A może to był tylko sen...
Sobota, 24 czerwca 2023 Kategoria Augustów, do 550, Kocia czytelnia
Km: | 532.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 26:54 | km/h: | 19.80 |
Pr. maks.: | 45.20 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2176m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pogoda z pewnością była najlepsza od 2 lat. W zeszłym roku kupowałam i oddawałam, oddawałam i kupowałam - bilety na pociąg z Augustowa do domu. I nic z tego nie wyszło.
Teraz, ku własnemu zdziwieniu, udało się.
Coś tam widziałam w prognozach, że ma kropić, zwłaszcza rano, w sobotę. Oraz, że wiatr będzie boczny.
I kiedy ruszyłam, faktycznie kropiło. Ciepły, letni deszczyk. Nawet nie wpadłam na pomysł, by ubierać kurtkę.
A potem był Janowiec i kawa. Tak gdzieś do Torunia było raczej nudno. Nie lubię jeździć drogami, które znam aż za dobrze. Choć jednocześnie lubię powtarzalność. I nie ma w tym żadnej sprzeczności.
W Gniewkowie zjadłam pyszne lody. W Toruniu, który bardzo lubię, szłam pieszo przez rozkopany Bulwar Filadelfijski. Przez cały Bulwar.
Następnie był Golub-Dobrzyń. A potem wieczorna droga do Lidzbarka, dotarłam tam krótko po zachodzie słońca.
Pod koniec czerwca prawie nie ma nocy. Księżyca niemal nie było, a prawdziwa ciemność, ta bez żadnej poświaty, trwała mniej więcej godzinę. Między północą a 1 w nocy. Nidzica była tradycyjnie nocą. Zamiast na Moyę podjechałam na Orlen.
A potem była nadal noc. Droga na Wielbark została już ukończona. Jadąc nią wspominałam sobie tamtą przeprawę, gdy któregoś roku pośród remontu i piachu przez naście kilometrów szłam tam z rowerem.
Teraz byłam przekonana, że nic dziwnego już się nie przytrafi i wtedy pojawił się remont drogi przed Myszyńcem. Miał być ruch wahadłowy, zamiast tego była zerwana nawierzchnia po całości na długości około 4-5 km. Ile to razy w życiu coś miało być, a jednak nie było?... Zresztą to nieistotne. Naraz we mgle wiata przystankowa. A może to mi się tylko przyśniło. Leżałam tam i miałam zamknięte oczy, aaa... dajcież mi wszyscy święty spokój! Pośród piachu, kamieni, kurew i innych bluzgów, dotarłam na Orlen w Myszyńcu na bardzo wczesne śniadanie.
Dalej trafiłam na kolejny remont, ale tu na szczęście był dobry objazd.
Mniej więcej w okolicach Szczuczyna miałam już serdecznie dość tej trasy. Może górki to sprawiły, a może boczy wiatr, albo dziury w drodze lub ciepłota. A może jeszcze coś innego. A może byłam po prostu zmęczona i marudna. Tego nikt nie oceni, gdyż byłam tam sama. W Szczuczynie Orlen, choć całkiem niedawno przecież też był Orlen, ten który jest pośrodku niczego i zawsze tak jakoś mnie zaskakuje. Rano było wtedy, ale już nie aż tak wcześnie, zdjęłam z siebie ciepły strój z nocy i nieco się umyłam. Teraz, w Szczuczynie, kupiłam na pewno czipsy i chyba herbatę oraz zjadłam ostatnią bułkę zabraną z domu.
Odtąd do Augustowa było już blisko, tzn. mniej niż 100 km. To zawsze jest miła świadomość, że ponad 4 stówy zostały rąbnięte i nie trzeba już o tym myśleć w kategoriach drogi, co przede mną.
Ostatni odcinek, nieco przed DK16, to piękna aleja lipowa, a przede wszystkim pachnąca. Odurzający zapach kwitnących lip, uwielbiam go, zapada w nos i w pamięć. Tak mocno, że do Augustowa chcę zawsze już jechać gdy kwitną lipy.
W Augustowie zameldowałam się późnym popołudniem, w niedzielę.
Pogoda na miejscu była idealna. Zostawiłam rower w hotelu i nastał cudowny i piękny czas wypoczynku w Augustowie. Pieszo zaszłam we wszystkie miejsca, które znam i lubię.
Wieczorem poszłam jeszcze na parkowy rynek Zygmunta Augusta i siedziałam tam czekając na to, by fontanna wreszcie ruszyła pełną parą. Wtem z zamyślenia wyrwał mnie męski głos: czekasz tu na kogoś? Przyjechałaś rowerem?
No tak, ubrana byłam w strój rowerowy. W skrócie odpowiedziałam: nie i tak. A potem roześmiałam się i wyjaśniłam temu miłemu chłopakowi, że czekam na fontannę, ale dziś chyba nic już się nie wydarzy. Na chwilę zapadliśmy w zadumę. A potem powiedział mi, że jest stąd i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie działać z pełną mocą, a kiedy tylko tak jak teraz, na pół gwizdka. Może jutro będzie lepiej? Może... Choć ja przecież wyjeżdżam przed 7 rano...
Następnego dnia wstałam zbyt wcześnie, ale warto było. Mimo poniedziałku i obrzydliwie wczesnej pory, fontanna działała z pełną mocą. Pojechałam jeszcze zobaczyć jezioro Necko, jakieś 2 km od centrum oraz do napisu #Augustów nad Nettą. Na stację kolejową wpadłam z bezpiecznym 5-cio minutowym zapasem czasu.
Teraz, ku własnemu zdziwieniu, udało się.
Coś tam widziałam w prognozach, że ma kropić, zwłaszcza rano, w sobotę. Oraz, że wiatr będzie boczny.
I kiedy ruszyłam, faktycznie kropiło. Ciepły, letni deszczyk. Nawet nie wpadłam na pomysł, by ubierać kurtkę.
A potem był Janowiec i kawa. Tak gdzieś do Torunia było raczej nudno. Nie lubię jeździć drogami, które znam aż za dobrze. Choć jednocześnie lubię powtarzalność. I nie ma w tym żadnej sprzeczności.
W Gniewkowie zjadłam pyszne lody. W Toruniu, który bardzo lubię, szłam pieszo przez rozkopany Bulwar Filadelfijski. Przez cały Bulwar.
Następnie był Golub-Dobrzyń. A potem wieczorna droga do Lidzbarka, dotarłam tam krótko po zachodzie słońca.
Pod koniec czerwca prawie nie ma nocy. Księżyca niemal nie było, a prawdziwa ciemność, ta bez żadnej poświaty, trwała mniej więcej godzinę. Między północą a 1 w nocy. Nidzica była tradycyjnie nocą. Zamiast na Moyę podjechałam na Orlen.
A potem była nadal noc. Droga na Wielbark została już ukończona. Jadąc nią wspominałam sobie tamtą przeprawę, gdy któregoś roku pośród remontu i piachu przez naście kilometrów szłam tam z rowerem.
Teraz byłam przekonana, że nic dziwnego już się nie przytrafi i wtedy pojawił się remont drogi przed Myszyńcem. Miał być ruch wahadłowy, zamiast tego była zerwana nawierzchnia po całości na długości około 4-5 km. Ile to razy w życiu coś miało być, a jednak nie było?... Zresztą to nieistotne. Naraz we mgle wiata przystankowa. A może to mi się tylko przyśniło. Leżałam tam i miałam zamknięte oczy, aaa... dajcież mi wszyscy święty spokój! Pośród piachu, kamieni, kurew i innych bluzgów, dotarłam na Orlen w Myszyńcu na bardzo wczesne śniadanie.
Dalej trafiłam na kolejny remont, ale tu na szczęście był dobry objazd.
Mniej więcej w okolicach Szczuczyna miałam już serdecznie dość tej trasy. Może górki to sprawiły, a może boczy wiatr, albo dziury w drodze lub ciepłota. A może jeszcze coś innego. A może byłam po prostu zmęczona i marudna. Tego nikt nie oceni, gdyż byłam tam sama. W Szczuczynie Orlen, choć całkiem niedawno przecież też był Orlen, ten który jest pośrodku niczego i zawsze tak jakoś mnie zaskakuje. Rano było wtedy, ale już nie aż tak wcześnie, zdjęłam z siebie ciepły strój z nocy i nieco się umyłam. Teraz, w Szczuczynie, kupiłam na pewno czipsy i chyba herbatę oraz zjadłam ostatnią bułkę zabraną z domu.
Odtąd do Augustowa było już blisko, tzn. mniej niż 100 km. To zawsze jest miła świadomość, że ponad 4 stówy zostały rąbnięte i nie trzeba już o tym myśleć w kategoriach drogi, co przede mną.
Ostatni odcinek, nieco przed DK16, to piękna aleja lipowa, a przede wszystkim pachnąca. Odurzający zapach kwitnących lip, uwielbiam go, zapada w nos i w pamięć. Tak mocno, że do Augustowa chcę zawsze już jechać gdy kwitną lipy.
W Augustowie zameldowałam się późnym popołudniem, w niedzielę.
Pogoda na miejscu była idealna. Zostawiłam rower w hotelu i nastał cudowny i piękny czas wypoczynku w Augustowie. Pieszo zaszłam we wszystkie miejsca, które znam i lubię.
Wieczorem poszłam jeszcze na parkowy rynek Zygmunta Augusta i siedziałam tam czekając na to, by fontanna wreszcie ruszyła pełną parą. Wtem z zamyślenia wyrwał mnie męski głos: czekasz tu na kogoś? Przyjechałaś rowerem?
No tak, ubrana byłam w strój rowerowy. W skrócie odpowiedziałam: nie i tak. A potem roześmiałam się i wyjaśniłam temu miłemu chłopakowi, że czekam na fontannę, ale dziś chyba nic już się nie wydarzy. Na chwilę zapadliśmy w zadumę. A potem powiedział mi, że jest stąd i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie działać z pełną mocą, a kiedy tylko tak jak teraz, na pół gwizdka. Może jutro będzie lepiej? Może... Choć ja przecież wyjeżdżam przed 7 rano...
Następnego dnia wstałam zbyt wcześnie, ale warto było. Mimo poniedziałku i obrzydliwie wczesnej pory, fontanna działała z pełną mocą. Pojechałam jeszcze zobaczyć jezioro Necko, jakieś 2 km od centrum oraz do napisu #Augustów nad Nettą. Na stację kolejową wpadłam z bezpiecznym 5-cio minutowym zapasem czasu.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!