Śląsk
Sobota, 3 października 2020 Kategoria Kocia czytelnia
Km: | 188.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:05 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 53.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 910m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
W nocy, nie wiedzieć dlaczego, spałam słabo. Może to ten
księżyc w pełni? A może niecierpliwość, by w końcu wstać i jechać? Kiedy budzę
się, jest jasno. Otwieram namiot i z zaskoczeniem zauważam, że to wcale nie
jest dzień. Księżyc świeci niezwykle mocno. Do wschodu słońca jeszcze jakaś
godzina, ale skoro już wstałam, odpalam kuchenkę i gotuję wodę na kawę. Jak wiadomo, nowy dzień bez kawy się
nie liczy.
Katowice w sobotni poranek są pustawe. Trzeba uważać na tory tramwajowe. Wąskie opony mojej przełajówki mogą z łatwością się w nich zaklinować i spowodować niemiłą wywrotkę. Tuż za Katowicami zaczyna się Sosnowiec. Miasto robi na mnie dobre wrażenie, ma wygodne drogi dla rowerów. Podobne są w Dąbrowie Górniczej. Dąbrowa jest bardzo rozległa, kilka chwil spędzam nad zbiornikiem Pogoria 3. Jest to zbiornik poeksploatacyjny. Mieszkańcy korzystają z jego walorów, spacerują, łowią ryby. Korzystam i ja, ciesząc oczy widokiem zarówno ładnym, jak i niecodziennym. Po drugiej stronie, w oddali, widać kominy. To Elektrownia Łagisza.
Na wyjeździe z Dąbrowy Górniczej odwiedzam sklep. Gdy wychodzę z zakupami, zaczepia mnie mężczyzna w średnim wieku. Pyta dokąd jadę. Zajadając jogurt, opowiadam mu pokrótce o trasie. Pokazuję nawet mapkę w telefonie, bo przecież nie wszyscy wiedzą jak to jest zaliczać gminy. Kiedy kończę jeść, szukam kosza, ale nigdzie go nie widzę. Wtedy mój miły rozmówca zabiera pudełeczko po jogurcie i wesoło stwierdza, że wyrzuci u siebie w domu. Sympatyczny i kompletnie niespodziewany gest.
Siewierz. Znowu robię się lekko głodna. Trafiam akurat na rynek. Stoi tu jakiś cyklista. Opieram rower, wyjmuję kanapkę i chwilę gadamy. Cyklista ma na imię Robert, mieszka w Sosnowcu (oczywiście chwalę się, że byłam tam dziś rano!) i przyjechał tu na sobotnią wycieczkę. Rozmawiamy o podróżach, a głównym tematem jest urokliwy szlak Green Velo. Z rynku jadę zobaczyć ruiny zamku. Obiekt nie jest duży, ale za to wygląda naprawdę fajnie. Warto zobaczyć.
W miarę upływu czasu, robi się ciepło. Jest październik, a słońce grzeje tak mocno, jak latem.
Jadę na krótki rękaw i w krótkich spodenkach. W ruch idzie też krem przeciwsłoneczny. I tak oto, w letnich okolicznościach przyrody, docieram do miejscowości Koziegłowy. Nie jest to jednak Wielkopolska i dobrze mi znane Koziegłowy. Tu jest zupełnie inaczej. Rynek zdobi fontanna z trzema kozimi głowami. Okolica jest nieco pagórkowata, a same Koziegłowy i ich okolice to zagłębie… ozdób świątecznych, stroików, sztucznych choinek. Jeśli będziecie kiedyś kupować ozdoby lub sztuczne choinki, zwróćcie koniecznie uwagę – może one są właśnie ze Śląska.
Drogi, którymi jadę, są często drogami zupełnie bocznymi. Co jednak ciekawe mimo, że są to wąskie nitki asfaltu, to ich nawierzchnia na ogół jest w doskonałym stanie. Zdecydowanie też nie mogę narzekać na kierowców. Mijają z zachowaniem odstępu, nie jeżdżą nerwowo, nie trąbią. Kultura jazdy jest wysoka.
Rezerwat Cisy nad Liswartą to prawdziwa perełka przyrodnicza. Wyjątkowo ładne miejsce. Trudno jest tu tak po prostu przejechać i pomknąć dalej. Odstawiam rower i robię całą serię zdjęć. Dużo tu lasów. Zielono, cicho, spokojnie. Tak, tak – cały czas jestem na Śląsku!
Opolskie witam wjeżdżając na teren gminy Olesno. Jest późne popołudnie i czuję, że trzeba się pospieszyć, żeby zdążyć zobaczyć Olesno jeszcze za jasności.
Miasteczko czaruje kolorowymi fontannami. Pierwszą widzę prawie zaraz po przejeździe pod wiaduktem kolejowym.
Druga jest na rynku. Robi się coraz ciemniej. Jadę więc dalej.
Już praktycznie po ciemku zaliczam gminę Radłów, która słynie z tego, że w 2007 roku wprowadziła język niemiecki, jako pomocniczy, a nazwy niektórych miejscowości są wypisane na tabliczkach w języku polskim i niemieckim. Wyjeżdżając z terenu tej gminy i kierując się ponownie w stronę Olesna, szukam miejscówki noclegowej. Po obu stronach drogi są lasy. Teoretycznie nie powinno być problemu. A jednak, problem jest. Roślinność jest bardzo gęsta. Trudno tu będzie się wbić z namiotem. W tej sytuacji powinnam po prostu pojechać dalej, ale zamiast tego – próbuję. Schodzę z rowerem z wysokiego nasypu, którym biegnie droga. Od razu widzę, że nic z tego. Zarośla, jeżyny. Trzeba wracać na drogę. Trudne to zadanie, bo nasyp stromy, a rower z sakwami ciężki. Nie mam siły go wypchnąć tak ostro pod górę… idę więc rowem dobre 100 metrów, złorzecząc, ale też ciesząc się, że w rowie tym nie ma wody. Nadzieja na to, że skarpa będzie w końcu mniej nachylona ucieka. Trzeba zdjąć sakwy, wyrzucić je na górę, a potem jakoś wyciągnąć na drogę rower. I siebie.
Ostatecznie miejscówkę znajduję w lesie, po odbiciu z drogi 487. Gdzieś niedaleko jest leśniczówka. Raz po raz słychać szczekanie psa. Jest spokojnie. Gdyby tylko nie ten wiatr. Wiało mocno cały dzień. Teraz, w nocy, też bardzo wieje…
Zaliczone gminy: Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Siewierz, Poręba, Koziegłowy, Woźniki, Starcza, Boronów, Herby, Kochanowice, Ciasna, Olesno, Radłów.
Katowice w sobotni poranek są pustawe. Trzeba uważać na tory tramwajowe. Wąskie opony mojej przełajówki mogą z łatwością się w nich zaklinować i spowodować niemiłą wywrotkę. Tuż za Katowicami zaczyna się Sosnowiec. Miasto robi na mnie dobre wrażenie, ma wygodne drogi dla rowerów. Podobne są w Dąbrowie Górniczej. Dąbrowa jest bardzo rozległa, kilka chwil spędzam nad zbiornikiem Pogoria 3. Jest to zbiornik poeksploatacyjny. Mieszkańcy korzystają z jego walorów, spacerują, łowią ryby. Korzystam i ja, ciesząc oczy widokiem zarówno ładnym, jak i niecodziennym. Po drugiej stronie, w oddali, widać kominy. To Elektrownia Łagisza.
Na wyjeździe z Dąbrowy Górniczej odwiedzam sklep. Gdy wychodzę z zakupami, zaczepia mnie mężczyzna w średnim wieku. Pyta dokąd jadę. Zajadając jogurt, opowiadam mu pokrótce o trasie. Pokazuję nawet mapkę w telefonie, bo przecież nie wszyscy wiedzą jak to jest zaliczać gminy. Kiedy kończę jeść, szukam kosza, ale nigdzie go nie widzę. Wtedy mój miły rozmówca zabiera pudełeczko po jogurcie i wesoło stwierdza, że wyrzuci u siebie w domu. Sympatyczny i kompletnie niespodziewany gest.
Siewierz. Znowu robię się lekko głodna. Trafiam akurat na rynek. Stoi tu jakiś cyklista. Opieram rower, wyjmuję kanapkę i chwilę gadamy. Cyklista ma na imię Robert, mieszka w Sosnowcu (oczywiście chwalę się, że byłam tam dziś rano!) i przyjechał tu na sobotnią wycieczkę. Rozmawiamy o podróżach, a głównym tematem jest urokliwy szlak Green Velo. Z rynku jadę zobaczyć ruiny zamku. Obiekt nie jest duży, ale za to wygląda naprawdę fajnie. Warto zobaczyć.
W miarę upływu czasu, robi się ciepło. Jest październik, a słońce grzeje tak mocno, jak latem.
Jadę na krótki rękaw i w krótkich spodenkach. W ruch idzie też krem przeciwsłoneczny. I tak oto, w letnich okolicznościach przyrody, docieram do miejscowości Koziegłowy. Nie jest to jednak Wielkopolska i dobrze mi znane Koziegłowy. Tu jest zupełnie inaczej. Rynek zdobi fontanna z trzema kozimi głowami. Okolica jest nieco pagórkowata, a same Koziegłowy i ich okolice to zagłębie… ozdób świątecznych, stroików, sztucznych choinek. Jeśli będziecie kiedyś kupować ozdoby lub sztuczne choinki, zwróćcie koniecznie uwagę – może one są właśnie ze Śląska.
Drogi, którymi jadę, są często drogami zupełnie bocznymi. Co jednak ciekawe mimo, że są to wąskie nitki asfaltu, to ich nawierzchnia na ogół jest w doskonałym stanie. Zdecydowanie też nie mogę narzekać na kierowców. Mijają z zachowaniem odstępu, nie jeżdżą nerwowo, nie trąbią. Kultura jazdy jest wysoka.
Rezerwat Cisy nad Liswartą to prawdziwa perełka przyrodnicza. Wyjątkowo ładne miejsce. Trudno jest tu tak po prostu przejechać i pomknąć dalej. Odstawiam rower i robię całą serię zdjęć. Dużo tu lasów. Zielono, cicho, spokojnie. Tak, tak – cały czas jestem na Śląsku!
Opolskie witam wjeżdżając na teren gminy Olesno. Jest późne popołudnie i czuję, że trzeba się pospieszyć, żeby zdążyć zobaczyć Olesno jeszcze za jasności.
Miasteczko czaruje kolorowymi fontannami. Pierwszą widzę prawie zaraz po przejeździe pod wiaduktem kolejowym.
Druga jest na rynku. Robi się coraz ciemniej. Jadę więc dalej.
Już praktycznie po ciemku zaliczam gminę Radłów, która słynie z tego, że w 2007 roku wprowadziła język niemiecki, jako pomocniczy, a nazwy niektórych miejscowości są wypisane na tabliczkach w języku polskim i niemieckim. Wyjeżdżając z terenu tej gminy i kierując się ponownie w stronę Olesna, szukam miejscówki noclegowej. Po obu stronach drogi są lasy. Teoretycznie nie powinno być problemu. A jednak, problem jest. Roślinność jest bardzo gęsta. Trudno tu będzie się wbić z namiotem. W tej sytuacji powinnam po prostu pojechać dalej, ale zamiast tego – próbuję. Schodzę z rowerem z wysokiego nasypu, którym biegnie droga. Od razu widzę, że nic z tego. Zarośla, jeżyny. Trzeba wracać na drogę. Trudne to zadanie, bo nasyp stromy, a rower z sakwami ciężki. Nie mam siły go wypchnąć tak ostro pod górę… idę więc rowem dobre 100 metrów, złorzecząc, ale też ciesząc się, że w rowie tym nie ma wody. Nadzieja na to, że skarpa będzie w końcu mniej nachylona ucieka. Trzeba zdjąć sakwy, wyrzucić je na górę, a potem jakoś wyciągnąć na drogę rower. I siebie.
Ostatecznie miejscówkę znajduję w lesie, po odbiciu z drogi 487. Gdzieś niedaleko jest leśniczówka. Raz po raz słychać szczekanie psa. Jest spokojnie. Gdyby tylko nie ten wiatr. Wiało mocno cały dzień. Teraz, w nocy, też bardzo wieje…
Zaliczone gminy: Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Siewierz, Poręba, Koziegłowy, Woźniki, Starcza, Boronów, Herby, Kochanowice, Ciasna, Olesno, Radłów.
komentarze
To ja nie rozumiem dlaczego w tym roku u nas, w mazowieckiem, nie uruchomiono fontann. Obiło mi się o uszy, że koronawirus, albo susza. Tak czy siak byłem w Błoniu, Tarczynie, Kampinosie, Piasecznie i nigdzie nie tryskały.
yurek55 - 18:23 środa, 14 października 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!