Maraton Podróżnika
Sobota, 4 czerwca 2022 Kategoria do 550, Kocia czytelnia
Km: | 503.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 24:18 | km/h: | 20.72 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 3871m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kociewie i Kaszuby, baza blisko mnie (jakieś 150 km dojazdu samochodem), dobra pogoda i zapowiadane 8 stopni ciepła w nocy. Trasy lekko pagórkowate, wśród lasów i jezior lubię, więc szybko się zapisałam na ten maraton. Oczywiście na trasę dłuższą, tj. 500 km, gdyż lubię spędzać czas na rowerze.
W nocy śniło mi się, ze spóźniłam się na start i to się prawie sprawdziło! Zamotałam się tak okropnie, że na linii startu byłam niepełną minutę przed odjazdem mojej grupy, w ostatnim momencie Wąski podał mi lokalizator i już jazda! A w zasadzie marszobieg po piaszczystym wyjeździe z kempingu. Po mniej więcej 5 km jazdy całe emocje związane z tym prawie spóźnieniem, opadły. Zaczęłam sprawdzać kieszonki, czy na pewno wszystko w nich dobrze siedzi i nie zamierza wypaść. Zwłaszcza portfel i telefon. Zaraz.... nie czuję pod palcami telefonu! Raz jeszcze macam po kolei wszystkie kieszonki. No, nie ma! Ups.... został w namiocie, w bazie.
Już się po niego nie wracam, bo to za dużo czasu by poszło. Decyduję się jechać 500 km bez telefonu. Na szczęście mam pieniądze i dokumenty. Powinno być ok.
Po drodze dogania mnie kolega z późniejszej grupy. Zatrzymuję go na chwilę i z jego telefonu dzwonię do Taty, by przekazał dalej moim bliskim, że przez dobę będę kompletnie nieosiągalna, bo zapomniałam telefonu... Od tego momentu jestem już spokojna.
Trasa jest bardzo ładna. Dużo soczystej zieleni w promieniach słońca. Pagórki, jeziora. Cieszę się z każdym kilometrem coraz bardziej, że zdecydowałam się przyjechać na ten maraton!
Niewesoło zaczyna się robić późnym popołudniem. A to dlatego, że temperatura dziwnie szybko spada i jeszcze przed zachodem słońca osiąga wartość około 10 stopni. Niebo jest czyste, co każe przypuszczać, że temperatura w nocy i nad ranem jeszcze poleci w dół.
Rzeczywistość jest gorsza od przypuszczeń. W nocy i nad ranem temperatura spada do zera! Jest przeraźliwie zimno, raz po raz pojawiają się mgły, które sprawiają, że temperatura odczuwalna jest jeszcze niższa. Zupełnie nie jestem przygotowana na takie warunki i czuję, że zamarzam mimo, że jadę w pożyczonej bluzie termicznej oraz owinięta na rękach i tułowiu oraz głowie folią NRC.
Cała ta lodowata masakra kończy się w McD w Chojnicach. Jest 6.00 rano i wreszcie możliwość schowania się w cieple! Bo w nocy był tylko las i to okropne zimno. Dochodzę tu do siebie, wstrząsana dreszczami. Jest nawet moment, gdy myślę, że to już dla mnie po zawodach - tak mną telepie. Jednak po odpoczynku, jadę jakoś dalej. Ostatnie 80 km. Pod wiatr. Powoli, bo wymarnowana zimnem nie mam siły cisnąć. Na mecie jestem z czasem brutto 27 godzin i 28 minut. Czyli 32 minuty przed limitem czasu.
Fot. M.
W nocy śniło mi się, ze spóźniłam się na start i to się prawie sprawdziło! Zamotałam się tak okropnie, że na linii startu byłam niepełną minutę przed odjazdem mojej grupy, w ostatnim momencie Wąski podał mi lokalizator i już jazda! A w zasadzie marszobieg po piaszczystym wyjeździe z kempingu. Po mniej więcej 5 km jazdy całe emocje związane z tym prawie spóźnieniem, opadły. Zaczęłam sprawdzać kieszonki, czy na pewno wszystko w nich dobrze siedzi i nie zamierza wypaść. Zwłaszcza portfel i telefon. Zaraz.... nie czuję pod palcami telefonu! Raz jeszcze macam po kolei wszystkie kieszonki. No, nie ma! Ups.... został w namiocie, w bazie.
Już się po niego nie wracam, bo to za dużo czasu by poszło. Decyduję się jechać 500 km bez telefonu. Na szczęście mam pieniądze i dokumenty. Powinno być ok.
Po drodze dogania mnie kolega z późniejszej grupy. Zatrzymuję go na chwilę i z jego telefonu dzwonię do Taty, by przekazał dalej moim bliskim, że przez dobę będę kompletnie nieosiągalna, bo zapomniałam telefonu... Od tego momentu jestem już spokojna.
Trasa jest bardzo ładna. Dużo soczystej zieleni w promieniach słońca. Pagórki, jeziora. Cieszę się z każdym kilometrem coraz bardziej, że zdecydowałam się przyjechać na ten maraton!
Niewesoło zaczyna się robić późnym popołudniem. A to dlatego, że temperatura dziwnie szybko spada i jeszcze przed zachodem słońca osiąga wartość około 10 stopni. Niebo jest czyste, co każe przypuszczać, że temperatura w nocy i nad ranem jeszcze poleci w dół.
Rzeczywistość jest gorsza od przypuszczeń. W nocy i nad ranem temperatura spada do zera! Jest przeraźliwie zimno, raz po raz pojawiają się mgły, które sprawiają, że temperatura odczuwalna jest jeszcze niższa. Zupełnie nie jestem przygotowana na takie warunki i czuję, że zamarzam mimo, że jadę w pożyczonej bluzie termicznej oraz owinięta na rękach i tułowiu oraz głowie folią NRC.
Cała ta lodowata masakra kończy się w McD w Chojnicach. Jest 6.00 rano i wreszcie możliwość schowania się w cieple! Bo w nocy był tylko las i to okropne zimno. Dochodzę tu do siebie, wstrząsana dreszczami. Jest nawet moment, gdy myślę, że to już dla mnie po zawodach - tak mną telepie. Jednak po odpoczynku, jadę jakoś dalej. Ostatnie 80 km. Pod wiatr. Powoli, bo wymarnowana zimnem nie mam siły cisnąć. Na mecie jestem z czasem brutto 27 godzin i 28 minut. Czyli 32 minuty przed limitem czasu.
Fot. M.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!