Ogryzkowy weekend (2)
Niedziela, 7 kwietnia 2019 Kategoria do 100, Kocia czytelnia
Km: | 53.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 290m | Sprzęt: Hardtail | Aktywność: Jazda na rowerze |
Budzimy się tuż przed wschodem Słońca. Mamy ten luksus, że nie musimy nigdzie się spieszyć. Wystarczy tylko, że wyjdziemy z namiotów i cały ten piękny widok, który zwykle można podziwiać podczas bezchmurnego wschodu, mamy na wyciągnięcie ręki. Poranki mają w sobie coś niezwykłego. Ciszę i zapach nowego, budzącego się, dnia.
Po krótkiej sesji zdjęciowej wracamy do namiotów, jemy śniadanie i... nie, nie. Nie wstajemy, nie pakujemy się i nie ruszamy w trasę. Przynajmniej nie od razu. Przyjemnie jest poleżeć po śniadaniu. Posłuchać śpiewu ptaków. Tu, na wieży, doskonale słychać całe to ptasie radio. Byłoby idealnie, gdyby nie... ból gardła. Wczorajsze "chyba" dziś zamieniło się w "na pewno".
Czas ucieka i wczesny poranek przechodzi w zwykłe rano. Mijają minuty, może mija cała godzina... może jeszcze więcej...
Pora wstać! To niedziela, pewnie w końcu ktoś tu przyjdzie. Początek trasy to wyjątkowo mocno zapiaszczone drogi. Ciężko jest jechać i czasem trzeba iść. Buty szybko robią się ciężkie, bo wpada do nich piach. To jak marsz po plaży. Przeprawa ma, z drobnymi przerwami na lepsze drogi, nieco ponad 10 km. W Świechocinie pojawia się szosa, docieramy nią pod wieżę, z której rozciąga się rozległy widok na pola oraz na sam Świechocin.
Droga do Pszczewa jest asfaltowa. Kilometry uciekają więc szybko. W mieście udaje nam się znaleźć czynny sklep. Robimy małe zakupy i wbijamy się w teren. Jedziemy wzdłuż jez. Chłop. Nad nim, skryta w lesie, jest ostatnia dzisiejsza wieża. Droga do wieży jest stromym podejściem. Natomiast sama wieża zdaje się wyrastać z ziemi niczym drzewa, które ją ściśle otaczają. Na kolejnych piętrach leżą spore ilości igliwia. Klimatycznie i zacisznie tu. Widok z góry jest dziwny. Jakiś taki... ogryzkowy. Niby widać z jednej strony jezioro i daleki horyzont, ale jednak nie do końca. Wysokie drzewa dużo przysłaniają. Trzy pozostałe strony oferują widok na las. Na las, który prawie wchodzi na wieżę.
Nad jez. Wędromierz czeka na nas niespodzianka. Nie ma mostu ani kładki nad rzeczką. Żeby przedostać się na drugą stronę, trzeba przejść przez wodę. Widać dno, wygląda na to, że nie jest głęboko. Woda płynie bardzo leniwie, wydaje się wręcz, że prawie nie płynie. Zdejmujemy buty i kolejno przechodzimy. W najgłębszym miejscu jest do kolan. Zimna ta woda!
Kawałek dalej, już mostem, przekraczamy Obrę, a jeszcze dalej - wiaduktem - autostradę A2.
Nie jedzie mi się dobrze. Ból gardła dokucza, we znaki daje się też katarek. Decydujemy, że skrócimy trasę i zakończymy ją w Zbąszyniu.
Tak oto kończymy nasz ogryzkowy weekend.
Zdjęcia
Po krótkiej sesji zdjęciowej wracamy do namiotów, jemy śniadanie i... nie, nie. Nie wstajemy, nie pakujemy się i nie ruszamy w trasę. Przynajmniej nie od razu. Przyjemnie jest poleżeć po śniadaniu. Posłuchać śpiewu ptaków. Tu, na wieży, doskonale słychać całe to ptasie radio. Byłoby idealnie, gdyby nie... ból gardła. Wczorajsze "chyba" dziś zamieniło się w "na pewno".
Czas ucieka i wczesny poranek przechodzi w zwykłe rano. Mijają minuty, może mija cała godzina... może jeszcze więcej...
Pora wstać! To niedziela, pewnie w końcu ktoś tu przyjdzie. Początek trasy to wyjątkowo mocno zapiaszczone drogi. Ciężko jest jechać i czasem trzeba iść. Buty szybko robią się ciężkie, bo wpada do nich piach. To jak marsz po plaży. Przeprawa ma, z drobnymi przerwami na lepsze drogi, nieco ponad 10 km. W Świechocinie pojawia się szosa, docieramy nią pod wieżę, z której rozciąga się rozległy widok na pola oraz na sam Świechocin.
Droga do Pszczewa jest asfaltowa. Kilometry uciekają więc szybko. W mieście udaje nam się znaleźć czynny sklep. Robimy małe zakupy i wbijamy się w teren. Jedziemy wzdłuż jez. Chłop. Nad nim, skryta w lesie, jest ostatnia dzisiejsza wieża. Droga do wieży jest stromym podejściem. Natomiast sama wieża zdaje się wyrastać z ziemi niczym drzewa, które ją ściśle otaczają. Na kolejnych piętrach leżą spore ilości igliwia. Klimatycznie i zacisznie tu. Widok z góry jest dziwny. Jakiś taki... ogryzkowy. Niby widać z jednej strony jezioro i daleki horyzont, ale jednak nie do końca. Wysokie drzewa dużo przysłaniają. Trzy pozostałe strony oferują widok na las. Na las, który prawie wchodzi na wieżę.
Nad jez. Wędromierz czeka na nas niespodzianka. Nie ma mostu ani kładki nad rzeczką. Żeby przedostać się na drugą stronę, trzeba przejść przez wodę. Widać dno, wygląda na to, że nie jest głęboko. Woda płynie bardzo leniwie, wydaje się wręcz, że prawie nie płynie. Zdejmujemy buty i kolejno przechodzimy. W najgłębszym miejscu jest do kolan. Zimna ta woda!
Kawałek dalej, już mostem, przekraczamy Obrę, a jeszcze dalej - wiaduktem - autostradę A2.
Nie jedzie mi się dobrze. Ból gardła dokucza, we znaki daje się też katarek. Decydujemy, że skrócimy trasę i zakończymy ją w Zbąszyniu.
Tak oto kończymy nasz ogryzkowy weekend.
Zdjęcia
komentarze
Ojjj i do tego moczenie nóg w zimnej wodzie pewnie nie pomogło. Mam nadzieję że teraz chora nie jesteś. Fajne to zdjęcie z zachodem słońca w pierwszej części.
Gozdzik - 14:03 środa, 10 kwietnia 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!