175. Prędkość średnia: 26,2. Z jednej strony po tętnie widać, że to nie było solidne przykładanie się, z drugiej uzyskana średnia pozostawia wiele do życzenia. Pocieszam się, że to marzec. Jak na samotniczą dwusetkę – ujdzie.
Na kuchennym stole zamiast obiadu ;)
Od początku tygodnia wiedziałam, że dziś na trasę pojadę sama. Krzysztof jest chory - to po ostatniej sobocie. Zaszkodziło mu polowanie na dostawczaka (i tak zresztą zakończone fiaskiem). Dokąd pojadę? Sama do końca nie wiedziałam. Ułożyłam sobie kilka tras, ale prognozy były niepewne. Wiatr kręcący i możliwe deszcze. Taka prognoza może rozwalić każdy plan. Na rajd z wiatrem to zupełnie nie pasuje. No i ten możliwy deszcz…
Wybór trasy w miarę szybko staje się więc oczywisty. Dziś budzik zadzwonił o 5:00. Przestawiłam go od razu na 20 minut później. Po pięciu minutach wiercenia się doszłam jednak do wniosku, że już się przebudziłam. Do śniadania radia nie włączam (Krzysztof jeszcze śpi). Toli polecam, by nie biegała zbyt głośno. Po śniadaniu tradycyjnie kawa, a do niej trochę babki mandarynkowej. No i tak mijają dwie godziny. Rano lubię mieć spokój i czas dla siebie, nawet jeśli to oznacza wczesną pobudkę. Tuż po 7:00 startuję na wahadło :). Najpierw dojazd – niecałe 30 km. Idzie pomału jak krew z nosa. Tak już mam, że rozkręcam się powoli. Jestem trochę jak stary diesel :). No i zaczynam „się wahać”.
Początek:
Rano wiatr prawie nie przeszkadza, więc jedzie się dobrze. Przez słuchawki Bono śpiewa: „it`s a beautiful day, sky…” czy rzeczywiście? Chyba jednak nie do końca, bo niebo jest uroczo szare i wygląda jakby zaraz miał spaść deszcz. No i spada - mżawka nr 1 (łącznie trafiły mi się 3 mżawki). Na 71 km trasy widzę jadących z naprzeciwka szosowców. Im bliżej są, tym bardziej oczom nie wierzę:
Zielona bluza z wieżowcami. Stasiu?
Biało-czerwona bluza z krzyżem. Jacek?
Tak, to oni!
To najradośniejszy moment trasy. Zatrzymujemy się i chwilę gadamy. Dla mnie to już prawie kolejna nawrotka i potem ich kierunek. Nawracam więc nieco wcześniej. Jacek bierze mnie na koło. Dyktuje mocne tempo. Tuż za mną Stasiu. W ten sposób wiozę się przez 7 km. Potem oni odkręcają w stronę domu, a ja zawracam do miejsca, z którego mnie zgarnęli.
Wierzganie:
W międzyczasie pojawia się wiatr i zabawa zaczyna się na dobre. Zmagam się z nim w typowy dla siebie sposób: gdy jest z wiatrem – przechodzę w górny chwyt i robię z siebie żagiel, gdy pod wiatr – jadę w dolnym chwycie i na ugiętych łokciach. Na trasie spotykam sporo maszyn rolniczych (wiosna!), mija mnie też kilka autobusów. Samochodów praktycznie nie ma. Tętno mam bardzo równe. Gdy patrzę na pulsometr, nadziwić się nie mogę. Prawie cały czas 144 lub około tego. To niewiele. Sama z siebie się śmieję, że na wykresie wyjdzie płaska kreska, zupełnie jakbym umarła.
Płaska linia mojego życia:
Trasę urozmaicam sobie śpiewaniem. Nikt mnie nie słyszy, więc mogę sobie fałszować. Raz po raz obracam się za siebie, by sprawdzić, czy faktycznie jestem sama :).
Tętno mi skacze na widok szosowca na białym rowerze, który niespodziewanie wjeżdża na trasę. Jedzie w kierunku zgodnym z moim i dzieli nas jakieś 20 m. On mnie nie widzi, a ja go gonię. Nie jest to jednak takie łatwe. Przekraczam dość istotnie 30km/h. Jest jakieś 10 m przede mną, ale przyspiesza. Cały czas mnie nie widzi. Zaklinam rzeczywistość, by wreszczie się obrócił! Mam ochotę wszasnąć do niego, by poczekał. Nie robię jednak tego. Przecież się nie znamy.
Poczekałby?
A Ty? Poczekał(a)byś słysząc jak woła nieznajoma?
Chłopak jedzie równym tempem i tnie szosę na pół. Puszczam go. To dopiero 103 kilometr, nawet nie połowa założonego dystansu. Nie pora na sprinty. Widzę go przed sobą przez kolejne 10 km.
Zaginam czasoprzestrzeń:
Raz po raz przebija słońce. Aż do końca „wahania się” nie dzieje się nic istotnego. Do sklepu zajeżdżam raz. 1 bukłak i duży bidon to jednak trochę mało. Dokupuję 1 litr jabłkowego Tymbarku. Po wahadle robię łącznie 6 pełnych kursów.
Nadal się waham mimo, że to już 183 kilometr:
Tętno średnie: 146, maksymalne: 175. Prędkość średnia: 26,2. Z jednej strony po tętnie widać, że to nie było solidne przykładanie się, z drugiej uzyskana średnia pozostawia wiele do życzenia. Pocieszam się, że to marzec. Jak na samotniczą dwusetkę – ujdzie.
Na kuchennym stole zamiast obiadu ;)