Droga do Parku Śląskiego
Sobota, 7 listopada 2020 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Km: | 143.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:11 | km/h: | 15.63 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Noc była krótka, ale tak musiało być, skoro przyjechałam do
Katowic blisko północy, a wstałam jeszcze przed świtem. Trzeba rano wstać, aby
coś z tego dnia mieć. Gdy zwijam namiot, jest już prawie zupełnie jasno. Dzień
wstaje szary i tak trwa w szarości aż do 11. Jest jeszcze wcześnie rano, gdy
dogania mnie starszy szosowiec. Jedzie dość blisko za mną całkiem długo.
Pogawędkę rozpoczyna, gdy stoimy na światłach. Pyta dokąd jadę z sakwami.
Opowiadam mu trochę o trasie, a on stwierdza, że z bagażem, to przecież ciężko.
No i w dodatku zimno. Nie za zimno na spanie pod namiotem? Jeszcze nie –
odpowiadam z uśmiechem.
W Jaworznie odwiedzam autostradę rowerową. Ciekawa sprawa. Po dwa pasy dla rowerów w każdą stronę. Kawałek po zjeździe z autostrady mruga na mnie światłami gość w dostawczaku. Uśmiecha się, macha mi i zatrzymuje się, szybko otwierając okno. Przeczesuję wspomnienia i usiłuję sobie przypomnieć, skąd mogę go znać. Zakładam, że z pewnością się znamy, skoro na mój widok reaguje tak entuzjastycznie. Okazuje się, że… jednak nie. Miły kierowca pyta mnie o drogę. Tłumaczę więc, że w sumie nie wiem, nietutejsza jestem, po raz pierwszy w życiu jeżdżę po tym terenie. On macha ręką, stwierdzając, że to nieważne w sumie – ta droga. I zaczyna rozmowę o kolarstwie. Jest bardzo miło, rozmowę musimy kończyć, gdy za dostawczakiem robi się mały korek. Ludzie na Śląsku nie przestają mnie zaskakiwać. Pozytywnie.
Kiedy docieram do Chrzanowa, pogoda jest już zupełnie ładna. Słońce w pełnej krasie i błękitne niebo. Centrum miasta jest ładne.
Na wysokości Bukowna mijam dawną kopalnię piasku. Obecnie ten teren jest zalesiony, a z drogi rozciąga się bardzo fajny widoczek.
Dalej jest Sławków. Na rynek wiedzie podjazd. Długa prosta wznosząca się w górę. Przez chwilę biję się z myślami, czy na pewno chce mi się pod tę górę gramolić. Ciekawość jednak zwycięża – jadę! No i bardzo dobrze, bo ryneczek jest przyjemny. W dodatku zbliża się godzina 15, a zatem do zachodu słońca została jeszcze godzina i światło pięknie wszystko koloruje. Na złoto, na miękko. Zjazd jest wyboisty, trzeba uważać.
Sprawdzam mapę. Kawałek trzeba jeszcze dziś pojechać. Znajduję w aplikacji las, który wydaje się być odpowiedni na dzisiejszą noc. No to jadę. Przede mną dziwna droga, nic nią nie jeździ. Zastanawiam się nawet, czy na pewno można nią jechać, bo stały dziwne znaki zakazu. Jadę jednak i docieram w ten sposób do Sosnowca. Sosnowiec tuż po zachodzie słońca. Wszystko czerwono-purpurowe. Zjaaazd. Tramwaje, samochody. I nagle mgła: Sosnowiec – Klimontów, ogródki działkowe. W takim dymie nie jechałam nigdy w życiu. W głowie jedna myśl – jak ludzie tutaj otwierają okna i czy w ogóle to robią. Dalej jest już ok. Naraz GPS się wyłącza, sam z siebie. A szlag by to! Lecę akurat jedną z głównych arterii i nijak nie mogę się zatrzymać. A urządzenie jak na złość nie chce się włączyć. Przelatuję w ten sposób 2 ronda. W końcu jest miejsce, gdzie mogę przystanąć. Dogania mnie kurier rowerowy, wyraźnie zdziwiony moim zatrzymaniem na trawiastym skraju drogi. Wyjmuję baterie i uruchamiam od nowa. Na szczęście działa i – również na szczęście – trasa szła prosto i nie muszę się nigdzie cofać.
Upatrzona z mapy miejscówka noclegowa to dramat. Niedaleko jest oczyszczalnia ścieków i capi niemiłosiernie. W dodatku coś musiało im się wylać, bo droga do lasu zalana jest cuchnącą cieczą. Znajduję kawałek dalej krzaki. Od biedy mogłyby być. Ale nie jestem przekonana. Kiedy do tego wszystkiego zaczyna szczekać jakiś wstrętny pies, daję sobie spokój i jadę dalej. Nie mam pomysłu na nocleg. Tu wszędzie jest gęsta zabudowa. Jadę aż za Siemianowice Śląskie i za Bytków. Tu jest las. Ale zaraz – to nie las – to rozległy park. Park Śląski. Nie potrzebuję dużo czasu, by wiedzieć, że to jest to. Rozbijam namiot pod ogromnym drzewem i zasypiam.
Zaliczone gminy: Mysłowice, Lędziny, Chełm Śląski, Imielin, Jaworzno, Chrzanów, Trzebinia, Bukowno, Bolesław, Sławków, Chorzów.
W Jaworznie odwiedzam autostradę rowerową. Ciekawa sprawa. Po dwa pasy dla rowerów w każdą stronę. Kawałek po zjeździe z autostrady mruga na mnie światłami gość w dostawczaku. Uśmiecha się, macha mi i zatrzymuje się, szybko otwierając okno. Przeczesuję wspomnienia i usiłuję sobie przypomnieć, skąd mogę go znać. Zakładam, że z pewnością się znamy, skoro na mój widok reaguje tak entuzjastycznie. Okazuje się, że… jednak nie. Miły kierowca pyta mnie o drogę. Tłumaczę więc, że w sumie nie wiem, nietutejsza jestem, po raz pierwszy w życiu jeżdżę po tym terenie. On macha ręką, stwierdzając, że to nieważne w sumie – ta droga. I zaczyna rozmowę o kolarstwie. Jest bardzo miło, rozmowę musimy kończyć, gdy za dostawczakiem robi się mały korek. Ludzie na Śląsku nie przestają mnie zaskakiwać. Pozytywnie.
Kiedy docieram do Chrzanowa, pogoda jest już zupełnie ładna. Słońce w pełnej krasie i błękitne niebo. Centrum miasta jest ładne.
Na wysokości Bukowna mijam dawną kopalnię piasku. Obecnie ten teren jest zalesiony, a z drogi rozciąga się bardzo fajny widoczek.
Dalej jest Sławków. Na rynek wiedzie podjazd. Długa prosta wznosząca się w górę. Przez chwilę biję się z myślami, czy na pewno chce mi się pod tę górę gramolić. Ciekawość jednak zwycięża – jadę! No i bardzo dobrze, bo ryneczek jest przyjemny. W dodatku zbliża się godzina 15, a zatem do zachodu słońca została jeszcze godzina i światło pięknie wszystko koloruje. Na złoto, na miękko. Zjazd jest wyboisty, trzeba uważać.
Sprawdzam mapę. Kawałek trzeba jeszcze dziś pojechać. Znajduję w aplikacji las, który wydaje się być odpowiedni na dzisiejszą noc. No to jadę. Przede mną dziwna droga, nic nią nie jeździ. Zastanawiam się nawet, czy na pewno można nią jechać, bo stały dziwne znaki zakazu. Jadę jednak i docieram w ten sposób do Sosnowca. Sosnowiec tuż po zachodzie słońca. Wszystko czerwono-purpurowe. Zjaaazd. Tramwaje, samochody. I nagle mgła: Sosnowiec – Klimontów, ogródki działkowe. W takim dymie nie jechałam nigdy w życiu. W głowie jedna myśl – jak ludzie tutaj otwierają okna i czy w ogóle to robią. Dalej jest już ok. Naraz GPS się wyłącza, sam z siebie. A szlag by to! Lecę akurat jedną z głównych arterii i nijak nie mogę się zatrzymać. A urządzenie jak na złość nie chce się włączyć. Przelatuję w ten sposób 2 ronda. W końcu jest miejsce, gdzie mogę przystanąć. Dogania mnie kurier rowerowy, wyraźnie zdziwiony moim zatrzymaniem na trawiastym skraju drogi. Wyjmuję baterie i uruchamiam od nowa. Na szczęście działa i – również na szczęście – trasa szła prosto i nie muszę się nigdzie cofać.
Upatrzona z mapy miejscówka noclegowa to dramat. Niedaleko jest oczyszczalnia ścieków i capi niemiłosiernie. W dodatku coś musiało im się wylać, bo droga do lasu zalana jest cuchnącą cieczą. Znajduję kawałek dalej krzaki. Od biedy mogłyby być. Ale nie jestem przekonana. Kiedy do tego wszystkiego zaczyna szczekać jakiś wstrętny pies, daję sobie spokój i jadę dalej. Nie mam pomysłu na nocleg. Tu wszędzie jest gęsta zabudowa. Jadę aż za Siemianowice Śląskie i za Bytków. Tu jest las. Ale zaraz – to nie las – to rozległy park. Park Śląski. Nie potrzebuję dużo czasu, by wiedzieć, że to jest to. Rozbijam namiot pod ogromnym drzewem i zasypiam.
Zaliczone gminy: Mysłowice, Lędziny, Chełm Śląski, Imielin, Jaworzno, Chrzanów, Trzebinia, Bukowno, Bolesław, Sławków, Chorzów.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!