Sochaczew
Sobota, 20 listopada 2021 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 244.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:09 | km/h: | 26.74 |
Pr. maks.: | 43.80 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 816m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Są miejsca, w które lubię wracać. Świetliste, wysokie okna, noc, zegar na fasadzie, silny wiatr. To wszystko to jest Sochaczew i jeden
z najładniejszych dworców kolejowych. Bilet powrotny z Sochaczewa kupiłam
gdzieś w połowie tygodnia. Z listopadowym wiatrem polecieć właśnie tam – taki był
plan. Jednak im bliżej było soboty, tym więcej wątpliwości. Czy na pewno? Czy
będzie padało? Jak mocno będzie wychładzał wiatr? Jak będzie na drodze nr 92
późnym popołudniem, gdy już będzie ciemno? Czy na pewno mi się chce? W końcu to
aż 240 km… tylko po to by popatrzeć na okna dworca w Sochaczewie.
Listopad obiecał, że przez cały czas będzie trzymał silną rękę wiatru na moich plecach. Obiecał też ciepło – tyle, ile go w sobie ma, czyli... niewiele. Deszcz? Może trochę mżawki, w sumie nic strasznego. Noc? No cóż, bardzo łatwo jest wpaść w noc na rowerze w drugiej połowie listopada. Słońce? Jeśli się pojawi, to tylko na chwilę. Żeby przełamać szarości. Szarość będzie występowała we wszystkich swoich odcieniach. Będzie szary, jasnoszary, ciemnoszary, czarno-szary, szarozielony, szaro-granatowy, ołowiany i milion odcieni pośrednich, które występują w przyrodzie tylko teraz.
W sobotę rano zjadam dobre śniadanie i wychodzę z domu. Wieje mocno i z właściwego kierunku. Kiedy ostatnio jechałam z wiatrem? Wstyd przyznać – nie pamiętam! Jakoś od dawna się nie składało. Kiedy ruszam, jest już widno, a o tej porze roku oznacza to, że wcale nie jest aż tak wcześnie. To niestety też oznacza, że nie tylko ja nie śpię – na drodze są już samochody. Na szczęście DK92 w Swarzędzu i na dalszych kilometrach jest dwupasmówką, a dalej ma pobocze. Nieprzyjemnie robi się dopiero około 48 km trasy, za Wrześnią. Przez następne 30 km krajówka nie ma pobocza, a w każdą stronę jest tylko jeden pas. Ruch niby nie aż tak duży, ale jednak nieco irytujący.
Wiatr za to wieje idealnie i mogę jechać szybko, w zasadzie bez żadnego wysiłku. W pewnym momencie dochodzę nawet do wniosku, że ta trasa ucieka zdecydowanie za szybko. Po pożywnym śniadaniu nie potrzebuję postojów i zatrzymuję się nieco na wyrost. Po to tylko, żeby wytopić trochę czasu. Nie przykładam się do tej jazdy, bo zupełnie nie ma takiej potrzeby. Gdzieś w połowie trasy pojawiają się myśli, by może dziabnąć Warszawę. Z tym wiatrem to zupełnie możliwe. Nie mam jednak biletu kolejowego na odcinek Warszawa-Sochaczew. Poza tym od Sochaczewa nie mam też wgranej dalszej trasy. A to dość istotny problem. Im bliżej stolicy, tym ruch większy, więc lepiej nie lecieć krajówką. W dodatku to już by było po ciemku. Mam dobrze opracowany fragment Sochaczew - Warszawa. Tyle, że nie jest to wgrane do nawigacji.
W tej sytuacji odpuszczam. Dochodzę do wniosku, że ostatecznie to bez sensu. Poza tym, tego roku przecież już byłam w Warszawie. I tak, na myślach różnorakich, upływa mi czas oraz upływają kilometry. Wiatr jest po prostu wspaniały. W Zdunach, jest to kawałek przed Łowiczem, robię ostatni postój przed Sochaczewem. Trafiam na nieduży Orlen.
Biorę kawę i zjadam rogala. Mam w nogach niemal 200 km i dopiero teraz zaczynam czuć lekki głód po śniadaniu. Gdy wychodzę ze stacji, jest już prawie ciemno.
W Sochaczewie zaczyna leciutko kropić. Mżawka w wersji mini. Robię kilka zdjęć i zastanawiam się, co dalej. Do odjazdu pociągu mam bardzo dużo czasu. Obczajam zatem miejscowy Orlen, idę zobaczyć ruiny zamku, a potem jadę na dworzec.
Po ciemku, gdy jest rozświetlony, robi niesamowite wrażenie.
Cały urok psują niestety zainstalowani w poczekalni menele. Śmierdzą okropnie. Jest zimno i wieje, więc nie uśmiecha mi się siedzieć na zewnątrz. Jakoś wytrzymuję ten smród, ale tylko do czasu, gdy wyciągają papierosy i zaczynają kopcić. Tego jest już za wiele. Wychodzę na zewnątrz. Kręcę się z rowerem i w końcu siadam pod wiatą przystankową. Wieje tu i jest zimno, ale przynajmniej nie śmierdzi.
Siedząc patrzę na okna dworca i miły to jest widok. Powrót koleją, z przygodami. Przed Słupcą do pociągu wsiada dwóch agresywnych i wulgarnych facetów. W Słupcy Straż Ochrony Kolei ich wyprowadza, ale cała akcja spowodowała aż półgodzinne opóźnienie.
Listopad obiecał, że przez cały czas będzie trzymał silną rękę wiatru na moich plecach. Obiecał też ciepło – tyle, ile go w sobie ma, czyli... niewiele. Deszcz? Może trochę mżawki, w sumie nic strasznego. Noc? No cóż, bardzo łatwo jest wpaść w noc na rowerze w drugiej połowie listopada. Słońce? Jeśli się pojawi, to tylko na chwilę. Żeby przełamać szarości. Szarość będzie występowała we wszystkich swoich odcieniach. Będzie szary, jasnoszary, ciemnoszary, czarno-szary, szarozielony, szaro-granatowy, ołowiany i milion odcieni pośrednich, które występują w przyrodzie tylko teraz.
W sobotę rano zjadam dobre śniadanie i wychodzę z domu. Wieje mocno i z właściwego kierunku. Kiedy ostatnio jechałam z wiatrem? Wstyd przyznać – nie pamiętam! Jakoś od dawna się nie składało. Kiedy ruszam, jest już widno, a o tej porze roku oznacza to, że wcale nie jest aż tak wcześnie. To niestety też oznacza, że nie tylko ja nie śpię – na drodze są już samochody. Na szczęście DK92 w Swarzędzu i na dalszych kilometrach jest dwupasmówką, a dalej ma pobocze. Nieprzyjemnie robi się dopiero około 48 km trasy, za Wrześnią. Przez następne 30 km krajówka nie ma pobocza, a w każdą stronę jest tylko jeden pas. Ruch niby nie aż tak duży, ale jednak nieco irytujący.
Wiatr za to wieje idealnie i mogę jechać szybko, w zasadzie bez żadnego wysiłku. W pewnym momencie dochodzę nawet do wniosku, że ta trasa ucieka zdecydowanie za szybko. Po pożywnym śniadaniu nie potrzebuję postojów i zatrzymuję się nieco na wyrost. Po to tylko, żeby wytopić trochę czasu. Nie przykładam się do tej jazdy, bo zupełnie nie ma takiej potrzeby. Gdzieś w połowie trasy pojawiają się myśli, by może dziabnąć Warszawę. Z tym wiatrem to zupełnie możliwe. Nie mam jednak biletu kolejowego na odcinek Warszawa-Sochaczew. Poza tym od Sochaczewa nie mam też wgranej dalszej trasy. A to dość istotny problem. Im bliżej stolicy, tym ruch większy, więc lepiej nie lecieć krajówką. W dodatku to już by było po ciemku. Mam dobrze opracowany fragment Sochaczew - Warszawa. Tyle, że nie jest to wgrane do nawigacji.
W tej sytuacji odpuszczam. Dochodzę do wniosku, że ostatecznie to bez sensu. Poza tym, tego roku przecież już byłam w Warszawie. I tak, na myślach różnorakich, upływa mi czas oraz upływają kilometry. Wiatr jest po prostu wspaniały. W Zdunach, jest to kawałek przed Łowiczem, robię ostatni postój przed Sochaczewem. Trafiam na nieduży Orlen.
Biorę kawę i zjadam rogala. Mam w nogach niemal 200 km i dopiero teraz zaczynam czuć lekki głód po śniadaniu. Gdy wychodzę ze stacji, jest już prawie ciemno.
W Sochaczewie zaczyna leciutko kropić. Mżawka w wersji mini. Robię kilka zdjęć i zastanawiam się, co dalej. Do odjazdu pociągu mam bardzo dużo czasu. Obczajam zatem miejscowy Orlen, idę zobaczyć ruiny zamku, a potem jadę na dworzec.
Po ciemku, gdy jest rozświetlony, robi niesamowite wrażenie.
Cały urok psują niestety zainstalowani w poczekalni menele. Śmierdzą okropnie. Jest zimno i wieje, więc nie uśmiecha mi się siedzieć na zewnątrz. Jakoś wytrzymuję ten smród, ale tylko do czasu, gdy wyciągają papierosy i zaczynają kopcić. Tego jest już za wiele. Wychodzę na zewnątrz. Kręcę się z rowerem i w końcu siadam pod wiatą przystankową. Wieje tu i jest zimno, ale przynajmniej nie śmierdzi.
Siedząc patrzę na okna dworca i miły to jest widok. Powrót koleją, z przygodami. Przed Słupcą do pociągu wsiada dwóch agresywnych i wulgarnych facetów. W Słupcy Straż Ochrony Kolei ich wyprowadza, ale cała akcja spowodowała aż półgodzinne opóźnienie.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!