Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

MRDP 2021 (10)

Wtorek, 31 sierpnia 2021 Kategoria do 250, Kocia czytelnia, MRDP 2021
Km: 202.60 Km teren: 0.00 Czas: 11:35 km/h: 17.49
Pr. maks.: 36.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 701m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Poranek w Zgorzelcu jest oczywiście zimny i mglisty. Niczego innego się nie spodziewałam. No – może jeszcze ewentualnie deszczu, ale tego chwilowo nie ma. W samym mieście jest trochę bruków i nie mogę na nich utrzymać roweru. Prawa dłoń nie działa. Idę więc pieszo i zamartwiam się. Źle to wygląda, bo za chwilę zaczną się słynne lubuskie bruki w większych niż tu ilościach. Niektóre będą ok., ale stan wielu z nich pozostawia sporo do życzenia.

Jadę przez deszczowe bory dolnośląskie. Tak, tak – znowu pada. Zieleń dzięki temu jest bardziej zielona, las pachnie mocniej, kwitnące wrzosy są na maksa fioletowe, asfalt umyty, a wszelkie kamienne bruki błyszczą jak polakierowane. Deszczowa pogoda ma tyle zalet!





W Stojanowie szybkie zakupy w małym sklepiku i w drogę.
Gozdnica – 4 lata temu byłam tu równo o 12.00 w południe, w momencie upływu limitu 10 dni, w których wypadałoby się zmieścić z dojazdem na metę MRDP. Teraz do upływu limitu zostały jeszcze 2 godziny. Cały czas jadę lepiej niż wtedy. Ale nadal zdecydowanie za słabo! W głowie mam najróżniejsze myśli.

Od tych zupełnie czarnych, typu:
- po co mi to wszystko,
- za jakie grzechy taka okropna pogoda,
- nie lubię roweru – a niechże go ktoś weźmie i ukradnie, to będę miała spokój,
- było jechać na wakacje all inclusive,
- zabierzcie mnie z tych wakacji!
Po myśli, które kompletnie nie pasują do tego, co się tu wyrabia:
- nie jest aż tak źle, nie ma mrozu i nie leży śnieg,
- z nikim nie muszę się użerać, na szczęście jestem tu sama,
- za 4 lata z pewnością się uda wyszarpnąć ten limit,
- zawsze mogłoby być gorzej, np. mogłabym teraz siedzieć w pracy,
- jak ja lubię jeździć na rowerze! Mimo tej pogody! Z pewnością milion osób chętnie by się ze mną zamieniło. Ale to ja tu jestem, jak fajnie!

Na wjeździe do Przewozu, po prawej stronie drogi, jest stacja paliw. To 58 km trasy na dziś. Potrzebuję czegoś słodkiego i kawy oraz ciepła ogólnego, którego można nałapać tylko w pomieszczeniu zamkniętym. Wchodzę, biorę kawę i jakieś Princessy albo Bounty. Potem mam ochotę na drugą kawę, a pani zza lady mówi, że tu kawa jest za darmo, że mogę pić ile chcę i nie pytać. Na kompletny kofeinowy odlot nie pozwalam sobie. Na 2 porcjach poprzestaję. Stąd dzwonię również do Daniela – Dyrektora Wyścigu. Mówię mu, że oto limit się kończy, a ja niestety mam jeszcze konkretny kawałek do mety. Pytam, co robić. Odpowiedź jest jedna: jak to co? JECHAĆ! Lepszej motywacji nie mogłam dostać. Wylatuję z tej stacji, jak oparzona i jadę dalej.

Motywacji mi nie brakuje. Cały ten wyścig – od początku do końca jadę najlepiej jak umiem. Mam tę motywację w sobie, mogę też zawsze liczyć na moich najlepszych na świecie kibiców. Dziś np. P. pisze mi tak:

A deszcz pada i pada,
Będę w pysk lał dziada,
Bo mi Marzenę zmoczył,
I nawet nie przeprosił.
Słuchaj ty deszczu porąbany,
Dudniący o dachy głucho
Będziemy mieli jeszcze
SUCHOOOO :)”

Dzień upływa mi początkowo na walce z deszczem, potem z deszczem i wiatrem, a na końcu z samym wiatrem, który stopniowo przybiera na sile. W międzyczasie muszę też jakoś radzić sobie z odcinkami brukowanymi. W większości idę je pieszo, na co tracę dużo czasu. Wszystko z zegarkiem w ręku, żeby koniecznie zdążyć dziś na prom Połęcko przez Odrę. Wiatr się wzmaga coraz bardziej i oczywiście jest to wiatr przeciwny, który kosztuje sporo sił. Wspominałam już wcześniej, że gdybym mogła sobie wybrać złą pogodę: wiatr, czy deszcz – to zawsze wybiorę deszcz. W pełni to podtrzymuję. Deszcz jest jedynie nieprzyjemny. Natomiast wiatr po prostu zabija.

W Gubinie wizyta na Orlenie. Jestem strasznie głodna i potrzebuję czegoś ciepłego do picia. Gdzieś mniej więcej tu zauważam, że nogawki i rękawki jakoś tak dziwnie na mnie wiszą. Jem przecież dużo, ale chyba zaczynam znikać… Wysiłek i walka z zimnem, deszczem i wiatrem najwyraźniej kosztują znacznie więcej energii, niż jestem w stanie przyjąć z jedzeniem. Z nogawkami to w ogóle jest osobny temat – silikony, które trzymają je w miejscu porobiły mi pęcherze na udach. To dlatego, że mam je na sobie całe dnie i zapominam, by je raz po raz ruszyć góra-dół.

Z Gubina dzwonię na przeprawę promową, żeby się upewnić, czy na pewno prom dziś kursuje. Bardzo wieje i nie wiem, czy w takich warunkach też pływają. Na szczęście okazuje się, że tak. Słoneczne, zimne i wietrzne popołudnie – takie warunki mam na promie (151 km trasy na dziś). Jak się później okazało tego dnia byłam ostatnią osobą z MRDP, która zdążyła na prom. Kilku chłopaków, którzy byli za mną pojechało objazdem, a Wojtek Łuszcz zanocował tuż przed promem, by przeprawić się rano.







Po wyjściu z promu wbijam pod dużą i głęboką wiatę przystankową. Idealnie osłonięte od wiatru miejsce, by zarezerwować nocleg na dziś. Liczę trasę i wychodzą mi Słubice. Udaje się zaklepać pokój, więc ze spokojną głową mogę jechać dalej. Zaraz za promem jest jeszcze krótki kawałek bruku, który jednak można ominąć chodnikiem, a potem już GŁADKIE szosy.

Ta gładkość ma jednak swoją cenę – są to drogi krajowe. Na początek DK 29. Jadę nią przez około 12 km i docieram do Cybinki. Cybinka to punkt kontrolny (174 km). Stukam zatem obowiązkowego SMSa i wchodzę na stację Moya, by trochę dojść do siebie i nabrać energii na pozostałe do hotelu 29 km. Kiedy wychodzę ze stacji, jest już prawie ciemno, a podczas jazdy ciemność robi się zupełna. Ta droga nie jest przyjemna do jazdy. Ruch jest umiarkowany. Większość kierowców mija mnie z dobrym odstępem. Za wyjątkiem jednego TIRa z pustą naczepą na drewno.

Mijam węzeł autostradowy Świecko, pełno tu dużych, ciężarowych samochodów, jadą całymi stadami. Do hotelu jeszcze tylko 8 km. W Słubicach nic nie ma, poza kantorami. Hotel w środku jest odremontowany, a pani w recepcji chyba w dodatku uważa, że jest to ósmy cud świata. Nie pozwala mi wziąć roweru do pokoju, bo pokój przecież jest elegancki i odnowiony. Udaje mi się wynegocjować zamknięcie go w suszarni, a pokój dostaję zaraz naprzeciwko, żeby do roweru było blisko. Z jednej strony fajnie, a z drugiej nie do końca – to wszystko jest również blisko recepcji i w nocy będę wybudzana przez hotelowych gości, którzy do tej recepcji będą przyłazić.

Pokój faktycznie jest ładny. Niby ok., ale… zauważam biegnącą po szafce nocnej pluskwę. Próbowałam ją zlikwidować, ale uciekła. Potem jeszcze jedna, a następnie… jedna ususzona pod poduszką. Wywracam więc całą pościel do góry nogami. Pod prysznicem również znajduję jakiegoś okropnego owada.

Pozamiatane.



To ostatni nocleg w hotelu podczas tego MRDP. Do mety 600 km i chcę to zrobić na raz, z ewentualnymi drzemkami po przystankach. Planowałam się tu dobrze zregenerować, a tymczasem mam hałas z recepcji, zimno w pokoju i jeszcze pluskwy! Trzęsę się ze strachu przed nimi. Hotel Holidays, Słubice – nie polecam. Zasypiam, a w nocy znowu mam dreszcze i zimne poty.



Ciąg dalszy

komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum