"Oto widzisz, znowu idzie jesień"
Sobota, 13 sierpnia 2016 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: | 183.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 815m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano wstaję wcześnie, tak jak lubię. Czyli o 5. Kawa i śniadanie
w akompaniamencie wystrzałów. Cały czas polują. Gdy ruszam, zaczyna padać.
Polowania kończą się. Droga jest wąska i zupełnie pusta, mijają mnie jedynie 3
samochody terenowe. Dwa z nich wiozą ustrzelone sarny, jeden dzika. Z małym
deszczem płynę sobie do Szwecji. Po raz pierwszy planując trasę, kliknęłam
opcję nie dla samochodu, lecz dla roweru. Pobieżnie sprawdziłam, czy wszędzie
na pewno jest asfalt. Powinnam jednak była sprawdzić dokładniej… W Szwecji
nawigacja prowadzi mnie na gruntową drogę i drewnianą kładkę. Da się to
sforsować, ale rower na oponach 23 mm to nie jest najlepszy sprzęt na takie
terenowe atrakcje. Drogi, którymi jadę mają podłą nawierzchnię. Trzęsie
okropnie, w dodatku mam pod wiatr, który coraz bardziej się rozkręca.
Wjeżdżam na teren gminy Wierzchowo. To przedostatnia jaka mi została do zaliczenia w woj. zachodniopomorskim. Zapamiętam tę gminę na długo, jako tę… z której nie mogłam wyjechać. W Świerczynie łapię kapcia. Pół biedy – bo to na szczęście przednie koło. Wpadam na pomysł, że zamiast zmieniać dętkę, załatam. I zonk. Klej do łatek, który wożę ze sobą od wieków, wysechł. Czyli w tym momencie mam do dyspozycji tylko zapasową dętkę. W razie drugiego kapcia jestem ugotowana. Jadę dalej nieco podenerwowana. A co, jeśli na tych parszywych drogach znowu na coś najadę?
Zerkam na gps – byle do Złocieńca. Jest jeszcze dość wcześnie, więc pewnie kupię tam gdzieś klej do gum. Klej faktycznie udaje się kupić. Od razu odzyskuję dobry humor. Gdyby tylko nie ten wiatr w twarz, to by było super. W drodze po ostatnią gminę zachodniopomorskiego – Ostrowice, muszę przejechać przez aż 2 odcinki kamiennego bruku. Ten w Gronowie jest paskudnie nierówny. Mści się też planowanie trasy „dla roweru”, bo na wyjeździe w stronę Cieszyna mam dość długi odcinek szutrowy. Potem jednak szosy wracają i są to takie szosy jak lubię najbardziej: wąskie, bez ruchu aut. W dodatku jest wyjątkowo ładnie, bo to już teren Drawskiego Parku Krajobrazowego. Teoretycznie powinno być fajnie, ale cały czas jedzie mi się strasznie ciężko. Po aż 90 km jazdy z bagażem pod przeszkadzający wiatr, czuję się umordowana i w zasadzie to czołgam się. Czarne myśli w mojej głowie podpowiadają, że jeśli tak „fantastycznie” pojadę BBT, to nie mam najmniejszych szans na zmieszczenie się w limicie czasowym. Trudno. Zrezygnowana dojeżdżam do kolejnego odcinka gruntowego. To droga na Uradz. Na rozdrożu stoi krzyż, pod nim ławeczki, a obok rośnie śliwa. No to przerwa. Zrywam trochę śliwek i siadam na ławeczce.
Szuter na Uradz jest złej jakości i na moim rowerze nie da się nim jechać. Klikam więc w gps i modyfikuję trasę – polecę przez Barwice. W drodze do Barwic dogania mnie dwóch wesołych rowerzystów. „MTB Łąka” taki napis widnieje na ich koszulkach. Niby MTB, a oponki mają założone szosowe. Jedziemy razem wesoło paplając aż do Barwic. Oni dalej wykręcają na Czaplinek, ja zjeżdżam na Orlen. Wreszcie kawa! Po 130 km należy mi się. Potem jeszcze wizyta w sklepie i mogę jechać dalej. Jakieś 6 km przed Szczecinkiem kolejne spotkanie. Oto dogania mnie szosowiec! Zagaduje i już jedziemy sobie razem. Siadam na kole. Jak fajnie! Jak lekko! Jest to jednak bardzo istotna różnica: jechać samej, a jechać ze wsparciem. Prędkość od razu wzrasta i jest znacznie łatwiej. Kolega jest bardzo miły i lecimy tak do miasta. Zatrzymujemy się razem na stacji (uzupełniam wodę na nocleg) i potem dalej tniemy aż za Gwdę Wielką. Rozstajemy się na zjeździe z DK 20 na drogę nr 201.
Ciągnę jeszcze z 8 km do Czarnego. Zatrzymuję się na stacji, sprawdzić co się dzieje z tylnym kołem. Od jakiegoś czasu dziwnie dzwoni. Kto szuka, ten znajduje: mam dwie pęknięte szprychy. To niestety oznacza koniec wyjazdu. Wracam więc w stronę Szczecinka. Niedaleko przed skrzyżowaniem dróg nr 20 i 201 wnikam w las. Rosną tu piękne, stare świerki, rozbijam namiot w ich cieniu.
Rower i namiot – któż by nie chciał znaleźć takiego zestawu pod choinką?
Mapka:
Zdjęcia
Jeśli opisy do fotek się nie wyświetlają, to trzeba kliknąć z boku po prawej na "i". Wtedy je widać. Zwykłej Picasy chyba już niestety nie ma. Tylko to badziewie Google Zdjęcia zostało :(.
Wjeżdżam na teren gminy Wierzchowo. To przedostatnia jaka mi została do zaliczenia w woj. zachodniopomorskim. Zapamiętam tę gminę na długo, jako tę… z której nie mogłam wyjechać. W Świerczynie łapię kapcia. Pół biedy – bo to na szczęście przednie koło. Wpadam na pomysł, że zamiast zmieniać dętkę, załatam. I zonk. Klej do łatek, który wożę ze sobą od wieków, wysechł. Czyli w tym momencie mam do dyspozycji tylko zapasową dętkę. W razie drugiego kapcia jestem ugotowana. Jadę dalej nieco podenerwowana. A co, jeśli na tych parszywych drogach znowu na coś najadę?
Zerkam na gps – byle do Złocieńca. Jest jeszcze dość wcześnie, więc pewnie kupię tam gdzieś klej do gum. Klej faktycznie udaje się kupić. Od razu odzyskuję dobry humor. Gdyby tylko nie ten wiatr w twarz, to by było super. W drodze po ostatnią gminę zachodniopomorskiego – Ostrowice, muszę przejechać przez aż 2 odcinki kamiennego bruku. Ten w Gronowie jest paskudnie nierówny. Mści się też planowanie trasy „dla roweru”, bo na wyjeździe w stronę Cieszyna mam dość długi odcinek szutrowy. Potem jednak szosy wracają i są to takie szosy jak lubię najbardziej: wąskie, bez ruchu aut. W dodatku jest wyjątkowo ładnie, bo to już teren Drawskiego Parku Krajobrazowego. Teoretycznie powinno być fajnie, ale cały czas jedzie mi się strasznie ciężko. Po aż 90 km jazdy z bagażem pod przeszkadzający wiatr, czuję się umordowana i w zasadzie to czołgam się. Czarne myśli w mojej głowie podpowiadają, że jeśli tak „fantastycznie” pojadę BBT, to nie mam najmniejszych szans na zmieszczenie się w limicie czasowym. Trudno. Zrezygnowana dojeżdżam do kolejnego odcinka gruntowego. To droga na Uradz. Na rozdrożu stoi krzyż, pod nim ławeczki, a obok rośnie śliwa. No to przerwa. Zrywam trochę śliwek i siadam na ławeczce.
Szuter na Uradz jest złej jakości i na moim rowerze nie da się nim jechać. Klikam więc w gps i modyfikuję trasę – polecę przez Barwice. W drodze do Barwic dogania mnie dwóch wesołych rowerzystów. „MTB Łąka” taki napis widnieje na ich koszulkach. Niby MTB, a oponki mają założone szosowe. Jedziemy razem wesoło paplając aż do Barwic. Oni dalej wykręcają na Czaplinek, ja zjeżdżam na Orlen. Wreszcie kawa! Po 130 km należy mi się. Potem jeszcze wizyta w sklepie i mogę jechać dalej. Jakieś 6 km przed Szczecinkiem kolejne spotkanie. Oto dogania mnie szosowiec! Zagaduje i już jedziemy sobie razem. Siadam na kole. Jak fajnie! Jak lekko! Jest to jednak bardzo istotna różnica: jechać samej, a jechać ze wsparciem. Prędkość od razu wzrasta i jest znacznie łatwiej. Kolega jest bardzo miły i lecimy tak do miasta. Zatrzymujemy się razem na stacji (uzupełniam wodę na nocleg) i potem dalej tniemy aż za Gwdę Wielką. Rozstajemy się na zjeździe z DK 20 na drogę nr 201.
Ciągnę jeszcze z 8 km do Czarnego. Zatrzymuję się na stacji, sprawdzić co się dzieje z tylnym kołem. Od jakiegoś czasu dziwnie dzwoni. Kto szuka, ten znajduje: mam dwie pęknięte szprychy. To niestety oznacza koniec wyjazdu. Wracam więc w stronę Szczecinka. Niedaleko przed skrzyżowaniem dróg nr 20 i 201 wnikam w las. Rosną tu piękne, stare świerki, rozbijam namiot w ich cieniu.
Rower i namiot – któż by nie chciał znaleźć takiego zestawu pod choinką?
Mapka:
Zdjęcia
Jeśli opisy do fotek się nie wyświetlają, to trzeba kliknąć z boku po prawej na "i". Wtedy je widać. Zwykłej Picasy chyba już niestety nie ma. Tylko to badziewie Google Zdjęcia zostało :(.
komentarze
No właśnie ja też. Startuję jako przedostatni. Ty chyba też jakoś tak na końcu stawki wtedy jechałaś? Obawiam się trochę wpływu powyższego na morale ;)
michuss - 07:29 wtorek, 16 sierpnia 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!