Pomiędzy burzami
Sobota, 5 czerwca 2021 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 222.74 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 785m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ta droga nigdy nie zasypia. Cały dzień i całą noc ktoś się
spieszy, pędzi, goni, szumią samochody. Jest w tym monotonnym szumie spokój,
ale jest i nerwowość. Mój namiot stoi w lesie, blisko trasy S8. Zabawne jest to
uczucie, gdy się jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Wszystko słyszę. Na
dziś zaplanowany mam kawał drogi do przejechania, ponad 200 km, trzeba więc
sprawnie się zbierać z biwaku i ruszać na trasę.
Drogami technicznymi oraz starą DK8 jadę sobie równolegle do trasy S8. Raz wbijam się trochę źle i potem muszę przenosić rower przez wiadukt. Na szczęście są schodki. Jadąc w ten sposób, docieram do Zambrowa. Nie znajduję tu niczego ciekawego, więc nie spędzam tu zbyt wiele czasu.
Od S8 odklejam się na dobre dopiero po 65 km dzisiejszej trasy. Od tej chwili zaczynam jechać na północ i dość sprawnie docieram do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Jest mocno ciepło, jest okołoburzowo, a w powietrzu aż roi się od much! Za to widoki są świetne.
Rozległe podmokłe łąki i lasy. Na tym odcinku spotykam wielu innych cyklistów. Jedni nawet wiozą w przyczepce pieska.
Dalej mam kilka kilometrów kamiennego bruku. Praktycznie w całości pieszo.
Na dojeździe do Goniądza (144 km trasy) dopada mnie burza, a w zasadzie jej skraj. Tracę tu mnóstwo czasu. Byłam przekonana, że w miasteczku znajdę co najmniej wiatę przystankową, pod którą będę mogła przeczekać pogorszenie pogody. Liczyłam nawet na jakąś kawiarnię lub restaurację. Tymczasem rzeczywistość to nie wyobrażenia. Żadnej wiaty nie znajduję. Restauracji też nie. Ani kawiarni.
Nieźle – nic tu nie ma. Jadę kawałek za miasto i znajduję wieżę widokową. Myślę sobie, że może tu się schowam. Ładuję się z rowerem i sakwami na górę, po czym stwierdzam, że strasznie tu wieje i o ochronie przed deszczem nie ma mowy. Schodzę więc. Znoszę rower i sakwy, tyle wysiłku i wszystko na nic. Wracam do Goniądza – na litość boską, coś tu musi być! No i jest. Bar przy plaży. Zajeżdżam i po chwili uciekam. Na cały głos leci tu disco polo wyjątkowo niskich lotów. Nie potrafię tego wytrzymać, to już lepiej zmoknąć. Kiedy opuszczam to miejsce, zaczepia mnie podpity facet w średnim wieku. Mówi, że też jeździ na rowerze. Wierzę mu. Prawie wszyscy ludzie od czasu do czasu to robią. Naraz wyciąga telefon i pokazuje mi rybę którą ostatnio złowił. Jest to sum wielki jak dorosły człowiek. Nie mogę uwierzyć w absurdalność tej sytuacji: nade mną wisi burza, nad rzeką wrzeszczy disco polo, a u mojego boku stoi facet śmierdzący piwem, który pokazuje mi rybę!
Nie mam pojęcia, ile czasu mogłam spędzić w Goniądzu plącząc się bez sensu. Ale z pewnością zbyt dużo. Ruszam totalnie zmęczona miastem. Kilka kilometrów dalej stroi sobie samotna wiata. Nareszcie!
Wiele kilometrów później jest Grajewo. Miasto niezbyt duże, niezbyt urokliwe i zbyt hałaśliwe. Nie udaje mi się znaleźć tu żadnego rynku, poprzestaję zatem na wizycie w sklepie i już jadę dalej.
A dalsza droga wiedzie mnie do końca tego dnia.
I wiedzie do niego szutrem, robotami drogowymi i szczekającymi psami. Jestem tu sama i gdy widzę kolejny gruntowy odcinek, z rozpaczą mówię do siebie: jak tak dalej to będzie wyglądać, to nie dojadę nigdy! Chwilę potem już się śmieję. Z tego dramatyzmu w głosie. Ostatecznie przecież, to tylko zabawa.
Noc spędzam w konwaliowym lesie, tuż pod Białą Piską.
Drogami technicznymi oraz starą DK8 jadę sobie równolegle do trasy S8. Raz wbijam się trochę źle i potem muszę przenosić rower przez wiadukt. Na szczęście są schodki. Jadąc w ten sposób, docieram do Zambrowa. Nie znajduję tu niczego ciekawego, więc nie spędzam tu zbyt wiele czasu.
Od S8 odklejam się na dobre dopiero po 65 km dzisiejszej trasy. Od tej chwili zaczynam jechać na północ i dość sprawnie docieram do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Jest mocno ciepło, jest okołoburzowo, a w powietrzu aż roi się od much! Za to widoki są świetne.
Rozległe podmokłe łąki i lasy. Na tym odcinku spotykam wielu innych cyklistów. Jedni nawet wiozą w przyczepce pieska.
Dalej mam kilka kilometrów kamiennego bruku. Praktycznie w całości pieszo.
Na dojeździe do Goniądza (144 km trasy) dopada mnie burza, a w zasadzie jej skraj. Tracę tu mnóstwo czasu. Byłam przekonana, że w miasteczku znajdę co najmniej wiatę przystankową, pod którą będę mogła przeczekać pogorszenie pogody. Liczyłam nawet na jakąś kawiarnię lub restaurację. Tymczasem rzeczywistość to nie wyobrażenia. Żadnej wiaty nie znajduję. Restauracji też nie. Ani kawiarni.
Nieźle – nic tu nie ma. Jadę kawałek za miasto i znajduję wieżę widokową. Myślę sobie, że może tu się schowam. Ładuję się z rowerem i sakwami na górę, po czym stwierdzam, że strasznie tu wieje i o ochronie przed deszczem nie ma mowy. Schodzę więc. Znoszę rower i sakwy, tyle wysiłku i wszystko na nic. Wracam do Goniądza – na litość boską, coś tu musi być! No i jest. Bar przy plaży. Zajeżdżam i po chwili uciekam. Na cały głos leci tu disco polo wyjątkowo niskich lotów. Nie potrafię tego wytrzymać, to już lepiej zmoknąć. Kiedy opuszczam to miejsce, zaczepia mnie podpity facet w średnim wieku. Mówi, że też jeździ na rowerze. Wierzę mu. Prawie wszyscy ludzie od czasu do czasu to robią. Naraz wyciąga telefon i pokazuje mi rybę którą ostatnio złowił. Jest to sum wielki jak dorosły człowiek. Nie mogę uwierzyć w absurdalność tej sytuacji: nade mną wisi burza, nad rzeką wrzeszczy disco polo, a u mojego boku stoi facet śmierdzący piwem, który pokazuje mi rybę!
Nie mam pojęcia, ile czasu mogłam spędzić w Goniądzu plącząc się bez sensu. Ale z pewnością zbyt dużo. Ruszam totalnie zmęczona miastem. Kilka kilometrów dalej stroi sobie samotna wiata. Nareszcie!
Wiele kilometrów później jest Grajewo. Miasto niezbyt duże, niezbyt urokliwe i zbyt hałaśliwe. Nie udaje mi się znaleźć tu żadnego rynku, poprzestaję zatem na wizycie w sklepie i już jadę dalej.
A dalsza droga wiedzie mnie do końca tego dnia.
I wiedzie do niego szutrem, robotami drogowymi i szczekającymi psami. Jestem tu sama i gdy widzę kolejny gruntowy odcinek, z rozpaczą mówię do siebie: jak tak dalej to będzie wyglądać, to nie dojadę nigdy! Chwilę potem już się śmieję. Z tego dramatyzmu w głosie. Ostatecznie przecież, to tylko zabawa.
Noc spędzam w konwaliowym lesie, tuż pod Białą Piską.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!