Rowerem i pieszo do Gdańska
Sobota, 6 lutego 2016 Kategoria Kot w wielkim mieście, Kocia czytelnia, do 350, Gdańsk
Km: | 313.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 15:25 | km/h: | 20.33 |
Pr. maks.: | 4.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1219m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jechałam sama, szczegóły zaś :)
W sobotę nie zrywam się ze snu w środku nocy. Wstaję nawet trochę później niż normalnie do pracy. Śniadanie jem powoli, czytając gazetę. W sumie nigdzie mi się nie spieszy. Gdy już dojadę do Gdańska i tak pójdę spać gdzieś w krzaki i do domu wrócę dopiero w niedzielę.
Okropne miejsce
Kiedy wychodzę z domu, jest już jasnawo. Powietrze jest aż ciężkie od wilgoci i takie pozostanie aż do końca dnia. Początek jazdy jest okropnie nudny. Znam na pamięć. Najchętniej bym zamknęła oczy i otwarła je znacznie dalej. W Mieścisku na Orlenie piję kawę. Ucinam sobie miłą pogawędkę z dziewczyną zza lady.
W Rąbczynie gorzelnia śmierdzi jak zwykle, a duży tartak pracuje na pełnych obrotach nawet w sobotę rano. Co za okropne miejsce do mieszkania – myślę sobie patrząc na mijane domki.
Złota rada
Czas gdy jest jasno, wytracam perfekcyjnie – coś dziwnego dzieje się z mapą w GPSie. Klikam więc, by wrócić do stanu poprzedniego. I nic. Potem przez długą chwilę widzę czysty ekran i tylko samą nitkę śladu (co za koszmar!). Mija trochę czasu, nim przypominam sobie złotą radę wszystkich znanych mi informatyków: gdy coś dziwnego się dzieje, to wyłącz i włącz ponownie. Działa.
Potem mam problem z hamulcem. Znowu. Walczę z nim przy drodze przynajmniej przez kwadrans.
Z boku
Ta trasa z pewnością nie jest idealna. W pierwszej kolejności bym zmieniła odcinek po drodze nr 241 aż za Nakło. Całe 50 km tą drogą to nic przyjemnego – ruch umiarkowany, droga wąska. Trzeba było nadłożyć trochę i poprowadzić to inaczej. Przed Mroczą odbijam już wyraźnie na wschód i czuję to – wiatr zamiast pomagać, wieje teraz z boku. W dodatku trzeba się przebić przez pagórkowaty teren w okolicach Koronowa.
Noc za stówę
Na liczniku do Gdańska pozostaje mi 140 km, gdy dzień dobiega końca. Nieźle to wygląda - zapowiada się dłuuuuga jazda w ciemnościach. Choć nie pada, drogi cały czas są wilgotne, a miejscami wręcz mokre. Jest już zupełnie ciemno, gdy osiągam Tleń we Wdeckim Parku Krajobrazowym. W tych ciemnościach mocno rozświetlony „Przystanek Tleń” od razu rzuca mi się w oczy. Czuję głód, najwyższa pora coś zjeść. Wchodzę. Obsługa jest bardzo miła – mogę rower wstawić do środka. Zamawiam obiad i rozglądam się. To nie tylko restauracja, ale też mały hotel. Pokój jednoosobowy za stówę. Hmmm… to całkiem dobra cena. Najedzona nie bardzo mam ochotę jechać dalej i przez chwilę rozważam, czy nie skusić się na ten pokój (a przecież mam sakwy, a w nich namiot, materac i śpiwór!) i pojechać dalej jutro rano. Po dłuższym namyśle zamiast pokoju wybieram… kawę. Powoli ją popijając motywuję się do wyjścia w noc. Czy… wyszłabym gdybym wiedziała, co będzie dalej?
Ależ pięknie!
Po obiedzie, z nowymi siłami i porządnie wygrzana, jadę w ciemność. Przelatuję 10 km i wtedy pojawiają się znaki. Jeden coś mówi o zmianie nawierzchni, drugi dopowiada, że to będzie na długości 9 km. Spodziewam się dziur. Łat. A dostaję… chamski bruk, który wygląda jak niedbale powciskane w ziemię kamloty polne oraz z boku piaszczystą, grząską ścieżkę. Oczywiście nie traktuję tego poważnie. Ktoś musiał się pomylić. Aż 9 km czegoś TAKIEGO? No nie może być! Napieram więc. Mijają kilometry i nie zmienia się nic. Cały czas ciemny las, bruk i piach. Żywego ducha. Kompletna cisza. Kamienie są wilgotne i tak ułożone, że jadąc po tym można się zabić. Rower wydaje przy tym straszne dźwięki. Nie da się. Oszaleć idzie od tych wstrząsów! Po piachu trochę lepiej. Częściowo rowerem, częściowo jak na hulajnodze, a częściowo również pieszo przemierzam ten las. Idę dość sporo (licznika nie zdejmuję – do średniej liczy się wszystko!) Ale już nie opłaca mi się cofać. A może by tak rozbić gdzieś namiot? Odkładam tę myśl na bok. To, że będę tu spała i ruszę rano, nie sprawi przecież, że bruk cudownie zniknie. A wręcz przeciwnie – zobaczę go w całej okazałości. Chyba wolę tego nie widzieć. Tracę tu ponad godzinę. Dopiero gdy wjeżdżam na teren województwa pomorskiego, bruk przechodzi w nitkę wąskiego i bardzo nierównego asfaltu. To nadal jest środek lasu. Gdy się na chwilę zatrzymuję i nie hałasuje mój rower – jest absolutna cisza. Nade mną czarne niebo pełne gwiazd. Ależ pięknie!
Zachciało się?
W Skórczu wjeżdżam na drogę nr 222 i jadę nią aż do Gdańska. Po drodze odwiedzam Starogard Gdański. Zjeżdżam ze śladu i trochę tu kluczę. Ciemno. Mało widać. Światła samochodów odbijają się w mokrym asfalcie i oślepiają. Gdy wreszcie z pagórka widzę odległe światła Gdańska, czuję prawdziwe wzruszenie. Chyba się udało. Zjazd wyziębia. Są tylko 3 stopnie powyżej zera. Zlatuję 100 m i jestem w dygocie. Na przystanku autobusowym zakładam na siebie puchówkę i jadę w niej już do samego końca. W Gdańsku zahaczam o stację. Jest po 1 w nocy. Kupuję babeczkę z nadzieniem wiśniowym. Facet z obsługi podaje mi ją i wypala ni z gruchy, ni z pietruchy:
- i co? Zachciało się?
- czego?
- no jedzenia!
Siadam na kanapie i pożeram swoją zachciankę. Do centrum w sobotnią noc nie wjeżdżam, bo wydaje mi się to średnio bezpieczne. Zamiast tego od razu ruszam na poszukiwania miejsca noclegowego. Znajduję je na wielkiej łące naprzeciwko Rafinerii Gdańskiej. Jest pięknie rozświetlona, a jej szum kołysze mnie do snu. Zasypiam niemal natychmiast.
ZDJĘCIA
ciąg dalszy
Zaliczone gminy: Osie, Bobowo, Pruszcz Gdański obszar wiejski (3 gminy).
W sobotę nie zrywam się ze snu w środku nocy. Wstaję nawet trochę później niż normalnie do pracy. Śniadanie jem powoli, czytając gazetę. W sumie nigdzie mi się nie spieszy. Gdy już dojadę do Gdańska i tak pójdę spać gdzieś w krzaki i do domu wrócę dopiero w niedzielę.
Okropne miejsce
Kiedy wychodzę z domu, jest już jasnawo. Powietrze jest aż ciężkie od wilgoci i takie pozostanie aż do końca dnia. Początek jazdy jest okropnie nudny. Znam na pamięć. Najchętniej bym zamknęła oczy i otwarła je znacznie dalej. W Mieścisku na Orlenie piję kawę. Ucinam sobie miłą pogawędkę z dziewczyną zza lady.
W Rąbczynie gorzelnia śmierdzi jak zwykle, a duży tartak pracuje na pełnych obrotach nawet w sobotę rano. Co za okropne miejsce do mieszkania – myślę sobie patrząc na mijane domki.
Złota rada
Czas gdy jest jasno, wytracam perfekcyjnie – coś dziwnego dzieje się z mapą w GPSie. Klikam więc, by wrócić do stanu poprzedniego. I nic. Potem przez długą chwilę widzę czysty ekran i tylko samą nitkę śladu (co za koszmar!). Mija trochę czasu, nim przypominam sobie złotą radę wszystkich znanych mi informatyków: gdy coś dziwnego się dzieje, to wyłącz i włącz ponownie. Działa.
Potem mam problem z hamulcem. Znowu. Walczę z nim przy drodze przynajmniej przez kwadrans.
Z boku
Ta trasa z pewnością nie jest idealna. W pierwszej kolejności bym zmieniła odcinek po drodze nr 241 aż za Nakło. Całe 50 km tą drogą to nic przyjemnego – ruch umiarkowany, droga wąska. Trzeba było nadłożyć trochę i poprowadzić to inaczej. Przed Mroczą odbijam już wyraźnie na wschód i czuję to – wiatr zamiast pomagać, wieje teraz z boku. W dodatku trzeba się przebić przez pagórkowaty teren w okolicach Koronowa.
Noc za stówę
Na liczniku do Gdańska pozostaje mi 140 km, gdy dzień dobiega końca. Nieźle to wygląda - zapowiada się dłuuuuga jazda w ciemnościach. Choć nie pada, drogi cały czas są wilgotne, a miejscami wręcz mokre. Jest już zupełnie ciemno, gdy osiągam Tleń we Wdeckim Parku Krajobrazowym. W tych ciemnościach mocno rozświetlony „Przystanek Tleń” od razu rzuca mi się w oczy. Czuję głód, najwyższa pora coś zjeść. Wchodzę. Obsługa jest bardzo miła – mogę rower wstawić do środka. Zamawiam obiad i rozglądam się. To nie tylko restauracja, ale też mały hotel. Pokój jednoosobowy za stówę. Hmmm… to całkiem dobra cena. Najedzona nie bardzo mam ochotę jechać dalej i przez chwilę rozważam, czy nie skusić się na ten pokój (a przecież mam sakwy, a w nich namiot, materac i śpiwór!) i pojechać dalej jutro rano. Po dłuższym namyśle zamiast pokoju wybieram… kawę. Powoli ją popijając motywuję się do wyjścia w noc. Czy… wyszłabym gdybym wiedziała, co będzie dalej?
Ależ pięknie!
Po obiedzie, z nowymi siłami i porządnie wygrzana, jadę w ciemność. Przelatuję 10 km i wtedy pojawiają się znaki. Jeden coś mówi o zmianie nawierzchni, drugi dopowiada, że to będzie na długości 9 km. Spodziewam się dziur. Łat. A dostaję… chamski bruk, który wygląda jak niedbale powciskane w ziemię kamloty polne oraz z boku piaszczystą, grząską ścieżkę. Oczywiście nie traktuję tego poważnie. Ktoś musiał się pomylić. Aż 9 km czegoś TAKIEGO? No nie może być! Napieram więc. Mijają kilometry i nie zmienia się nic. Cały czas ciemny las, bruk i piach. Żywego ducha. Kompletna cisza. Kamienie są wilgotne i tak ułożone, że jadąc po tym można się zabić. Rower wydaje przy tym straszne dźwięki. Nie da się. Oszaleć idzie od tych wstrząsów! Po piachu trochę lepiej. Częściowo rowerem, częściowo jak na hulajnodze, a częściowo również pieszo przemierzam ten las. Idę dość sporo (licznika nie zdejmuję – do średniej liczy się wszystko!) Ale już nie opłaca mi się cofać. A może by tak rozbić gdzieś namiot? Odkładam tę myśl na bok. To, że będę tu spała i ruszę rano, nie sprawi przecież, że bruk cudownie zniknie. A wręcz przeciwnie – zobaczę go w całej okazałości. Chyba wolę tego nie widzieć. Tracę tu ponad godzinę. Dopiero gdy wjeżdżam na teren województwa pomorskiego, bruk przechodzi w nitkę wąskiego i bardzo nierównego asfaltu. To nadal jest środek lasu. Gdy się na chwilę zatrzymuję i nie hałasuje mój rower – jest absolutna cisza. Nade mną czarne niebo pełne gwiazd. Ależ pięknie!
Zachciało się?
W Skórczu wjeżdżam na drogę nr 222 i jadę nią aż do Gdańska. Po drodze odwiedzam Starogard Gdański. Zjeżdżam ze śladu i trochę tu kluczę. Ciemno. Mało widać. Światła samochodów odbijają się w mokrym asfalcie i oślepiają. Gdy wreszcie z pagórka widzę odległe światła Gdańska, czuję prawdziwe wzruszenie. Chyba się udało. Zjazd wyziębia. Są tylko 3 stopnie powyżej zera. Zlatuję 100 m i jestem w dygocie. Na przystanku autobusowym zakładam na siebie puchówkę i jadę w niej już do samego końca. W Gdańsku zahaczam o stację. Jest po 1 w nocy. Kupuję babeczkę z nadzieniem wiśniowym. Facet z obsługi podaje mi ją i wypala ni z gruchy, ni z pietruchy:
- i co? Zachciało się?
- czego?
- no jedzenia!
Siadam na kanapie i pożeram swoją zachciankę. Do centrum w sobotnią noc nie wjeżdżam, bo wydaje mi się to średnio bezpieczne. Zamiast tego od razu ruszam na poszukiwania miejsca noclegowego. Znajduję je na wielkiej łące naprzeciwko Rafinerii Gdańskiej. Jest pięknie rozświetlona, a jej szum kołysze mnie do snu. Zasypiam niemal natychmiast.
ZDJĘCIA
ciąg dalszy
Zaliczone gminy: Osie, Bobowo, Pruszcz Gdański obszar wiejski (3 gminy).
komentarze
Widzę że cały czas szalejesz rowerem :)
Droga przez Łuby wygląda przerażająco :) Mam zaplanowaną tegoroczną trasę na Gdańsk i widzę że też biegnie tym odcinkiem - będzie trzeba nanieść jakieś poprawki... tylko czy się da nie nadrabiając kilkudziesięciu kilometrów? sebekfireman - 14:28 sobota, 13 lutego 2016 | linkuj
Droga przez Łuby wygląda przerażająco :) Mam zaplanowaną tegoroczną trasę na Gdańsk i widzę że też biegnie tym odcinkiem - będzie trzeba nanieść jakieś poprawki... tylko czy się da nie nadrabiając kilkudziesięciu kilometrów? sebekfireman - 14:28 sobota, 13 lutego 2016 | linkuj
Na to wygląda, że jesteśmy rówieśniczkami :-) i obie kochamy jazdę na rowerze. Na siłę udało mi się znaleźć jakieś cechy wspólne ;-)... i to by było na tyle. To niesamowite jak można przejechać ponad trzysta km jednego dnia i nie zejść z tego świata!!! Mój największy wyczyn to 176 km z 7,5 kg plecakiem, ale latem przy pięknej pogodzie. Dałam co prawda radę i nie byłam bynajmniej umierająca, ale gdyby ktoś mi powiedział, że mam zrobić drugie tyle to uznałabym to za kiepski żart :-D.
Dla mnie Jesteś WIELKA!!!! SADE - 00:30 czwartek, 11 lutego 2016 | linkuj
Dla mnie Jesteś WIELKA!!!! SADE - 00:30 czwartek, 11 lutego 2016 | linkuj
Czy ja w końcu dotrę kiedyś do tego Gdańska??? :(
Ładny weekend :) starszapani - 20:36 poniedziałek, 8 lutego 2016 | linkuj
Ładny weekend :) starszapani - 20:36 poniedziałek, 8 lutego 2016 | linkuj
droga przez Łuby ma swój klimat, każdy kto nią raz przejedzie zapamięta ją do końca życia. Kiedyś na nią wjechałem od strony Starogardu, byłem bardzo zadowolony z siebie, że za te 20 km będę w Tleniu, gdzie był koniec mojej trasy. 20 km czyli niecała godzinka i będę jadł, pił piwko. Taa, jasne. Było lato, obok bruku kompletnie suchy, nieprzejezdny piach, ponad dwie godziny się bujałem do Tlenia :P
olo - 16:32 poniedziałek, 8 lutego 2016 | linkuj
Znów będzie 1 kot? :)
Bruk jak pomiędzy Boruszynem a Sieniawą w Lubuskim. Kto nie przejedzie ten nie zrozumie :) rmk - 14:09 poniedziałek, 8 lutego 2016 | linkuj
Bruk jak pomiędzy Boruszynem a Sieniawą w Lubuskim. Kto nie przejedzie ten nie zrozumie :) rmk - 14:09 poniedziałek, 8 lutego 2016 | linkuj
chyba bym zwariował na tym bruku - kilkaset metrów to juz przesada, a co dopiero 9km!
k4r3l - 20:07 niedziela, 7 lutego 2016 | linkuj
Też miałem dziś ruszać z wiatrem... ;) Ale dałem jeszcze czas kolanom. Ładna trasa.
waxmund - 18:18 niedziela, 7 lutego 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!